Najbogatsza z biednych
Matka Teresa. Cudowne historie to książka dla tych, którzy Matkę Teresę oglądali z daleka i byli zbyt sceptyczni, żeby do niej podejść. Tak jak sam autor – Leo Maasburg.
Książka Matka Teresa. Cudowne historie, której Ojciec jest autorem, nie jest ani biografią, ani książką teologiczną. Jak by ją Ojciec określił?
– To są obrazki z życia. Ta książka jest jak Kwiatki św. Franciszka – te obrazki to małe kwiatki wyjaśniające życie Matki Teresy. Moja książka nie pretenduje do tego, żeby być biografią czy teologiczną rozprawą. Na temat Matki Teresy powstało już kilka rzeczywiście dobrych książek teologicznych, w przygotowaniu jest obszerna biografia. Tę kobietę można opisać z wielu stron i moja książka jest jedną z nich. Zapewne podobnych publikacji ukaże się jeszcze wiele.
Z czego wynika łatwość pisania o Matce Teresie?
– To, że była niezwykłą osobą jest niezaprzeczalne. Ludzie znali ją tylko częściowo, ale czuli się jak jej najlepsi przyjaciele. Ona była tak skoncentrowana na drugim człowieku, że po upływie kilku miesięcy mogła zapytać o ich poprzednią rozmowę. Po 7 latach wspólnych podróży wydawało mi się, że znam Matkę Teresę całkiem nieźle, ale gdy rozpocząłem pracę przy jej procesie beatyfikacyjnym, okazało się, że można ją poznawać z tysiąca różnych stron. Najważniejsza jednak jest jej koncentracja na innych ludziach i rola, jaką odgrywała w kontakcie Boga z ludźmi.
Jaki pierwszy obraz ze wspólnych lat Ojciec sobie przypomina?
– Do momentu osobistego spotkania widywałem ją w tłumie. Osobiście mieliśmy okazję poznać się, gdy tłumaczyłem jej rozmowę z jednym z biskupów, który dzięki Bogu, nie mówił po angielsku. Pełniąc wtedy funkcję sługi, mogłem ją obserwować. Początkowo byłem sceptyczny, bo wszyscy się nią zachwycali, śledzili jej ruchy. Wolałem poczekać i samemu przekonać się, co z tego jest prawdziwe. Ona to akceptowała, bo nie chciała, żeby koncentrować się na niej, ale na Jezusie Chrystusie. Mówiła: „Nie mówcie, nie piszcie o mnie, bo wtedy mniej będziecie mówić o Jezusie Chrystusie”.
Inne wspólne chwile, które zapadły w pamięć?
– Wszystkie historie dotyczące wspólnych podróży. Jeżeli z kimś podróżujesz, widzisz go w różnych sytuacjach – nie tylko w tłumie, ale i w koszuli nocnej, jak je, jak wykonuje codzienne czynności. Ja poznałem ją w ten sposób. Głęboko w pamięć zapadły miłość i cierpliwość, jaką obdarzała wszystkich. Pamiętam, że nawet wtedy, gdy wydawała się być bardzo zmęczona, znajdowała czas dla drugiego człowieka. Każdego dnia wstawała o godz. 4.45, podczas gdy my spaliśmy do 6.00. Nie kładła się spać wcześniej niż o 23.00, a nam zdarzało się wytrwać zaledwie do 20.00. To chciałem pokazać w mojej książce.
We wstępie zastanawia się Ojciec, co Matka Teresa chciałaby przeczytać w takiej publikacji. Może trzeba by zapytać, czy w ogóle chciałaby, aby powstała taka książka.
– Wierzę, że gdyby ją zobaczyła, powiedziałaby: pięknie, pięknie, ale teraz zabieramy się do poważnej pracy. Poza tym, to właściwie nie jest książka o niej, tylko o tym, jak za jej pośrednictwem Bóg działa na ziemi i ile dobra czyni. Jestem przekonany, że byłaby zadowolona z takiej wersji. Jeżeli Bóg chciał, by powstała taka publikacja, to na pewno w takiej formie, a Matka Teresa nie śmiałaby Mu się sprzeciwić.
Skąd pewność, że właśnie takiej wersji chciał Bóg?
– Zna pani historię powstania tej książki?
Nie, proszę opowiedzieć.
