Prób pisania tego tekstu było kilka: od poważnych, opartych na warsztacie polonistycznego belfra, po zupełnie lekkie. Wszystkie wydały mi się dziwne i sztuczne - po prostu nieprawdziwe. Zginęły, szybko usunięte dzięki zbawiennemu klawiszowi "delete". Małe Wydawnictwo poprosiło mnie o wstęp do zbiorku wierszy. Ot, niby pestka - wydawałoby się - dla polonisty, starego wyjadacza. Jaki znaleźć więc sposób, by zachęcić do "przerobienia" wierszy? Wiem, wiem, nie lubisz tego, i ja też. Zresztą, na co można przerobić wiersz?
Na początek wyznanie: sama znam wielu wybitnych poetów i, przynajmniej w teorii, nie powinnam mieć problemów z analizą wiersza. A jednak ten poeta… no, dobrze, nie poeta - może wierszokleta, sztubak i w dodatku gimnazjalista! Tymczasem w jego wieku Mickiewicz już nieźle pisał, a taki Słowacki… tak, Słowacki wielkim poetą był. Włodek - poeta?
Nie znajdziesz go w żadnych źródłach poważnych ani mniej poważnych. Nic o nim nie pisze Wikipedia, a więc dla ucznia prawie katastrofa. Włodek to nazwisko, nie zdrobnienie imienia. Bohaterem opowieści będzie dorastający chłopiec - Jan Włodek. Zapraszam cię na wyprawę - odkrywanie innego, badanie, budowanie pamięci i tożsamości. To droga przez zadumę, odważne szukanie podobieństw, miejsc, śladów aniołów oraz kształtowania siebie. To pewien przykład, propozycja na życie, lecz także praca i zmaganie się z historią osobistą i Historią.
Jan Włodek
Wiersze młodzieńcze
ISBN 978-83-62971-01-5
Małe wydawnictwo
Kraków 2011
Przed tobą tomik juweniliów, czyli wierszy bardzo młodego, niedojrzałego jeszcze autora, ba, takiego, który nigdy jako poeta nie chciał się ukazać światu. Są to pewnie pierwsze próby poetyckie chłopca w gimnazjalnym mundurku. Daty przy niektórych wierszach wskazują, że ich autor miał wówczas piętnaście, szesnaście lat. O dorosłym Janie Włodku nota biograficzna poda: legionista, znakomity dyplomata, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitny specjalista ds. rolnictwa i autorytet w tej dziedzinie w czasach rozwijającej przez zaledwie dwadzieścia lat II Rzeczpospolitej, piewca i miłośnik Tatr, którego można śmiało wpisać w grono uczonych, już wtedy mówiących o potrzebie działań ekologicznych w górach, podróżnik, w dodatku świetny fotograf. Sprawny i podziwiany organizator. Niedoszły rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. A przy tym człowiek ciepły i bardzo rodzinny.
W roku 1900 i 1901 Jan Włodek jest uczniem gimnazjum, który wciąż nie do końca opanował zasady języka polskiego. Jego wiersze pełne są jeszcze nieporadności językowych, błędów interpunkcyjnych i - o, zgrozo! - mają kilka błędów ortograficznych. Jednakże tematyka utworów świadczy o doskonałej znajomości lektur szkolnych, a także starożytnej łaciny, o której dziś nie zawsze się pamięta.
W pierwszym wierszu kilkunastoletni zaledwie poeta powtarza za Horacym: "Pulvis et umbra sumus - prochem i cieniem jesteśmy". Zaraz jednak pojawia się przekonanie, że choć tak jest, pracą można odcisnąć ślady, które przetrwają. Według chłopca mają one być nie ludzkie, ale od razu anielskie, mimo że istoty te ze swej natury nie zostawiają śladów. A może jednak? Całe życie: praca zawodowa, rodzina, podróże oraz pełnione funkcje są przecież odciskaniem śladów.
Liryk Do K… E… pokazuje zmagania z kunsztowną formą sonetu (w odmianie francuskiej winny być dwie zwrotki czterowersowe i dwie trójwersowe). Początkujący dopiero poeta nie sprostał jej, zostawiając na brakujące wersety puste linie. Dowcipne zakończenie, miast wymaganej uogólnionej refleksji, cieszy i ukazuje szczere poczucie humoru: "Dalej się sonet już pisać nie daje/Bo i słów braknie i rymów nie staje". Chciałoby się mocowania z materią słowa wierszoklety skwitować, że sonet jest szczególnie złośliwym gatunkiem, gdyż nie dał się napisać, ale autorefleksja nad własnymi umiejętnościami i krytycyzm autora zezwala na obrócenie w żart tej konstatacji.
