Nabici w OFE
15 lat temu rząd Jerzego Buzka przekonywał, że emerytury z Otwartych Funduszy Emerytalnych zapewnią Polakom dobrobyt na starość. Dziś wywodzący się z tego samego środowiska gabinet Donalda Tuska wywraca ówczesną reformę emerytalną do góry nogami.
Zarówno pierwsi, jak i drudzy twierdzili, że robią to dla dobra obywateli. Tych ostatnich zarówno wtedy, jak i dziś nikt o zdanie jednak nie pytał.
Trochę historii
Otwarte Fundusze Emerytalne powstały w ramach reformy systemu emerytalnego, jaka weszła w życie w 1999 r. Była to jedna z czterech wielkich reform, które realizował rząd Jerzego Buzka w latach 1997-2001. Założenie było proste: przyszli emeryci część składek na ubezpieczenie emerytalne mieli odkładać w specjalnych funduszach, które pomnażają pieniądze, inwestując na rynkach kapitałowych, np. w akcje spółek notowanych na giełdzie.
Większość z nas do dziś pamięta gigantyczne, warte dziesiątki milionów kampanie reklamowe towarzyszące wejściu w życie reformy emerytalnej. Znani aktorzy, sportowcy, gwiazdy mediów prześcigali się w zachwalaniu poszczególnych towarzystw emerytalnych. Symbolem tamtych kampanii stało się przeświadczenie o "emeryturze pod palmami" na jaką dzięki środkom z OFE będą mogli pozwolić sobie przyszli emeryci.
Skandaliczne opłaty
Po latach zderzenie z rzeczywistością okazało się jednak wyjątkowo brutalne. Pierwsze emerytury z OFE miały zostać wypłacone w 2010 r., gdy pracę w wieku 60 lat kończyły najstarsze roczniki kobiet objęte reformą z 1999 r. Okazało się, że po 10 latach "pomnażania" przez OFE ich oszczędności (a było to wtedy aż 7,2 proc. składki emerytalnej) kapitałowa część emerytury będzie wynosić zaledwie kilkadziesiąt złotych. Politycy szybko otworzyli furtkę umożliwiającą kobietom powrót do ZUS. Na nic zdały się tłumaczenia, że to efekt krótkiego okresu odkładania składek na emeryturę (zaledwie 10 lat) oraz faktu, że końcówka przypadała akurat na czas wielkiego kryzysu gospodarczego na świecie, co odbiło się na wynikach. Do ludzi dotarło, że pieniądze które dostaną z OFE mogą być symboliczne.
Do złej prasy OFE przyczyniły się również skandalicznie wysokie opłaty, jakie pobierały towarzystwa emerytalne, nie oferując praktycznie nic w zamian. Przyszli emeryci od startu reformy emerytalnej zapłacili instytucjom zarządzającym OFE 17 mld zł opłat. Koszty zarządzania OFE wahały się między 0,4 proc.-0,6 proc. rocznie. Co gorsza, wysokość pobieranych przez instytucje finansowe opłat nie była uzależniona od osiąganych przez OFE wyników. Dzięki temu np. w kryzysowym 2008 r., gdy OFE straciły ponad 20 mld zł środków swoich członków, jednocześnie zarządzające funduszami instytucje finansowe pobrały prawie 2 mld zł opłat!
Likwidacja na raty
Nic może dziwić, że Polacy przyjęli te informacje z oburzeniem. Zamieszanie wokół OFE natychmiast postanowili wykorzystać politycy. Było ono na rękę zwłaszcza rządowi, który zmaga się z olbrzymim deficytem finansów publicznych. Przekazywane co roku ponad 20 miliardów złotych do OFE tylko ten deficyt powiększa.
Mamy tutaj do czynienia ze swoistym paradoksem. Otóż składka przekazywana do OFE musi być refundowana ZUS-owi z budżetu państwa, bo inaczej zabrakłoby pieniędzy na emerytury. Na ten moment jest to ok. 12 mld zł rocznie. Państwo, które ma problemy z kontrolą wydatków, musi pożyczać te pieniądze, m.in. emitując obligacje skarbowe. Te z kolei są bardzo chętnie skupowane przez OFE za pieniądze pochodzące ze składek, które trzeba było zdobyć, emitując obligacje. Ograniczając w 2011 roku przekazywanie pieniędzy do OFE (z 7,2 proc. do zaledwie 2,3 proc.) rząd upiekł więc dwie pieczenie na jednym ogniu.
Teraz poszedł krok dalej. Według najnowszego planu rządu część obligacyjna portfeli OFE ma zostać przekazana do ZUS. Część akcyjna ma pozostać w OFE. Uczestnictwo w OFE ma być dobrowolne. Kto będzie chciał odkładać na emeryturę w OFE, będzie miał na podjęcie decyzji 3 miesiące.
Już teraz w mediach proponuje się nam dyskusję co wybrać: ZUS czy OFE. Wybór ten jest jednak pozorny. Bo zgodnie z rozwiązaniami proponowanymi przez rząd pieniądze z otwartych funduszy emerytalnych i tak w końcu trafią do ZUS i to on będzie nam wypłacał emeryturę.
