Grota czy szopka? Królowie czy magowie? Cała prawda o narodzinach Jezusa
Dobrze znamy tę scenę, która zmieniła bieg historii świata. Rozegrała się pod rozgwieżdżonym niebem w górach Judy podczas podróży Maryi i Józefa na spis ludności do Betlejem. Tam narodził się Jezus. Jednak czy aby na pewno ciepło matczynych dłoni musiało przełamać chłód skalnej groty? Czy narodzinom Dzieciątka towarzyszyły śpiewy aniołów? Czy jako pierwsi pokłonili się Mu pasterze, a potem jasna łuna na niebie przywiodła do Niego mędrców ze Wschodu, którzy złożyli dary? Może jednak Bóg zamieszkał wśród ludzi w zupełnie innych okolicznościach niż nam się wydaje.
Choć od narodzin Jezusa minęło ponad dwadzieścia stuleci, wydarzenie to wciąż budzi wiele wątpliwości. Poszukiwanie prawdy o nim poprzez wnikliwą lekturę Ewangelii Dzieciństwa (Mt 1-2; Łk 1-2) wciąż pozostaje fascynującą przygodą nie tylko dla biblistów czy historyków, ale każdego chrześcijanina, który dąży do głębszego zrozumienia swojej wiary. Tylko pełne pokory pochylenie się nad tekstem biblijnym pozwala przybliżyć się do odpowiedzi na od wieków stawiane pytania o narodziny Jezusa. Postawmy niektóre z nich.
Jak określił się Józef?
W Palestynie czasów Józefa i Maryi małżeństwo zawierano dwuetapowo. Najpierw odbywało się podpisanie odpowiedniego dokumentu, porównywane niekiedy (niezbyt szczęśliwie) do zaręczyn, po którym małżonkowie mieszkali oddzielnie w domach swoich rodziców przez dwanaście miesięcy. Dopiero po tym czasie następowało uroczyste przeprowadzenie panny młodej do domu pana młodego. Wtedy odbywało się trwające zazwyczaj siedem dni wesele.
Józef i Maryja mieszkali jeszcze osobno, gdy ta zaczęła oczekiwać narodzin poczętego dziecka. Ponieważ była zaślubiona i miała męża, nikt z mieszkańców galilejskiego miasteczka Nazaret nie dziwił się jej brzemiennemu stanowi. Składano jej zatem gratulacje, jako że potomstwo poczęte przed wspólnym zamieszkaniem małżonków uważane było w Judei za prawowite. Tylko Józef miał prawo do oburzenia, zdziwienia, niedowierzania... Apokryficzna Ewangelia Pseudo-Mateusza, utwór pochodzący prawdopodobnie z VI wieku, podaje, że w tym czasie "pracował przy budowie w nadmorskim mieście, Kafarnaum; był bowiem cieślą. Przebywał tam przez dziewięć miesięcy, a wróciwszy do domu zastał Maryję brzemienną. Przejęty i strapiony zawołał: Panie, Panie, przyjmij ducha mego, ponieważ lepiej jest dla mnie umrzeć niż żyć!".
Zaskoczony zaistniałą sytuacją, Józef nie wiedział, co myśleć ani też jak powinien postąpić. Wyjawienie prawdy mieszkańcom Nazaretu, że to nie on jest ojcem dziecka Maryi, naraziłoby ją na karę śmierci przez ukamienowanie. Wprawdzie stosowano ją tylko wtedy, gdy pojawiło się dwóch mężczyzn - naocznych świadków grzesznego czynu, ale obawiał się, że może dojść do fałszywych oskarżeń, o czym mówiła biblijna scena opisana przez proroka Daniela, kiedy to dwóch mężczyzn pomówiło Zuzannę o grzech cudzołóstwa. Nie mając gwarancji, że w przypadku Maryi sprawa zakończyłaby się równie pomyślnie, odkryciem niegodności złożonych świadectw, co poskutkowałoby uwolnieniem dziewczyny i wymierzeniem słusznej kary za poświadczenie nieprawdy, Józef chciał ochronić Maryję przed publicznym wstydem.
Ponieważ był człowiekiem sprawiedliwym, w pierwszym odruchu postanowił ją potajemnie oddalić, dzięki czemu oboje rozeszliby się bez konsekwencji, a dziewczyna mogłaby związać się prawnie z prawdziwym ojcem jej dziecka. Była to szlachetna decyzja, gdyż zgodnie z Prawem powinien był jej wręczyć - jak to było w zwyczaju - w synagodze na oczach miejscowej społeczności list rozwodowy.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że w przypadku Maryi nikt z ludzi nie może być świadkiem jej grzechu, gdyż takiego nie popełniła. Poczęła dziecko dzięki Duchowi Świętemu. Nie groził jej więc grad spadających kamieni. Józef poznał tę prawdę dzięki boskiej interwencji, my zaś dowiadujemy się o tym dzięki Mateuszowi Ewangeliście: "Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego" (Mt 1,18). Co więcej, anielski głos przemawiający do niego w śnie sprawił, że po przebudzeniu przyjął iście ojcowską postawę. Uznał dziecko za swoje i postanowił pozostać z żoną.
