Referendum nie będzie
Sejm głosami koalicyjnej większości odrzucił wniosek w sprawie referendum dotyczącego obniżenia wieku szkolnego podpisany przez blisko milion (!!!) obywateli. Już samo to zdanie wystarczy za cały komentarz. To naprawdę niedobra wiadomość dla polskiej demokracji.
Rząd PO-PSL po raz kolejny zachował się jak szatniarz z filmu Miś, który klientowi domagającemu się wydania jego okrycia wierzchniego odpowiada: "Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Cham się uprze i mu daj"…
W przypadku odrzuconego wniosku o przeprowadzenie oświatowego referendum nie chodzi już tylko o wycofanie się rządu z fatalnej reformy oświaty. Po ostatnim głosowaniu w Sejmie widać wyraźnie, że największą szkodą jest kompletne zdemolowanie demokracji obywatelskiej. Bo czy po tym, w jaki sposób potraktowano inicjatorów referendum, ktokolwiek jeszcze będzie chciał się narażać i poświęcać na rzecz spraw publicznych? Bardzo wątpliwe.
Zmowa milczenia
To, co się działo w ostatnich dniach poprzedzających sejmowe głosowanie w sprawie referendum, przypominało wielki, zmasowany ostrzał artyleryjski wobec kilkorga rodziców firmujących swoimi nazwiskami społeczny protest wobec reformy oświaty. Atakowało Ministerstwo Edukacji Narodowej, atakowali politycy rządzącej kolacji, atakowali czołowi salonowi publicyści, dosłownie wdeptując w ziemię Karolinę i Tomasza Elbanowskich - rodziców sześciorga dzieci i zarazem inicjatorów akcji "Ratuj Maluchy". Wszystko po to, by podważyć wiarygodność rodziców organizujących referendum, ośmieszyć ich i zakrzyczeć. Najpierw rzucono się ze wściekłością na obywatelski raport "Szkolna rzeczywistość 2013/14", prezentujący obecny stan przygotowań polskich szkół na przyjęcie sześciolatków i związanej z tym kumulacji roczników. W dokumencie tym znalazły się zarzuty dotyczące m.in. słabej opieki świetlicowej, braku odpowiednich posiłków dla małych dzieci i przepełnionych klas. Raport oparty został na uwagach nadesłanych przez samych rodziców opisujących rzeczywistość konkretnych placówek szkolnych. Krytycy raportu Elbanowskich zarzucili im jednak, że jest on oparty na anonimowych i niezweryfikowanych opiniach. MEN postawiło do pionu dyrektorów opisanych w dokumencie placówek, a ci zaczęli na wyprzódki podważać raport. Dyrektorka jednej z katowickich szkół podstawowych zapowiedziała nawet, że poda Elbanowskich do sądu za zniesławienie. Do legendy przejdzie zaś słynne już "sprostowanie" dyrekcji innej ze szkół, która napisała: "Dzieci nie siedzą na «gołej zimnej ziemi», ponieważ w klasie położona jest podłoga panelowa. Zakup dywanu został odłożony w czasie z powodu braku środków finansowych". Po prostu ręce opadają…
Na zarzuty odpowiadał Tomasz Elbanowski: "Przecież wiemy, że polska szkoła wygląda właśnie tak, jak opisaliśmy w raporcie. Nie da się zakrzyczeć rzeczywistości, strasząc sądem" - stwierdził na antenie TOK FM. Pośrednio potwierdziła to nawet sama szefowa resortu edukacji Krystyna Szumilas, która krytykując raport Elbanowskich, przyznała, że wizytacja kuratorów wykazała uchybienia z zakresu prawa oświatowego w 36 ze 138 skontrolowanych placówek (spośród tych wymienionych w raporcie). A ile jest w ogóle takich szkół w całej Polsce? Tego nikt głośno nie powie, z obawy przed konsekwencjami służbowymi. "Jeśli dyrektor szkoły wystąpi publicznie, mówiąc o tym, że jego szkoła nie jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków, będzie to dla niego oznaczało automatycznie utratę pracy. Żaden dyrektor szkoły w Polsce, mało tego, żaden nauczyciel, nie może publicznie krytycznie wypowiadać się o reformie" - zauważyła Karolina Elbanowska.
