Jaśnie Pan Pichon - rzecz o Fryderyku Chopinie

Jaśnie Pan Pichon - rzecz o Fryderyku Chopinie
Jaśnie Pan Pichon "Bernardinum"
Anna Czerwińska-Rydel, Józef Wilkoń / Wydawnictwo Bernardinum

Gdzie dorastał? O czym marzył? Co sprawiło, że jego polonezy, sonaty, mazurki i preludia do dziś czarują nie tylko nas, Polaków, ale i ludzi z dalekich krajów, którzy nigdy być może nie poznaliby szumu deszczu w koronach mazowieckich wierzb, ludowych przyśpiewek żniwiarzy wracających po męczącym dniu do domów, stukotu końskich kopyt o warszawski bruk, gdyby nie Chopin? Słychać to wszystko w jego muzyce do dziś, mimo, że wierzby już inne, a na ulicach nie powozy czy dorożki, a samochody...

Mikołaj

Konie parskały głośno, a ich kopyta tętniły miarowo. Droga z Sochaczewa do Żelazowej Woli ocieniona była wierzbami i wyglądającemu przez okno powozu Mikołajowi Chopinowi wydawało się, że drzewa te witają go radośnie. Poruszały listkami, jakby szepcząc tajemniczo i zapowiadając jakieś niezwykłe wydarzenia…

DEON.PL POLECA

Wreszcie powóz zatrzymał się. Podróżny wysiadł i odebrał kufer od stangreta. Wolał nieść go sam, gdyż oprócz skromnego ubrania i kilku książek, znajdowały się w nim flet i skrzypce. Skrzypce były szczególnie cenne, bo przewędrowały już ze swym właścicielem wiele dróg i stanowiły jego jedyny skarb.

Mężczyzna odprowadził wzrokiem znikający za zakrętem powóz i powoli, niepewnie wszedł na ganek. Był wysoki, przystojny, w wieku lat około trzydziestu, ubrany nienagannie, choć skromnie.

– Witamy pana Chopina – służąca dygnęła grzecznie i wprowadziła go do środka.
– Witamy, witamy, panie Mikołaju – otoczona pięciorgiem dzieci hrabina Ludwika Skarbkowa uśmiechała się ciepło. Najwyższy z gromadki gromił wzrokiem rodzeństwo, żeby zachowywało odpowiednie maniery. Ale malutki chłopczyk chował się za suknią mamy, a jedna z dziewczynek bezustannie chichotała. – Widzę, że jest pan zmęczony po podróży. Już kolacja naszykowana, zaraz zasiądziemy. Fryderyku, pokaż panu guwernerowi pokój, z pewnością zechce się rozlokować i odświeżyć – hrabina spojrzała na najstarszego syna.
– Proszę tędy – chłopiec prowadził gościa przez sień. – To tu – pokazał dość skromny, ale elegancki pokój, który Mikołajowi od razu się spodobał. Z ulgą postawił kufer i przysiadł na łóżku.
– Ja… ja chciałem panu powiedzieć… – młody Skarbek zaczerwienił się.
– Tak?
– Chciałem powiedzieć, że… że cieszymy się z pana przyjazdu. Mama mówiła, że jest pan Francuzem, że zna pan kilka języków i gra na różnych instrumentach… i ja… chciałbym się tego wszystkiego od pana nauczyć.

Mikołaj uśmiechnął się.
– I ja się cieszę, że tu przyjechałem, chłopcze. Mam wrażenie, że w Żelazowej Woli będzie mi dobrze. Nawet bardzo dobrze – powiedział, a potem spojrzał przez okno, za którym na rozłożystym drzewie kasztana jakiś maleńki ptaszek wyśpiewywał tęskną, słodką melodię.

Justyna

Mikołaj wstał parę minut po piątej. Chciał przejść się po parku i zaczerpnąć świeżego powietrza przed rozpoczęciem lekcji. Spał wybornie. A i kolacja, która przeciągnęła się do zaskakująco późnej godziny, była iście królewska.