Niemniej Janek próbuje dalej, mierząc się z równie wymagającą odą. Gatunek jakże szlachetny i, oczywiście, bardzo starożytny. Winien być utworem pochwalnym, skierowanym raczej do wzniosłej idei niż do konkretnej osoby. Z pewnością jednak adresatka Ody do ukochanej memu Sercu…, Klementyna, warta była delikatnego odstępstwa od zasad. A my dzięki temu poznajemy przymioty urodziwej dziewczyny unieśmiertelnionej przez adoratora. Któraż z kobiet nie chciałby być nazywana rusałką i różaną jutrzenką? Swoją drogą, czy Klementyna wiedziała o uczuciach, jakie wzbudziła w piętnastolatku?
Kolejny wiersz, Na dzień odejścia mojej ukochanej, każe przypuszczać, że ich nie na pewno odwzajemniała. Samotny poeta tęskni w noc mroźną, z tęsknoty rodzi się erotyk, chyba najzgrabniejszy. Refreniczne frazy nadają płynności lekturze, choć rymy niezbyt wyszukane o układzie abab to mogłyby być jednak ozdobą każdej młodzieńczej fascynacji. To typowa cecha dojrzewania - nadwrażliwość, gdy może zawód miłosny i rozczarowanie stają u źródeł osobliwego skupienia, wyciszenia, stonowania i przelania w mowie wiązanej emocji na papier. W Gdy na mej trumnie pojawiają się znane i bezpieczne motywy kulturowe. Przewija się Laura, uwieczniona w poezji przez Petrarkę, odzywa się tęsknota, niespełnienie i zwykły chłopięcy żal.
Nieznane są losy bohaterki Laury, być może Klementyny, nieznany też pozostaje powód rozstania. W kolejnej miniaturze autor zapisuje świetny fragment: "Umysł nie może pojąć człowieka/Jaki los jego na przyszłość czeka". Tu rozważania bardziej się uogólniają, dotyczą po prostu życia, granic poznania i rozumu, bo gdzież one są? Ważne pytania, na które samo życie przynosi odpowiedzi.
Wiersz W noc gwiaździstą przybiera już charakter niemal filozoficzny. Młody człowiek przelewa na papier swoje odczuwanie bezmiaru i potęgi kosmosu (gwiazdy nade mną - czyżby zmagania z Kantem?). Oto dziwienie się nie tylko chłopca, ale i… wielkich filozofów, uczonych, artystów malarzy i filologów klasycznych, którzy uzmysławiają sobie bezkres, wielkość, ale i własną marność. Owo wyznanie o charakterze głęboko religijnym przybiera kształt intymnego credo: Wierzę w jedynego Boga…
W lutym i marcu 1901 roku znów pojawiają się w tomiku sonety, i znów nie całkiem zgodne z kanonami sztuki pisarskiej. Dowodzą jednakże znajomości teoretycznej tego arcytrudnego gatunku i ujawniają bogactwo motywów antycznych. Zaskakuje utwór Jak chciałbym umrzeć, opatrzony adnotacją "Sonet. do W.W.", nie tylko nad wyraz dojrzałym pytaniem o własny koniec, lecz również tajemniczymi inicjałami.
Tajemniczymi tylko pozornie. Wiemy bowiem, że należą one do siostry poety, Wandy Włodek. Pojawiają się już na okładce, której Wanda jest autorką. Ona to umieściła profil swego brata-artysty w medalionie z wieńca laurowego na modłę poetów rzymskich. By nie było żadnych wątpliwości, domalowała jeszcze jeden rozpoznawalny atrybut, lirę Orfeusza, na jaką zasługuje każdy poważny i uznany poeta. A na dole komentarz: "Wydanie pośmiertne, nakładem spadkobierców Jana Włodka".
Wydawało się bowiem słuszne młodzieży, że dobry poeta, to martwy poeta. Kształtującą się wrażliwość społeczną ujawnia utwór Czy wy myślicie… Pojawiają się inicjalne pytania skierowane wprost do tyranów świata. I jak to bywa z pytaniami retorycznymi, pozostają odpowiedzi. Obnażają cechy tyranii takie, jak: oczekiwanie pochlebstwa i utrzymywanie poddanych w posłuszeństwie siłą. Przepowiadają też upadek tyranów, gdy ich srogość dojdzie do szczytu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wiersz odnosi się do ówczesnej sytuacji politycznej Polski pod zaborami.
Trzynaście lat po jego napisaniu poeta, w mundurze legionisty, weźmie udział w obalaniu władztwa trzech tyranów i wyzwalaniu ojczyzny. Nie wie jeszcze wtedy, że za prawie czterdzieści kolejna brutalna tyrania zapędzi go do obozu koncentracyjnego.
Tymczasem młodzieniec kształci swoją postawę, czytając największych wieszczów: Słowackiego i Mickiewicza, a nawet próbując ich naśladować, choć - jak sam szczerze przyznaje - nieudolnie. Naśladowanie Dumy o Wacławie Rzewuskim, niegdyś popularnego utworu z kanonu lektur szkolnych, ma dwie warstwy: najpierw pojawia się specyficzny dla Słowackiego rytm dwunastozgłoskowca, później dość enigmatyczna rekonstrukcja orientalnej przestrzeni z postaciami sułtana i wybranki z jego haremu, w której to naturalnie zakochuje się podmiot liryczny.
