Ks. Przemysław Krawiec SAC: Bóg przemawia do nas poprzez nasze ciało

Ks. Przemysław Krawiec SAC: Bóg przemawia do nas poprzez nasze ciało
Fot. Pallotti TV | www.pallotti.tv / YouTube
Logo źródła: WAM Marcin Nowak, ks. Przemysław Krawiec SAC

"Przez długie lata ciało było uważane za coś grzesznego, coś, co należy ujarzmić, a niekiedy nawet biczować - nie tylko w przenośni. Historia chrześcijaństwa obejmuje ruch pokutny, który dążył do poskromienia ciała poprzez bezwzględną surowość wobec niego. Tymczasem Bóg postanowił przecież objawić się w ciele" - uważa ks. Przemysław Krawiec SAC, który w książce "Droga udanego życia", w rozmowie z Marcinem Nowakiem, rzuca nowe światło na zagadnienie wewnętrznej harmonii. Autorzy pokazują, że droga do szczęścia i pokoju serca jest procesem, w którym najtrudniejszym wyzwaniem jest nieraz to, by zatrzymać się, dając sobie czas na przypatrzenie się swojemu życiu i ogarniającym nas uczuciom.

Przemysław Krawiec SAC: Ciało - to o nim będziemy teraz mówić, choć przyznam, że dzisiaj właśnie czuję się w swoim ciele tak, że najchętniej bym nie rozmawiał…

Marcin Nowak: Mam podobnie - może to pogoda, a może napięcie po kończącym się tygodniu? Pewnie wiele rzeczy się na to składa. Na nasze ciała oddziałują różne bodźce. Mamy w ciele receptory, które rejestrują to, co na zewnątrz, i to, co wewnątrz.

Spotkałem się z taką metaforą, że ciało jest jak antena satelitarna, która odbiera z otoczenia różne sygnały. Powiem szczerze, że trochę mnie to zaskoczyło, bo wcześniej wydawało mi się, że pewne procesy toczą się raczej w głowie. Zacznijmy od pytania o to, jakie dzisiaj mamy relacje ze swoim ciałem. Z jakimi postawami wobec niego spotyka się Ksiądz jako terapeuta?

DEON.PL POLECA

Mam w pamięci rozmowę z osobą, która mówiła, że ma takie wrażenie, jakby znajdowała się w morzu i tylko jej głowa wystawała ponad powierzchnię wody. To jest coś, co często słyszę w gabinecie - jest głowa, która nawiguje resztą, a potem długo, długo nic. To stwierdzenie może wydawać się banalne, ale prawdziwą sztuką jest zharmonizowanie umysłu i serca.

W praktyce oznacza to dostarczenie naszemu umysłowi doznań płynących z całego ciała, które pełni rolę odbiornika, a jednocześnie narzędzia naszej świadomości.

Tak jak Pan mówił, ciało rzeczywiście jest jak antena satelitarna: gdy dotkniemy naszej skóry, to odbieramy wrażenia sensoryczne. Kiedy ciśnienie atmosferyczne jest wysokie, świeci słońce, to nasze ciało jest pobudzone. Nie bez powodu różne nacje, w zależności od tego, w której części globu żyją, wyróżnia inna mentalność i charakter. To oddziałuje na nasze zmysły: wzrok, słuch, powonienie czy smak, które przecież też są funkcjami naszego ciała.

Czy dobrze rozumiem, że dominującą współcześnie postawą wobec ciała jest jednak bardzo mocne osadzenie w głowie - pewna racjonalizacja i zerwanie relacji z cielesnością?

Niestety tak. Myślę, że chrześcijaństwo ma w tym swój udział. Różne nasze praktyki, na przykład rekolekcje parafialne, polegają najczęściej na ładowaniu do głowy informacji i wiedzy. To wszystko oddziałuje na naszą sferę poznawczą. Ciągle słuchamy, ale kiedy przychodzi do działania, to, co usłyszeliśmy, wydaje się jakby mniej istotne. Poza tym wiemy, że przez długie lata ciało było uważane za coś grzesznego, coś, co należy ujarzmić, a niekiedy nawet biczować - nie tylko w przenośni. Historia chrześcijaństwa obejmuje ruch pokutny, który dążył do poskromienia ciała poprzez bezwzględną surowość wobec niego. Tymczasem Bóg postanowił przecież objawić się w ciele. Skoro elementem naszej wiary jest tajemnica wcielenia, w której wyznajemy, że Syn Boży stał się człowiekiem, bo "Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" ( j 1,14), a zatem zaczęło doświadczać tego wszystkiego, czego my doświadczamy - to ciało nie może być złe.

