Trzy lata po Smoleńsku
Po trzech latach od katastrofy smoleńskiej nie wiem, co bardziej przeraża: śmierć tylu wspaniałych ludzi czy to, co przez ten czas zobaczyliśmy w działaniach państwowych instytucji. Nic bowiem tak jak tragedia smoleńska nie oddaje prawdy o stanie państwa, o tym jak funkcjonują instytucje III RP.
Kilka dni temu zupełnie przez przypadek zbiegły się dwa wydarzenia. Na ekrany kin wszedł film Układ zamknięty i tego samego dnia podpisano w Moskwie polsko-rosyjskie memorandum w sprawie budowy przez nasze terytorium nowej nitki rosyjskiego gazociągu. Ale co ma film i budowa rury gazowej do tego, co wydarzyło się na lotnisku w Smoleńsku?
Chłopaki z ferajny
Dlaczego przywołuję film? Ponieważ Ryszard Bugajski w Układzie zamkniętym pokazał, jak niszczące dla państwa i obywateli są gnieżdżące się w jego strukturach demony przeszłości. Urzędnicy, którzy w imieniu państwa decydują o losie Polaków, to do szpiku kości zdemoralizowani byli funkcjonariusze podległego Rosjanom totalitarnego aparatu. Prokurator, mający w imieniu Rzeczypospolitej dbać o przestrzeganie prawa, sam jest cynicznym, pozbawionym jakichkolwiek skrupułów przestępcą. Siłą filmu jest nie tyle opisana jakaś tam jednostkowa historia, ile powszechne odczucie, że takie dramaty dzieją się nagminnie. Że sieć powiązań i mentalność wyniesione z poprzedniego, wrogiego obywatelom systemu ciągle w Polsce działają. Ludzie to wiedzą, bo często boleśnie doświadczają na własnej skórze.
Czy dawni agenci - przestępcy mogą trafić się tylko w wałbrzyskiej prokuraturze lub urzędzie skarbowym? Otóż nie. Mogą być i są w różnych miejscach. Także w centralnych urzędach państwowych. Czy jesteśmy przekonani, że takich ludzi na pewno nie było w instytucjach, które miały udział w przygotowaniu wizyty prezydenta w Katyniu lub decydowały o śledztwie? Dziennikarze, a także członkowie zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza opisali wiele sytuacji, gdzie kluczową rolę odegrali przedstawiciele instytucji państwa, mający w biografiach różne esbeckie i sowieckie epizody. Na przykład Tomasz Turowski, eks-agent wywiadu, tzw. nielegał, który w służbie bloku sowieckiego najpierw przyjął rolę jezuity w Watykanie, a w III RP przyjmuje rolę dyplomaty. W dniu tragedii na lotnisku Siewiernyj odgrywa ważną rolę - podejmuje brzemienne w skutkach decyzje - np. Polakom przybyłym tuż po zdarzeniu na miejsce zakazuje robić zdjęcia. Innym przykładem dziwnej biografii jest Piotr Godlewski, którego wyznaczono do organizacji pogrzebów ofiar katastrofy (zamówienie i transport trumien z Włoch, a także lutowanie ich w Moskwie). Godlewski był od 1984 r. zarejestrowany jako tajny współpracownik Wojskowej Służby Wewnętrznej o pseudonimie "Wielokropek".
Stan rozbrojenia
Wróćmy do gazociągu. Zdumiewać musi niewiedza - lub tajemnica - otaczająca planowaną budowę. Okazało się, że Polacy dowiedzieli się o gazociągu z wypowiedzi Władimira Putina. Premier Tusk zapytany o to przez dziennikarzy z rozbrajającą szczerością odparł, że nic o tym nie wie. Minister skarbu zaprzecza, a nazajutrz w piątek 5 kwietnia agencje podały, że właśnie z udziałem polskich przedstawicieli EuRoPol Gaz podpisano porozumienie z Gazpromem.
