Wierni do końca
Z Rafałem Sierchułą, historykiem poznańskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Łukasz Kaźmierczak.
Łukasz Kaźmierczak: W przypadku Poznańskiej Piątki możemy chyba mówić o "dobrze udokumentowanej" świętości?
Rafał Sierchuła: Faktycznie, ich droga od oratorium na Wronieckiej do męczeńskiej śmierci w Dreźnie jest dobrze udokumentowana historycznie. Są liczne relacje świadków i przebogate materiały wspomnieniowe, a także niemieckie materiały procesowe i sądowe. Udało mi się również dotrzeć do ciekawych dokumentów, badając protokoły przesłuchań osób, które były aresztowane przez UB po 1945 r. Znalazłem tam m.in. informację o Czesławie Jóźwiaku - który, jak wynika ze wszystkich wspomnień, był kimś na kształt lidera i naturalnego przywódcy Piątki - z którym współpracował jeden z ludzi aresztowanych przez ubecję. Wspomina on, że Jóźwiak był w jego grupie konspiracyjnej w Narodowej Organizacji Bojowej i to właśnie jemu przekazywał bibułę, czyli konspiracyjne pismo "Polska narodowa". Człowiek ten wspomina także o późniejszym aresztowaniu Jóźwiaka przez Gestapo.
Bezpośrednim powodem aresztowania całej Piątki był kolportaż nielegalnych pism?
Wbrew powszechnej opinii chłopcy nie zajmowali się tylko kolportażem podziemnej prasy, aczkolwiek w tamtym czasie, kiedy prasa w języku polskim została całkowicie zakazana, było to jedno z ważniejszych zadań. Powierzono im jednak również działalność wywiadowczą: mieli przygotować rozpoznanie niektórych obiektów na terenie Poznania zajmowanych przez niemieckie wojsko oraz zlokalizować poszczególne jednostki. W czasie procesu salezjańskiej Piątki właśnie ten wywiadowczy aspekt hitlerowscy oskarżyciele podkreślali najbardziej.
I za to dostali wyroki śmierci?
Oni od samego początku nie mieli żadnych szans. Z badanych dokumentów wnioskuję, że wszystkie osoby, którym udowodniono w śledztwie działalność funkcyjną, albo które uważano za potencjalnych przywódców, skazywano na karę śmierci, bez względu na wiek. Tak stało się również w przypadku Piątki - przecież najmłodszy z nich, Jarogniew Wojciechowski, nie był jeszcze pełnoletni! Zresztą wobec wszystkich zastosowano procedurę prawa działającego wstecz. To była farsa procesu, z góry zaplanowana akcja w ramach systemowej operacji oczyszczania Kraju Warty z elementu polskiego.
Co ciekawe, w dokumentach procesowych Piątki jest zapisane, że zdradzili… Trzecią Rzeszę.
Trzecią Rzeszę?!
Właśnie tak. Mimo że jako Polacy byli obywatelami drugiej kategorii w Kraju Warty, to potraktowano ich jako zdrajców kraju, w którym mieszkali. To musiało być dla nich wstrząsające - bo jak można walczyć o Polskę, a z drugiej strony "zdradzić" okupanta?
Do samego końca nie dali się jednak złamać…
Z całą pewnością nie. O tym, że ich nie złamano, świadczą nie tylko świadectwa oraz informacje, które zachowały się w grypsach i listach, ale także fakt, że w samym materiale procesowym Piątki nie ma żadnej wzmianki na temat innych osób.
W jednym z tych listów Edek Klinik pisał, że jest bity do nieprzytomności.
Salezjańska Piątka niewątpliwie przeszła ciężkie śledztwo, co wynika zarówno z ich grypsów, jak i ówczesnych realiów. Wiadomo mniej więcej, jakie metody śledcze stosowali wówczas Niemcy. Opowiedział mi o tym m.in. jeden z działaczy NOB-u, który przeżył wojnę i był przesłuchiwany mniej więcej w tym samym czasie co chłopcy z Wronieckiej: to nie była żadna wysublimowana robota policyjna w stylu podchwytliwych pytań i konfrontacji. Najprostszym i najszybszym sposobem wyciągania informacji było bicie - ciężkie bicie, nierzadko rzeczywiście do nieprzytomności. Przesłuchiwanego przewożono z Fortu VII do okrytego ponurą sławą poznańskiego Domu Żołnierza, gdzie przywiązywano go do specjalnego kozła i bito niemiłosiernie pejczami. Potem zabierano go na przesłuchanie, gdzie odbywało się dopytywanie ze strony prowadzącego sprawę. Jeżeli przesłuchiwany nie chciał mówić, to wracał na dół i wszystko zaczynało się od początku. Takie śledztwo trwało kilka tygodni.
Namacalnym dowodem heroiczności Piątki są zwłaszcza słynne Listy spod gilotyny.
Podczas badania historii wszystkich 84 osób, które zostały wówczas zgilotynowane w drezdeńskim więzieniu, przeczytałem bardzo dużo tych Listów spod gilotyny. W wielu przypadkach te ostatnie myśli skazanych były bardzo podobne do tego, co zapisali wówczas chłopcy z Wronieckiej. Natomiast dla mnie najbardziej niesamowita jest ta niezwykła duchowa przemiana, jaka dokonała się w tak krótkim czasie w tych pięciu zwykłych, normalnych, wesołych, charakternych chłopakach "z sąsiedztwa".
Nie bez przyczyny mawia się o nich "zwykli-niezwykli".
- Tak, zwykłe chłopaki, które jednak w obliczu uwięzienia, represji i wreszcie samej śmierci zachowują się w sposób wybitny, heroiczny. Wyraźnie widać moment, w którym zwracają się w kierunku wartości i przeżyć związanych z wcześniejszym wychowaniem salezjańskim. I właśnie ten wpływ salezjańskiego wychowania jest ewidentny w czasie ich ostatniej drogi na gilotynę. Tak jak ewidentny jest ich etos męczeński.
O Piątce sporo się ostatnio mówi: są sympozja, inscenizacje, teraz IPN wydaje książkę Wierni do końca.
Chłopcy z Wronieckiej są znakomitym przykładem edukacyjnym, pozwalającym w taki najbardziej naturalny sposób pokazać współczesnym młodym ludziom postawy i wzory godne naśladowania. Można także powiedzieć, że beatyfikacja i dzisiejszy kult salezjańskiej Piątki stanowią pewnego rodzaju "promocję" drugowojennej historii Wielkopolski. Trudno bowiem opowiadać o specyfice tutejszej konspiracji w sposób ogólny. O wiele bardziej do świadomości przemawia postawa realnych osób "z krwi i kości". Historia Poznańskiej Piątki jest więc z jednej strony historią typową dla tamtych czasów i miejsca, a z drugiej strony - historią niezwykłą. Proszę zwrócić uwagę, że spośród 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych w czerwcu 1999 r., to właśnie oratorianie z Wronieckiej są sylwetkami, które dominują, o których mówi się najczęściej i z którymi młodzi ludzie najchętniej się utożsamiają.
Skomentuj artykuł