Skok i cień tygrysa

Logo źródła: Dziennik Polski Zbigniew Bartuś / "Dziennik Polski"

Uśmiechnięty Robert Kubica patrzy z kąta sali. Rękę ma zdrową, a dzierży w niej puszkę napoju "N-gine". Na czapce logo "N-gine" i hasło "Polecam, Robert Kubica". Siedzimy z prezesem Wiesławem Włodarskim w sali konferencyjnej obok jego gabinetu, na drugim piętrze szklanego biurowca spółki FoodCare, znanej długo jako Gellwe (gdzie "gell" pochodzi od żelatyny i galaretek, "w" od Wiesława, a "e" od Elżbiety, byłej żony, która nadal pracuje w firmie; Gellwe pozostało do dziś jedną z głównych marek FoodCare).

Znany z deserów w proszku, ciast i napojów koncern spożywczy działa przy ulicy Spokojnej w Zabierzowie, ma też supernowoczesny zakład w Niepołomicach. Ubrany w luźne polo prezes uśmiecha się (choć nie tak promiennie jak Kubica), zdaje się być zrelaksowany, może nawet nieco rozkojarzony. Do sali wszedł właśnie Kazimierz Czekaj, radny małopolskiego sejmiku, piekarz z Zabierzowa, z nowym tygodnikiem "Wprost".

- Nie ma cię, Wiesiu! - rzucił na powitanie, mając na myśli "Listę 100 najbogatszych Polaków". - Czemu cię nie ma?

DEON.PL POLECA

Wydaje się to rzeczywiście dziwne, bo w ogłoszonym kilka tygodni wcześniej rankingu miesięcznika "Forbes" Wiesław Włodarski jest - i to wysoko. Z biznesem wartym 420 milionów złotych zajmuje piąte miejsce wśród najbogatszych Małopolan, przed Januszem Filipiakiem, Romanem Kluską i rodziną Likusów.

Problem w tym, że o ile dość łatwo wyliczyć i opisać to, co przez 30 lat gospodarczej działalności Włodarski stworzył, o tyle bardzo trudno oszacować, ile teraz ma. Zaparkowane pod biurowcem, warte pół miliona złotych, terenowe porsche cayenne sugeruje, że może to być ciągle bardzo dużo.

Jednak przechadzka po sali konferencyjnej każe zawiesić nad głową prezesa liczne znaki zapytania.

Tygrys wyskoczył z lodówki

Spora sala przy gabinecie Włodarskiego jest niczym wystawa prezentująca dramatyczne, czasem wręcz sensacyjne zwroty akcji w życiu przedsiębiorcy i zrośniętej z nim firmy.

Oto tuż za drzwiami stoi szklana lodówka z napisem "Tiger" i znanym z wszędobylskich reklam hasłem "Power is back" (Moc powraca). Obok niej stojak z napojami. W drugim rogu wspomniany Kubica z puszką "N-gine", dalej witrynka z ciastami w proszku (na pierwszym planie "Wadowickie Kremówki Papieskie"), na najdłuższej ścianie wiszą mapy - Polski, Europy i świata, z kolorowymi pinezkami oznaczającymi, gdzie FoodCare jest (Polska zapinezkowana na amen), na biurku przed fotelem prezesa - butelka izotoniku "4Move" oraz litrowy "N-gine" z hasłem "Formuła 1", nieco dalej laptop ze strategią firmy (podobny skradziono prezesowi z krakowskiego mieszkania w nocy z 6 na 7 lutego, kilkanaście godzin po wypadku Kubicy), za naszymi plecami, przy wejściu do gabinetu Włodarskiego - tablica z planem kampanii reklamowej "Frugo", kultowego napoju, do którego prawa Włodarski (ponoć za 5 mln zł) kupił w marcu, wreszcie - nad biurkiem prezesa hasło: "Klient opłaca twoją pensję, twoje ubezpieczenie, twojego lekarza, twoje rozrywki, twój samochód, twoje wakacje...". Pod spodem duży napis: "Przyszłość" i zgrabne logo "FoodCare" (nazwa składa się z angielskich słów: "żywność" i "dbać"/"opiekować się").

