Nieuświadomiona rewolucja. Prawa zwierząt a osłabienie ochrony ludzkiego życia
Mniej więcej od lat 70., w kręgach intelektualistów zyskuje sobie popularność idea tzw. „praw zwierząt”, a ostatnio zaczyna być nawet wprowadzana gdzieniegdzie do prawa. Również od tego czasu, a nawet trochę wcześniej, datować można masowy spadek ochrony prawnej ludzi, wyrażający się w tzw. „liberalizacji” przepisów aborcyjnych, orzeczeniach sądowych osłabiających ochronę życia nienarodzonych, a od kilkunastu lat także w postępie eutanazji.
Będę dowodził w niniejszym tekście, że te dwa kierunki działań nie zbiegły się w czasie przypadkiem. Wręcz przeciwnie, są one z sobą bardzo ściśle związane. Na koniec przyjrzę się praktycznym konsekwencjom triumfu teorii praw zwierząt w konkretnych przypadkach.
„Co to jest?”
Francis Beckwith kończąc swoją pełną pasji książkę poświęconą obronie prawa do życia nienarodzonych, zamieszcza krótką historyjkę o córce, która zadaje odwróconemu do niej placami rodzicowi pytanie: „Tato, czy mogę to zabić?”. Reakcją jej ojca będzie inne pytanie: „A co to jest?”. Reakcja jest o tyle naturalna, że istnieje ogromna różnica między zabiciem, powiedzmy, karalucha, a człowieka. Co córka ma na myśli mówiąc „to”? Ktoś może rozsądnie powiedzieć, że córka nie powinna zabijać „tego” niezależnie od tego, czym „to” jest, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że taka różnica istnieje, stąd zrozumiała reakcja ojca.
Co ciekawe, to samo pytanie często jest pomijane w kontekście aborcji, mimo że wszyscy się zgadzają, że aborcja kończy jakąś formę życia. Mało kto jednak stawia pytanie: „co to jest?”. Często natomiast słyszymy, że to tylko „zlepek komórek”. To uspokajające sumienie stwierdzenie jest jednak oszukiwaniem samego siebie; przecież my, dorośli ludzie, też jesteśmy „zlepkiem komórek”, jedynie w znacznie większej ilości. Ale czy ktoś powie, że jesteśmy „tylko” zlepkiem komórek?
Dwa uzasadnienia
Oczywiście nikt tak nie powie. Niezależnie od światopoglądu uzyskamy taką samą odpowiedź, ale już zupełnie różne uzasadnienia. Dla jednych, w tym dla mnie, uzasadnieniem będzie natura (istota) organizmu, a ta wskazuje, że „zlepek komórek”, niezależnie od stadium rozwoju, pozostaje tym samym bytem. W przypadku istoty ludzkiej pozostaje człowiekiem od stadium jednokomórkowego do samej śmierci. Organizm ten ma tę samą strukturę genetyczną i w przeciągu całego rozwoju nie zachodzi żadna zmiana co do jego istoty, a jedynie jego cechy gatunkowe ujawniają się lub zanikają na różnych etapach rozwoju.
Dla innych, zwanych często utylitarystami, nie jesteśmy „tylko” zlepkiem komórek, bo mamy pewne zdolności: myślenia, rozumowania, pojmowania czy też cierpienia. Uzasadnienia te różnią się między sobą, ale zawsze odnoszą się nie do zdolności właściwych gatunkowi, ale do zdolności aktualnie możliwych do wykonywania. Płód, jeżeli nie ma zdolności do rozumowania, pojmowania i myślenia nie ma dla niektórych prawa do życia. Trzeba jednak zauważyć, że takich zdolności nie mają także dzieci po urodzeniu, w związku z czym według konsekwentnych utylitarystów, rodzicom powinno przysługiwać prawo do zabicia swojego potomstwa jakiś czas po urodzeniu. Inni skupiają się na cierpieniu i uznają, że płód jest chroniony od momentu rozwoju układu nerwowego. Niezależnie od przyjętego rozwiązania, rzuca się w oczy subiektywność i arbitralność przyjętych kryteriów.