Przez długie wieki, także w łonie samego chrześcijaństwa, było bardzo trudno zaakceptować tę prawdę; bo jak to miałoby być możliwe, że Bóg złączyłby się z ciałem - z czymś, czym się pogardza, co jest siedliskiem grzechu? Powstawały zatem herezje mówiące, że przecież On nie mógł tego zrobić, że prawdopodobnie Jezus miał jedynie pozorne ciało i tylko tak się wydawało, że stał się człowiekiem. To rzeczywiście jest tajemnica wiary: Nieskończony stał się ograniczony i zamknął się w ciele. Skoro więc Bóg uznał je za coś tak wartościowego, żeby nam ukazać Siebie właśnie w tej postaci, to znaczy, że powinniśmy to wziąć pod uwagę w myśleniu o swoim ciele.

Skupiamy się teraz na jednej ze skrajności - na ciele, które jest wyparte, któremu jesteśmy niechętni, które staramy się ujarzmić. A jak to jest z drugą stroną niedojrzałego stosunku do ciała - nadmiernym skoncentrowaniem na ciele? Żyjemy w kulturze obrazkowej. Widzimy, jaki nacisk kładziony jest na upiększanie ciała. Czy Ksiądz spotyka w swoim gabinecie osoby, które są na tym krańcu tego kontinuum?

Nie wiem, czy to jest drugi kraniec kontinuum i czy kult ciała jest przeciwstawny w stosunku do pogardzania nim. Osoby, które starają się je nadmiernie upiększać: poddają się kolejnym operacjom plastycznym, chodzą bez opamiętania na siłownię, skrupulatnie prowadzą tak zwany zdrowy styl  życia, i które czynią z ciała centrum całego swojego życia, niekoniecznie słuchają swojego ciała. Myślę, że zapatrzenie w taki ideał może świadczyć o braku akceptacji własnego ciała i jego odrzucaniu. Można całkowicie odrzucić swoje ciało jako siedlisko grzechu i zła albo odrzucać je takim, jakie ono obecnie jest, co prowadzi do potrzeby jego poprawy lub przemodelowania. To nie oznacza, że dopieszczanie ciała jest samo w sobie czymś złym, chodzi raczej o pewne akcenty, które są nieodpowiednio postawione.

W jednej i drugiej postawie faktycznie nie ma zdrowej relacji ze swoim ciałem - jest albo wypchnięcie, albo upiększanie, ale motywowane również brakiem akceptacji, niezgodą na ten stan rzeczywistości, w którym się teraz znajduję.

Ciało ostatecznie staje się wtedy sługą jakiejś idei. Nie spełnia swojego zadania, które - tak sądzę - jest w zamyśle Bożym. Skoro Pan Bóg nas w to ciało wyposażył, takie, a nie inne, niedoskonałe, czasem z jakimiś defektami - jest w tym pewien sens. Tymczasem w kulcie ciała nie ma miejsca na słabość, a ciało przecież niekiedy czuje się słabe. Nie ma miejsca na ból, a bywa, że czasem boli nas coś w ciele. Nie ma miejsca na cierpienie, na zranienia. To wszystko musi być tuszowane. Nacisk położony jest na komfort: dobre jest to, co komfortowe, a każdy dyskomfort trzeba ominąć. Jednakże to wszystko jest ważne: jeśli nie będziemy na te sygnały wyczuleni, to szloch naszego ciała pozostanie niezauważony - i opuścimy wówczas samych siebie. Gdy zignoruję krzyk mojego ciała, to ostatecznie może on przerodzić się w chorobę: ciało się zatrzyma, bo nie uwzględniliśmy wcześniej komunikatów, które ono do nas kierowało. Ciało jest mądre. Ono jest rzeczywiście wrażliwe. Jeśli wrażliwość uznajemy za słabość, a więc za coś złego, to nie będziemy się z tym liczyć. Jeżeli nie potraktujemy słabości, która przejawia się w ciele, jak ważną informację o naszym życiu, to rzeczywiście możemy stanąć na skraju przepaści, a ciało powie: "Stop, dosyć".