Szklana lodówka wypełniona jest po brzegi napojami "Black Energy Drink" w kolorze czarnym, czerwonym, zielonym i niebieskim. Do niedawna chłodziły się w niej puszki i butelki z napojem "Tiger Energy Drink", ale zostały wyrzucone na sąsiedni stojak. To efekt głośnego sporu między FoodCare a eksbokserem Dariuszem Michalczewskim - o prawa do "Tigera". Od 2003 roku, na mocy wieloletniej umowy, firma Włodarskiego wytwarzała ów napój energetyczny, przekazując w zamian na konto fundacji Michalczewskiego potężną opłatę licencyjną. Zrobiły się z tego miliony złotych, bo "Tiger" zawojował polski rynek, pobił nawet światowego potentata - "Red Bulla", promowanego m.in. przez Adama Małysza.

Prezes FoodCare tłumaczy, że "sięgnął" po Michalczewskiego, bo "to był mały bokser, który celnie trafiał większych". Poza tym Włodarski od dziecka marzył o podbiciu rynku niemieckiego. - Jak jeździłem tam jako młodziak po używane samochody, oni się niedwuznacznie uśmiechali. Z wyższością, politowaniem. Pomyślałem sobie wtedy, że ja tu kiedyś wrócę - wspomina prezes. Liczył, że Michalczewski, który w ramach umowy był na początku twarzą "Tigera" i występował w reklamach, dzięki swym koneksjom nad Łabą pomoże napojowi w ekspansji na Zachód.

- Ale nie pomógł ani w Niemczech, ani nawet w Polsce - uważa Włodarski. Dowodzi, że sprzedaż ruszyła dopiero po obniżeniu ceny i zmianie tematu kampanii reklamowej: z wysiłku i walki na muzykę, zabawę i seks. Wśród speców od marketingu przeważa opinia, że największe znaczenie miała jednak cena.

Dwa razy tańszy od "Red Bulla" "Tiger" zagarnął szybko lwią (tygrysią...) część rynku, stał się ulubionym "dopalaczem" licealistów i studentów zakuwających przed egzaminami. Wizerunek boksera po dwóch latach zniknął z opakowań. Pojawił się "tygrys, który pobił byka" ("bulla"). Zwykły tygrys. Bengalski z Zabierzowa.

Drogi Michalczewskiego i Włodarskiego zaczęły się - wbrew temu pierwszemu - rozchodzić. Padły oskarżenia o próbę wykradzenia praw do znaku, w zeszłym roku trwała już walka nieomal na noże, doszło do medialnej pyskówki. Sprawa trafiła do sądu, zniecierpliwiony Michalczewski uznał, że FoodCare chce go wykolegować - produkując różne odmiany "Tigera" bez odpowiedniej opłaty licencyjnej - i w odwecie udzielił licencji na produkcję napoju wadowickiemu Maspeksowi. Przez jakiś czas w sklepach były "Tigery" od dwóch producentów. Ostatecznie jednak w marcu sąd - na czas procesu - zakazał Włodarskiemu produkcji najpopularniejszego w Polsce energetyku. Jedynym wytwórcą jest teraz firma z Wadowic.

"Każdy, tylko nie Maspex!" - wykrzyknęli współpracownicy prezesa FoodCare. Siedzibę największego koncernu w papieskim mieście przy Chopina 10 dzieli od Spokojnej 4 w Zabierzowie (w linii prostej) niecałe 30 kilometrów. Ale konkurencyjna batalia między Maspeksem a FoodCare dawno przestała być lokalną rozgrywką, w końcówce minionego stulecia przekroczyła nawet granice kraju. Wtajemniczeni twierdzą, że napędza ją nie tylko chęć pozyskania klienta w podobnych segmentach rynku, ale i - personalna ambicja.

Oni mają Tigera, a my wadowickie

Z Krzysztofem Pawińskim Włodarski zna się od wielu lat. O prezesie Maspeksu, nr 3 na małopolskiej liście "Forbesa", pisaliśmy dwa tygodnie temu. Odniósł sukces, współtworząc czołowy polski koncern spożywczy. Maspex, niegdyś podobnej wielkości jak Gellwe, jest dziś co najmniej cztery razy większy od FoodCare. Dla ambitnego Włodarskiego może to mieć znaczenie, choć pytany wprost o konkurenta, wzrusza ramionami.