Wicepremier Piechociński wraca z Moskwy. Na lotnisku o północy zwołuje konferencję, nie chce odpowiedzieć, czy wiedział o memorandum, ale mówi coś o grach, prowadzonych na kilku poziomach i wzywa Donalda Tuska do zwolnienia go z tajemnicy negocjacji, podkreślając, że "Polska może być przedmiotem rozgrywki ze strony rosyjskiej". Jeśli najważniejsi urzędnicy państwa w sprawie kluczowej dla energetycznego bezpieczeństwa Polski są zaskoczeni, plączą się w zeznaniach, wypowiadają sprzeczne komunikaty, to oznacza, że w Polsce w relacjach z Rosją w ogóle nie działają służby. Gdzie są dyplomacja, ABW, kontrwywiad? Czy działa właścicielski nadzór rządu nad PGNiG - spółką skarbu państwa o strategicznym znaczeniu, która jest udziałowcem EuRoPol Gaz?
Te dwie historie - film Układ zamknięty i gazociąg pokazują, jak bardzo jesteśmy bezbronni przed wrogimi działaniami od wewnątrz i z zewnątrz. W pierwszym przypadku zagrożeniem są ludzie ulokowani w strukturach władzy, w drugim groźne są struktury władzy sąsiedniego państwa. Akurat tak się składa, że w obu przypadkach chodzi o ludzi dawnego aparatu represji - rodzimego i sowieckiego.
Tragedia z 10 kwietnia była możliwa, bo Polska jest bezbronna. Mówiąc Januszem Piechocińskim, Polska "może być przedmiotem rozgrywki ze strony rosyjskiej", bo została rozbrojona. Ta "rozgrywka" kosztowała życie polskiego prezydenta, unicestwiła część patriotycznej elity polskiej, a sporej części społeczeństwa przetrąciła kręgosłup.
Reedukować niepokornych
Dlaczego mimo wielokrotnych zapewnień prezydenta i premiera, że przecież wszystko wyjaśniono, że sprawa "jest arcyboleśnie prosta", dlaczego mimo zmasowanej propagandy realizowanej w zaprzyjaźnionych (jak to ujął Wajda) mediach, stale rośnie grupa tych, co nie wierzą raportowi Millera? Mało tego, coraz więcej ludzi dopuszcza wersję zamachu. Sytuacja przeraża środowisko "Gazety Wyborczej" do tego stopnia, że wzywają Donalda Tuska, by ten coś zrobił. Agnieszka Kublik, Jarosław Kurski i inni wychodzą ze skóry, nawołują, straszą, błagają - Tusku, musisz! Porażką okazała się zorganizowana w redakcji na Czerskiej styczniowa prezentacja tzw. zespołu Macieja Laska. Sondaże nie drgnęły, za to eksperci Laska spostrzegli, że nawet w siedzibie "Gazety" pojawili się słuchacze spoza redakcji, zadający kłopotliwe pytania, dlatego po takiej premierze zapadli się pod ziemię. Po kolejnych dramatycznych apelach "Wyborczej" premier w końcu obiecał, że zespół Laska, by "skutecznie wyjaśnić nieporozumienia i kłamstwa", dostanie organizacyjne i finansowe wsparcie rządu. By promować rządową wersję i edukować obywateli, w "Gazecie Wyborczej" z 6 kwietnia znalazł się obszerny 16-stronicowy dodatek "Wyjście z mgły. Prawda o katastrofie smoleńskiej". Nie sądzę, żeby nawet tak bogaty materiał mógł kogokolwiek przekonać. Autorzy sprawnie powtarzają obelgi o "nawiedzonej politycznej sekcie, która bez moralnych skrupułów pierze ludziom mózgi", natomiast wobec faktów są już bezradni. W całym tak bogatym materiale nie potrafili wyjaśnić najpoważniejszych wątpliwości.
