Przedefiniujmy pojęcie zysku!
Ekonomia była pierwotnie rozumiana jako "zarządzanie domem", umiejętność zaopatrzenia siebie i swojej rodziny w środki niezbędne do życia. Ekonomia to zdolność do kierowania sobą jako istotą społeczną i biologiczną. Społeczną - bo żyjącą w grupie: rodzinie, gminie, firmie itd.; biologiczną - bo wymagającą środków do biologicznego przeżycia: pokarmu, dachu nad głową, ubrania itd.
Ekonomia wiąże się więc bezpośrednio z byciem człowiekiem, osobą ludzką. A jeśli tak, to nie można sensownie mówić o ekonomii bez uwzględnienia tego, co znaczy być człowiekiem. Zadajmy wobec tego kluczowe pytanie: jaka antropologia stoi u podstaw obecnej formy zachodniej ekonomii oraz czy jest ona słuszna i jedynie możliwa? Erich Fromm (1995) postawił dwie przekonujące tezy. Po pierwsze, dzisiejszy kapitalizm ma swoje źródła w oświeceniowym pomyśle zmiany dotychczasowego rozumienia zysku jako "pożytku dla duszy" (co znajdziemy w Biblii, ale również chociażby u Spinozy) i związania go jedynie z wymiarem materialnym, finansowym (tamże: 39−40). Po drugie, współczesna mentalność koncentruje się na własności i jej pomnażaniu, czyli zysku; również wartość człowieka mierzy się tym, co on posiada (tamże: 124).
Ten sam proces można dostrzec w filozofii moralności, obserwując powstanie oświeceniowego utylitaryzmu. W klasycznej etyce mówi się o trzech rodzajach dobra: bonum honestum (dobro godziwe, obiektywne, będące wartością samo w sobie), bonum delectabile (dobro przyjemne, ma wartość dla osoby jedynie ze względu na przyjemność, jakiej może dostarczyć) oraz bonum utile (dobro użyteczne, dobro bedące wyłącznie środkiem do osiągnięcia prawdziwego dobra, dobra godziwego) (zob. np. ST I: 5, 6). Tym, co łączy utylitarystów i teoretyków kapitalizmu, jest redukcja osoby wyłącznie do obszaru dobra użytecznego. Człowiek staje się homo oeconomicus: istotą nakierowaną na pomnażanie swojego stanu posiadania, dokonującą wyborów ze względu na maksymalizację zysków i na unikanie strat. Wymiar kalkulacji zysków i strat staje się nie tylko kluczowym, lecz wręcz wyłącznym rysem osoby ludzkiej w sferze ekonomii. Zakłada się, że człowiek jest egoistą pośród innych egoistów.
Nie twierdzę, że nie zdaża nam się przeprowadzać rachunku zysków i strat, że nie bywamy egoistami, że nie chcemy posiadać i pomnażać naszej własności, że nie zwracamy się do tych samych instynktów u innych. Twierdzę jednak, że nie robimy wyłącznie tego i nie da się nas zredukować do wymiaru homo oeconomicus. Jesteśmy czymś znacznie większym niż maszynkami do robienia pieniędzy, żyjącymi według zasady "im więcej mam, tym bardziej jestem sobą".
Przyglądając się bez uprzedzeń samym sobie, musimy dojść do wniosku, że osoba ludzka nie jest konglomeratem masek, które zakładamy w określonych sytuacjach: w rodzinie maska ojca, matki, syna, córki, męża, żony; w pracy - maska pracownika lub pracodawcy; w życiu gospodarczym - homo oeconomicus myślący wyłącznie kategoriami zysku finansowego i tak dalej. Nie, osoba jest całością. Jestem całością i jako ta całość funkcjonuję również w obszarze ekonomii. Mam jedno życie, które realizuje się między innymi w gospodarce. Dziki kapitalizm zdaje się sprowadzać człowieka wyłącznie do jednego z jego wymiarów, podobnie jak utylitaryzm za dobro uznaje tylko jeden z rodzajów dobra. Jeśli zysk jest tym, co przynosi dobro człowiekowi, to nie możemy go ograniczać jedynie do zysku finansowego, lecz pojęcie zysku musi uwzględniać również pozostałe dobra, do których osoba dąży.
Nie chcę być gołosłowny. O konieczności rozszerzenia pojęcia zysku w taki sposób, by mogło objąć pełne spektrum działalności człowieka, piszą teologowie i wybitni biznesmeni. Zacznijmy od teologii. Benedykt XVI w Caritas in veritate wielokrotnie powtarza tezę o konieczności budowania ekonomii na adekwatnej i kompletnej (niezredukowanej) antropologii. Trzeba przede wszystkim pamiętać o dwóch, zazwyczaj zapominanych we współczesnym kapitalizmie, wymiarach człowieczeństwa: perspektywie powołania do wieczności oraz podstawowej i niezbywalnej godności osoby ludzkiej (CIV: 11, 25). Sprowadzenie człowieka wyłącznie do jego kilkudziesięcioletniego życia na ziemi, do wymiaru historycznego, jest pierwszym krokiem do przeważenia "być" przez "mieć".
