Skąpstwo krwi

Skąpstwo krwi
(fot. uars / sxc.hu)
Logo źródła: Pressje Marta Kwaśnicka

Polakom wydaje się, że prawdziwym poświęceniem, tym, o co chodzi w męczeństwie, jest "umieć stracić wszystko dla sprawy". Stąd wiele nawet wielkich ofiar na rzecz Ojczyzny idzie na marne. A przecież prawdziwe poświęcenie polega na tym, "ażeby wszystko zyskać dla sprawy".

Problem męczeństwa u Cypriana Kamila Norwida - i związany z tym wątek przelewania narodowej krwi - to ciągle biała plama w polskiej historii literatury i teologii. Szkoda, bo analiza Norwida jest subtelna i wnikliwa. Profesor Marek Buś opowiadał mi, że ojciec Jacek Salij na pewnej konferencji naukowej nazwał Norwida jednym z najwybitniejszych polskich teologów. Warto pochylić się nad jego myślą.

DEON.PL POLECA

Uniepotrzebnić męczeństwo

Bardzo często ma się Norwida za jednego z "mądrych po szkodzie" krytyków narodowych zrywów. Przestrzegałabym jednak przed traktowaniem go jako kolejnego apologety sojuszu z Rosją czy obrońcy postawy roztropnych tchórzy. Pod każdą z klisz, w które chcemy dzisiaj wtłoczyć Norwida, otwiera się bowiem wielka przestrzeń myśli; przestrzeń, która urzekła największych dwudziestowiecznych gigantów polskiego ducha − Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Papież twierdził, że Norwid może się stać podstawą nowoczesnej polskiej kultury. Zatrzymajmy się i zastanówmy dlaczego.

Jednym z powodów może być teoria męczeństwa, która stanowi jedną z osi filozofii Norwida. Opiera się ona na refleksji teologicznej, ale wiąże się ściśle z poglądami estetycznymi i politycznymi poety. Wątek ten pojawił się po wizytach Norwida w Rzymie. Poeta był tam kilka razy. Nawiasem mówiąc, w 1848 roku miał okazję osobiście stanąć w obronie papieża, osłaniając go przed napierającym rzymskim tłumem. Jednak pobyt w Wiecznym Mieście zaowocował nie tylko większym jeszcze przywiązaniem do rzymskiego biskupa. Norwid wielokrotnie schodził do katakumb, zwiedzał również Koloseum. I chyba w tych zdarzeniach, we wrażeniu, jakie na poecie zrobiły starożytne ruiny, trzeba upatrywać źródeł jego refleksji na temat męczeństwa.

Krew męczenników jest bezcenna. Jest świadectwem. Oddajmy głos samemu Norwidowi: "To − pamiętam, jednego razu w Rzymie z katakomb powracałem, gdzie często patrzeć lubiłem na pozostałe freski pierwo-chrześcijańskie […] tyle tylko oto wspomnę, iż to ogromne podziemne miasto z napisami i rysunkami swymi okazało mi, jako przez całe akta dramatu tego seraficznie-krwawego nie była prawie jedna kropelka krwi wylana bez uszanowania jej i omodlenia braterskiego współwyznawców. Te szkła, dziś błękitno-krzemiennej barwy, które jako ampułki rozbite (albo i całe) w katakombowych sarkofagach, do półek biblioteki podobnych, tu i ówdzie leżą, błogie robią wrażenie, świadcząc, że zbierano rozpryśniętą po ścianach katowni i schodach gmachów publicznych krew męczeńską. Tak ją szafowano szeroko i wspaniale, jako owczarni krew bogaty pan szafować może − a tak skąpi jej byli!!" (1971−1973 VI: 176) .

Refleksja Norwida wyrastała również z wielkiego sprzeciwu poety wobec przelewania ludzkiej krwi. Krew to bowiem najcenniejsza waluta, jaką można płacić. Zdaniem Norwida, chrześcijańskie męczeństwo było całkowitym przeciwieństwem bezmyślnego i bezsensownego, a w najlepszym razie mało sensownego, szafowania ludzkim życiem na wojnach. Krew płynie tam, zanim da się poznać przyczyna jej przelewania. Jak pisał sam poeta w Fulminancie:

− "Nabij i zabij!" − krzyki dwa... a więcéj
Cóż?... niezachwiany cyrkiel i rutyna;
Strzaskanych ramion jakie sto tysięcy,
Lecz nigdy na czas spożyta przyczyna!
(Norwid 1971−1973 III: 466).