Skazani na Putina
Nie ma dobrej odpowiedzi, dlaczego Donald Tusk przekazał Rosjanom całe śledztwo. Polska podpisała w grudniu 1993 r. porozumienie z Federacją Rosyjską w sprawie badania incydentów i katastrof lotniczych, zakładające wspólne prace. Dlaczego konwencję chicagowską, stosowaną w lotnictwie cywilnym, przyjęto do badania katastrofy maszyny wojskowej? Jerzy Miller tłumaczył, że status samolotu był "niejasny". Choć konwencja chicagowska w całości przekazuje uprawnienia państwu, na którego terytorium miało miejsce wydarzenie, w załączniku jednak napisano że "państwo może przekazać w całości lub w części prowadzenie badania na podstawie umowy". Czyli strony mogły zakres działań dowolnie ustalać. Donald Tusk nie skorzystał z tego. Później okazało się, że MAK nie dotrzymał nawet zapisów konwencji chicagowskiej, nie udostępniając stronie polskiej dokumentów dotyczących lotniska Siewiernyj i tamtejszych procedur. Rosjanie zignorowali też polskie uwagi do projektu raportu końcowego, liczące - bagatela 148 stron. Było to możliwe m.in. dlatego, że premier Tusk jak przyznał, nie podpisywał żadnego dokumentu uzgadniającego badanie katastrofy. Wszystko było "na gębę". Zdumiewa też, dlaczego Donald Tusk nie skorzystał z możliwości prowadzenia wspólnego śledztwa, skoro takie zapytanie wystosował do niego w dniu katastrofy Dmitrij Miedwiediew. Ponadto członkowie zespołu parlamentarnego dysponują relacją świadka z posiedzenia MAK i strony polskiej z dnia 13 kwietnia, z udziałem Ewy Kopacz, Tomasza Arabskiego i prokuratora Włodzimierza Parulskiego.
Tatiana Anodina zwróciła się do Polaków z zapytaniem co ma zrobić, bo zgłaszają się eksperci z państw NATO, chcą przyjechać, żeby pomóc. Tomasz Arabski patrzy w stół, Ewa Kopacz zwiesiła głowę, Parulski zaniemówił. Wobec przedłużającego się milczenia szefowa MAK szybko zakończyła temat, mówiąc: "Rozumiem, że nie skorzystamy. I ja też tak myślę". Przypominam po trzech latach sprawę przekazania śledztwa, ponieważ wszystkie następujące potem dramaty - od zamiany ciał i nieprzeprowadzenia wszystkich sekcji zwłok, poprzez przetrzymywanie i niszczenie wraku, zaginięcie rejestratora lotu K3-63, nieoddanie czarnych skrzynek, i wiele, wiele innych - wszystko ma swój początek w tamtych decyzjach lub braku decyzji Donalda Tuska.
Eksplozja czy brzoza
Destrukcja samolotu nie zaczęła się od zderzenia z przeszkodą terenową (drzewem), jak to twierdzą eksperci Laska. Samolot przeleciał kilkanaście metrów nad brzozą. To można wyczytać, analizując zapisy urządzeń pokładowych. Nawet gdyby zahaczył o brzozę, to ściąłby ją bez szwanku dla skrzydła, co pokazały badania prof. Biniendy. Owej brzozy nie ma też w pierwszym opisie z miejsca zdarzenia. Dziennikarze "Gazety Polskiej" i "Nowego Państwa" dotarli do protokołu oględzin miejsca katastrofy i odręcznej mapki sporządzonej przez rosyjskich śledczych 10 kwietnia 2010 r. z godz. 15.10, gdzie wprawdzie pojawia się brzoza, ale ta skoszona jest metr od góry. Nie ma tam drzewa o wysokości, jak różnie podawano, raz 5,10 m, innym razem 6,66 m. Za to na odcinku badanym metr po metrze przez rosyjskich śledczych, jak wskazuje ów dokument, na długo przed słynną brzozą, całe pole od szosy Kutuzowa zasłane jest częściami samolotu. Od sporych płatów blachy do małych kawałeczków wielkości dłoni. Wiele z nich spadło na dachy zabudowań, niektóre zawisły lub utkwiły w drzewach. Ten szkic i opis nie znalazły się w raporcie Millera. Poza tym urządzenie TAWS w ostatnim komunikacie (nr 38) ok. 35 m nad ziemią odnotowało dwa wstrząsy: jeden słabszy, drugi silniejszy. Moment później przestały działać komputer pokładowy FMS i czarne skrzynki.
