Znak zapytania – francuska debata o polskim antysemityzmie
Francuska debata na temat stosunków polsko-żydowskich i polskiego antysemityzmu od wielu lat znacząco wpływa na wizerunek Polski w Europie. Niedawno w polskiej prasie głośnym echem odbiła się dyskusja między Claude’em Lanzmannem i Yannickiem Haenelem, w której przy okazji kłótni o powieść tego ostatniego powrócono m.in. do tematu polskich postaw wobec Żydów w czasie wojny.
W nowej książce Jean-Yves Potela, zatytułowanej Koniec niewinności, której fragment publikujemy poniżej, autor wraca do tych kwestii starając się krytycznie spojrzeć na obie strony sporu – polską i francuską. Nie ogranicza się przy tym jedynie do zreferowania sporu Lanzmann-Haenel, przedstawia całą panoramę francuskich stanowisk w obecnej debacie na temat stosunków polsko-żydowskich.
Moja książka została dobrze przyjęta we Francji. Zarówno w prasie, jak i podczas licznych spotkań, na które mnie zapraszano, zauważyłem pewną zmianę. Dyskusje na temat stosunków polsko-żydowskich zaczynają wykraczać poza wąski krąg specjalistów, zajmujących się nimi od wielu lat. Stopniowo, dzięki intensyfikacji kontaktów od początku lat dziewięćdziesiątych, dzięki podróżom i wymianom naukowym informacje rozprzestrzeniają się szybciej i skuteczniej, tłumaczone są ważne polskie teksty na temat stosunków polsko-żydowskich, ukazują się poważne artykuły. W ostatnich latach dużym zainteresowaniem cieszyły się poświęcone tej tematyce sesje naukowe, jak ta w 2005 roku w Bibliothèque national de France, dostępna dla szerokiej publiczności, czy też dwudniowa sesja zorganizowana w 2009 roku w Bibliotece Polskiej w Paryżu we współpracy z Radą Przedstawicieli Organizacji Żydowskich we Francji. W pewnym sensie ta książka ukazała się we właściwym czasie i osiągnęła swój cel. Byłem wzruszony, kiedy w 2009 roku otrzymała nagrodę za najlepszą książkę historyczną o tematyce żydowskiej przyznawaną przez Fonds Social Juif Unifié – najważniejszą organizację społeczności żydowskiej we Francji. Potwierdza to rozbudzenie zainteresowania stosunkami polsko-żydowskimi w środowisku Żydów francuskich.
Owa zmiana nie likwiduje jednak całkowicie istniejących uprzedzeń. Było mi dane to zaobserwować. Dyskusje bardzo szybko przeradzają się w pełne emocji spory. Angażują się w nie najróżniejsze środowiska, z wielką uwagą śledzą je także – co zupełnie naturalne – Polacy mieszkający we Francji od dwóch lub trzech pokoleń. Wielu z nich jest Żydami. Ich rodziny i oni sami opuścili Polskę często w dramatycznych okolicznościach. Wycierpieli nie tylko zbrodnie niemieckie, ale także antysemityzm i denuncjacje przez polskich szmalcowników, a później czystki z lat 1956 i 1968. Długo odwracali się plecami do ziemi, która jest dla nich przede wszystkim cmentarzem. Na skutek tych doświadczeń wciąż jeszcze żywią silne uprzedzenia, ale jednocześnie zaczynają stawiać sobie pytania. Niektórzy z nich udają się w podróż śladami rodzinnej historii, patrzą, jak ich dzieci i wnuki zaczynają interesować się Polską, uczyć się polskiego, i są zaskoczeni życzliwym przyjęciem przez Polaków.
Co się zatem nie zmienia?
Zacznijmy od spotykanej we Francji typowej postawy, polegającej na patrzeniu na Polskę z pewną wyższością. Jeśli chodzi o drugą wojnę światową i jej skutki, wielu zdaje się zapominać lub wręcz nie wiedzieć o rozmiarach katastrofy, o tym, że ten kraj został wymazany z mapy i poddany niewyobrażalnemu terrorowi nazistowskiemu. Zapominają wreszcie o ogromie strat. Francuzi, dumni z pojednania francusko-niemieckiego w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, które umożliwiło tworzenie wspólnoty europejskiej, oraz z włączenia zbrodni reżimu Vichy do pamięci oficjalnej, pytają czasem, dlaczego Polacy nie wykonali wcześniej swojej „pracy nad pamięcią”. Zdają się zapominać, że w tej części Europy trwała wówczas zimna wojna, a kraje znajdowały się pod panowaniem sowieckim.