Choć pierwszy model znajduje potężnego obrońcę w postaci Kościoła katolickiego i jest także intuicyjnie podzielany przez prawdopodobnie większość ludzi na świecie, drugi model znajduje coraz więcej poparcia wśród elit intelektualnych zgromadzonych na katedrach etyki najbardziej prestiżowych uniwersytetów, a także wśród przywódców niektórych „postępowych” Kościołów, dziennikarzy i publicystów, polityków i urzędników, szczególnie tych zatrudnionych w instytucjach międzynarodowych, takich jak ONZ i UE. Dawno już zaczęła następować społeczna delegitymizacja modelu tradycyjnego, gdyż to właśnie te środowiska narzucają ton debaty publicznej.
Co gorsze jednak, w sposób uświadomiony lub nie, model „postępowy” jest też coraz częściej przyjmowany przez prawników, w tym sędziów. Zdarza się już zatem, że ktoś zostaje postawiony przed sądem za uznanie aborcji jako zabójstwa człowieka i nazwanie po imieniu osób sprzyjających temu, jak w przypadku ks. Marka Gancarczyka w Polsce, a więc w kraju, w którym aborcja uznawana jest za przestępstwo, a jedynie wyłącza się karanie jej w konkretnych przypadkach! Następuje zatem powolna delegitymizacja prawna tradycyjnej wizji życia ludzkiego. Ten „bunt prawników przeciw rzeczywistości”, by posłużyć się sformułowaniem Jakoba Cornidesa z jednego z jego tekstów, ma ogromne znaczenie dla naszego podstawowego tematu.
Utylitaryzm a prawa zwierząt
Czy zwierzęta mają prawa? Ktoś złośliwie zauważył, że największym problemem tej koncepcji jest, aby zwierzęta same ich przestrzegały. W tym żartobliwym stwierdzeniu kryje się głęboka prawda – jeżeli zwierzęta polują na siebie nawzajem nie szanując „prawa do życia” zwierząt innych gatunków to znaczy to tyle, że znajdują się w stanie natury, z którego nie powinniśmy ich na siłę wyrywać i tworzyć tak daleko posuniętej fikcji prawnej.
Oczywiście nie oznacza to, że człowiek może sobie pozwolić na zupełną dowolność w postępowaniu ze zwierzętami – jako na istocie rozumnej, zdolnej do kierowania się kryteriami dobra i zła, obciążony jest większą odpowiedzialnością, szczególnie za zwierzęta udomowione, ale nie powinien zwierzętom nadawać praw podmiotowych, tak jakby były one w stanie z nich racjonalnie skorzystać. Oczywiste jest, że racjonalnie mogliby korzystać z nich tylko ludzie, a szczególnie sędziowie, jak zauważył Richard Posner sam będący sędzią, którzy staliby się wyrazicielami „woli” populacji znacznie przewyższającej populację ludzką.
Trudno zrozumieć także, jakie miałyby być podstawy dla praw zwierząt. Nie wdając się w szczegóły, warto zauważyć, że Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ z 1948 r., kamień węgielny praw człowieka, zaczyna się od podkreślenia, iż ludzie obdarzeni są rozumem i sumieniem, co stanowi podstawę ich praw. Choć zwierzęta zdradzają pewne przejawy rozumności, bez wątpienia nie mają sumienia, nie kierują się w swoich zachowaniach rozumieniem i pragnieniem osiągania dobra, do czego zdolni są ludzie. Jakie są za tym podstawy ich „praw”? Nie jest to bez wątpienia „stworzenie na obraz i podobieństwo” Boga. Pomijając argumentację religijną trudno też znaleźć uzasadnienie dla praw zwierząt w ich naturze, w tym czym są. Nie radzi sobie z tym także Powszechna Deklaracja Praw Zwierząt z 1977 r. (dokument Międzynarodowej Ligi na rzecz Praw Zwierząt, a więc pozbawiony rangi PDPCz), która po prostu ogłasza, iż „wszystkie zwierzęta rodzą się z równym prawem do życia i istnienia”, zupełnie pomijając próbę wyjaśnienia, skąd się te prawa biorą.
