Sztuka oczekiwania na podarunek
Świeciła gwiazda na niebie
srebrna i staroświecka.
Świeciła wigilijnie,
każdy ją zna od dziecka.
Zwisały z niej z wysoka długie,
błyszczące promienie,
a każdy promień - to było
jedno świąteczne życzenie.
Leopold Staff: "Gwiazda"
Dzieci piszą listy do św. Mikołaja lub przygotowują listy "upragnionych" prezentów, które skutecznie wmówiły im reklamy. Dorośli są bombardowani również przez propozycje "wspaniałych" prezentów dla ukochanych osób (których wartość jest wyznaczana według marki i ceny). Przy tej okazji zamiast słowa "podarunek" używa się słowa "prezent".
Nadmiar przedmiotów dawanych sobie na Święta, ogrom kolorowych opakowań powoduje zmniejszenie ich rangi aż do uczucia znudzenia. Sprawia to, że chcemy coraz więcej dostawać, aby poczuć choćby namiastkę radości takiej jak w dzieciństwie. Jednak coraz trudniej osiągnąć ową radość zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Dzieje się tak, bo zapominamy o tym, że "prawdziwa radość ma dużo głębsze korzenie".
Podobno słowo "dar" stało się niemodne i używa się go "tylko w tradycyjnych społeczeństwach". W tych "nowoczesnych" zastępuje się je innymi określeniami, aż do nazwania go… "wydatkiem konsumpcyjnym". I tu pojawiła się we mnie obawa przed tak rozumianą "nowoczesnością", bo przecież "dar" to coś wartościowego. "Dane" znaczy "ofiarowane"… Myślenie o "Darze Bożego Narodzenia" w kategorii wydatku konsumpcyjnego jest moim zdaniem co najmniej niestosowne.
Czym różni się kupowanie prezentów od obdarowywania, czyli od ofiarowywania daru? Prawdziwy podarunek, niezależnie od wielkości, winien być dawany i przyjmowany z miłością.
"Podaruj mi…" to jakby prośba będąca zaproszeniem do pewnego celebrowania. Zawiera w sobie element wyjątkowości i odświętności. Przede wszystkim rodzi potrzebę oczekiwania na to, co ma być darowane. I jest zapowiedzią radości poprzedzonej tęsknotą. Ma w sobie coś z modlitwy.
Trudno jest osiągnąć taki stan w pośpiechu i bez szacunku do czasu oczekiwania. I bez szacunku dla ofiarodawcy. Stara japońska mądrość poucza, że "czasu nie mierzy się jedną miarą, że czas może być jak mróz albo jak błyskawica, jak łza, jak oblężenie, burza, zachód słońca, a nawet jak kamień". Dla chrześcijan ta prawda najpiękniej odsłania się w dobrze przeżywanym Adwencie. Kiedy wspólnie z dziećmi przygotowujemy lampiony i chodzimy z nimi na roraty, to uczymy je aktywnego oczekiwania. Wpisujemy w ich świadomość to, że aby zasłużyć na prawdziwy prezent, trzeba być zaangażowanym i ofiarnym.
Zapytałam moich nastoletnich wychowanków o to, w jaki sposób oczekiwanie na święta Bożego Narodzenia może być znaczące dla lepszego ich przeżywania. Ku mojej radości chłopcy odpowiedzieli: "Ten czas można porównać do czekania na ważne spotkanie z ukochaną dziewczyną", "Kiedy się czeka, to angażuje się całe myślenie, absorbuje całą uwagę", "Czasem to nawet samo czekanie jest już bardzo przyjemne i ekscytujące".
Trudno się z nimi nie zgodzić, bo czas oczekiwania na Boże Narodzenie to okres doskonalenia się w miłości, w umiejętności przygotowania i przyjmowania daru (kiedy miłość jest wystarczająco silna, oczekiwanie staje się szczęściem). Jest to również dobry czas, aby nauczyć dzieci prawdziwego przeżywania radości. Nie sposób wyobrazić sobie dobrych Świąt bez zapoznawania dzieci z ich symboliką, tradycją i zwyczajami. Uczmy dzieci patrzeć na podarunki jak na symbol ofiarowanej miłości. Liczy się serce. Może łatwiej zrozumieją ich wartość, gdy zamiast kupować, pomogą własnoręcznie wykonać upominki dla członków rodziny?
Kiedy moja córka była mała, bardzo chciała wszystkim podarować od siebie jakiś upominek. Pamiętam, jak wysypała na blat biurka swoje oszczędności. Z jaką starannością dzieliła pieniądze, aby każdemu starczyło na jakiś drobiazg. Najwięcej radości sprawiło jej pakowanie tych drobiazgów w kolorowy papier i obwiązywanie ich wstążką. Były to prawdziwe drobiazgi, takie jak plastikowy konik czy dzwonek do zawieszenia na choince itp. Te maleńkie zawiniątka wzbudziły w nas wielkie wzruszenie podczas wigilii. Czuło się, że to był prawdziwy "dar serca" małej dziewczynki.
Ucząc się radości z oczekiwania, uczymy się kochać bardziej Tego, na którego czekamy. Tak naprawdę to Jego narodziny są największym darem na te Święta. Kiedy mały i bezbronny przychodzi na świat, sprawia, że ustają kłótnie i spory. Zasiadamy razem do stołu. Patrzymy na siebie przyjaźniej i cieplej. Śpiewamy kolędy i modlimy się razem. Składamy sobie życzenia. Spożywamy posiłki i rozmawiamy ze sobą nawzajem. Wręczamy sobie upominki. Rodzi się w nas coś pięknego i niewinnego.
Skomentuj artykuł