Wolna debata nie była możliwa, a rządzących nie wybierano w demokratycznych wyborach, z czego wynika chociażby, że to nie „wszyscy Polacy”, ale rządzący komuniści wypędzili z kraju swoich żydowskich współobywateli w latach 1968–1969. Chociaż wielu Francuzów w latach osiemdziesiątych z entuzjazmem wspierało Solidarność, z nieufnością podchodzili oni do jej katolicyzmu, który uważają za dowód zacofania, a także – jeśli chodzi o stosunki polsko-żydowskie – do jej „wyraźnego” ich zdaniem antysemityzmu. Podczas każdej debaty spotkałem kogoś, kto znał Polaka czy Polkę odpowiadających tym stereotypom. Jest to temat do refleksji.
Brałem również udział w charakterystycznych dla tych nastrojów dyskusjach, które miały miejsce w okresie ukazania się książki. Podczas paryskiej premiery Katynia Andrzeja Wajdy pewien krytyk filmowy żałował na łamach jednej z gazet, iż w filmie brak odniesienia do eksterminacji polskich Żydów, i przy użyciu pokrętnych sformułowań sugerował antysemityzm reżysera. Niewiarygodne! Dziennikarz ów wycofał ostatecznie swoje słowa,
kiedy w tej samej gazecie ukazał się list Adama Michnika, bardzo dobrze oddający uczucia nas wszystkich. Mimo to Wajda wciąż jest we Francji obiektem absurdalnych zarzutów ze strony dość licznej grupy krytyków filmowych, którzy – od Ziemi obiecanej (1974) po Korczaka (1990) – odwołują się do stereotypu „Polaka antysemity”, przyznając sobie rolę moralizatorów.
Wreszcie, we wrześniu 2009 roku, ukazała się powieść Jan Karski Yannicka Haenela. Ów młody francuski pisarz w swojej książce przywołał zakończoną rozczarowaniem epopeję emisariusza AK, którego przesłanie do aliantów podczas misji w Londynie i Waszyngtonie w 1943 roku nie zostało wysłuchane. Krytycy odkryli postać Karskiego i dobrze przyjęli powieść. Do czasu kiedy Claude Lanzmann, który rozmawiał z Janem Karskim w końcówce swojego filmu Shoah, ostro zaatakował Haenela, podważając jego zamysł powieściowy i oskarżając go o „fałszerstwo”. Krytyka podzieliła się wówczas, jednak większość uznała ataki Lanzmanna za zbyt gwałtowne i przeniosła ciężar dyskusji poza obszar literacki. Zajęto się postawą aliantów wobec ludobójstwa Żydów. Ponownie wydano Tajne państwo Jana Karskiego. Na spotkaniach autorskich często zadawano mi pytania na temat tego sporu, słyszałem też bardziej niż zwykle wyważone opinie na temat działań Polaków, a zwłaszcza AK i rządu londyńskiego. Większość historyków w swoich wypowiedziach podkreślała trudności aliantów w zapobieżeniu eksterminacji ze względu na warunki panujące w czasie wojny. Lepiej też oceniano rolę Polskiego Państwa Podziemnego, mimo uwag Claude’a Lanzmanna, który – pełen zrozumienia dla prezydenta Roosevelta – nie tracił okazji do piętnowania „zbrodniczej bierności” Polaków i „ich tysięcy księży –zaufanych informatorów Watykanu”. Tak więc, kiedy mowa o Polsce, wojnie i stosunkach polsko-żydowskich, atmosfera staje się napięta – trudno trzymać się wyłącznie historycznego punktu widzenia i dyskutować o zamyśle artystycznym.
W listopadzie 2009 roku przy współpracy Instytutu Polskiego zorganizowałem festiwal polskich filmów dokumentalnych w Mémorial de la Shoah Paryżu. Przywiązuję wielką wagę do tego środka wyrazu w polskiej debacie. Była to jakby filmowa wersja treści przedstawionych w tej książce. Pod wspólnym tytułem Po-lin, pamięć Zagłady w dzisiejszym kinie polskim przedstawiliśmy 18 dokumentów zrealizowanych przeważnie w ciągu ostatnich lat.