Dwór w Żelazowej Woli stał wśród puszczy pełnej rozmaitych drzew: dębów, kasztanowców, topoli, brzóz i wierzb. Przez otaczający go park leniwie przepływała Utrata – kręta rzeka o brzegach porośniętych wysokimi trzcinami. Dwór i oficyna tonęły w kwiatach. Wszystko to tworzyło malowniczy, typowo polski krajobraz. Jego uroku dopełniały dobiegające zewsząd śpiewy ptaków. Mikołaj z przyjemnością rozglądał się wokół. Był zadowolony z nowej posady. Odkąd przybył do Warszawy z rodzinnej wioski we Francji, wiele się wydarzyło w jego życiu. Podejmował różne prace, brał udział w obronie polskiej stolicy przed rosyjskimi wojskami, był ranny, kilka razy ciężko chorował i, pomimo tęsknoty, nie było mu dane wracać do domu. Spodobało mu się zresztą na tej nowej ziemi, szybko nauczył się języka polskiego, i to na tyle dobrze, że próbował nawet pisać wiersze. Teraz znalazł się tu, w majątku pod Warszawą, gdzie miał nadzieję przez najbliższe lata pracować jako domowy nauczyciel dzieci hrabiostwa Skarbków. „Co czas przyniesie, zobaczymy” – pomyślał, a potem poszedł wypić poranną kawę i rozpocząć zajęcia.

Wieczorem, podczas kolacji, nieco już zadomowiony Mikołaj swobodnie rozmawiał z hrabiostwem o polityce. Także o tym, że w Napoleonie cała nadzieja na wyzwolenie Polski spod zaborów i dlatego koniecznie trzeba się uczyć języka francuskiego. Wszyscy oczekiwali, że nadejdą lepsze dla państwa polskiego czasy.

– Mamo – poprosił znudzony już mały Anastazy – zaśpiewajmy.
– I niech ciocia Justyna nam zagra – poparł go dziesięcioletni Fryderyk.
– No, dobrze już, dobrze – zaśmiała się hrabina. – Macie rację! Dość tego gadania, lepiej pośpiewajmy. Anno, poproś ciocię Justynę do nas. Musi poznać pana Mikołaja. Pan, zdaje się, przywiózł ze sobą jakieś instrumenty muzyczne? – zwróciła się do guwernera. – Może wszyscy razem pomuzykujemy?

Mikołaj tylko na to czekał. Pobiegł do pokoju po flet i skrzypce. Kiedy wrócił, przy fortepianie siedziała śliczna, jasnowłosa dziewczyna. Odwróciła wdzięcznie głowę i spojrzała na niego spod ciemnych rzęs niebieskimi jak chabry oczami. Mikołaj był mocno zaskoczony i nie miał pojęcia, co powiedzieć. Słyszał, że Justyna, daleka powinowata rodziny Skarbków, jest we dworze ochmistrzynią, ale zupełnie inaczej ją sobie wyobrażał. Myślał, że – jak na ochmistrzynię przystało – będzie potężnie zbudowana, o surowym spojrzeniu, szorstka w obejściu i z pewnością pozbawiona powabu. Ona natomiast stanowiła całkowite zaprzeczenie tego obrazu. Pełna słodyczy, delikatna i czarująca, wywarła na nim ogromne wrażenie.

– Trzeba nastroić instrumenty do fortepianu – przywołał go do przytomności głos hrabiny. – Justynko, podaj panu Mikołajowi dźwięki.