Elbanowscy na Madagaskar
Najbardziej obrzydliwe w tym wszystkim wydają się jednak bezpośrednie ataki personalne pod adresem Elbanowskich, prowadzone w myśl najlepszych reguł "przemysłu pogardy". Członkom inicjatywy "Ratuj Maluchy" zarzucano więc, że są "ukrytymi kryptopisowcami", referendum jest "hucpą polityczną", a oni sami chcą na tym zarobić pieniądze. Próbkę takiej "twórczości" dał Tomasz Lis, który wprost zasugerował, że Elbanowscy z "ratowania maluchów uczynili całkiem sprawnie działający biznes". Faktycznie, oboje całkowicie poświęcili się stowarzyszeniu, nie mogąc godzić dalej działalności społecznej z obowiązkami zawodowymi. Tyle tylko, że akcja w sprawie sześciolatków w szkołach to tylko czubek góry lodowej całej aktywności, jaką zajmują się Karolina i Tomasz Elbanowscy w ramach Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców. Przykładowo, świadczą oni także m.in. pomoc dla rodziców, którym grozi odebranie dzieci z powodu problemów finansowych. Tomasz Lis oczywiście celowo to przemilcza. Inne jego argumenty też są wzięte z księżyca: "Nie mam nic przeciw temu, by państwo Elbanowscy ratowali swoje liczne maluchy, zastanawiam się tylko, kto będzie ratował miliony polskich maluchów przed Elbanowskimi, którzy chcą zamknąć dzieci w konserwie, a matki w domach". Szkopuł w tym, że nikt nie chce wcale zamykać dzieci w domach. Protestujący rodzice postulują jedynie, żeby sześciolatki zgodnie z naturalną fazą swojego rozwoju pozostały w przedszkolnej zerówce. Warto tutaj także zwrócić uwagę na ten, ledwo maskowany, ton pogardy Lisa wobec katolickich dzieciorobów - bo to pewnie ma na myśli, pisząc o "licznych maluchach". Dalej stwierdza zresztą, że Elbanowskim marzy się "powrót do szkoły PRL-owskiej z ośmioma klasami i z wychowaniem kościelno-religijnym". A więc tu go boli...
W bardzo podobnym tonie wypowiedziała się pisarka Krystyna Kofta, stwierdzając, iż Elbanowscy "wyróżniają się tym, że mają mnóstwo dzieci, którym trzeba zapewnić wikt i opierunek. Mają tych dzieci tak dużo, bo są Polakami katolikami, jeśli to lubią, to OK, chwała im za wychowanie obywateli, którzy będą pracowali na ich emerytury". I znów ten ton pogardy i znów insynuacja, że "żyją z fundacji (…) i wypłacają sobie całkiem niezłą pensję". A wszystkie te przemyślenia Kofta zatytułowała: Elbanowscy na Elbę. No cóż, jak ktoś celnie zauważył, zabrzmiało to dokładnie tak jak dawne nienawistne zawołanie: "Żydzi na Madagaskar".
Z salonowych piór bije zresztą ogromna pogarda dla wszystkich protestujących rodziców, którzy są "ciemni", "głupi" lub po prostu "zmanipulowani". "Nieoceniony" Jacek Żakowski stwierdził nawet, że "tu nie chodzi o maluchy, a o paranoję rodziców". Aha, problem jednak w tym, że w prawdziwą paranoję można wpaść dopiero, kiedy się przespaceruje korytarzami tych, rzekomo tak "świetnie przygotowanych szkół".
Nie bójcie się obywateli
W takiej oto atmosferze doszło do sejmowego głosownia nad referendum w sprawie sześciolatków. Ale zanim to nastąpiło, urządzono - podobnie jak w przypadku Elbanowskich - prawdziwe polowanie z nagonką na tych posłów koalicji rządowej, którzy zapowiadali swoje poparcie dla wniosku obywatelskiego. Na celowniku znaleźli się szczególnie dwaj ludowcy, Eugeniusz Kłopotek i Andrzej Dąbrowski, którym partyjni koledzy zagrozili wprost wyrzuceniem z PSL. Poseł Kłopotek próbował co prawda tłumaczyć, że "przysięgał na wierność Narodowi, a nie Platformie Obywatelskiej", ale to tylko jeszcze bardziej rozjątrzyło partyjną wierchuszkę.
Również sami inicjatorzy referendum próbowali do końca przekonywać do zmiany stanowiska posłów PO i PSL (bo opozycja w komplecie już wcześniej zapowiedziała, że poprze wniosek referendalny): "Szanowni Parlamentarzyści - nie bójcie się referendum, nie bójcie się obywateli! Jeśli rzeczywiście jest tak dobrze, jak przekonuje MEN, społeczeństwo to doceni i opowie się za reformą" - napisali w specjalnym apelu członkowie inicjatywy "Ratuj Maluchy".
Po raz kolejny zwyciężył jednak poselski strach, wyrachowanie i dyscyplina partyjna. I choć obaj wspomniani wyżej ludowcy rzeczywiście zagłosowali za referendum (za co ostatecznie zostali ukarani jedynie naganą), to od czego jest sejmowy "plankton"? Wystarczyło wyciągnąć kilku byłych palikociarzy (obecnie bez klubowego przydziału), by arytmetyka się zgadzała. Jak to mawiają w wojsku, "sztuka jest sztuka".
Mam jednak głębokie przeświadczenie, że tym razem to nie koniec, że to się tak po prostu nie zakończy, że rodzice tego tak łatwo nie odpuszczą. Nie, na pewno nie w tej sprawie.
Skomentuj artykuł