Uzasadnienie niezgody
Po moim felietonie z czerwca tego roku do redakcji WIĘZI przyszedł list: jego autor miał do mnie żal o sformułowanie „radiomaryjne bezeceństwa”. Pytał retorycznie, „jak człowiek inteligentny może napisać taką bzdurną ocenę Radia Maryja, widząc tam tylko zło”, skoro radio to pełni ważną rolę ewangelizacyjną, a w demokratycznym państwie katolicy mają pełne prawo głosić swoje poglądy.
Krąg odbiorców Radia Maryja spada – ostatnio słuchalność tej stacji osiągnęła zaledwie 1,6%. Ale mój kłopot z toruńską stacją polega nie na tym, że ma ona wielki wpływ na ogół Polaków (bo nie ma), tylko że ma znaczący wpływ na to, co można usłyszeć w polskich kościołach. A tam, jako katolik z problemami, wolałbym się przynajmniej nie gorszyć.
…Minione wakacje spędzaliśmy z żoną na mazurskiej wsi. Co niedziela przyjeżdża tam ksiądz z pobliskiego miasteczka, by odprawić Mszę w niewielkiej kaplicy. Tego dnia kazanie poświęcone było konieczności rozpoznania, do czego powołuje nas Bóg, i trzymania się tego, choćby wrogowie próbowali nas zniechęcić.
– I właśnie – powiedział nagle kaznodzieja (przytaczam jego słowa na podstawie notatek, które zrobiłem jeszcze tego samego dnia) – nie chcę tu wcale kanonizować osoby, o której zaraz powiem, ale zobaczcie, jakim dziełem Bożym jest Radio Maryja. I jakie to smutne, że to dobro, które sprawia ojciec Rydzyk, jest tak atakowane. A dlaczego jest atakowane? Bo różnym ludziom wydaje się, że wszystko można mówić w mediach, tylko nie można w nich przedstawiać katolickiej prawdy. I ta katolicka prawda, którą Radio Maryja rozpowszechnia, kole w oczy. Ale ich też można zrozumieć – tych, co krytykują. Bo im widocznie rodzice nie dali odczuć Bożej miłości, poranili ich w dzieciństwie i ci poranieni teraz, jako dorośli, nie potrafią przyjąć dobra, które słychać dzięki toruńskiej rozgłośni.
Kątem oka zobaczyłem zaniepokojone spojrzenie mojej żony, która wie, że bywam popędliwy. Ale ksiądz wydał mi się w gruncie rzeczy sympatyczny, a jego słowa – nieagresywne. Więc dopiero po Mszy podszedłem do niego i powiedziałem najgrzeczniej, jak umiałem, że mnie rodzice nie poranili, a mimo to o Radiu Maryja mam opinię zdecydowanie negatywną. Rozstaliśmy się bez gniewu, choć chyba i bez specjalnego zrozumienia.
Uderza mnie w tych dwóch głosach – mojego „więziowego” korespondenta i mazurskiego księdza – to samo przekonanie: że atakowanie Radia Maryja płynie z niechęci do naszej religii. Tymczasem należałoby ów sąd odwrócić: to raczej atakowanie naszej religii płynie dziś nieraz z niechęci do Radia Maryja, gdyż ludziom, pozostającym na zewnątrz Kościoła, łatwo utożsamić z nim poglądy, głoszone na antenie Radia. Zarówno oni, jak miłośnicy Radia, mylą się: katolicyzm jest w najlepszym razie zewnętrzną warstwą światopoglądu, prezentowanego przez toruńskie media. Jego istotą jest coś zupełnie innego: ideologia nacjonalizmu (niezgodna z pierwszym przykazaniem, bo przedstawiająca naród jako wartość absolutną, tę zaś chrześcijanin może widzieć jedynie w Bogu); ideologia, w imię której w dodatku łamie się często na falach RM ósme przykazanie, zniesławia się bowiem bliźnich.
Oto trzy z licznych udokumentowanych przykładów dla tego ostatniego zarzutu.
