Wśród ludzi w drodze

Logo źródła: Niedziela Anna Przewoźnik

Emigracja sama w sobie zawsze jest pęknięciem więzi społecznych i rodzinnych, czasem może powodować zmiany osobowości, która usilnie stara się dostosować do tego, co "nowe". Różne są życiowe drogi, które prowadzą poza granice Ojczyzny, i różne są drogi już na emigracji. Miejscem, które zawsze łączy Polaków, niezależnie od tego, gdzie i kim są, pozostaje Kościół katolicki.

Siostry Misjonarki mówią, że emigrant to taki człowiek, który jest w jakimś sensie zawieszony nad oceanem, tzn. tęskniący za tym, co pozostawił, ale realnie stąpający po ziemi, którą wybrał lub która została mu wyznaczona jako misja.

O. Ignacy Posadzy, założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej (17 stycznia br. przypadała 30. rocznica jego śmierci), był tym, który spojrzał głębiej na nędzę Polaków opuszczających kraj. Dojrzał samo sedno problemu i wyraził je słowami: "Kto zmienia Ojczyznę, zmienia nad sobą niebo, ale nie zmienia w sobie serca". O. Posadzy był wielkim przyjacielem Polaków rozproszonych na krańcach świata. Pozostając wiernym inspiracjom kard. Hlonda, przystąpił w 1958 r. do tworzenia żeńskiego zgromadzenia, które służyłoby pomocą duszpasterską księżom z Towarzystwa Chrystusowego, pracującym wśród Polonii. Tak w 1959 r. powstała wspólnota zakonna Sióstr Misjonarek, które posługują do dziś, również w Chicago, gdzie miałam okazję bliżej je poznać.

MISJONARKI Z CHICAGO

DEON.PL POLECA


Siostry, wierne słowom założyciela zgromadzenia: "Idźcie i miłością swą rozpalajcie świat", ogarniają sercem każdego w jednakowym stopniu. Uśmiech i szary habit to ich znak rozpoznawczy.

W Chicago poznałam s. Ewę Biniek, delegatkę na USA i Kanadę, która posługuje w tych państwach już 22 lata. Jak podkreśla, na emigracji pojawiają się wciąż nowe wyzwania i potrzeby. Wiele dzieł tworzy się na modlitwie: - Opuszczamy naszą Ojczyznę według tego, co Kościół przez ojca założyciela nam zlecił, i idziemy tam, gdzie biją polskie serca. Idziemy tam, by przede wszystkim świadczyć o Panu Bogu, ale również żeby podtrzymywać polskie tradycje religijne, polską duchowość, a nawet język polski. Przede wszystkim wśród najmłodszego pokolenia, już zrodzonego poza Polską - opowiada s. Ewa.

To, co przeżywają polscy emigranci, jest w dużym stopniu udziałem każdej z sióstr. Nieobca jest im tęsknota i poczucie wyobcowania. Żyją przecież na obcej ziemi i ta ziemia tak do końca nigdy nie będzie ich. Chociaż większość z nich ma paszporty krajów, do których przybywa, w każdej bije ciągle polskie serce.

CODZIENNA POSŁUGA

Talent każdej z sióstr może być wykorzystany do pracy z ludźmi, zgodnie z charyzmatem zgromadzenia. To widać zarówno w USA, jak i w Kanadzie. Siostry pracują w polskich parafiach, katechizują dzieci, pracują w biurach, są zakrystiankami. Odpowiadają za polskie programy religijne w parafiach i w amerykańskich szkołach katolickich. Przygotowują katechizmy dwujęzyczne dla dzieci urodzonych już na emigracji. Otaczają opieką starszych i chorych. Przez swoją posługę są blisko polskich rodzin, które nierzadko walczą z poważnymi problemami. Podobnie jak w Polsce, również w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie wiele jest wspaniałych rodzin, ale są i takie, które w trudnej codzienności odeszły od wartości religijnych i duchowych. Potrzebują pomocy, cierpliwości i dużo miłości.

Polskie Misjonarki doskonale rozpoznają znaki czasu.