Dlatego papież tak bardzo potępia "herezję" moralnej neutralności ekonomii (tamże: 34−36). Stwierdza wręcz, że obecny kryzys gospodarczy jest wynikiem właśnie takiego postulatu oddzielenia zasad gospodarki od wartości i zasad moralnych. Sfera ekonomiczna jest jednym z wielu obszarów aktywności człowieka, a jako taka podlega ocenie etycznej. I choć, oczywiście, nie wszystkie aspekty ekonomii można rozpatrywać z perspektywy etyki (przede wszystkim czysto techniczne rozwiązania), o tyle czymś zgoła fałszywym jest wydzielenie ekonomii jako etycznie neutralnej - takie założenie bowiem już stanowi pewną deklarację etyczną. Jednym z kluczowych konsekwencji takiej "neutralizacji" ekonomii jest odrzucenie zasady, że człowiek jest celem, a nie środkiem, przedstawionej chociażby przez Kanta. Człowiek i jego godność stanowi fundament, a nie uciążliwy element ekonomii.
O ile bowiem teoretycy makroekonomii zasadniczo zgadzają się co do tego, że nie da się zbudować gospodarki bez poszanowania zasady sprawiedliwości (rozumianej jako powinność oddania każdemu, co mu się należy), o tyle uznają, że po zaspokojeniu słusznych roszczeń pracowników, dostawców, mieszkańców wykorzystywanych terenów itd., reszta jest zyskiem właścicieli i inwestorów. Caritas in veritate stawia poprzeczkę nieporównywalnie wyżej: sprawiedliwość jest warunkiem koniecznym, lecz nie wystarczającym. Zasadą postępowania chrześcijanina musi być bowiem miłość, która przekracza sprawiedliwość: "Z jednej strony miłość domaga się sprawiedliwości: uznania i uszanowania słusznych praw poszczególnych osób i narodów. […] Z drugiej strony miłość przewyższa sprawiedliwość i uzupełnia ją zgodnie z logiką daru i przebaczenia. Miasto człowieka nie wzrasta tylko dzięki odniesieniom do praw i obowiązków, ale jeszcze bardziej i w pierwszym rzędzie dzięki relacjom bezinteresowności, miłosierdzia i komunii" (CIV: 6).
Obecny papież mówi o "cywilizowaniu, uczłowieczaniu ekonomii" (CIV: 38), rozumiejąc przez to wykraczanie poza logikę sprawiedliwości ("równoważnej wymiany") i zysku jako celu samego w sobie. Cywilizowanie ekonomii nie ma w encyklice charakteru negatywnego, nie jest prostym odrzuceniem materialnego zysku jako celu działalności ekonomicznej, lecz polega na poszerzeniu perspektywy, ukazaniu głębszego znaczenia i celu ekonomii. Jako przykład owej "humanizacji ekonomii" Benedykt XVI wskazuje trzeci sektor, ogranizacje non-profit. Mają one zupełnie inne cele niż wypracowywanie finansowego zysku; jeśli udaje się uzyskać jakiś monetarny zysk, to jest on postrzegany jako środek umożliwiający dalszą działalność nakierowaną na zaspokajanie kluczowych potrzeb społecznych. Właśnie takie podejście, zdaniem papieża, uosabia prymat miłości nad zwykłą sprawiedliwością; logikę daru transcendującą prostą kalkulację zysków i strat czy minimalizm wypełnienia obowiązków.
Zaryzykuję sformułowanie definicji zysku, jaka jawi się w Caritas in veritate: zysk to "narzędzie do osiągania celów humanizacji rynku i społeczeństwa" (CIV: 47). Zysk finansowy jest jedynie elementem prawdziwego zysku: rozwoju osoby i społeczeństwa. Benedykt XVI optuje zatem za poszerzeniem rozumienia pojęcia zysku - także w ekonomii - by obejmowało ono cele niefinansowe, które choć obecnie rzeczywiście wymagają środków finansowych, to nie są do nich redukowalne. Według papieża zyskiem jest to, co czyni świat bardziej ludzkim, co przekracza równowagę wymiany towarów, ucząc logiki bezinteresownego daru.
Erich Fromm podjął się zdiagnozowania tendencji ożywiających współczesne społeczeństwa zachodnie. W głośnej książce Mieć czy być? postawił tezę o nieustannym ścieraniu się dwóch światopoglądów, sposobów życia: modus posiadania i modus bycia. Różnica jest dość oczywista i intuicyjna.