Ekspert z Australii, dr inż. Grzegorz Szuladziński - specjalista od procesów rozpadu, dynamiki konstrukcji i odkształceń w lotnictwie, twierdzi, że wstrząsy miały charakter eksplozji. Takie rozrzucenie fragmentów samolotu na ogromnej przestrzeni, duża ilość odłamków i widoczne na zdjęciach rozprucie segmentu kadłuba z wywinięciem na zewnątrz krawędzi występują wtedy, gdy działają potężne siły od wewnątrz. Potwierdzają to badania dr. inż. Grzegorza Berczyńskiego. Tylko wybuch od wewnątrz mógł tak zadziałać na poszycie samolotu i spowodować, by doszło do wyrwania nitów i rozerwania poszycia. Do tego należy dodać, że specjalistyczne urządzenia polskich biegłych wykryły ślady trotylu. Prokuratura, po słynnym tekście Cezarego Gmyza w "Rzeczpospolitej", po wszystkich dramatycznych dementi, w końcu obecność trotylu potwierdziła, po czym znów w oświadczeniu temu zaprzeczono. Niezależnie od tego, obecność materiałów wybuchowych wykazały badania fragmentów ubrań i pasa, którym była przypięta śp. Ewa Bąkowska. Kuzyn ofiary, Stanisław Zagrodzki, wysłał do amerykańskiego laboratorium próbki i jesienią 2012 r. otrzymał potwierdzenie obecności śladów substancji wybuchowych po detonacji. Ponadto prokuratorzy i dziennikarze dotarli w sumie do 24 świadków katastrofy smoleńskiej, którzy widzieli lub słyszeli zjawiska świadczące o eksplozji w powietrzu. Najciekawsze jednak jest to, że telewizja rosyjska Ria Novosti w dniu tragedii pokazała materiał, w którym niektórzy świadkowie, wśród nich ważny funkcjonariusz służb obwodu smoleńskiego, mówią o wybuchu. W materiale rosyjskiej telewizji przedstawiono symulację, ukazującą eksplozję w samolocie lecącym kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Jak to rozumieć? Czy tuż po katastrofie istniały różne wersje rosyjskie, by potem wzięła górę jedna? Może po stronie rosyjskiej istnieją inne środowiska, które wiedzą więcej i chcą Polakom te wiedzę zasygnalizować? Dlaczego list Miedwiediewa sugerował inną zasadę śledztwa niż ta, o której zadecydował Putin? To są pytania na razie bez odpowiedzi.
Co wie, a o czym milczy prokuratura?
Raport komisji Millera jest dawno zakończony. Jak twierdzą niezależni specjaliści, jest to pierwszy na świecie raport tej rangi, który ukończono, nie badając wraku. Wszystkich tych, którzy utrzymują, że polscy eksperci badali wrak, odsyłam do książki Edmunda Klicha Moja czarna skrzynka, w której przyznaje, że Rosjanie nie dopuścili polskich śledczych do badania. Raport Millera to też jedyny znany tej wagi dokument, ilustrowany zdjęciami skopiowanymi z internetu bez wiedzy autora. Czy eksperci to jacyś amatorzy? Chyba nie. Analizując 148-stronicowy dokument z uwagami do projektu raportu końcowego MAK, widać, że panowie dobrze wiedzą, o co chodzi. Uwagi są bardzo profesjonalne. Od Rosjan nie otrzymują jednak odpowiedzi, czyli wszystkie wątpliwości nadal pozostają, a mimo to eksperci wypuszczają w świat dokument, który ma zamknąć temat. Raport, o którym sam prezydent mówi, że sprawę wyjaśnia i że nie chciał, aby choć jeden przecinek został tam zmieniony. Dlaczego? Bo społeczeństwo oczekuje jednoznaczności, odpowiada prezydent.
Niezależnie od Komisji Millera trwa śledztwo w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. Tam, w rygorach postępowania procesowego należy ustalić winnych. Prokuratura, mimo iż nie otrzymała od Rosjan wielu ważnych dowodów, sama przesłuchuje świadków, zbiera materiały i w ramach pomocy prawnej od czasu do czasu udaje się jej coś od strony rosyjskiej uzyskać (np. badanie wraku urządzeniami do wykrywania materiałów wybuchowych). Według członków zespołu Macierewicza w prokuraturze są także ekspertyzy zdjęć satelitarnych (przysłane w sierpniu 2010 r.) z zaznaczonymi miejscami wybuchów (w raporcie Millera są one opisane jako miejsca pożarów).