– Dopóki pracowałem z Matką Teresą, dopóty nie miałem prawa nic publikować, a później pracowałem nad międzynarodową stacją radiową, więc nie miałem czasu na pisanie. Jednak mój brat, który jest wydawcą, namawiał mnie, żebym zebrał wszystkie historie. W 2004 r. wróciłem do Wiednia i wiedziałem, że przez rok będę mniej zajęty. Gdy napisałem 27 rozdziałów, uznałem, że wystarczy. Zapisałem wszystko na komputerze, zrobiłem dodatkowo kopię, zostawiłem w biurze, które jeszcze tego samego wieczoru zostało doszczętnie okradzione...
I...?
– W ciągu trzech miesięcy spisałem to, co pamiętałem. W lipcu 2004 r. byłem ponownie gotowy do oddania książki do redakcji. Aby mieć pewność, że kopia nie zostanie skradziona, poprosiłem o wrzucenie jej do sieci. Zanim jednak informatyk to zrobił, mój komputer wydał dziwny dźwięk i więcej się nie włączył. Gdy zastanawiałem się, czy Bóg w ogóle chce, żeby ta książki powstała, zaczęliśmy publikować pojedyncze historie w gazecie naszej organizacji misyjnej. Stanowiły one znaczną część wydania, więc trzeba było tylko dopisać resztę.
Rozumiem. W ręce czytelników trafia wersja perfekcyjnie dopracowana.
– To zapewne zasługa tłumacza polskiej wersji, ale i zaprzyjaźnionego dziennikarza, który pomógł mi tak przerobić historyjki, by powstała z tego książka. Pogrupował je w rozdziały i nadał im odpowiednią kolejność. Siadał ze mną i mówił: „Jestem starszą osobą, jestem niewierzący, jestem biedny – opowiedz mi teraz tę historię”. Pozwolił treści rządzić, a on ją tylko układał. Ja umieściłem rozdział o aborcji na początku, a on zasugerował przesunięcie go dalej. Jeżeli ktoś trafiłby na ten rozdział na początku, mógłby być zszokowany i porzucić lekturę.
Czytelnicy mogą liczyć na kolejne tak dobrze napisane pozycje?
– Jestem zbyt pochłonięty bieżącą pracą, żeby zabrać się teraz za pisanie książki, a później – zobaczymy. Pojawiła się sugestia od wydawcy, żeby przerobić wydaną właśnie pozycję na wersję dziecięcą. To dobry pomysł, więc się nad nim zastanowię. Niczego większego nie zamierzam jednak pisać.
Ojca misja się zakończyła, ale misja samej książki dopiero się rozpoczęła. Wierzę, że ona jest nie tylko o Matce Teresie, ale o tym, że każdy jest powołany do świętości, choć oczywiście nie każdy w takiej samej formie.
– Ona była nauczycielką małych dzieci. Zajmowała się najbiedniejszymi z biednych. Zawsze powtarzała: „To, co może być zrobione przeze mnie, nie może być zrobione przez was, a to, co może być zrobione przez was, nie może być zrobione przeze mnie. Razem możemy zrobić najwięcej i dać światu coś pięknego”. Matka Teresa nigdy nie chciała, żebyśmy robili to samo, co ona, tylko byśmy byli bliżej Boga, a wtedy najlepiej będziemy wiedzieli, co należy robić. Należy pamiętać, że Bóg nie napełni ducha, który jest już wypełniony, np. miłością do samego siebie. To są bardzo proste, ale ważne zdania.
Czy Ojciec dowiedział się czegoś o sobie, przebywając w towarzystwie Matki Teresy lub pisząc o niej książkę?
– Mam taką nadzieję. Na pewno dzięki jej świętości odkryłem, jak bardzo grzeszna jest moja natura. Odkrywałem też swoją misję, bo ona zawsze powtarzała, że nie chodzi o to, żebyśmy robili to, co ona, ale by każdy z nas podążał swoją drogą do świętości, bo do tego zostaliśmy powołani. Świętość występuje pod różnymi postaciami, ale nigdy pod postacią grzechu i ona wiedziała o tym bardzo dobrze.
Jaka opinia na temat publikacji najbardziej Ojca zaskoczyła?
– Na początku wszystko było dla mnie zaskoczeniem, bo nie spodziewaliśmy się takiego oddźwięku. Najbardziej ucieszyła mnie reakcja pewnej kobiety, dla której treść książki stała się jedną z przyczyn powrotu do Kościoła katolickiego. To mi wystarczy.
Skomentuj artykuł