Modus posiadania sprowadza się przede wszystkim do konsumpcjonizmu, do "ja mam", do koncentracji na własności, nabywaniu, posiadaniu, osiąganiu zysku finansowego, a także - czego zazwyczaj się nie zauważa - dążeniu do władzy (Fromm 1995: 123, 139). Fromm stwierdza, że w naszych społeczeństwach to właśnie ten styl życia jest postrzegany jako coś naturalnego, "czy też wręcz jako jedyny akceptowalny sposób życia" (tamże: 71). Dążymy do posiadania i do przeliczania wszystkiego na mierzalne wartości nie tylko dlatego, że tak chcemy; robimy tak, ponieważ tego się od nas oczekuje, taki jest dominujący światopogląd. "Społeczeństwo, którego zasadami są nabywanie, zysk i własność, kreuje charakter społeczny zorientowany na posiadanie, a kiedy już wzór przeważający zostaje utrwalony, nikt nie chce być outsiderem czy wręcz banitą. Dlatego też dla uniknięcia ryzyka każdy przystosowuje się do większości, której jedyną wspólną cechą jest wyłącznie wzajemny antagonizm" (tamże: 172). Ów paradygmat społeczny Charles Taylor nazywa "nowoczesnym imaginarium społecznym", którego jednym z fundamentów jest umowa między jednostkami świadczącymi sobie wzajemne usługi. Celem tej wymiany jest obopólna (materialna najczęściej) korzyść, całkowicie oderwana od rozwoju moralnego (Taylor 2010: 32−33). Ów prymat "mieć" nad "być" w dużym stopniu pokrywa się z opisanym w Caritas in veritate poprzestaniem na sprawiedliwości, zaspokojeniu wyłącznie zasady równowartości wymienianych towarów. Modus posiadania wiąże się zatem z dążeniem do tego, co mi się należy, do egzekwowania moich własnych praw.
Zasady homo homini lupus est czy bellum omnium contra omnes są zatem logiczną konsekwencją nowoczesnego zredukowania społecznego wymiaru człowieczeństwa do materii, matematyki, zysku finansowego. "W modus posiadania - zauważa Fromm (1995: 139) - szczęście jednostki spoczywa w jej nadrzędności względem innych jednostek, we władzy, a w ostatecznym rozrachunku w zdolności do pokonania, obrabowania, zabicia. W modus bycia opiera się na miłości, dzieleniu się, dawaniu". Jeśli nie chcemy żyć w świecie, gdzie egoistyczne jednostki walczą ze sobą o swój status posiadania, musimy się zdecydować na radykalne zmiany. Dlaczego radykalne? Bo wszelkie powierzchowne reformy - a za takie uważam chociażby marksizm czy współczesną "solidarność międzynarodową" - są jedynie kosmetycznym wygładzeniem modus posiadania. Jeśli marzy nam się świat, jaki głosił Jezus Chrystus czy o którym pisał Benedykt XVI, musimy zaryzykować radykalną zmianę paradygmatu społecznej egzystencji. "Budowa nowego społeczeństwa możliwa jest jedynie wtedy, gdy stare motywacje zysku i władzy zastąpi się nowymi: byciem, dzieleniem się, zrozumieniem, gdy charakter merkantylny zastąpiony zostanie twórczym, kochającym charakterem" (tamże: 294).
Jeśli chcemy mówić o prawdziwym zysku - a nie tylko o tej skarlałej wersji, przeliczalnej na dolary, euro, złotówki i franki - musimy uwzględnić wszystkie aspekty i wymiary człowieczeństwa. Dobro, jakim jest życie biologiczne, intelektualne, duchowe, rodzinne, moralne… Trudno zresztą tę listę zamknąć, bo każdy z nas jest inny i wyznaje odmienną hierarchię wartości. Pojęcie zysku również powinno uwzględniać tę różnorodność postaw i wartości. Nie chodzi o stawianie opozycji "być czy mieć", lecz promowanie "być i mieć": dziś niemożliwe jest przecież być bez mieć, ale jeszcze większym absurdem jest mieć bez być. Parafrazując Chrystusa: dobrze jest świat zyskać i siebie nie zatracić. Prawdziwym zyskiem jest wszystko to, co przyczynia się do mojego rozwoju; korzystając z definicji Benedykta: zyskiem jest to wszystko, co stanowi narzędzie do coraz głębszej humanizacji mnie samego i mojego otoczenia. Zysk finansowy nie jest w stanie wypełnić tego zadania. Nie jestem w stanie uczynić z tego, co posiadam, swojej tożsamości (choć są tacy, którzy próbują); jednocześnie nie nakarmię się swoim "być". Konieczna dla człowieczeństwa jest komplementarność "być" i "mieć". W podobny sposób należy myśleć o zysku: jest tym "mieć", dzięki któremu mogę coraz bardziej "być".
Skomentuj artykuł