Utylitaryści postrzegają źródła praw zwierząt w tym, że tak jak ludzie mogą one cierpieć, są też zdolne do ograniczonego rozumienia i to w stopniu większym niż ludzie na pewnych etapach życia. Mają zatem dla nich większą wartość niż płody, przynajmniej na wczesnym etapie, co podkreśliła ostatnio Magdalena Środa zarzucając środowiskom pro life niewłaściwie priorytety. Te twierdzenia są jednak bezsensem. Po pierwsze, zdolność rozumowania zwierząt jest ograniczona i bez wątpienia nie są one zdolne do kierowania się pojęciem dobra czy słuszności, a do tego właśnie służy (a przynajmniej powinno służyć) prawo – do prowadzenia jego podmiotów w kierunku dobra (dziś przyjmuje się raczej, że prawo powinno zostawiać ludziom maksymalną swobodę wyboru, ale i to odbywa się przy milczącym założeniu, że ludzie będą wybierali raczej dobro niż zło). Po drugie, choć nie podlega wątpliwości, że zwierzęta mogą cierpieć, przechodzenie od możliwości cierpienia do posiadania prawa nie znajduje żadnego logicznego uzasadnienia.
Na tym etapie należy odróżnić od utylitaryzmu ruch praw zwierząt sensu stricto, który od samego utylitaryzmu różni się pewnymi uzasadnieniem, a także niektórymi konsekwencjami. Utylitaryzm opiera się na założeniu konieczności osiągnięcia największego szczęścia lub najmniejszego cierpienia dla jak największej ilości podmiotów. Ruch praw zwierząt, którego najbardziej znanym wyrazicielem jest Tom Regan, opiera się na założeniu, że każdy „podmiot życia” powinien mieć zapewnioną ochronę prawną przez uznanie jego praw indywidualnych. Do tej kategorii zalicza się, podobnie jak w przypadku utylitaryzmu, istoty świadome. Choć konkluzje, do jakich dochodzą obydwa ruchy są bardzo podobne, np. konieczność przejścia na wegetarianizm, są też i pewne różnice. Konsekwentny utylitarysta musiałby bowiem chronić konkretnego eksperymentu na pewnej grupie zwierząt, nawet zadającego im duże cierpienie, gdyby taki eksperyment miał przynieść uzdrowienie dla dużej ilości cierpiących ludzi. Konsekwentny przedstawiciel ruchu praw zwierząt sprzeciwiłby się takiemu eksperymentowi.
W swojej najbardziej znanej książce, The Case for Animal Rights, Tom Regan twierdzi, że status dzieci nienarodzonych jako „podmiotów życia” nie jest przesądzony. Nie wyklucza go definitywnie przyznając, że mogą nim być, ale w tym wypadku nie jest to szczególnie nobliwy status, gdyż takie samo „ustępstwo” czyni wobec drzew. Zatem, choć Regan nie jest tak radykalny w wykluczaniu dzieci nienarodzonych ze społeczności objętej ochroną prawną, jak np. najbardziej znany utylitarysta Peter Singer, czyni krok w tą samą stronę potwierdzając, że ruchy mające na celu zapewnienie praw zwierząt z konieczności prowadzą do szerzenia kultury śmierci wśród społeczności ludzkiej.
Biorąc pod uwagę większą powszechność i radykalizm utylitaryzmu będę go w dalszej części tekstu traktował jako emblematyczny dla obydwu ruchów.
