Gdy nadchodzi świt

Gdy nadchodzi świt
Cindy Woodsmall, "Gdy nadchodzi świt"
Cindy Woodsmall/ Wydawnictwo WAM

Pociąg zaczął hamować, wydając z siebie jęki i piski. Hannah chwyciła poręcz. Jej ciało było obolałe, straciła bowiem życie, które jeszcze kilka dni temu w sobie nosiła. W chwili gdy konduktor otworzył drzwi, zimny podmuch nocy zdusił  jej oddech. Mężczyzna wysiadł z pociągu z bagażem Hannah i odwrócił się, żeby pomóc jej zejść na peron.

- Nie wygląda to dzisiaj najlepiej - powiedział, rozglądając się po pustym parkingu. Podał jej torbę podróżną. Była lekka, choć znajdował się w niej cały dobytek Hannah, wszystko, z czym miała zacząć nowe życie.
- Czy ktoś wyjdzie ci na spotkanie, młoda damo? Nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, Hannah rozglądała się wokół. Stara stacja kolejowa była ciemna i pusta. Żadnego znaku życia poza pociągiem, którego odjazd miał zaraz nastąpić. Spojrzała w lewo, a potem w prawo, by objąć wzrokiem całą długość składu. Na peronie nie było żywej duszy. Konduktor zmarszczył brwi, a na jego twarzy pojawiła się troska.
- Budynek pozostaje zamknięty przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ten dworzec już nie funkcjonuje, wysadzamy tu tylko pasażerów. Jeśli ktoś ląduje w Alliance, lepiej, żeby miał konkretne plany. Po prawej, kilkadziesiąt metrów dalej, Hannah dostrzegła mały niebieski znak z  białym symbolem słuchawki telefonicznej.
- Mam konkretne plany - wyszeptała. Liczyła na to, że nie będzie musiała odpowiadać na kolejne pytania. Konduktor skinął głową, chwycił krótkofalówkę, którą miał przypiętą do opinającego jego biodra pasa, i przekazał komuś krótki komunikat. Oczywiście, nie zamierzał już pytać o nic więcej. Miał zadanie do wykonania - musiał skoncentrować się na pociągu, który nadzorował. Wsiadł z powrotem do wagonu, a pociąg ruszył.

DEON.PL POLECA

Gwizd lokomotywy stawał się coraz dłuższy i coraz głośniejszy. Przez trwającą długie godziny podróż z Owl’s Perch w Pensylwanii do Alliance w stanie Ohio, gwizd ten budził w niej nadzieję i optymizm. Ale w momencie kiedy jej bezpieczna przystań zniknęła za zakrętem, dojmujące uczucie samotności ogarnęło ją z całą mocą. Odwróciła się w stronę znaku z symbolem telefonu. Nie była pewna, czy ma dostatecznie dużo informacji, żeby odnaleźć numer ciotki, dzwoniąc pod 411. Powoli docierało do niej, na jakie szaleństwo się zdecydowała, nie korzystając z telefonu podczas przerwy w podróży na Union station w Pittsburghu. Obawiała się wtedy, że może się spóźnić na następny pociąg, więc postanowiła pozostać na peronie i czekać na jego przyjazd. Otulając się wełnianym szalem tak mocno, jak tylko mogła, ruszyła w stronę znaku. Gdy znalazła się naprzeciw niego, zauważyła jednak, że nie ma tam nigdzie telefonu. Obeszła słup, rozglądając się z niepokojem. Po chwili oddaliła się i zaczęła krążyć po pustym parkingu. Żadnego telefonu. Boże, co ja zrobiłam? Robiąc kolejne okrążenie wokół budynku, szukała jakiegoś zaułka, w którym mogłaby się schronić przed wiatrem. Nic nie znalazła, więc ruszyła przez wysypany żwirem parking, docierając na skraj utwardzonej drogi. Po lewej znajdowało się wzniesienie i ostry zakręt - a za nim skrywała się już tylko ciemność. W dole po prawej, niecały kilometr dalej, dostrzegła światełka latarni. Drżąc, ruszyła w ich stronę, w nadziei, że znajdzie jakieś schronienie. Każdy krok sprawiał, że czuła w brzuchu bolesny ucisk. Starając się za wszelką cenę zatrzymać przy sobie Paula, straciła wszystko.