Jak widać, Józef był człowiekiem milczenia. Poprzez nie wyrażał zaufanie do Boga i Jego tajemniczych planów. Na kartach Ewangelii nie zanotowano ani jednego wypowiedzianego przez niego słowa. Nie był to jednak objaw braków w komunikacji ani też mutyzmu czy afazji, jak w przypadku Zachariasza (Łk 1,20-22). Józef nie zamykał się w sobie. Przeciwnie: otwierał serce na milczenie, które pochodziło z niebios. Trwał w ciszy na znak gotowości pełnienia woli Bożej.
Jak zbudowana była szopka?
Około 6 roku p.n.e. małżonkowie Maryja i Józef udali się do Betlejem, rodzinnego miasta Józefa. Podróż odbyli w związku ze spisem ludności zarządzonym według Łukasza Ewangelisty przez Kwiryniusza, wielkorządcę Syrii. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że spis odbył się za Sencjusza Saturninusa, który był u władzy w latach 8-6 przed Chrystusem. Łukasz Ewangelista wzmiankuje Kwiryniusza prawdopodobnie dlatego, że spis przez niego zarządzony był bardziej znany (Łk 2,1-7).
To właśnie wtedy, podczas podróży, pod rozgwieżdżonym niebem w górach Judy rozegrała się ta niezwykła w swej prostocie scena, która zmieniła bieg historii świata. Bóg uśmiechnął się do człowieka i otworzył niebo. Na świat przyszedł zapowiedziany przez Archanioła Gabriela, Boży Syn, któremu nadano imię Jezus.
Nasze wyobrażenia o miejscu narodzin Zbawiciela przywodzą na myśl dwa obrazy: grotę albo stajnię. Który z nich jest właściwy? Obydwa! Otóż w dawnej Palestynie, tam, gdzie było to możliwe, część domu urządzano w skalnej grocie lub specjalnie drążono skałę, przystosowując ją do zamieszkania. Na zewnątrz dobudowywano drugą część domu. Tak więc całe domostwo obejmowało pomieszczenia, z których część wydrążona była w skale, a część stanowiła zewnętrzną konstrukcję. Często zdarzało się, że skalna konstrukcja miała dwa poziomy. Poziom górny przeznaczony był do zamieszkania przez domowników, na dolnym natomiast trzymano zwierzęta. Należy przypuszczać, że dla Maryi i Józefa zabrakło miejsca na piętrze domostwa, dlatego też zostali przyjęci w pomieszczeniu przeznaczonym na stajnię.
Ewangeliści wprawdzie wzmiankują o żłobie, co potwierdza gospodarskie przeznaczenie pomieszczenia, nie wspominają jednak, czy rzeczywiście w chwili narodzin Jezusa znajdowały się w nim jakiekolwiek zwierzęta. Można się tylko domyślać, że skoro Józef i Maryja byli w drodze, prawdopodobnie musieli podróżować na osiołku. Patrząc na tę scenę pod kątem teologicznym, ważne jest, że ewangeliczna wzmianka o wole i ośle odsyła do Księgi Izajasza, na początku której prorok się żali: "wół rozpoznaje swego pana, a osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna" (Iz 1,3). Ten wyrzut w pierwotnym Kościele został odczytany jednoznacznie: Izrael nie rozpoznał w Jezusie mesjasza, chociaż były to w stanie uczynić nawet zwierzęta.
Kto przed Jezusem zginał kolana?
Ewangeliści przekazują dwie interesujące tradycje co do hołdu składanego przed Nowonarodzonym. Jako pierwsi pokłon oddali pasterze (Łk 2,8-20). W Palestynie I stulecia stanowili oni jedną z najbardziej pogardzanych grup społecznych. Prowadząc wędrowny styl życia w poszukiwaniu pastwisk, często nie mieli możliwości posyłać swych synów do szkół przy synagogach, w związku z czym nie znali dobrze Prawa. Z tego powodu faryzeusze nazywali ich lekceważąco "ludem ziemi" (hebr. am haarec), które to określenie jest odpowiednikiem "pogan". Niektórym z nich odmawiano nawet prawa składania zeznań sądowych. Jednak to właśnie pasterzom anioł pierwszy oznajmił wieść o narodzinach Zbawiciela.