Wzrusza - wpatrzony z półuśmiechem w jeden ze swych rynkowych hitów sprzedawanych pod marką Gellwe: "Wadowickie Kremówki Papieskie". Pudełko z ciastem i kremem w proszku stoi, jako się rzekło, na witrynce w rogu, obok Kubicy. Za nim czai się inny przebój Włodarskiego: "Wadowickie czekoladowe". I kolejny: "Fitella", czyli musli w jednorazowej saszetce. Prezes zaprzecza, jakoby słowo "wadowickie" w nazwie jego produktów zostało użyte w charakterze prztyczka w nos odwiecznego rywala. Twierdzi, że "papieskie" skojarzenia są u niego całkiem naturalne, bowiem przed laty pod wpływem mocno religijnej babci był ministrantem i kilka razy służył do mszy odprawianej przez biskupa Karola Wojtyłę; miał nawet zostać księdzem. Kiedy więc Jan Paweł II w słynnych wspominkach na Rynku rodzinnego miasta rzucił hasło "kremówki", Wiesław Włodarski od razu sobie pomyślał, że fajnie by było robić takie ciastka. Przepis kupił od pani Zofii, wadowickiej cukierniczki. Przystosował do pudełkowej wersji i tak powstało trzecie najlepiej sprzedające się gotowe ciasto w Polsce.

Wiatrak za milion

Ludzie z branży dobrze pamiętają jednak, że potyczki Włodarskiego z wadowickim konkurentem sięgają czasów o wiele wcześniejszych. W połowie lat 90. Gellwe rzuciło na rynek "Kakao królewskie". Na opakowaniu umieściło wiatrak, bo - jak tłumaczy szef FoodCare - na importowanym wcześniej z Niemiec (przez Maspex) produkcie firmy Kruger też był wiatrak; uznał go więc za symbol kakao w ogóle.

Sądy wszystkich instancji (z Najwyższym włącznie) orzekły jednak, że opakowanie "królewskiego" naśladuje opakowanie DecoMorreno, produktu Maspeksu. W 1997 roku Sąd Okręgowy w Krakowie zakazał tego robić. Rok później Maspex pozwał Gellwe i Włodarskiego o odszkodowanie. I po... dziesięciu latach procesów wygrał. Włodarski i Gellwe musieli zapłacić wadowiczanom ponad 1,1 mln zł.

Co ciekawe, Gellwe nadal produkuje "Kakao królewskie". Na opakowaniu jest... wiatrak, co można sprawdzić m.in. w każdej "Biedronce". Portugalska sieć, z którą Włodarski współpracuje od zarania, sprzedaje na masową skalę liczne produkty Włodarskiego, m.in. kisiele, budynie i galaretki, ciasta w proszku, bitą śmietanę "Śnieżka", proszek do pieczenia.

O podrabianie opakowań i naśladownictwo produktów oskarżali Gellwe również światowi potentaci, m.in. Dr Oetker, Rieber Foods (Delecta) i... "Red Bull". Na początku minionej dekady Włodarski wystartował z "Energy Drinkiem" w proszku. Na opakowaniu umieścił byka. Oburzony austriacki gigant skierował pozew do sądu, ale ostatecznie doszło do ugody. Zagraniczne koncerny (w przeciwieństwie do Maspeksu) nie mają cierpliwości do polskich sądów.

Saszetki napoju z Zabierzowa znikły ze sklepów, za to niedługo później pojawił się "Tiger". Sukces tej marki nie ma precedensu w świecie. Nigdy i nigdzie lokalny produkt nie pobił "Red Bulla". Przed wojną Włodarskiego z Michalczewskim najpopularniejszy nad Wisłą napój energetyczny dawał Foodcare’owi od 100 do 200 mln zł rocznie, czyli między jedną trzecią a połową przychodów. Dla potężnego Maspeksu "Tiger" to tylko "ciekawy nabytek wzbogacający gamę produktów".