Śmierć Czesława Miłosza uczcił związany z RM „Nasz Dziennik” wywiadem z Janem Majdą (pisałem o tym w WIĘZI); ów dowodził tam, że Noblista był antypolskim sprzedawczykiem, który nie zasługuje na wdzięczną pamięć rodaków. Nastąpiła potem kilkudniowa akcja medialna, mobilizująca czytelników i słuchaczy do protestów przeciwko pochowaniu poety w Krypcie Zasłużonych na Skałce. Nie wiadomo, jak to by się skończyło, gdyby nie interwencja Jana Pawła II i jasna postawa Kurii krakowskiej. Powiedzmy nawiasem, że Miłosza wolno nie lubić jako twórcy (ja lubię), a w jego biografii lata 1945-1951 mają prawo budzić zastrzeżenia. Ale dowodząc swojej tezy, Jan Majda najzwyczajniej fałszował cytaty. Pełną dokumentację jego kłamstw sporządził w internecie Rafał Maszkowski (www.radiomaryja.pl.eu.org/teksty/milosz/11939.html), powiedzmy więc tylko, że w wywiadzie przypisano Miłoszowi opinię „Polak musi być świnią, ponieważ się Polakiem urodził”, która w „Prywatnych obowiązkach” poprzedzona jest zdaniem: „Teza, jaką można z niej [tzn. z poezji Brylla, bo o niej tu mowa! – dop. JS] wyczytać, jest następująca: (…)”, oraz że wedle Jana Majdy Miłosz, opłakujący zajęcie przez Rosjan Wilna, stwierdza „nie doznałem niczego podobnego podczas podboju Polski przez Hitlera” – co ma ilustrować tezę o braku uczuć patriotycznych poety – podczas gdy dalszy ciąg tego zdania (z „Rodzinnej Europy”) brzmi: „…bo w głębi serca nie mogłem uważać nacjonal-socjalizmu za zjawisko mocne i trwałe”. Pozostałe „dowody” Jana Majdy mają tę samą (zerową) wartość; jednak nigdy w mediach o. Rydzyka nie naprawiono krzywdy, wyrządzonej pamięci poety.
Z kolei 31 sierpnia 2002 roku dzwoniący do Radia Maryja słuchacz zaatakował Bronisława Geremka, powołując się na ubecką fałszywkę – rzekomy wywiad, jakiego miał udzielić profesor Geremek Hannie Krall. Kłamstwo, jakoby późniejszy minister spraw zagranicznych w 1981 roku zadeklarował, że „nienawidzi Polaków”, nigdy nie zostało zdementowane na antenie. Można by to uznać za wpadkę prowadzącego audycję, gdyby nie to, że nie chodzi o wydarzenie jednorazowe. Na podobnej zasadzie Jerzy Robert Nowak w czerwcu, a Andrzej Leszek Szcześniak we wrześniu tego samego roku, przytaczali jako wiarygodną inną, stworzoną przez SB pogłoskę, jakoby Jan Nowak Jeziorański był kolaborantem w czasie okupacji i z tego powodu szantażowali go po wojnie Żydzi (audycje zdokumentowane przez Roberta Dziembę na stronie http://www.radiomaryja.pl.eu.org).
Powiada się często, że Radio Maryja nie może ponosić odpowiedzialności za to, co opowiadają telefonujący słuchacze. Od lat prowadzę w radiowej Trójce rozmowy na żywo i zapewniam, że wprost przeciwnie: gospodarz programu może polemizować z osobą, która dzwoni, a w przypadku, gdy łamie ona prawo (na przykład narusza czyjeś dobre imię) lub nawet tylko wykracza poza przyjęte na antenie obyczaje (na przykład przeklina) – ma wręcz obowiązek natychmiast się z nią rozłączyć. Co w Radiu Maryja jest o tyle proste, że rozgłośnia (w odróżnieniu od Trójki) stosuje tzw. linię opóźniającą. Zresztą nieaprobowani rozmówcy są zdejmowani z anteny RM błyskawicznie!
Że nie mamy do czynienia z rozgłośnią katolicką, ale w najlepszym razie: z rozgłośnią należących formalnie do Kościoła katolickiego nacjonalistów, dobrze widać, gdy sięgnie się po przykłady związane z kwestią żydowską. Oto więc w okresie kampanii prezydenckiej w roku 1995 stacja twierdzi, że Hanna Gronkiewicz-Waltz jest Żydówką (i masonką, gdyby ktoś chciał upierać się, że w tym zdaniu nie kryła się uwłaczająca intencja), w 2001 roku ks. Czesław Bartnik sugeruje, że 11 września do budynków WTC nie przyszli pracujący tam Żydzi… Wreszcie w lutym 2009 prof. Bogusław Wolniewicz wygłasza na antenie Radia Maryja pogadankę, w której padły między innymi słowa: „Trwające u nas od dziesięciu lat, lekko licząc, nachalne forsowanie kultury żydowskiej i żydowskiego punktu widzenia staje się już nie do zniesienia!”. Wolniewicz zaatakował również prezydenta Lecha Kaczyńskiego za to, że „ostentacyjnie wprowadził w Polsce świętowanie żydowskiego święta Chanuki” oraz „promotorów judeizacji Polski” za to, że w kanonie lektur znalazł się „drugorzędny pisarz awangardowych dziwadeł”, a mianowicie… Bruno Schulz – tylko dlatego, że był Żydem (zapis dźwiękowy tego niesłychanego występu: glosrydzyka.blox.pl/html/1310721, 262146,20.html?4). Zainterweniowała zresztą wówczas Rada Etyki Mediów. Przypomnijmy, że rozgłośnia chętnie powołuje się na Jana Pawła II. Tymczasem akurat w stosunku do Żydów mamy tu do czynienia z praktycznym odwróceniem nauk Papieża-Polaka. Nie mówiąc już o lekceważeniu słów św. Pawła, że w perspektywie chrześcijaństwa „nie ma Greka ani Żyda” (Kol 3,11).