Z pokłonem przed Nowonarodzonego przybyli także tajemniczy wędrowcy ze Wschodu (Mt 2,1-12). Opisana przez Mateusza Ewangelistę scena ich wizyty owiana jest poświatą tajemniczości, tym bardziej że posłużył się on gatunkiem literackim zwanym legendą, aby za pomocą właściwej mu bogatej symboliki przekazać ponadczasowe przesłanie wydarzeń historycznych. Nie spodziewał się bynajmniej, że jego legenda obrośnie kolejnymi legendami daleko odbiegającymi od rzeczywistości. Jakimi?
Pierwsza dotyczy tożsamości wędrowców. Niektórzy nazywają ich królami, inni mędrcami, a jeszcze inni astrologami lub astronomami. Ewangelista używa greckiego terminu magoi, który można przetłumaczyć jako "magowie". Trudno jednak z całą precyzją określić, jaka była rola magów w starożytnym świecie. Na dworach Persów i Medów pełnili oni funkcję nadwornych doradców, którzy mieli niebagatelny wpływ na życie religijne, polityczne i społeczne. Ponieważ wędrowców prowadziła gwiazda, niektórzy widzą w nich dawnych badaczy nieba. Inni mówią o królach, gdyż chrześcijanie odczytali w tej wizycie nawiązanie do zapowiedzi z Psalmu 72, że "królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę", a także do proroctwa z Księgi Izajasza (60,6-9) mówiącego o złożeniu darów królowi w postaci mirry, kadzidła i złota.
Druga legenda mówi o kraju pochodzenia wędrowców. Jedni wskazują Persję, gdyż znana była tam instytucja magów, inni zaś słynącą ze znajomości astrologii Babilonię, a jeszcze inni Arabię, bo Stary Testament pod pojęciem "Wschód" najczęściej rozumie właśnie tę krainę. Ostatecznie skąd przybyli - nie wiemy.
Trzecia legenda wymienia imiona wędrowców. Wszyscy jednym tchem wymieniamy: Kacper - Melchior - Baltazar. Problem jednak w tym, że ewangelista nie podaje nawet jednego z tych imion. Wypisywane przez nas na drzwiach litery KMB tworzą akrostych od wezwania Chrystus mansionem benedicat!, co znaczy "Niech Chrystus pobłogosławi ten dom!" (słowo "Chrystus" wypowiadano jako "Kristus" i dopiero z czasem tradycja złączyła je z wymyślonymi imionami). Co ciekawe, wszystkie trzy imiona wskazują na otoczenie królewskie. Kacper pochodzi od perskiego terminu gaspar, oznaczającego podskarbiego czy stróża dóbr królewskich. Melchior wywodzi się od hebrajskiego słowa melek, które znaczy tyle co król. Baltazar natomiast od greckiego rzeczownika basileus, również oznaczającego króla.
Ostatnia legenda podaje liczbę wędrowców. Czyż nie było ich trzech? Ewangelista milczy na ten temat. Cyfra ta pochodzi z czystej dedukcji: skoro złożono przed Chrystusem złoto, kadzidło i mirrę, trzy dary, wskazujące kolejno na królewską i kapłańską godność Jezusa oraz nawiązujące do namaszczenia pogrzebowego, a zatem tyle samo musiało być wędrowców. Czy było tak w rzeczywistości? Nie wiemy.
W gąszczu przypuszczeń gubi się także interpretacja zjawiska astronomicznego towarzyszącego narodzinom Jezusa. Jedni uważają, że gwiazda, która prowadziła wędrowców, to koniunkcja Saturna i Jowisza. Inni upatrują w niej kometę z gwiazdozbioru Koziorożca. Jeszcze inni twierdzą, że to tylko literacki symbol. Pomimo szczerych wysiłków nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić natury tego przedstawienia.
Co zatem pozostaje z ewangelicznego opowiadania św. Mateusza, gdy pozbawimy je legendarnej otoczki? To, co z legendy pozostać powinno: ponadczasowe przesłanie, że Jezus jest królem uniwersalnym, nie tylko Żydów, wśród których się narodził, ale także pogan, którzy przybyli oddać Mu pokłon.
Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".
Mariusz Rosik - ksiądz, profesor. Należy do międzynarodowego stowarzyszenia Studiorum Novi Testamenti Societas z siedzibą w Cambridge. Jest autorem książek naukowych i popularnonaukowych oraz artykułów. Jego prace ukazały się w piętnastu językach. Przewodzi wspólnocie biblijnej Lumen vitae. Prowadzi stronę internetową mariuszrosik.pl.
Skomentuj artykuł