Nigdy wcześniej nie były pokazywane we Francji. Towarzyszyły im dyskusje z udziałem polskich gości, w tym reżyserów wielu z tych filmów. Sukces był znaczący: co wieczór dwie sale kinowe zapełniały się po brzegi, a paryska publiczność odkryła twórczość, z której istnienia wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Największe zainteresowanie wzbudziła projekcja filmu Po-lin Jolanty Dylewskiej (który otwierał festiwal) oraz zamykający cykl pokaz czterech instalacji wideo Artura Żmijewskiego, z udziałem reżysera. Wyświetlony został między innymi Polak w szafie i wywarł on ogromne wrażenie na widzach. Pozostałe dokumenty, z których wiele zostało nagrodzonych w Polsce, przywoływały getta i ich likwidację (Radegast Borysa Lankosza i Statyści Pawła Sali), ważne osobistości (Dowódca Edelman Artura Więcka), czystkę 1968 roku (Siedmiu Żydów z mojej klasy Marcela Łozińskiego i Dworzec Gdański Marii Zmarz-Koczanowicz) czy wreszcie pogrom w Kielcach. Wielkie emocje wzbudziły filmy Miejsce urodzenia Pawła Łozińskiego i Powiedz mi dlaczego? Małgorzaty Imielskiej, których bohaterowie poszukiwali odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem zainteresowania publiczności i jej zaangażowania podczas projekcji tych dokumentów.
Mimo to za każdym razem dyskusja kończyła się kłótnią na temat polskiego antysemityzmu – niektórzy widzowie oceniali filmy jako zbyt pobłażliwe. I tak w przypadku Po-lin, chociaż dało się odczuć emocje publiczności na widok obrazów przedwojennych sztetli, niektórzy z widzów zabrali głos, oskarżając autorkę o wykonanie filmu będącego „maszyną propagandową”, mającą oczyścić Polskę ze zbrodni Jedwabnego! Z kolei po projekcji prac Artura Żmijewskiego niestrudzenie powtarzano pytanie, czy udało mu się pokazać swoje dzieła na „polskiej prowincji” i czy „inni Polacy” akceptują takie filmy! Można by powiedzieć, jak zauważył mój polski przyjaciel, który zazwyczaj bardzo surowo ocenia zachowanie swoich rodaków w czasie wojny i po niej, że ten rodzaj reakcji świadczy raczej o obsesji (użył on bardziej dosadnego terminu) niż o gruntownej wiedzy historycznej.
To prawda. Ale branie pod uwagę tego irracjonalnego wymiaru jest również częścią debaty, przynajmniej z tymi, którzy się na nią zgadzają.
Wracając do antysemityzmu – dobrze wiemy, że istnieje on w Polsce, podobnie jak w wielu krajach europejskich, że antysemickie poglądy wyznaje niebagatelna liczba osób (zob. rozdz. 12) i że moim celem nie jest z pewnością potępienie narodu uważanego za z natury antysemicki. To, czego trzeba, to walczyć z samą nienawiścią. Skutecznie. I trwale. Wiadomo jednak, iż całkowite i ostateczne wykorzenienie zła ze zbiorowej świadomości jest niestety niemożliwe. Natura ludzka i duch narodów są tak skonstruowane, że te działania trzeba podejmować wciąż na nowo. Praca nad pamięcią, nad edukacją, badania i analizy historyczne, dyskusje polityczne przyczyniają się do tego na równi z zawsze potrzebnymi sankcjami i zakazami. W Polsce, jak wszędzie indziej, jest niewątpliwie wiele do zrobienia, a władza publiczna powinna wspierać działania organizacji pozarządowych. Mam nadzieję, że udało mi się w tej książce pokazać, iż od kilkunastu lat w tę pracę angażuje się znaczący odsetek polskich obywateli.
Tak dochodzimy do pytania o tytuł tej książki. Zainspirowany został stwierdzeniem przez antropolożkę Joannę Tokarską-Bakir „obsesji niewinności” w tradycyjnej polskiej narracji historycznej w 2001 roku. Zarówno we Francji, jak i w Polsce pytano mnie, dlaczego do tytułu nie dodałem znaku zapytania. Czyżbym nie miał żadnych wątpliwości? Pewien krytyk przedstawił wręcz w gazecie główne tezy mojej książki z użyciem trybu przypuszczającego. Jakby należało w nie wątpić. Czy jest pewne, że wszyscy Polacy mają świadomość zbrodni dokonanych przez część swoich współobywateli w czasie wojny? Czy zdają sobie sprawę ze spoczywającej na nich odpowiedzialności moralnej?