Cóż jednak może młody człowiek wiedzieć o zdradzie i zemście oraz zakazanej miłości? Widać niewiele, bo dumy nie dokończył. W następnym utworze pobrzmiewają buńczucznie echa Epilogu polskiej epopei narodowej. Brak tu jednak charakterystycznego dla Mickiewicza rytmu trzynastozgłoskowca, a długość wersów mocno się waha.
Po wdzięcznej, klasycznej apostrofie do Muzy przedstawiona zostaje genealogia rodu pochodzącego z Litwy - rodziny zacnej i zasłużonej, szczęśliwie rozrodzonej. Nie wiemy jednak, kim jest Tadeusz, bohater poematu - czyżby był to sam poeta pod zmienionym imieniem?
Gimnazjalista Jasiu zna już pewne środki artystyczne, świetnie wie, że Homer z prośbą o natchnienie zwracał się do muz, a Mickiewicz do ostrobramskiej Maryi. Widać, iż nie obce są mu łacina, greka i filozofia. (Potem nauczy się jeszcze kilku nowożytnych języków). Zna więc po szkolnym kursie anaforę i nie boi się jej stosować, zawadiacko powtarzając by, gdy określa cel strojenia lutni poetyckiej, chce kamieni śpiewających jak ptaki, chce poruszyć skamieniałe serca, chce, by oszczerca wreszcie powiedział prawdę, nastał pokój i przestano się kłócić w parlamencie. Odwieczne marzenia młodych!
Wyznanie Nudzę się w tytule i pierwszym wersie kolejnej miniaturki oddaje stan ducha typowego nastolatka: znudzenie, brak bodźców czy pragnienie działania, które pozostaje jedynie pragnieniem. Dlaczegóż jednak gimnazjalny poeta przyrównuje się do baby kulawej i dziada o jednej nodze - trudno odgadnąć. Cóż, myśli młodych lubią biegać po manowcach. Wprawdzie ja liryczne rozmyśla nad sięgnięciem po wino, by się rozweselić, ale wierzymy, iż pomysł ten pozostanie na papierze, przynajmniej do czasu. Nawet bogowie, z którymi chce dzielić puchar, nie mogą tu być wymówką. Zresztą, my wiemy, że Włodek nie będzie miał nudnego życia. Ot, chandra czy chwilowe wahanie nastroju, jak to u dorastającego człowieka.
Idąc do domu… to zapis obserwacji dokonanych pewnego dnia w czasie powrotu po lekcjach. Niby historia arcyszkolna, powtarzana codziennie przez kilka dobrych lat. Jednak gdy się przyjrzeć bliżej, można dostrzec ciekawe zjawiska, szczególnie… kobiety. Cały opis, jak to w tym wieku bywa, kończy się nieco prozaicznie na progu domu, potem jest jedzenie, gdyż zdrowy uczeń, to głodny uczeń.
Na szczęście prócz szkoły są jeszcze wakacje, które Janek spędza w majątku rodziców w Dąbrowicy na Ziemi Bocheńskiej. Któregoś razu przeżywa gwałtowną burzę letnią. Nie od dziś wiemy, że małopolskie rzeki, rzeczki i strumyki potrafią sprawić wiele szkód. W Po burzy można doszukać by się delikatnych ech zachwytu i pokory Mickiewicza wobec groźnej przyrody z tzw. tryptyku morskiego.
W jednym z ostatnich wierszy poeta prosi czytelników: "Przebaczcie mili tego uniesienia/Które wydało nędzne moje pienia". Zaraz jednak dodaje, jakby się usprawiedliwiając: "Lecz pamiętajcie: Muza nieśmiertelna pani/Kierowała tutaj mojemi myślami".
Tak, Janku, wiemy, że Muza jest zazdrosną władczynią serca poety i nastolatka, lecz dla ciebie los przewidział nie muzę poezji, ale nauki. I choć do końca pozostaniesz wierny lirycznej Pani w swoich pamiętnikach, Historia nie włoży na twoją skroń wieńca z wawrzynu, lecz koronę męczeństwa.
Oddajemy ci, Czytelniku, do ręki ten tomik, wierząc, że trudne początki pracy nad sobą, choć nieśmiałe i nawet niedojrzałe, mogą wydać wielkie owoce. Pytania, które stawia nastoletni Janek, dalej są żywe i bliskie dzisiejszemu gimnazjaliście, jak i każdemu uczniowi. Lektura jego wierszy to podróż, fascynująca podróż do początku XX wieku, do krainy odchodzącego dzieciństwa, rodzinnego bezpieczeństwa, pierwszych miłości, spacerów po Krakowie, szkolnych lektur i marzeń zderzonych z rzeczywistością.
Że to było dawno? Nie, to się dzieje ciągle.
Skomentuj artykuł