Głodowe emerytury z ZUS
A emerytury wypłacane przez ZUS są coraz niższe. Nowy sposób wyliczenia świadczeń obniżył wypłaty średnio o 40 procent. Zmiana sposobu wypłaty świadczeń to skutek reformy z 1999 roku. Wtedy to do systemu emerytalnego wprowadzono nową zasadę wyliczania wysokości emerytury. Jej podstawą jest wysokość zgromadzonych w ZUS składek. Dzieli się je przez statystyczną długość trwania życia osoby w danym wieku.
Jak wyliczyła niedawno "Rzeczpospolita": w 2010 roku przyznawana wtedy "stara" emerytura wynosiła 2490 zł, a "nowa" 1711, rok później już 2660 i 1694. W ubiegłym roku odpowiednio: 2760 i 1728 zł. Nowe świadczenie wynosi zaledwie 62 proc. starej emerytury. I nie chodzi tu o margines. Liczba osób, którym ZUS wylicza świadczenia, stale rośnie. W ubiegłym roku spośród 120 tys. osób, które uzyskały prawo do emerytury, prawie 82 tys. przeszło na nią według nowych zasad. Rok wcześniej było ich 66 tys.
Rostowski kontra eksperci
Nie przeszkadza to ministrowi finansów w zachwalaniu ZUS jako najlepszego z możliwych gwarantów naszych emerytur. Podpiera się przy tym konkretnymi danymi. Z opracowania rządowego (przygotowanego wspólnie przez ministerstwo pracy i finansów) wynika, że stopy zwrotu osiągane przez OFE były niższe od waloryzacji kont w ZUS, a także od wyników Funduszu Rezerwy Demograficznej. Autorzy raportu podkreślają, że inwestycje OFE były wystawione na większe ryzyko.
- Naprawiamy w pewnym sensie historyczną krzywdę. W 1999 roku było wielkim błędem i niesprawiedliwością, że wpakowano ludzi w potencjalnie ryzykowne aktywa i nie dano im żadnego wyboru - grzmiał niedawno minister finansów Jacek Rostowski.
Jednak znani ekonomiści protestują przeciwko takiemu stawianiu sprawy. Zdaniem głównego ekonomisty BBC prof. Stanisława Gomułki ciężko porównywać stopy zwrotu z OFE i ZUS, gdyż te ostatnie zależą od decyzji politycznych. - One mogą być w każdej chwili podniesione lub obniżone - ocenia. Według niego obecnie stopy zwrotu z ZUS są dość wysokie, a stopa zwrotu dla subkont może być w przyszłości nie do udźwignięcia przez finanse publiczne.
Z kolei były szef KNF Stanisław Kluza nazwał szaleństwem propozycję zakazania OFE inwestowania w obligacje, a nakazanie inwestowania w akcje. - Każdy, kto się zna na systemach emerytalnych, powie, że to nie jest system emerytalny, ale system agresywnego grania na rynku kapitałowym. To nie służy emerytom - twierdzi. Kluza uważa, że propozycje rządu albo są nieuczciwe, więc są oszustwem, albo są nieprofesjonalne.
Przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich Ryszard Petru prognozuje, że jeżeli oszczędzanie w OFE wybierze mniej niż 50 proc. uprawnionych, będzie to oznaczać wygaszanie systemu funduszy emerytalnych. Jego zdaniem propozycje dotyczące OFE są wyjątkowo źle przygotowane.
Niedokończona reforma
Protestują przeciwko temu również "twórcy reformy emerytalnej". "Przyjęta przez rząd propozycja prowadzi do demontażu drugiego kapitałowego filara. Pomoże to doraźnie ograniczyć poziom deficytu budżetowego, ale nie gwarantuje w dłuższej perspektywie ani trwałej poprawy stanu finansów publicznych, ani zapewnienia ekonomicznego bezpieczeństwa ubezpieczonych. Jest to zatem propozycja szkodliwa dla polskiej gospodarki" - napisali w oświadczeniu: były premier i były szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek oraz były wiceszef rządu Jerzy Hausner.
Zwracają oni uwagę na jeden kluczowy fakt, który często bywa pomijany w dyskusji o OFE. Miały być one jedynie jednym z elementów "wielkiej" reformy emerytalnej. Aby system dobrze działał, miały również zostać ograniczone przywileje emerytalne różnych grup społecznych (np. górników czy służb mundurowych - na których wcześniejsze emerytury składa się całe społeczeństwo), a także wprowadzone zachęt dla pracodawców i samych Polaków, by dodatkowo się ubezpieczać w tzw. III filarze. Dopiero taki całościowy system miał zapewnić Polakom godziwe emerytury, a nie samo OFE czy ZUS. Jednak politycy nigdy tego projektu nie zrealizowali.
Rząd chwali się dziś, że nie znacjonalizował otwartych funduszy emerytalnych. Jednak biorąc pod uwagę w jak kiepskim stanie są finanse publiczne i jak niewiele politycy sobie z tego robią, kolejny skok na OFE jest raczej pewny. W końcu 270 mld zł zgromadzonych na kontach emerytalnych Polaków to pieniądze nie do pogardzenia.
Skomentuj artykuł