Siedem największych świąt
Rozmowa z Joanną Krupską – mamą siedmiorga dzieci, prezesem Stowarzyszenia Związek Dużych Rodzin „Trzy Plus”, wdową po poległym w katastrofie smoleńskiej ministrze Januszu Krupskim.
Joanna Krupska: Nie chciałabym uprawiać żadnej reklamy. Mogę jedynie powiedzieć, że to jest wybór, który przyniósł nam z mężem wiele szczęścia. Powiedziałabym, że to wybór intensywnego życia.
Mieliśmy bardzo mało sztywnych założeń w stosunku do naszego życia, więc tego też nie zakładaliśmy z góry. Na pewno wiedzieliśmy, że chcemy być razem na dobre i na złe. Życie zwykle układało nam się inaczej niż planowaliśmy i chyba oboje lubiliśmy, że nas często zaskakiwało. Wybór był świadomy w takim sensie, że zawsze byliśmy na dzieci otwarci i były dla nas największą radością. Urodzenie się dziecka zawsze było dla nas największym świętem, przeżyliśmy więc siedem największych świąt.
Większa rodzina stwarza większe poczucie bezpieczeństwa. To też niezwykle bogaty obszar poznawczy, to wspaniały, dynamiczny twór, który zmienia się wraz z rozwojem dzieci. Daje mnóstwo doświadczeń w relacjach: negatywnych i pozytywnych, przyjemnych i trudnych, raz się kłócę, a za chwilę z bratem czy siostrą buduję z klocków, starszemu rodzeństwu podlegam, a młodszym się opiekuję. Rodzina wielodzietna pozwala odgrywać różne role, doświadczać, że każda osoba jest kompletnie inna. Duża rodzina stawia wymagania, trudno tutaj mieć wrażenie, że jest się centralnym punktem świata. Trzeba uczyć się funkcjonować jako element zespołu, współdziałać, dzielić się.
Oczywiście. Przy pierwszym jesteśmy niepewni, eksperymentujemy, zdobywamy doświadczenia. Najmłodsze traktujemy z pobłażaniem i rozczulamy się, jakie ono malutkie. Ale każde środkowe też wymaga innego podejścia. Jedno jest rozrabiaką a drugie ciche i spokojne, trzecie stale chce rządzić, a czwarte podporządkowuje się. Przecież nie sposób tak samo ich traktować. Każde nowe dziecko wchodzi w zastany układ relacji i zarazem go przebudowuje. Każdy brat i siostra także w jakimś sensie stają się wychowawcami i wpływają na osobowość nowego dziecka. W dużej rodzinie odkrywam, że jako rodzic jestem tylko współautorem swoich dzieci. Jest tak dużo osób i czynników, które na nie wpływają, że postrzegam siebie bardziej jako współtwórcę niż twórcę.
Młodsze zawsze były zachwycone. Pamiętam jak Łukaszek, mając 4 lata, mówił: „Mamo urodź jeszcze milion dzieci”. A 6-letni Tomaszek: „Masz urodzić jeszcze 12 chłopców i 12 dziewczynek”. To się zmienia, kiedy dzieci dorastają. Jak miała urodzić się Tereska, starsi chłopcy byli w wieku 14, 15 lat. W szkole przebywali wśród jedynaków lub dzieci mających jedno, najwyżej dwoje rodzeństwa. Czuli się inni. Nie byli zachwyceni perspektywą pogłębiania się tej inności. Nauczyli się także liczyć. Zdawali już sobie sprawę z tego, że to, co mamy, trzeba będzie podzielić na więcej części, a przecież i tak nie wystarcza na rowery dla wszystkich, czy na samochód taki jak ma sąsiad.
Czasem. Może bardziej powiedziałabym, że to była niedelikatność wobec inności i wobec ubóstwa.
Na pewno tak. Bardzo długo nie potrzebowali kolegów, w szkole byli zmęczeni nadmiarem kontaktów, bo w domu zaspokajali potrzebę zabaw z rówieśnikami. Potrzebowali natomiast więcej indywidualnego kontaktu z dorosłym. Dlatego zapisaliśmy je do szkoły muzycznej. Nie tylko ze względu na rozwój muzyczny, ale także z myślą, żeby mieli więcej osobistego kontaktu z nauczycielem, uwagi i prowadzenia przez osobę dorosłą.