W kulcie ciała nie ma miejsca z jednej strony na cierpienie i słabość, ale z drugiej - na przyjemność, prawda? Odcinając się od ciała, od ważnych informacji, które ono nam dostarcza, odcinamy się nie tylko od dyskomfortu i bólu, ale też od przyjemności.

Właśnie - te informacje płynące z ciała mogą nam pokazywać drogę czy też sekwencję wyborów, które przed nami stoją. Kiedy coś jest przyjemne dla mojego ciała, wywołuje we mnie zadowolenie, radość czy uniesienie, jest to dla mnie istotny znak, że to mi w jakiś sposób służy. Oczywiście jeśli będę chciał to maksymalizować i moim celem będzie doznawanie wyłącznie tej przyjemności, mogą wówczas do mnie nie dotrzeć inne sygnały. Natomiast odcięcie się od tej sfery może sprawić, że życie stanie się dla mnie przykre. Stanę się niezadowolony, zgorzkniały. A przecież skoro Pan Bóg wyposażył nasze ciało w zdolność do odczuwania przyjemności, to znaczy, że możemy z tego daru korzystać. W mądry sposób, ale korzystać. Jeśli pozwolił naszemu ciału doświadczać zranienia, to znaczy, że ma to swoją wartość i jest potrzebne.

Istnieje choroba zwana analgezją, polegająca na tym, że nie czuje się bólu. Człowiek może wtedy nie zauważać swoich kontuzji, infekcji, obrażeń, chorować, a nawet umierać, nie wiedząc o tym. Ból jest informacją o tym, że coś w ciele wymaga zaopiekowania i troski. Mówi: "Zatrzymaj się i sprawdź, czy przypadkiem nie dzieje ci się jakaś krzywda".

Zastanawiam się w takim razie, czy dojrzały stosunek do własnego ciała to właśnie słuchanie go i stosowanie zasady złotego środka - takie balansowanie, które już nieraz pojawiło się w naszych rozmowach. Jak moglibyśmy dookreślić tę zdrową relację ze swoją cielesnością?

Na pewno warto zaakceptować, że mam ciało i że ono jest ważne; że nic, co się w nim pojawia, nie powinno być przeze mnie ignorowane. Mam być na nie uważny. Powinienem traktować je nie tylko jako narzędzie czy środek wyrazu, ale też jako coś, co poprowadzi mnie przez życie. Zdrowy stosunek do ciała to zatem ani nie jego kult, ani odrzucenie. Myślę, że w przypadku każdej osoby złoty środek między skrajnościami może znajdować się w trochę innym miejscu. Będzie znajdował się gdzie indziej, jeśli jestem poważnie chory i muszę szczególnie dbać o moje ciało, a gdzie indziej, jeśli jestem w pełni sprawny i zdrowy.

Przypomina mi się pewien człowiek, który cierpiał na poważną chorobę, a jednocześnie słyszał w sobie taki wewnętrzny nakaz, że musi ciężko pracować. Uważał, że nie może pozwolić sobie na odpoczynek, bo musi zadowalać wszystkich wokoło i być do ich dyspozycji. Nie zwracał uwagi na to, że choroba wymagała ograniczenia jego aktywności, więc trochę przekraczał swoje możliwości, co wiązało się z przygnębieniem i osłabieniem. Zamiast zatroszczyć się o siebie w swojej chorobie, chciał traktować siebie tak, jak w jego przekonaniu każdy traktuje samego siebie.