Justyna i Mikołaj pochylili się nad swoimi instrumentami. Uzgodnili, utwory których kompozytorów najbardziej lubią i zaczęli grać. Najpierw był Bach, potem Haydn, Mozart – i tak się w tym graniu zapamiętali, że nie zauważyli, jak świece jedna po drugiej zaczęły wygasać. Anusia usnęła na kolanach matki, Michał bawił się na podłodze z psem, Anastazy z Kazimierzem skubali ze świec tężejący wosk i lepili z niego zwierzątka, a Fryderyk wyobrażał sobie konie biegające po pastwiskach. Myślał też o tej Polsce, która mocno obecna w rozmowach i sercach, nie istnieje jako państwo na mapie…

Mikołaj był szczęśliwy. Dawno nie było mu tak dobrze. Kiedy zasypiał, utrudzony długim dniem, przed oczami migały mu wielkie kwiaty chabrów, a każdy z nich, nie wiedzieć czemu, okolony był długimi rzęsami…

 

Nowe życie w oficynie

Minęły cztery lata, odkąd Mikołaj Chopin przybył do dworu w Żelazowej Woli jako guwerner i poznał Justynę Krzyżanowską. Nie było wieczoru, żeby razem nie muzykowali. Nie było dnia, żeby nie spacerowali po parku. Dobrze się czuli razem. Mikołajowi zdawało się, że zna te szafirowe oczy od zawsze.

– Justynko, już dawno chciałem panią o coś zapytać – powiedział któregoś dnia, gdy szli alejką wzdłuż rzeki. – Ale wciąż brakowało mi odwagi. Dłużej jednak nie mogę skrywać mych uczuć. Wiem, że jestem starszy o kilka lat i niezamożny. Ty, pani, zasługujesz na wszystko, ja zaś, póki co, niewiele mogę ci dać. Ale gwarantuję ci miłość dozgonną i szacunek, i wierność. Jeśli więc zechcesz mnie, pani, za męża, dziś jeszcze dam na zapowiedzi w kościele.

Justyna nie odpowiadała. Zatrzymała się na mostku i spojrzała na płynącą wodę. Ona również pokochała tego eleganckiego i rozważnego człowieka. Podobał jej się, bo był pracowity i skromny. Przejmował się sprawami polskimi, chociaż był Francuzem. Czuła, że będzie o nią dbał i nieważna była dla niej jego niska pozycja.

– Zgadzam się, Mikołaju – powiedziała wreszcie. – Z radością!

Usłyszawszy te słowa, Mikołaj najpierw ucałował jej dłonie, a potem przytulił mocno, porwał w objęcia i okręcił się z nią dokoła jak w tańcu.

Kościół parafialny Świętego Rocha w Brochowie, otoczony murem obronnym z wieżami o dachach w kształcie spiczastych hełmów, przypominał warowny zamek, a Justyna w białej sukni i lekkim welonie, wyglądała jak piękna księżniczka uwolniona z wieży. Mikołajowi serce rosło z dumy i radości, kiedy prowadził ją do ołtarza. Oto spełnia się jego najskrytsze marzenie! Po czterech latach znajomości biorą ślub!

Hrabina Skarbkowa też była bardzo rada. Martwiła się o los Justyny, która bez majątku i pozycji nie miała wielkich widoków na zamążpójście. Francuz, skromny guwerner, może i nie był najlepszą partią, ale z jakim uczuciem na nią patrzył! Ludwika Skarbkowa miała nadzieję, że miłość, która połączyła tych dwoje, osłodzi im życie. Na początek oddała im lewą oficynę dworu na mieszkanie.

Był czerwiec, pierwsze kwiaty zaglądały ciekawie w okna nowego domu, gdzie właśnie urządzili się państwo Chopinowie. Oficyna była skromna, ale wystarczająco wygodna dla nowożeńców. Przez środek domostwa biegła sień. Zaraz po prawej znajdowała się kuchnia, za nią zaś pokój stołowy i salonik. Po lewej stronie była zaciszna sypialnia z przylegającym do niej niewielkim pokoikiem, a na końcu gabinet, w którym pracował Mikołaj.