DOM SAMOTNEJ MATKI

Pierwsze dzieło, jakie poznaję, to Dom Samotnej Matki im. Świętej Rodziny w Chicago, który istnieje już ponad 5 lat. Mieści się w polskiej dzielnicy, przy bazylice św. Jacka. Dyrektor domu - s. Marta Cichoń opowiada mi o jego początkach. Pracując w biurze przy parafii, spotykała wiele kobiet, które dzieliły się z nią swoimi problemami. Mówiły o pojawiającym się w domu alkoholu, przemocy. Spotykały je losowe nieszczęścia, śmierć męża czy jego deportacja. - Nasza pomoc kończyła się na doraźnej, jednorazowej ofierze, przekazaniu ubrania, jedzenia - wspomina s. Marta. - Tu, na emigracji, zobaczyłam dogłębny problem rodziny. W Chicago, gdzie żyje wielu Polaków, widać ten problem wyraźnie. Przy okazji tych spotkań i rozmów powstała myśl, by otworzyć dom, w którym matki z dziećmi mogłyby się na dłużej zatrzymać. Do dziś jest to pierwszy i jedyny taki polski dom w Chicago. Z jego pomocy skorzystało już 67 matek i 87 dzieci. Dom wspierany przez wolontariuszy, którymi są młodzi ludzie, utrzymuje się tylko z dotacji Polonii.

Dom Samotnej Matki w Chicago to nie tylko dach nad głową. Trzy razy w tygodniu mamy korzystają z terapii i pomocy psychologów. Kobiety, które się tu znalazły, zmieniają siebie i w konsekwencji wszystko wokół. Są panie, które na bieżąco korzystają z pomocy domu, ale i takie, które się już usamodzielniły, głównie dzięki temu, że mogły się tu zatrzymać w najtrudniejszym okresie życia.

ŚWIADECTWA MIŁOŚCI

Ania z 3-letnim synkiem mieszkała w tym domu przez rok. - Pomoc, jaką otrzymałam od sióstr: dach nad głową, terapia, modlitwa sprawiły, że stanęłam na własnych nogach - wspomina. - Odbiłam się od dna i zaczynam życie od nowa, odzyskawszy poczucie własnej wartości. Dziś już wiem, że jeśli mam jakiś problem, zawsze mogę zadzwonić. Mogę dalej korzystać z pomocy sióstr. Kiedy nie ma się tu najbliższej rodziny, to taki dom jest wspaniałym miejscem. Jestem w Chicago sama, cała rodzina przebywa w Polsce. Kiedy pojawiły się duże problemy w mojej rodzinie, otrzymałam olbrzymią pomoc ze strony sióstr. Czas pobytu w tym domu sprawił, że mogłam zorganizować sobie życie. Po roku usamodzielniłam się, dziś mam pracę, znalazłam przedszkole dla dziecka, mogę samodzielnie utrzymać mieszkanie - to wszystko było możliwe dzięki temu, że mogłam skorzystać z tego domu.

Sylwia przebywa w Chicago od 9 lat, w Domu Samotnej Matki pojawiła się kilka tygodni temu. Przybyła tu z 9-miesięczną córeczką. Ojciec dziecka został deportowany do Polski. Zostały same w obcym kraju. Wyrzucone przez rodziców męża, trafiły tu, gdzie mogą normalnie żyć.

PRZEDSZKOLE DOBREGO PASTERZA

Podczas pobytu w Chicago miałam okazję uczestniczyć w oficjalnym otwarciu i poświęceniu Katolickiego Przedszkola Dobrego Pasterza. Jest to placówka przygotowana dla ponad 70 dzieci. Swoją opieką Siostry Misjonarki obejmują tu najmłodsze pokolenie Polaków, tych urodzonych już na ziemi amerykańskiej. Jednocześnie są też wielkim wsparciem dla rodzin "swoich" przedszkolaków. Co ważne i co zaznaczają same siostry, one w niczym nie wyręczają rodziców. Chcą jedynie służyć swą pomocą w emigracyjnej rzeczywistości, gdzie bardzo często nie ma babci, cioci, nie ma całego zaplecza rodzinnego, które pomaga w kształtowaniu postaw religijnych i patriotycznych.