I prztyczek w nos Włodarskiego?

Prezes FoodCare twierdzi, że wpadł ostatnio na Pawińskiego przypadkiem około północy w drzwiach krakowskiego klubu muzycznego "Stalowe Magnolie". Rozmawiali kilkadziesiąt minut. Może się dogadają? Ale na pewno nie może być tak, że Maspex, osłabiając pozycję konkurenta, będzie zmierzał do wrogiego przejęcia czyjegoś dzieła życia. A zdaniem Włodarskiego - wadowiczanie robią podchody w tym kierunku od lat.

Przynajmniej od czasów wiatraka.

Zając rogaty

Prezes FoodCare nie daje po sobie poznać, że utrata "Tigera" ("chwilowa") go boli. Ci, którzy obserwują go od dawna, mówią, że wybrał klasyczną ucieczkę do przodu. Zawsze tak robi - i zapewne temu, a także niezwykłej biznesowej intuicji oraz zasadzie "najpierw inwestuj, potem jedz", zawdzięcza sukcesy.

Pierwsze w życiu pieniądze zarabiał jako nastolatek na wakacyjnym zbieraniu ziemniaków i koszeniu zboża. Uciułał w końcu kilkanaście tysięcy złotych (parę ówczesnych pensji) i w 1981 roku - 22 lipca minie dokładnie 30 lat - kupił enerdowski automat do lodów oraz drewnianą budkę. Nie było cukru, mleka ani benzyny (tylko na kartki), ale dzięki temu, że został ajentem Gminnej Spółdzielni w Alwerni, mógł kupić limitowaną ilość surowców (m.in. proszkowane mleko dla niemowląt) i paliwa. Szybko nabył drugi automat i kręcił lody w ośrodku wypoczynkowym "Skowronek" w rodzinnej Alwerni.

Potem przeczytał w gazecie o producencie suszu ziemniaczanego spod Wrocławia. Kupował od niego towar w 20-kilogramowych workach i robił chipsy. Następne (chyba) były figurki z cukru - świąteczne, bo w święta ludzie mniej patrzą na cenę. Wielkanocnym zającom odpadały uszy, klienci reklamowali towar, ale pomysłowa sprzedawczyni, pani Marysia, domalowywała bezuchym zwierzakom rogi - i szły jak woda. Jako barany. W tamtych czasach wygłodniały rynek łykał wszystko.

Kolejne większe pieniądze Włodarski zarobił na pachnących gumkach do mazania, ale weszły przepisy zakazujące używania chińskich aromatów i znowu musiał uciekać. Zapytał wówczas ukochaną babcię, czego jej w sklepach brakuje. Odparła, że chętnie zjadłaby owocową galaretkę. "To ja ci ją zrobię" - obiecał. Nie wiedział, że będzie jej robił aż tyle.

Ucieczka bolidem Kubicy

W kolejnych latach firma Gellwe rosła jak na drożdżach (i proszku do pieczenia). Włodarski wymyślał kolejne marki, wszedł na nowe dla siebie segmenty rynku - ciasta, płatki śniadaniowe - i napoje energetyczne. Sukces "Tigera" okazał się tak wielki, że - aby sprostać zamówieniom - musiał postawić nową fabrykę. Kosztem 45 mln złotych powstała dwa lata temu w niepołomickiej specjalnej strefie ekonomicznej.

Zaraz potem gruchnęła wieść, że Włodarski - za 139 mln zł - sprzedaje markę Gellwe odwiecznemu konkurentowi, norweskiemu Rieber Foods (Delecta). Pieniądze chciał przeznaczyć na szybszy rozwój w segmencie napojów oraz przejęcia innych firm. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie zgodził się jednak na tę transakcję, bo Norwegowie uzyskaliby na polskim rynku pozycję dominującą.

Wczesną wiosną zeszłego roku, ku zaskoczeniu wszystkich, FoodCare wprowadziło na rynek nowy napój energetyczny - "N-gine" - i ogłosiło, że reklamować go będzie Robert Kubica. Produkt miał pod koniec roku zająć drugie miejsce za "Tigerem", czyli jeszcze bardziej osłabić pozycję "Red Bulla", ale mimo intensywnego wsparcia jedynego Polaka w Formule 1 i kosztownej promocji, zdobył ok. 5 proc. rynku - i czwarte miejsce. "Tiger" miał wtedy blisko 40 proc.