Utylitaryzm w natarciu
Nie chcę odbierać ruchom „praw zwierząt” czy utylitarystom zasług. Bez wątpienia, zmniejszenie ilości bestialskich (często także kompletnie nieuzasadnionych naukowo) eksperymentów na zwierzętach czy też naświetlanie przypadków brutalności wobec nich, jest ich zasługą. Niewykluczone, że Kościół katolicki zrobił w swojej historii zbyt mało, aby przyczynić się do zmniejszenia brutalności wobec zwierząt, a przecież byli w jego historii wspaniali święci, którzy nie tylko mogliby być doskonałymi przykładami dobrodusznego podejścia do zwierząt, ale również wskazywali, że stosunek do zwierząt kształtuje stosunek do ludzi.
Utylitaryzm pozostaje jednak utylitaryzmem, czyli poglądem o możliwie największej ilości szczęścia lub możliwie najmniejszym cierpieniu wśród wszystkich, którzy do odczuwania szczęścia lub cierpienia są zdolni. Jeżeli zatem kobieta w ciąży uzna, że dziecko stoi na jej drodze do szczęścia, to w myśli utylitarnej powinna mieć pełne prawo do „pozbycia się ciężaru”, przynajmniej do czasu, gdy płód zacznie odczuwać ból. Utylitaryzm nie liczy się zatem z tym, czym jest płód, ważne że można go usunąć bez krzyku z jego strony wskazującego na odczuwanie bólu lub strachu (z tego powodu film Niemy krzyk wywołał niegdyś taki wstrząs i stał się celem niezwykle zaciętych ataków, gdyż zachwiał pewnością utylitarystów).
Utylitaryzm jest też postępowy i zakłada, że postęp może przynieść szczęście, a przede wszystkim zmniejszyć cierpienie. Szczególnie istotne są badania medyczne mogące zmniejszyć cierpienia chorych lub nawet przyczynić się do wyeliminowania pewnych chorób – taka przynajmniej jest zapowiedź co bardziej przekonanych o swoich racjach utylitarystów. Skoro jednak zakazano lub ograniczono badania na zwierzętach, to trzeba znaleźć jakiś substytut, a do tego badania na ludziach wydają się idealne. Stąd tak silny nacisk na badania na embrionach i to mimo tego, że nie doprowadziły one jeszcze do wynalezienia antidotum na żadną chorobę, a alternatywne badania na komórkach somatycznych są znacznie bardziej obiecujące. Zmiana kierunku podważyłaby jednak podstawowe zasady utylitaryzmu i byłaby przyznaniem się do błędu.
Na szczególną uwagę w tym kontekście zasługuje program poszukiwania alternatyw dla badań na zwierzętach opracowywany obecnie w UE. Zgodnie z wnioskiem Komisji „w przypadku, gdy istnieje metoda badawcza, w której nie przewiduje się wykorzystania zwierząt i która może zostać zastosowana zamiast procedury, państwa członkowskie zapewniają stosowanie metody alternatywnej”. Do jego stanowiska Parlament Europejski wprowadził pewne obostrzenia, które stanowią, iż „metody badawcze, w których wykorzystuje się komórki pochodzące z zarodków i płodów ludzkich, nie są uznawane za metody alternatywne, co oznacza, że w odniesieniu do stosowania tych metod badawczych państwa członkowskie mogą podejmować własne etyczne decyzje”. Rada, która aktualnie pracuje nad tym projektem, prawdopodobnie utrzyma prawo do decydowania o tych kwestiach przez każde państwo, jednak tylko pod warunkiem, że państwo wyraźnie zabroni takich badań w swoim prawie. W przeciwieństwie do zdania stanowiska Parlamentu zabraknie tu jednak ogólnego postanowienia o tym, że takie badania „nie są uznawane za metody alternatywne”, co może spowodować stan niejasności prawnej.