- Szukaliśmy takiego przedszkola, które naszemu dziecku przekaże nie tylko kulturę polską, ale też wiarę, i tu to wszystko znaleźliśmy - mówi mama jednego z przedszkolaków. - Przede wszystkim jest to katolickie przedszkole, przekazuje wartości, jakie wyznajemy w naszej rodzinie. Dla nas, rodziców, najważniejsze jest to, że dzieci uczą się po polsku wierszy, piosenek i modlitwy. Nasze dziecko w tym przedszkolu umacnia się w wierze i polskości.

POMOC UWIKŁANYM W ABORCJĘ

Siostry nie boją się również spraw i zadań najtrudniejszych. S. Maksymiliana od kilku lat, na prośbę kardynała metropolity chicagowskiego, prowadzi program terapeutyczny Rachel. Jest to niezwykle trudna i ważna posługa. Mówi się, że to droga nadziei i uzdrowienia dla tych, którzy cierpią z powodu skutków aborcji. Program obejmuje indywidualne rozmowy z kobietami, które przeżywają ten dramat. Wprowadzono również terapię dla mężczyzn oraz personelu medycznego uwikłanego w ten proceder. Terapia pomaga przezwyciężyć syndrom poaborcyjny, podźwignąć się z głębokiego kryzysu duchowego i psychicznego, poradzić sobie z niszczącymi skutkami aborcji, zrehabilitować poczucie sensu życia i znaczenie człowieczeństwa, odzyskać pokój z Bogiem i z ludźmi, odnaleźć swoje miejsce w codzienności.

Hania opowiada: - Cierpienie po dokonaniu aborcji jest ogromne. Przez lata ciągle płakałam, nie umiałam się cieszyć, radować, cały czas modliłam się, a jednocześnie obwiniałam za ten czyn. To było cierpienie w samotności. Po 30 latach od dokonania aborcji korzystam z pomocy i próbuję sobie przebaczyć. Drogę do innego życia odnalazłam właśnie tutaj, dzięki siostrom.

Jagoda: - Aborcja to nie jest wyjście, a wejście do piekła; myślę, że noszę ze sobą przeszłość, ale dzisiaj jestem w stanie wstać rano, a podczas terapii pomogłam sobie wybaczyć, nazwałam swoje dziecko, napisałam list do niego, wiem, że ono żyje w Bogu.

NIEŚĆ NADZIEJĘ DEPORTOWANYM

Siostry Ania i Magdalena odwiedzają osoby internowane, które czekają na deportację. Zanoszą im dobre słowo, modlitwę, pociechę. To ważne, bo ludzie, którzy nagle znajdują się w odosobnieniu, szybko tracą nadzieję. Są pozostawieni sami sobie: bez możliwości kontaktu z bliskimi, bez wiedzy - co dalej. Siostry, które prowadzą tego typu posługę, często jako jedyne są ogromnym wsparciem dla więźniów.

Misjonarki, zostawiając Ojczyznę, nie mają wpływu na wybór kraju, do którego trafią. Składają swój los w ręce Boga i są posłuszne przełożonym. Dla Polonii chicagowskiej ich przyjazd był wielkim darem. Spotkany przeze mnie lekarz internista z Wietrznego Miasta - Leszek Ballarin mówi, że są one "ratowniczkami dusz". Starają się przez modlitwę i ofiarę życia zabiegać u Pana Boga o polskich emigrantów, którzy każdego dnia mają szansę przekonać się, jak cenne to dla nich wsparcie i orędownictwo.

* * *

O ZGROMADZENIU

Dom Generalny znajduje się w Morasku, tam rozpoczyna się postulat, nowicjat, śluby, wieczysta profesja. Stamtąd misjonarki rozsyłane są do pracy wśród Polonii na wszystkich prawie kontynentach. W zgromadzeniu jest blisko 200 sióstr rozsianych po całym świecie. Posiada ono tzw. delegatury: w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, w Australii, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, na Węgrzech i w Grecji, w Niemczech i w Belgii. Siostry pracują też w Brazylii i na Białorusi. W USA i Kanadzie jest ich 50.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Wśród ludzi w drodze
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.