Dzieci w rodzinie są różne, jedne potrafią sobie ten kontakt zapewnić, są bardziej otwarte czy przebojowe. Natomiast jest niebezpieczeństwo, jeśli chodzi o dzieci, które się wycofują. Mama nie zawsze może poświęcić im więcej uwagi, bo musi swój czas podzielić na trzy czy siedem części. W dużej rodzinie oboje rodzice intensywnie pracują: trzeba ugotować większy obiad, więcej sprzątnąć, zrobić więcej zakupów, więcej wyprać, wyprasować, ale też więcej czasu znaleźć dla każdego dziecka. Rodzice w dużej rodzinie stają wobec ogromnego wyzwania, by być z dziećmi z jednej strony, organizując ich życie wspólne, ale też towarzysząc każdemu indywidualnie.
Pomysł Stowarzyszenia wyrósł z przekonania, że państwo źle traktuje duże rodziny. Najpierw powstała strona internetowa, za pomocą której dyskutowaliśmy o niesprawiedliwościach, jakie nas dotykają. Zastanawialiśmy się, jak to się dzieje, że państwo polskie nas nie lubi i nie chce.
Oczywiście. Ostatnio wzrasta świadomość, że Polsce grozi katastrofa demograficzna. Ale my nie chcieliśmy poprzestać na dyskutowaniu i postanowiliśmy coś zrobić. We współpracy z Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej po raz pierwszy w 2006 r. zorganizowaliśmy międzynarodową konferencję na temat rodzin wielodzietnych, na którą przyjechał m.in. Raul Sanchez, sekretarz generalny Europejskiej Federacji Stowarzyszeń Rodzin Wielodzietnych (ELFAC). Po rozmowie z nim stwierdziliśmy, że chcielibyśmy dołączyć do tej Federacji. I tak, w 2007 r., powstało Stowarzyszenie Związek Dużych Rodzin „Trzy Plus”. Naszym głównym celem jest walka o interesy rodzin, zwłaszcza wielodzietnych. Chcemy wspierać, lobbować, wpływać na powstawanie mechanizmów polityki prorodzinnej w Polsce. Chcemy też działać na rzecz solidarności rodzin wielodzietnych i przeciwdziałać utrzymywaniu się mitu o rodzinie wielodzietnej jako rodzinie patologicznej, który dla nas jest upokarzający i krzywdzący.
Przed wojną duże rodziny były traktowane z szacunkiem. Stereotyp rodziny dużej jako patologicznej pojawił się w okresie PRL-u – nie umiem powiedzieć, czy był to wynik świadomej polityki. Zupełnie inną sprawą jest fakt, że większość takich rodzin żyje w niedostatku. Rodziny wielodzietne są najbiedniejszą grupą społeczną w Polsce. Po pierwsze, dochód trzeba podzielić na więcej części. Po drugie, w dużej rodzinie najczęściej kobieta nie pracuje poza domem, bo ma dużo pracy w domu przy dzieciach, wystarczyć więc musi jedna pensja. Po trzecie, nie ma w Polsce mechanizmów ekonomicznych, które ograniczyłyby pauperyzację na skutek posiadania dzieci.
W Polsce tak. Z pełną odpowiedzialnością chcę powiedzieć, że polityka rodzinna w Polsce jest jedną z najgorszych w Europie. Procent PKB przeznaczony na pomoc rodzinie z dziećmi na utrzymaniu jest najniższy w Europie, zasiłki przysługujące na dzieci są kwotowo najniższe, najniższy i od sześciu lat niewaloryzowany jest próg dochodowy uprawniający do tych skromnych zasiłków.
Zawsze posługujemy się przykładem Francji, która ma najlepszą i najskuteczniejszą politykę rodzinną. Jest jedynym państwem europejskim, które osiągnęło zastępowalność pokoleń. I to nie tylko w rodzinach imigrantów, ale także wśród rdzennych Francuzów. Polityka rodzinna jest tam prowadzona od wielu lat, od okresu powojennego. Pieniądze przeznaczane przez państwo na rodziny z dziećmi na utrzymaniu są traktowane jako inwestycja w przyszłość. Pomaga się rodzinie zarówno przez system podatkowy, jak i przez zasiłki przyznawane co miesiąc dla każdego dziecka niezależnie od wysokości dochodów w rodzinie. We Francji przy piątce dzieci właściwie nie ma już konieczności pracy zawodowej rodziców. Mogą skromnie funkcjonować i są w stanie się wyżywić, ubrać i posłać dzieci do szkół.
Państwa nie stać, by rodzin wielodzietnych nie wspierać. To prosty mechanizm sprawiedliwości wobec tych, którzy decydują się na trud wychowywania dzieci. Wychowywanie dzieci to ważna praca, bez której nie ma przyszłości społeczeństwa i narodu, to praca na rzecz wspólnego dobra.
Skomentuj artykuł