Komisja już obecnie finansuje badania z wykorzystaniem komórek pochodzących z embrionów ludzkich. Co prawda Komisja złożyła deklarację, że nie będzie finansować badań mających na celu niszczenie ludzkich embrionów, a „jedynie” badania na już istniejących komórkach pochodzących z embrionów ludzkich. Deklaracja ta jednak nie jest wiążąca prawnie i nie ma gwarancji, że Komisja rzeczywiście jej dotrzymuje i zamierza dotrzymać w przyszłości. Obecnie poziom finansowania podobnych badań z budżetu Komisji wynosi kilkadziesiąt milionów euro w ramach 6. (na lata 2002-2006) i 7. (2007-2013) Programu Ramowego UE na rzecz Badań i Rozwoju Technologicznego. Małym pocieszeniem może być to, że takie badania nie są (jeszcze?) obowiązkowe dla państw członkowskich. Najgorsze jest to, że w ogóle się je prowadzi i to za nasze pieniądze, bo przecież to my płacimy składkę do budżetu UE.
Wielka Rewolucja Hiszpańska
Projekt „praw zwierząt” posunął się najdalej w Hiszpanii. 28 lutego 2007 roku parlament Balearów, zainspirowany Projektem Wielkich Małp Petera Singera, przyjął ustawę o ochronie praw tych zwierząt, a konkretnie prawa do życia (można je zabić jedynie w skrajnych przypadkach, np. w samoobronie), prawa do wolności (gdy jednak są pozbawione wolności należy im zapewnić warunki odpowiadające ich godności), a także zakazu znęcania się. Być może kiedyś podobne prawo zostanie przyjęte przez Kortezy, gdyż już starają się o to posłowie socjalistyczni.
Jednocześnie, w tym samym kraju opracowano i uchwalono najbardziej „liberalną” ustawę aborcyjną w całej Europie. Do niedawna w tym kraju prawo bardzo przypominało rozwiązanie polskie, ale sposób jego interpretacji był znacznie bardziej liberalny.
Obecnie, każda kobieta, nie podając przyczyny, ma prawo przerwać ciążę do 14. tygodnia rozwoju dziecka. Jeżeli dziecko jest zniekształcone lub ciąża zagraża zdrowiu, kobieta może przerwać ciążę do 22. tygodnia. Jednak nawet po tym okresie można do samego końca usunąć ciążę, jeżeli wady dziecka są nieusuwalne lub ciąża zagraża życiu kobiety. Zatem w praktyce dziecko może zostać zabite aż do rozpoczęcia akcji porodowej, a może nawet w jej trakcie.
Charakterystyczne jest także, że hiszpańska minister ds. równouprawnienia, Bibiana Aido, twierdziła w trakcie debat nad projektem ustawy, iż „13-tygodniowy płód jest istotą żywą, ale nie istotą ludzką”, gdyż nie ma na to dowodów naukowych, poza tym życie ludzkie nie ma żadnej wartości do czasu narodzin. Ten pierwszy pogląd jest kompletnym nonsensem świadczącym o zupełnym braku wiedzy tej pani, a drugie zdanie jest jej bardzo subiektywną opinią, zresztą sprzeczną z pierwszym zdaniem. Ta jej opinia jest jednak zgodna z oficjalnym programem partii socjalistycznej, która życie ludzkie mniej ceni od życia zwierząt.
Hiszpania jest zatem prawdziwym znakiem czasu, a także wyzwaniem dla wszystkich ludzi pragnących zachować szacunek dla ludzkiego życia i uniknięcia tyrańskich praw, również tych przyjmowanych demokratycznie. Od postawy samych Hiszpanów w dużej mierze zależy, czy będziemy wkrótce świadkami ostatecznego triumfu przewrotu utylitarnego, być może najmniej uświadamianej rewolucji w prawie, jaka kiedykolwiek miała miejsce.
Skomentuj artykuł