Kontrakt z Kubicą wygasł końcem roku - śladem po nim jest kartonowa figura kierowcy ustawiona w kącie sali konferencyjnej oraz napis "Formuła 1" na puszkach. Włodarski namawiał Kubicę na kilkuletni kontrakt, negocjacje trwały, ale 6 lutego kierowca miał głośny wypadek podczas rajdu.

Pół doby później ktoś włamał się do domu Włodarskiego i ukradł m.in. dwa komputery ze strategią firmy. Prezes liczy, że sprawca, którego już złapano, "ujawni sensacyjne fakty".

Do kradzieży doszło u szczytu sądowo-medialnego sporu o "Tigera". Miesiąc później sąd zakazał FoodCare produkcji rynkowego hitu - na czas procesu. A ów proces może potrwać.

Podobnie jak sprawa karna Włodarskiego. We wrześniu 2003 twórca Gellwe trafił na trzy miesiące do aresztu pod zarzutem wyłudzenia 1,5 mln zł podatku VAT (miał w tym celu zlecać fikcyjne usługi firmom-słupom) i wyprowadzenia 2 mln zł z firmy. Pamięta pierwszy wieczór w śląskim areszcie - zza krat dobiegały odgłosy meczu, na którym miał być.

Choć oddał skarbówce zaległe podatki, sprawa trafiła do krakowskiego sądu. Od lutego 2004 roku ciągnie się w pierwszej instancji. Ostatnia czerwcowa rozprawa spadła z wokandy, bo biegły nie uzupełnił opinii. Następna ma się odbyć 20 lipca.

Przed 30. rocznicą gospodarczej działalności Włodarskiego.

No to frugo

Ale ten ma w tej chwili inne zmartwienie: jak zasypać wyrwę po "Tigerze". Widząc, że nie zrobi tego "N-gine", FoodCare wprowadził na rynek markę "Black", czyli dokładnie ten sam napój w innym opakowaniu. Nieco innym.
Litery w nazwie są podobne, a przede wszystkim z każdej puszki patrzy na nas groźny tygrys. Zwykły. Z Zabierzowa. Jego łeb otacza hasło "Power is black" (Moc jest czarna). Motywy kampanii: "Ta sama moc, ten sam smak, nowe oblicze czerni" oraz "Czarny to nie kolor, czarny to siła c.d.n.".

W sali konferencyjnej puszki z "Blackiem" stoją w lodówce z logo "Tigera" i hasłem "Power is back" (Moc powraca).

Włodarski twierdzi, że "Blackowi" aż w 60 procentach udało się już zrekompensować straty po "Tigerze". FoodCare słynie z rewelacyjnej dystrybucji. Sprawdziliśmy w marketach i osiedlowych sklepach: "Black" jest wszędzie, "Tiger" nie. Włodarski wszedł również na rynek napojów izotonicznych (pomagają uzupełnić sole mineralne ludziom aktywnym fizycznie), który jest w Europie trzy razy większy od rynku energetyków. Wielu uważa, że FoodCare zrobił to, by pognębić pracowników, którzy ośmielili się odejść z firmy.

Dariusz Gałęzewski pracował dla prezesa 11 lat, awansował na stanowisko dyrektora handlowego. Dominik Doliński spędził w Gellwe 8 lat. Dokładnie trzy lata temu założyli własny biznes - w branży napojów. Były szef powiedział im na odchodne: "Daję wam koce, abyście mieli się czym okryć, śpiąc pod mostem".

Dwa lata później stworzony przez ekspracowników napój "Oshee" zawojował rynek izotoników. Zajmuje w tym segmencie drugie miejsce po produkowanym przez Coca-Colę "Powerade". FoodCare odpowiedziało napojem "4Move", na razie bez większego sukcesu. Wiesław Włodarski wiąże jednak nadzieje z czymś innym. W marcu kupił prawa do kultowego "Frugo" i właśnie wprowadza go z powrotem na sklepowe półki (choć kampania reklamowa ruszy dopiero we wrześniu). Marketingowcy mają mieszane uczucia - jedni uważają, że to samograj (hasło "No to frugo" weszło do polszczyzny), inni - że przeżytek.
Włodarski wierzy w swą intuicję. I ucieczkę do przodu.