Nie zabijajcie nas
Naczelna Prokuratura Wojskowa dysponuje też zeznaniami kilku świadków, w tym agenta dyplomaty Tomasza Turowskiego, potwierdzającymi, że trzy osoby przeżyły. Potem mieliśmy w mediach dyskusję, co oznaczają słowa "żywiennyje refleksy". Czy to oznaki życia, czy agonalne drgawki. Rosyjscy lekarze bez wątpienia mówili o oznakach życia. Nieznane są żadne działania polskiej dyplomacji czy przedstawicieli strony polskiej, które by miały na celu sprawdzenie, czy w ogóle, a jeżeli tak, to do jakiego szpitala odwieziono te osoby. Co się potem z nimi stało? Nie wiemy też, czy przesłuchano lekarzy. W tym kontekście należy wspomnieć o krążącym w sieci filmiku, trwającym 1 minutę i 24 sekundy, na którym słychać strzały. ABW po badaniach w laboratorium potwierdziła, że dźwięk i obraz nie były montowane. Są autentyczne. Trwa spór, czy słowa "nie zabijajcie nas" na pewno padają. Natomiast w dwóch niezależnych źródłach potwierdzono, że na lotnisku Siewiernyj byli funkcjonariusze Specnazu. Elitarna jednostka do zadań specjalnych Specnaz nie ma swojego oddziału w Smoleńsku. Co tam robili? Dlaczego wśród różnych pięciu rodzajów formacji także Specnaz zabezpieczał teren lotniska? I jeszcze jedno. Dlaczego wszystkim funkcjonariuszom służb, wysłanym przed lądowaniem do zabezpieczenia lotniska, odebrano telefony? Nie można nie wspomnieć tu o tajemniczych zgonach. A jest ich w sprawie smoleńskiej przynajmniej kilka. O polskim pilocie chorążym Remigiuszu Musiu mówiło się i pisało. Przemilczane jest samobójstwo naczelnika Federalnej Służby Bezpieczeństwa w obwodzie twerskim, gen. Konstantina Moriewa, który przesłuchiwał smoleńskich kontrolerów po katastrofie.
Społeczny proces poszlakowy
To zaledwie niewielka część pytań, wątpliwości, ale i żmudnych ustaleń. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zaangażowanie i ogromna praca wielu środowisk, z zespołem Antoniego Macierewicza na czele. Niezależni dziennikarze, blogerzy, anonimowi eksperci, często społecznie, publikują od trzech lat materiały, które jeśli nie dają na razie gotowych odpowiedzi, przynajmniej formułują zazwyczaj trafne hipotezy, a przede wszystkim punktują kłamstwa rosyjskiego i polskiego raportu. W tym czasie nie tylko udało się zgromadzić imponujący materiał, ale także wymusić na Naczelnej Prokuraturze Wojskowej podjęcie działań, których pewnie by nigdy nie zamierzała realizować. Jednocześnie te działania sprawiają, że coraz mniej pewności siebie mają propagatorzy rosyjskich kłamstw. Znamienne, że nawet w mediach, które do tej pory kolportowały rosyjskie wersje i dezinformacje, można nieraz napotkać treści podważające raporty Millera i MAK. Mimo że topnieje grupa tych, co skłonni są dać wiarę w tzw. oficjalną wersję, najzatwardzialszymi zakładnikami smoleńskiego kłamstwa stali się nasi państwowi przywódcy. I właśnie tę ich postawę najtrudniej wytłumaczyć. Bo nie przesądzając o tym, co stało się w Smoleńsku, widząc tak niespójny, nielogiczny raport, znając rozbieżności między ustaleniami NPW, a komisją Millera-Laska, można by przyjąć założenie - badajmy dalej. Ale ani premier Tusk, ani prezydent Komorowski nie mają odwagi się z tym zmierzyć.
Tragedia smoleńska paraliżuje. Trudno się zdobyć na lojalność czy szacunek do przywódców państwa, które nie działa. Można udawać, że nic się nie stało, ale trzeba się wtedy zgodzić na życie w kłamstwie. Paradoksalnie ta postawa naszych rządzących stawia ich w świetle najgorszych podejrzeń. Może być odczytana jako potwierdzenie wszystkich tez wersji zamachu.
Skomentuj artykuł