Nie chodzi tu jednak o prosty pacyfizm. Norwid apeluje, aby krew, jeśli trzeba ją przelać, była przelewana − ale na świadectwo; aby to, czym się za nią płaci, było warte ceny, jaką się za nie płaci.

Norwid uważał wojnę za "wyczłowieczenie", czyli zwyrodnienie, które prowadzi do olbrzymiej zbrodni: łatwego rozlewania własnej i cudzej krwi. Cały poemat Fulminant opowiada właśnie o tej nieludzkiej naturze wojny. Jak zauważa ojciec Jacek Salij (2001), "różnica między męczeństwem a wojną jako dwoma narzędziami budowania świata bardziej sprawiedliwego nie jest, rzecz jasna, różnicą arytmetyczną. Jej istota nie leży w ilości przelanej krwi, ale w nastawieniu ducha". Wojna jest porażką ducha, męczeństwo - jego zwycięstwem. Męczeństwo "stanowi szczytowy przejaw zwycięstwa ducha zarówno nad tym, co w nas niższe, jak nad wrogimi nam siłami, które uderzają z zewnątrz" - komentuje dalej Salij (tamże).

Czym zatem jest męczeństwo? Męczeństwo jest daniem świadectwa, przelaniem krwi w sytuacji, kiedy jest to absolutnie konieczne. "Męczennik − według opisów Cypriana Norwida − oddaje swoje życie z najwyższą rozwagą, jako coś najszczególniej drogocennego − czyni to zaś dlatego, że pragnie ocalić coś jeszcze ważniejszego niż życie. Tak też jego ofiara jest odbierana przez współwyznawców" (Salij 2001).

Męczennik chce ocalić prawdę. Nie zapominajmy, że greckie słowo martyrion jest obciążone nieprzekładalną na język polski dwuznacznością. To, oczywiście, "męczennik", ale i "wyznawca", "świadek".

Jak na razie jednak postulat Norwida brzmi przerażająco abstrakcyjnie. O co dokładnie mu chodzi? Promethidion, wielki poemat, w którym również pada słowo "męczeństwo", jest tekstem o tym, czym powinna się stać kultura. Dla Norwida była ona bowiem czymś więcej niż sumą wytworów danego narodu. Jej zadania należą do dziedziny etyki i metafizyki. Promethidion to, jak opisuje ojciec Salij, medytacja "nad rdzennie chrześcijańską prawdą, że istotą naszego upadku jest rozdzielenie tego, co powinno być złączone. Nie zapominajmy, że wyraz diabolos, pochodzący od czasownika diaballo, znaczy «rozdzielca». Upadek nasz polega na tym, że z chwilą, kiedy porzuciliśmy Boga, rozdzieleniu uległy nasze podstawowe wartości, które z natury są nierozłączne. W ten sposób Prawda oddzieliła się od Dobra, Dobro od Radości, Radość od Miłości, Praca od Piękna, Piękno od Praktyczności" (Salij 2001). Dodam od siebie (ale na podstawie Norwida), że praca artystów nie może być oderwana od praktyczności, miłości i piękna. Sztuka dla sztuki nie powinna istnieć, a praca powinna mieć na celu jedynie przywracanie owej pierwotnej harmonii, w której transcendentalia się pokrywają ze sobą. I właśnie dlatego praca jest po to, by się zmartwychwstało.

Norwid zauważa przy tym, że kultura jest formą ekspresji narodu i jego prawem do istnienia. Ostatecznie, zarówno w planie ostatecznym, jak i politycznym, swoją tożsamość obronią właśnie te narody, które wniosły coś od siebie do kultury Zachodu. Znowu trzeba jednak uważać, aby myśli Norwida niepotrzebnie nie spłycić. Kraj, który wydał kogoś na miarę Dantego i Michała Anioła, nigdy nie zostanie zapomniany przez twórców europejskiego ładu, to jasne. Ale i kultura Europy musi się zmienić − na co składają się prace poszczególnych narodów − ma bowiem sama stać się jeszcze bardziej kulturą chrześcijańską i od etapu naśladowania Chrystusa przejść do etapu wcielania. Dlatego praca kulturowa jest jednocześnie formą walki o zbawienie i przebóstwienie świata (zob. Buś 2011).