Wszystko. To słowo opanowało jej myśli, wysysając z niej resztkę sił. W oddali po lewej dostrzegała tylne ściany kilku domów,  które nawet w nocy wydawały się mocno zniszczone. Wyglądało na to, że Alliance - a przynajmniej ta jego część - było tak biedne jak ona sama. Zbliżyła się do oświetlonej części miasta. Chodniki i staromodne sklepy ciągnęły się po obu stronach ulicy. Większość sklepów miała przeszklone fronty, w ich ciemnych wnętrzach majaczyły tylko blade światła włączane na noc. Desperacko pragnąc ciepła, zbyt wyczerpana, by martwić się przepisami, zaczęła się zastanawiać, czy któreś z tych drzwi nie pozostały otwarte. Wejście do każdego sklepu było cofnięte o dobry metr czy dwa i znajdowało się pomiędzy dwoma przeszklonymi ścianami. Powstałe w ten sposób zagłębienie przypominało długi korytarz. Kiedy znalazła się w jednym z tych korytarzy, przejmujący wiatr nagle ustał: tutaj nie mógł jej dosięgnąć. Zapukała do drzwi, po czym nacisnęła klamkę. Sklep był zamknięty. Podeszła do następnych drzwi i podjęła kolejną próbę. Także i w tym przypadku nie zdołała dostać się do środka. Szła tak od drzwi do drzwi, robiąc się coraz bardziej senna. W końcu Hannah ogarnęło takie zmęczenie, że po prostu się poddała. Zrezygnowana, oparła się o witrynę sklepu z tanimi towarami, osunęła się po niej i zamarła. Wyjęła dwie sukienki, które spakowała do swojej torby podróżnej. Pierwszą z nich włożyła, a drugą podłożyła pod siebie, chroniąc się w ten sposób przed zimnym jak lód betonem. Zdjęła swój czepek modlitewny, rozpuściła upięte w kok włosy, żeby zyskać jeszcze trochę ciepła, po czym znowu założyła czepek.

Zasypiała i budziła się, a jej organizm prowadził walkę, której stawką było utrzymanie odpowiedniej temperatury ciała. Ilekroć opadała jej głowa, wracała myślami do życia, które zostawiła za sobą. Widziała należący do jej rodziny szary dom z kamienia, który stał na farmie pośród falujących pól. Dziedzictwo amiszów, które oznaczało kiedyś miłość i poczucie zakorzenienia. Stawał jej przed oczami obraz matki, która uczyła ją szyć, gotować i opiekować się młodszymi dziećmi. Zobaczyła też Mary, najdroższą przyjaciółkę, która nie opuściła jej, ryzykując, że utraci narzeczonego - brata Hannah. Nie mogła przestać myśleć o Paulu. Wspomnienia te wypełniały jej umysł, stopniowo eliminując myśli dotyczące jej rodziny. Napominała się, że nie wolno jej za nim tęsknić. nic to jednak nie dało - myśli o nim bombardowały ją nieustannie. Słyszała jego śmiech, kiedy grali w gry planszowe,
widziała siłę promieniującą z jego dłoni i ramion, podczas gdy pracowali obok siebie w ogrodzie, i czuła radość, która przepełniała go w dniu, w którym przyjęła jego oświadczyny.

Przestań. Jej ciało coraz bardziej się trzęsło, a zimno betonu zaczęło przenikać przez ubrania. Zastanawiała się, czy obudzi się jutro rano, czy przez noc zamarznie tu na śmierć. Nagle usłyszała czyjeś kroki. Rozchyliła powieki i walcząc z wszechogarniającą sennością, dostrzegła pośród cieni nocy sylwetkę mężczyzny, który stał na końcu długiego, przeszklonego korytarza. Serce zabiło jej mocniej, ale powrót do pełnej świadomości wydawał się niemożliwy. Miała nadzieję, że mężczyzna jej nie zauważy. Kiedy po raz kolejny zmusiła się do otwarcia oczu, jego szerokie ramiona i szczupłe ciało znajdowały się tuż przy niej. Ciągle nie była w stanie się dobudzić. Dostrzegła tylko jego profil. Hannah była zbyt wyczerpana, by się bronić, nie miała też dokąd uciekać, więc czekała - jak pochwycone w sidła zwierzę. On natomiast zdjął coś z siebie i okrył ją. Dreszcze ustąpiły, a powieki Hannah natychmiast opadły. Ciepło rozlało się po jej ciele.

Gdy nadchodzi świt - zdjęcie w treści artykułu

Hannah Lapp, młoda amiszka, przeżywa dramatyczny okres w życiu. Straciła dziecko, została potępiona przez rodzinę, a na dodatek przekonana jest, że jej narzeczony, Paul, nie chce już z nią być. Pogrążona w rozpaczy, samotna nie poddaje się jednak tak łatwo. Chcę przeczytać tę książkę >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdy nadchodzi świt
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.