Ale też w tym właśnie punkcie różnica między nacjonalizmem a katolicyzmem jest nie do przezwyciężenia. Ideologia, narodzona w dziewiętnastym wieku na gruncie nieporządnie przeczytanego Darwina, każe widzieć wartość człowieka nie w nim samym, a jedynie przez odniesienie do wartości prymarnej, jaką okazuje się naród – i to rozumiany plemiennie, jako rzekomo naturalna wspólnota pokrewnych sobie stworzeń. Te nie mogą sobie tożsamości wybrać ani jej na przyszłość kształtować – mogą co najwyżej podszywać się pod nią i sprzeniewierzać się jej. Z innymi plemionami nie sposób współpracować: pozostajemy z nimi w chronicznym konflikcie, w walce o byt. Oto głębokie źródła radiomaryjnej podejrzliwości wobec Polaków pochodzenia żydowskiego i wobec Unii Europejskiej.
Zmyleni nacjonalistycznym zgiełkiem ludzie skłaniają się czasem do przekonania, że przeciwnik nacjonalizmu to ktoś wynarodowiony. Tymczasem pojęcie narodu starsze jest niż nacjonalizm i może być doskonale definiowane inaczej niż po „piastowsku”, etnicznie. Jan Paweł II nie bez powodu odwoływał się do innej tradycji myślenia o polskości, do tradycji „jagiellońskiej” (obydwa te określenia przywołuję z dobrodziejstwem inwentarza, pamiętając, że zdziwiłyby zarówno Piastów, jak Jagiellonów). Chodzi o to, że wspólnotę narodową konstytuuje żywa i zmienna kultura, nie zaś statycznie rozumiana etniczność. By raz jeszcze powołać się na polskiego papieża, „polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”. Wielość, w której odnalazło się wielu ludzi różnego pochodzenia etnicznego i wielu światopoglądów, również niekatolickich. Ulubione zajęcie radiomaryjnego środowiska, czyli wykluczanie ze wspólnoty narodowej przeciwników, jest zubożaniem nas wszystkich.
Tak, Radio Maryja nadaje również nabożeństwa, skłania do wspólnych modlitw. Wszyscy mają do tego prawo, nacjonaliści również. I jeśli ktoś miałby się nie modlić w ogóle, niech modli się z nimi – trudno. Szkoda jednak, że duchowni (również purpuraci) swoją obecnością w bynajmniej nie tylko modlitewnych programach dają rozgłośni katolicki szyld. Ośmielam się zapytać, czy nie oznacza to jakiejś usterki w ich formacji religijnej, albo przynajmniej nieuwagi przy selekcjonowaniu zaproszeń, które przyjmują.
Bo w demokratycznym państwie jest miejsce także dla rozgłośni nacjonalistycznej (o ile tylko przestrzega prawa). Ale to, że mój Kościół godzi się na firmowanie niezgodnych z katolicyzmem poglądów i zachowań, pozostaje faktem, który mnie boli. Choć, jak wyjaśniałem miłemu księdzu na Mazurach, rodzice zapewnili mi szczęśliwe dzieciństwo – i katolickie wychowanie. A raczej: właśnie dlatego.
W dniu, kiedy wysyłałem ten felieton do redakcji, znalazłem w blogu monitorującego RM dziennikarza, Jacka Hołuba, informację o bezprecedensowym – o ile wiem – wydarzeniu na antenie toruńskiej rozgłośni. Otóż w nocy z 1 na 2 września antysemicka wypowiedź słuchaczki (o tym, że Kazimierz Wielki nie był wielkim królem, bo sprowadził nam tu Żydów, którzy walczą z cywilizacją chrześcijańską) została nieoczekiwanie skontrowana przez prowadzącego audycję o. Dariusza Drążka: „Musimy pamiętać, że ten, który przyszedł na ziemię jako człowiek, mam na myśli oczywiście Jezusa Chrystusa, jako człowiek był Żydem. Maryja była Żydówką. I nie zgadzam się z panią absolutnie, pani Halino, i tak bym nie mówił, bo myślę, że wyrządzamy wielką krzywdę i wielką szkodę ludziom, którzy są innej narodowości, np. żydowskiej, którzy zamieszkiwali te ziemie i także tworzyli historię naszego narodu. Bo także wielu Żydów było obywatelami polskimi” (cyt. za: www.glosrydzyka.pl). Nie zmienia to mojej generalnej opinii co do tożsamości ideowej Radia Maryja, ale pokazuje, że nawet wewnątrz obozu nacjonalistów katolik może dawać świadectwo prawdziwemu katolickiemu nauczaniu. Rzecz jasna, chciałoby się ten przypadek skomentować bardziej optymistycznie, jako zapowiedź jakiegoś generalnego przeobrażenia stacji. Po osiemnastu latach działalności Radia Maryja potrzebuję jednak dla optymizmu w tej materii jakiejś większej liczby podobnych zdarzeń.
Skomentuj artykuł