Praca uwydatnia Prawdę i utożsamia ją ponownie z Pięknem i Dobrem. Ma doprowadzić do sytuacji, kiedy męczeństwo nie będzie potrzebne. Jest zatem jego lepszym zamiennikiem. Męczeństwo to ostateczne wyjście. "Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi"- pisze Norwid w Epilogu do Promethidiona (1971−1973 III: 466). Komentuje to Jacek Salij: "Męczeństwo […] zawsze świadczy o złym stosunku społecznym wobec prawdy […]. W miarę, jak ludzi ogarnia atmosfera prawdy, męczeństwo przestaje być potrzebne".

Wróćmy zatem do polskich powstań. Polacy nie pytali, gdzie i po co przelać krew. Po prostu ją przelewali. Polskie powstania narodowe posiadały zatem "wyczłowieczone" cechy wojny, ponieważ w polskich dążeniach niepodległościowych wydarzało się mnóstwo ofiar jałowych, składanych na ołtarzu Ojczyzny zupełnie niepotrzebnie. Norwid pisał o tym między innymi w wierszu O historii. Bezkrytyczne entuzjazmowanie się narodową martyrologią jest szkodliwe − twierdził. Zwracał uwagę, że wprawdzie entuzjazm dla męczeństwa był bliski starożytnym chrześcijanom, to oni jednak cenili swoją krew. Byli skąpi w jej wylewaniu i właśnie dzięki tej postawie Kościół się rozrósł:

Bo Chrześcijanie zgasłe pod hijeną,
Wyssane, mówię, ciała z zdartą głową
Nocami kradli i psalmy śpiewali.
[…]
I stąd to onym skąpstwem krwi urosło
To ciało wieczne, ciało nieśmiertelne,
Które nad czasów moc bardzo się wzniosło,
Przez które żyjem co słońce Niedzielne!
(Norwid 1971−1973 I: 166).

Polakom wydaje się, że prawdziwym poświęceniem, tym, o co chodzi w męczeństwie, jest "umieć stracić wszystko dla sprawy". Stąd wiele nawet wielkich ofiar na rzecz Ojczyzny idzie na marne. A przecież prawdziwe poświęcenie polega na tym, "ażeby wszystko zyskać dla sprawy" (Norwid 1971−1973 VIII: 158). Zupełnie jak u komentatorów Ewangelii: jeśli ziarno pszeniczne wrzucić w błoto, to zgnije, i żadnego owocu nie przyniesie.

I tu znów oddam głos ojcu Jackowi: "za ten błąd płacimy nie tylko składaniem wielu ofiar, które z natury swojej są bezpłodne. Zdaniem Norwida, wskutek tego błędu marnujemy nieraz prawdziwe męczeństwo, jakie niekiedy ktoś z nas w służbie Ojczyzny wypełni". Powiada Norwid: "Jak [kogo] umęczą, to nikt nie odważy się, co świętym było w męczenniku, na ołtarzu położyć, jeno zaraz Sąd, a to tak, a to owak, a to tryfne jeszcze − innych, czystszych wnętrzności nozdrzom − Jehowy trzeba... […] ileż razy, gdyby nie to powietrze sądu, ciż sami męczennicy czystszymi byliby!?..." (1971−1973 VIII: 158).

Apologeci męczeństwa muszą zatem uważać, czy nie wskazują na nie zbyt pochopnie. Norwid uważał, że robił to na przykład Mickiewicz. Recepcja Wieszcza była jeszcze bardziej pochopna. Slogan "Chrystusa narodów" doprowadził do powstania herezji - "zapominanie o tym, że również męczennicy są tylko ludźmi, toteż ich ofiara musi być jakoś naznaczona ludzką ułomnością, bierze się z pysznego przypisywania sobie boskości" - pisze Salij (2001). "W naszych dążeniach niepodległościowych źródłem niezrozumienia dla męczeństwa jest fałszywe wyobrażanie sobie, żeśmy Chrystusem narodów. Wielki to błąd" (tamże). Norwid zauważał: "skoro tak już w samo-bóstwie postawi się naród jaki... […] Nie ofiary − nie! − ofiary Polski nie wybawią, bo ona już tak czystych ofiar nie chce, jaką była Ofiara Pańska, która jeżeli by powtórzoną być mogła, to Chrystus nie Chrystus − to Odkupienie nie Odkupienie − to zwycięstwo nie zwycięstwo..." (1971−1973 VIII: 157).