Ciało pośredniczy też w naszych relacjach z innymi. Jak nasz stosunek do ciała wpływa na relacje z innymi ludźmi i z Panem Bogiem? Mam taką intuicję, że ma on związek z naszą tożsamością - odpowiedzią na pytanie, kim jestem, i na cały szereg pozostałych ważnych pytań - a ona mocno wpływa na nasze relacje z innymi ludźmi i z rzeczywistością.

Wszystkie emocje i uczucia - to, o czym do tej pory rozmawialiśmy - są doświadczane w ciele. Złości i smutku, i bezradności doznajemy w ciele. Im lepszy mamy kontakt ze sobą i ze swoim ciałem, im bardziej zauważamy siebie samych, tym lepiej potrafimy komunikować nasze uczucia na zewnątrz. Nie mogę zatem zbudować dobrej relacji z drugim człowiekiem, porozumieć się z nim, jeśli nie mam fundamentalnego porozumienia z samym sobą. Jeśli przekraczam siebie, nie uwzględniając sygnałów płynących z ciała, to prawdopodobnie będę tak samo traktował innych albo będę wymagał od nich, żeby postępowali w ten sposób wobec siebie. Jeśli dla siebie jestem surowy do tego stopnia, że wyciskam z własnego ciała ostatnie poty, to podobnie będę podchodził do innych ludzi. Gdy nie zauważę, że w odpowiedzi na czyjeś słowa lub gesty w moim ciele pojawi się choćby niewielkie wzburzenie, to zacznę ignorować moją złość, a przez to nie wniosę jej w relację z drugim człowiekiem. Jeśli nie dostrzegam w moim ciele smutku, który zaczyna mnie trawić i przenikać, to nie będę potrafił być z tym smutkiem razem z inną osobą - a to znacząco zuboży naszą relację. Gdy nie odczytam w sobie tych odczuć, to albo zacznę je przenosić na innych, przypisując komuś to coś, czego nie chcę widzieć w sobie, albo będę błądzić jak dziecko we mgle. Nie rozumiejąc, dlaczego postępujemy w dany sposób, nasze życie staje się serią przypadków, bo nie podejmujemy świadomych decyzji. One są możliwe dopiero wtedy, kiedy osadzamy je w tym, co w sobie odczytujemy. Wtedy dopiero wiem, że czegoś chcę, pragnę, a od czego innego potrzebuję się odciąć, ponieważ jedno budzi we mnie wstręt, obrzydzenie, a do drugiego mnie ciągnie. Dzięki temu mogę wchodzić w mądre i uwzględniające mnie samego relacje z ludźmi i ze światem.

W  takim  razie  ciało możemy potraktować  jako jednego z pierwszych i ważniejszych nauczycieli uważnego słuchania, bo ono niewysłuchane wcześniej czy później do nas wróci, czy to w chorobie, czy w bólu, czy w jakimś innym cierpieniu. Jesteśmy zaproszeni do tego, żeby dzięki sygnałom wysyłanym przez ciało powoli uczyć się słuchania.

Pan mówi, że ono jest nauczycielem, a ja bym poszedł nawet dalej - że także Bóg przemawia do nas poprzez nasze ciało. Niekiedy szukamy woli Pana Boga, jego przesłania w czymś, co przyjdzie do nas z zewnątrz, objawi się w znakach z nieba, a zapominamy o tym, że skoro nas wyposażył w ręce, nogi, organy wewnętrzne, krew i mięśnie - może również przez nie do nas przemawiać. Na przykład gdy odczuwamy wewnętrzne napięcie, może to być jego sposób przekazywania nam pewnych sygnałów: "Zobacz, co tutaj się dzieje. Zastanów się nad tym". Ciało jest zatem nauczycielem także dlatego, że może być odbiornikiem komunikatów od mojego Stwórcy.

Fragment książki "Droga udanego życia".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Przemysław Krawiec, Marcin Nowak

Jak doświadczyć życiowej harmonii, mimo przeciwności?
W jaki sposób przekształcać trudności w szanse na rozwój?
Jak być mądrze przy sobie samym i czerpać z życia radość?
Czy można podejść twórczo do straty?

...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ks. Przemysław Krawiec SAC: Bóg przemawia do nas poprzez nasze ciało
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.