Na pewno nie. Wystarczy przypomnieć burzę medialną, jaka rozpętała się wiosną 2009 roku po wywiadzie z Aliną Całą, która przecież tylko powtarzała, choć niewątpliwie w sposób bardziej stanowczy, to, co zostało już powiedziane w czasie debaty wokół Jedwabnego, a jeszcze wcześniej przez Jana Błońskiego. Nic nie jest osiągnięte raz na zawsze. Podobne problemy napotykamy we Francji, chociaż w 1995 roku ówczesny prezydent Jacques Chirac oficjalnie uznał odpowiedzialność Francji za deportację francuskich Żydów, a od 1990 roku negowanie Zagłady jest przestępstwem ściganym przez prawo. Mamy polityka, który w 2002 roku zajął drugą pozycję w wyborach prezydenckich (Jean-Marie Le Pen, 17% głosów) i który bez żenady głosi, że komory gazowe to „detal” historii. Jeszcze później jeden z byłych premierów (Raymond Barre) bronił Maurice’a Papona, skazanego przecież za współudział w zbrodni przeciwko ludzkości. Wreszcie w 2009 roku komik Jean Dieudonné w czasie występu zaprosił uroczyście na scenę negacjonistę Roberta Faurissona. Świadomość zbiorowa wciąż jest podporządkowana doraźnemu kontekstowi historycznemu i, niestety, nie ewoluuje w jednym kierunku. W obu krajach istnieją też ruchy przeciwne, ksenofobiczne i nacjonalistyczne, które niszczą efekty pracy nad pamięcią i podają w wątpliwość konieczność refleksji politycznej i moralnej nad drugą wojną światową i Zagładą. Błędem byłoby je lekceważyć.
Uważam, że mimo to nie należy tracić z pola widzenia oceny politycznej. W tytule książki zawarte są dwie myśli. Po pierwsze, uznanie faktu, że Polacy nie są wyłącznie ofiarami drugiej wojny światowej i że niektórzy z nich – choć niewątpliwie mniejszość – przyczynili się do zbrodni, a wielu zgrzeszyło obojętnością na los Żydów. Ten bolesny fakt historyczny został już ustalony i udokumentowany dzięki pracy historyków, polskich i nie tylko. Wreszcie, i jest to druga podstawowa idea zawarta w tej książce, fakt ten został oficjalnie uznany w Jedwabnem, „w imieniu tych Polaków, których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią”, a także w Kielcach, przez demokratycznie wybrane polskie władze. Te gesty polityczne o silnym znaczeniu symbolicznym nie zostały, jak dotąd, zakwestionowane (nawet jeśli niektórzy by sobie tego życzyli). Co więcej, zainicjowały one pracę nad liczby osób oraz powoli i dogłębnie zmieniając sposób myślenia.
Taka sytuacja polityczna wydaje mi się wyjątkowa w Europie Środkowej. Rzecz jasna podobną pracę podejmują grupy historyków i organizacje obywatelskie na Ukrainie, na Węgrzech, na Litwie i w Rumunii, znajdują się one jednak w izolacji i są słabo wspierane przez instytucje publiczne i władze polityczne. Jak na razie nigdzie indziej podobne inicjatywy i wypowiedzi nie nabrały podobnych rozmiarów do tych, jakie można obserwować w Polsce. Dlatego znak zapytania nie wydał mi się konieczny.
Czy wobec tego całe społeczeństwo polskie interesuje się tą tematyką? Z pewnością nie. Nie więcej niż w innych demokracjach europejskich. Edukacja zawsze będzie potrzebna i wciąż trzeba będzie zaczynać ją od nowa. Co nie znaczy, że jest nieskuteczna. Zakres i ograniczenia owej pracy edukacyjnej pokazują badania grupy socjologów z Krakowa przeprowadzone w 2008 roku na próbie młodzieży szkolnej w wieku 17–18 lat. Pozwoliły one wyodrębnić grupę 37–40% uczniów – zawsze na pierwszym miejscu w ankietach – która twierdzi, że pamięć Zagłady w jakiś sposób jej dotyczy. 39,3% deklaruje na przykład, że wstydzi się antysemickich napisów na murach swojego miasta, 37,6% uważa, że pamięć o Holokauście jest ważna lub bardzo ważna, a 40%, że antysemityzm jest poważnym problemem. Powyższe dane procentowe to średnia – w szkołach zawodowych odsetek ten był mniejszy.
Można uznać te wyniki za niewystarczające i żałować, że tych poglądów nie podziela więcej młodych ludzi. Świadczą one o niepokojącej rzeczywistości społecznej. Mimo to uważam, że – w porównaniu do rezultatów podobnych ankiet przeprowadzanych w Europie i w Stanach Zjednoczonych – widoczny w tych sondażach stan świadomości znaczącej grupy polskiej młodzieży napawa nadzieją. Wyniki tych badań powinny przede wszystkim zachęcać nas do nieustawania w wysiłkach.
przełożyła Julia Chimiak
Skomentuj artykuł