Oczywiście, niektóre epizody polskich zrywów w świetle tej krytyki dadzą się obronić. W tym, być może, ten najbardziej kontrowersyjny, Powstanie Warszawskie. Norwid, podkreślę ponownie, nie skreślał czynu zbrojnego. Przelew krwi był jednak, jego zdaniem, zgodą na to, że świat jest upadły, był grą według zasad tego upadłego świata. Dlatego niemieckich i rosyjskich wojsk nie można − jak robi to Nikodem Bończa-Tomaszewski (2009: 25) − uważać za "narzędzie polskiej autokreacji". Byłaby to bowiem kreacja niechrześcijańska, a polska idea − tu nie mam wątpliwości, nie miał ich również Norwid − musi być zgodna z nauczaniem Chrystusa. Męczeństwo pojawia się tam, gdzie tej idei w żaden sposób nie da się zrealizować. Mówiąc innymi słowy, niemieckie i rosyjskie wojska są obecne w naszej historii, ale nie mogą być uznane za czynnik, który determinuje kształt polskości. Różnica zdań z Bończą-Tomaszewskim to przysłowiowy spór w rodzinie, chodzi tutaj jednak dość istotne niuanse.

Norwid ma rację, męczeństwo to znak, przebłysk prawdy. Jest dobitne tylko wówczas, kiedy się nim nie szasta. Upajanie się nim nie jest chrześcijańskie. Walką zbrojną nigdy nam się nie uda dokonać tego, co może być zrobione tylko pracą ducha - uważał Norwid. Na przykład nie uda nam się na drodze wojennej przemienić nieprzyjaciół naszego kraju w znośnych sąsiadów. Wojna nie tworzy również kultury (chociaż przypomnijmy sobie Kolumbów - i tutaj są wyjątki). Jeśli zaś naród nie wytwarza dzieł, które mogłyby wejść do ogólnoświatowego dziedzictwa, które przemieniają, przebóstwiają świat, jeśli nie kultywuje własnej tradycji, przekuwając ją w ów dorobek, to zginie. Niezależnie od ilości przelanej krwi. Czas zatem przyłożyć rękę do pługa.

Norwidysta Jan Paweł II

Jan Paweł II był, oczywiście, dziedzicem polskich romantyków. I był mesjanistą − przede wszystkim jednak w tym najbardziej oczywistym i jednocześnie głębokim znaczeniu: wyznawał Chrystusa, który przyszedł na świat, aby nas zbawić. Był też millenarystą, o ile millenaryzm to wiara w potrzebę przebóstwienia rzeczywistości. W takim sensie millenarystą − wbrew temu, co sugerował Michał Łuczewski (2011a: 65) − jest każdy świadomy katolik, nie tylko romantycy. I Jan Paweł II wiedział, że przebóstwienie może być tylko wynikiem ciężkiej moralno-estetycznej pracy, dzięki której się zmartwychwstaje.

Wydaje się, że spośród polskich romantyków najbliższy Janowi Pawłowi II był Norwid. Kardynał Karol Wojtyła, głosząc rekolekcje dla Pawła VI, bez większego zażenowania cytował polskie pieśni religijne, których my sami nie określilibyśmy często jako najwyższych lotów (Wojtyła 1995: 159). Wojtyła był jednak uważnym czytelnikiem Norwida; wiedział, że polskiej kultury wstydzić się nie można, że jej wartość wyrazi się wówczas, kiedy owe piękne, a czasem nieporadne wersy będą w stanie wtopić się w kulturę Europy jako jej kolejny, mocny filar. Niósł je zatem do Watykanu bez najmniejszych kompleksów. Niósł i Norwida, cytując go potem obficie w kilku dokumentach Kościoła. Solidarność, bezkrwawa rewolucja, także była dowodem, że Norwid miał rację, wierząc, że takie rozwiązanie jest możliwe. Polskie dzieje po 1979 roku były norwidyczne, potem wątek się urwał - ale to zdarza się nam w Polsce przeraźliwie często. Może czas do Norwida powrócić?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Skąpstwo krwi
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.