Telefon, który ratuje życie
Był późny wieczór, a właściwie już noc. Anna wyszła na balkon i zobaczyła kota, który z wyraźnym trudem czołgał się wzdłuż bloku. Przez kilka minut, których potrzebowała na chwycenie transporterka i zejście na dół, kot zdołał przebyć zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Nie był ranny czy potrącony przez samochód. Po prostu umierał z głodu i wyczerpania.
Był ślepy - bez jednego oka, z drugim zalanym ropą. Długie, niegdyś piękne futerko, było zbite w kołtuny z powrastanymi w nie liśćmi i paprochami. Pod futerkiem nie było nic, prócz kości.
Anna widziała zbyt wiele chorych kotów, by dawać mu szanse na przeżycie. Niemniej, dzięki mobilizacji dobrych ludzi, jeszcze tej nocy kotka, tymczasowo nazwana Bunią, trafiła do weterynarza, gdzie dostała wzmacniającą kroplówkę i zastrzyki. Przeżyła do rana, a kolejny weterynarz, mimo tragicznego stanu i podeszłego wieku kotki - ocenił ją na 15 lat - uznał, że wyniki badań są na tyle dobre, iż warto kota ratować. Bunia miała bardzo silną anemię, przeprowadzono więc transfuzję krwi, a dawcą został kot Anny. Kroplówki, środki wzmacniające i wysokokaloryczne jedzenie postawiły staruszkę na cztery łapki. Zaczęła chodzić, korzystać z kuwety, miauczeniem domagać się pieszczot.
Niestety, poprawa trwała krótko. Po kilku dniach Bunia ponownie osłabła. Odeszła cicho, bez cierpień, do ostatniej chwili głaskana przez człowieka, który próbował ją uratować.
Nie wiadomo, w jaki sposób stara, z całą pewnością domowa kotka znalazła się sama na ulicy. Może wymknęła się z domu i nie potrafiła doń wrócić? Tylko dlaczego nikt jej nie szukał - w okolicy nie było żadnych ogłoszeń, zaginięcia nie zgłoszono też w schronisku. Bardziej prawdopodobne jest to, że została z domu wyrzucona. Trudno wyobrazić sobie cierpienia, jakie przeżyła, błąkając się tygodniami. Najpierw przerażenie, samotność i głód. Potem choroba i niewyobrażalny ból pękającej gałki ocznej. Wreszcie ślepota, niemożność zdobycia pokarmu i całkowite wyniszczenie organizmu.
Być może, gdyby pomoc przyszła o kilka dni wcześniej, Bunię udałoby się uratować. Wynędzniałą kotkę z zaropiałymi oczami widziało wiele osób. - Biedny kotek - mówili, bo w okolicy mieszkają dobrzy ludzie; koty nie są przeganiane, niektórzy je dokarmiają. Nikt jednak nie próbował pomóc. A wystarczyłby jeden telefon.
To oczywiste i zrozumiałe, że nie każdy chce lub może zabrać z ulicy zwierzę potrzebujące pomocy. Ale każdy może podnieść słuchawkę telefonu i zadzwonić tam, gdzie takiej pomocy mogą udzielić. Numer do straży miejskiej, schroniska czy towarzystwa opieki nad zwierzętami łatwo znaleźć w książce telefonicznej lub w Internecie. Taki telefon może dla zwierzęcia oznaczać życie lub przynajmniej skrócenie cierpień. Taki telefon uratował kiedyś życie potrąconego przez samochód psa, który krwawiąc, leżał na środku drogi. Zauważył go młody mężczyzna. Bał się, że przy próbie przeniesienia na pobocze cierpiące zwierzę może go pogryźć, więc - czekając na przyjazd interweniującej ekipy ze schroniska - stał koło psa na szosie, dzięki czemu nie najechały na niego inne samochody. Dzięki takiemu telefonowi kot z odgryzioną przez psa łapką nie konał samotnie w męczarniach.
Litościwa dusza, zabezpieczywszy ręce grubymi rękawicami, wsadziła kota do pudełka i zadzwoniła po pomoc.
Telefonicznie można też zgłaszać przypadki znęcania się nad zwierzętami. Pies na łańcuchu to na polskiej wsi rzecz zwyczajna. Ale jednego z sąsiadów zbulwersował fakt, że uwiązany psiak nie miał budy, miski z wodą, karmiony był nader rzadko, a jego wycie podczas mrozów i upałów słychać było w całej okolicy. Sąsiad anonimowo zgłosił sprawę do towarzystwa opieki nad zwierzętami. I pewnego dnia na podwórku właściciela psa pojawił się samochód. Inspektorzy przywieźli ocieplaną budę i ostrzeżenie, że takie traktowanie psa może zakończyć się kłopotami z prawem. I stał się cud - pies ma od tej pory nie tylko schronienie, ale i pełne miski.
Oczywiście, nie każde biegające samopas zwierzę wymaga natychmiastowej interwencji. Wielu nieodpowiedzialnych właścicieli wypuszcza swoje psy i koty bez opieki, ale mają one dom, do którego mogą wrócić (o ile nie przydarzy im się jakieś nieszczęście). Ale jeśli widzimy zwierzaka, który jest ewidentnie chory, okaleczony, zbyt młody, by samemu sobie poradzić lub wyraźnie zagubiony czy porzucony - nie bądźmy obojętni.
Poniżej podajemy numery telefonów instytucji, do których można zwracać się z prośbą o pomoc. Apelujemy też do administracji domów, by na znajdujących się w budynkach tablicach z informacjami dla mieszkańców znalazły się także i karteczki z tymi numerami.
Źródło: Telefon, który ratuje życie
Skomentuj artykuł