– Piękny ten nasz dom, Mikołaju – cieszyła się Justyna.
– Wierzę, że nie tylko taki dom mieć będziemy – Mikołajowi marzyło się coś więcej niż praca guwernera w cudzym dworze. – Jedno jest pewne; czeka nas razem długie, szczęśliwe życie. I mam nadzieję, że urodzi się nam wkrótce mnóstwo ślicznych Chopiniątek…

Justyna spłonęła rumieńcem.
Rok później pojawił się w ich domu nowy lokator – maleńka dziewczynka – -Ludwika Chopin.

Długie paluszki

Zdenerwowany Mikołaj od przeszło dwóch godzin kręcił się niespokojnie pod drzwiami sypialni. I chciał tam wejść, i nie śmiał. Nasłuchiwał w najwyższym napięciu i martwił się dziwną ciszą. Naraz pod oknami rozległy się dźwięki wiejskiej kapeli, która przyszła do dworu państwu czas umilić. Mikołajowi jednak nie zabawa i muzyka były w głowie. Oto rodziło się jego drugie dziecko, a on bał się o pomyślny przebieg porodu.

– Co to za wymysły! Teraz akurat muzykować – mruknął do siebie, zły, że grajkowie zagłuszą odgłosy, których z takim wytęsknieniem oczekiwał. Nagle rozległ się płacz dziecka, drzwi się otworzyły i wyjrzała zza nich Marianna, która pomagała przy porodzie.
– Ma pan syna – powiedziała z uśmiechem i wpuściła zaskoczonego Mikołaja do środka.
– Syna…, syna… – powtarzał w kółko, patrząc na maleńkie zawiniątko leżące na poduszkach obok Justyny. – Syna! – ucałował żonę i ostrożnie podniósł kruchą istotkę, która żyła, oddychała i poruszała paluszkami… – wydawało się, nieproporcjonalnie długimi i delikatnymi.
– Dziękuję ci, Justynko najdroższa, za syna! – wyszeptał i rzucił się tę wspaniałą wiadomość wszystkim ogłosić. A wiejską kapelę, wygrywającą właśnie obertasa, uznał za najcudowniejszą w świecie!

Fryderyk Franciszek Chopin

23 kwietnia 1810 roku, w poniedziałek wielkanocny, proboszcz parafii w Brochowie przyszedł na plebanię po właśnie zakończonym chrzcie. Otworzył wielką księgę i począł spisywać metrykę ochrzczonego dziecka: „Przed nami, proboszczem brochowskim, stawili się Mikołaj Chopyn ojciec, lat mający czterdzieści, w wsi Żelazowa Wola zamieszkały i okazał nam dziecię płci męskiej, które urodziło się w domu jego w dniu…” … Tu zawahał się. Bo za nic nie mógł sobie przypomnieć, kiedy urodziło się to dziecię. „Zaraz, zaraz… Mówili, że ma dwa miesiące… To pewnie urodziło się 1 marca… Albo 22 lutego. Tak. 22 lutego. Pewnikiem”. Jak pomyślał, tak zapisał. „Dziecięciu ojciec nadał dwa imiona, Fryderyk Franciszek.” – dopisał jeszcze i zamknął księgę. A kiedy wieczorem odmawiał brewiarz, wciąż męczyła go myśl, że nie jest pewny, czy ów Fryderyk Franciszek Chopyn, czy jak mu tam, urodził się 22 lutego. „A nawet jeśli się pomyliłem, to czy kilka dni w tę, czy w tamtą będzie miało jakieś znaczenie dla niego w przyszłości?” – pocieszał się, próbując zasnąć.

Nie wiedział, że wpisana przez niego data narobi wiele zamieszania, zarówno w przyszłości Fryderyka, jak i w historii, bo po dziś dzień nie ma pewności, kiedy urodził się największy polski kompozytor – 22 lutego 1810 roku, jak podaje metryka, czy 1 marca 1810 roku, jak twierdziła jego matka i on sam.

Anna Czerwińska-Rydel, Józef Wilkoń, Jaśnie Pan Pichon - rzecz o Fryderyku Chopinie, Wydawnictwo Bernardinum 2010

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jaśnie Pan Pichon - rzecz o Fryderyku Chopinie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.