Rozdmuchany Boner

Mówi, że jest "wielkim szczęściarzem, który od 30 lat przyjeżdża do pracy, kiedyś jawką, potem wymarzonym simsonem, »maluchem«, a dzisiaj porsche, z wielką przyjemnością". Nie męczy się, a na jego twarzy gości uśmiech - bo jest u siebie. Owszem, lubi wyskoczyć na dwa tygodnie do Portofino, oazy spokoju, w której "płynie dobra żyła Włodarskiego". Albo do Monte Carlo, dla dobrej kuchni, atmosfery i spotkań, m.in. z Kubicą. Ale szybko tęskni za firmą. Za swoim dziełem. Pracą.

Za największy życiowy sukces, powód do dumy, uważa jednak dwie córki. Równie piękna, co inteligentna 26-letnia Paulina, po epizodzie z pracą na własny rachunek, przeszła do FoodCare półtora roku temu. Koordynuje marketing i - jak zapewnia zachwycony tata - robi to znakomicie. Młodsza, 18-latka, jeszcze się uczy.

Córkom podarował - jak mówi - "swój powód do dumy numer 2": okazałą średniowieczną kamienicę na rogu ul. św. Jana i krakowskiego Rynku. Kupił ją kilka lat temu i wyremontował. "Żeby zostawić po sobie trwały ślad".

Kosztowało go to około 30 mln zł. Dziś "Pałac Bonerowski", z pieczołowicie odnowionymi polichromiami i "najdłuższym żyrandolem w Europie" (22 metry), oferuje przyjezdnym luksusowe apartamenty (od 650 do 3.300 zł za dobę), wykwintną kuchnię (w tym dania przywiezione przez szefa z Monte Carlo), ekskluzywny klub (i "jedyny w Krakowie VJC Versace Diamond Room")... Wiesław Włodarski ma tam swój apartament.

Start "Bonerowskiego" nie był jednak łatwy. Ponieważ XIV-wieczny obiekt przeżywał lata swej świetności jako własność Jana Bonera - słynnego kupca, posła i bankiera króla Zygmunta Starego - Włodarski postanowił go nazwać "Pałac Bonera". Angielska nazwa "Boner Palace" oraz nawiązująca do niej "Boner Cafe", wybita dumnie złotymi literami, ozdobiła elewację odnowionej kamienicy. Wywołało to potężną wesołość wśród angielskich turystów. Słowo "boner" jest bowiem nad Tamizą wulgarnym określeniem wzwodu penisa.

Włodarski twierdzi, że doskonale o tym wiedział, ale po pierwsze - czy z tego powodu ma wymazać nazwisko słynnego krakowianina? Po drugie - nie zdawał sobie sprawy, że "pijani Angole będą sobie robić fotki pod szyldem, a brukowa prasa to rozdmucha". W końcu musiał przesunąć uroczystą inaugurację z udziałem klikuset zacnych gości, zmienił nazwę i szyldy na "The Bonerowski Palace"; inny jest również adres strony internetowej, bo bonerpalace.pl przypominał jako żywo bonerpalace.com - witrynę z ostrym porno.

Szum na starcie "Bonerowskiego" zagłuszył wypowiedzi wojewódzkiego konserwatora zabytków, który zawsze podkreślał z zachwytem, że jest to "wzorcowo odnowiony obiekt". A renowacja odbywała się w czasach, kiedy wokół innych remontów w Rynku wybuchały afery z udziałem prokuratury.

"Bonerowski" już jest na plusie, a jego wartość wzrosła do ok. 20 mln euro. Włodarskiemu po raz kolejny udało się uciec do przodu. Teraz czeka go kolejny wyścig - o wszystko.

Źródło: Skok i cień tygrysa

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Skok i cień tygrysa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.