Byłem wychowywany jako katolik i wierzę w opiekę Boga. Odkąd gram w koszykówkę, modlę się przed każdym meczem - mówi Marcin Gortat w rozmowie z Katarzyną Olubińską.
Z Marcinem Gortatem spotkałam się w jego rodzinnej Łodzi pierwszego dnia jego wakacji, które zaczął od... treningu na sali. Do tej pory rozmawiałam z nim jedynie podczas wywiadów na żywo, które przeprowadzałam dla Dzień Dobry TVN w związku z Marcin Gortat Camp, czyli akcją dla zdolnych dzieciaków. Trenując setki zdolnych młodych sportowców, Marcin jednocześnie uważnie obserwował ich postępy w grze, cierpliwie robił sobie fotki, odbierał kolejne nagrody, gratulacje i inne dowody uznania i z precyzją celnego rzutu odpowiadał na pytania dziennikarzy. Teraz pierwszy raz mogę z nim porozmawiać w zupełnej ciszy, bez tłumów i fleszy.
Katarzyna Olubińska: Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest cena twojego sukcesu. Dyscyplina, mordercze treningi, wyrzeczenia. Czy ty sam myślisz, że twój sukces jest wynikiem twojej ciężkiej pracy, czy to raczej przychylność Boga?
Marcin Gortat: Myślę, że jedno i drugie. Zacznijmy od tego, że byłem wychowywany jako katolik i wierzę w opiekę Boga. Odkąd gram w koszykówkę, a gram prawie od trzynastu lat, przed każdym meczem modlę się, rozmawiam z Bogiem. Najśmieszniejsze jest to, że wielu ludzi mówi mi, że rozmawia z Bogiem, ale proszą Go na przykład, żeby zagrali dobry mecz czy zdobyli trzydzieści punktów, a to nie na tym polega. Równie dobrze mógłbym prosić Boga, żebym trafił szóstkę w totka.
To o czym z Bogiem rozmawiasz?
Proszę Go, żeby zachował mnie w swojej opiece, żebym wystartował w tym meczu zdrowy i zakończył go zdrowy.
Jak to, naprawdę nie prosisz Go o sukcesy?
Nie, nigdy. Proszę tylko i wyłącznie o to, żeby dbał o mnie, moją rodzinę i moje zdrowie. To jest dla mnie najważniejsze. Wszystko inne da się albo kupić, albo wypracować. To tylko kwestia czasu. O tym z Nim więc rozmawiam.
Oczywiście przyznaję się też Bogu do wielu błędów. Czy jestem takim katolikiem, że robię wszystko według Biblii? Pewnie nie. Miałbym sobie kilka rzeczy do zarzucenia. Z drugiej strony, staram się przeżyć to życie w jak najlepszy sposób. Wierzę, że robię dużo dobra dla innych. Staram się.
(fot. Martyna Tola Piotrowska)
Jak myślisz, z czego On może być dumny, kiedy na ciebie patrzy?
Myślę, że z tego, że żyję według swojego kodu i mam zasady, których staram się nie łamać. Przede wszystkim kocham i szanuję moją rodzinę. Nie lubię cwaniactwa życiowego ani zakłamania. Nie lubię ludzi fałszywych. Mam twarde reguły, według których postępuję. Zdążyłem już zebrać w życiu ogromne doświadczenie. Mieszkałem w trzech różnych krajach o odmiennych religiach i kulturach, i spotkałem mnóstwo osób. Nie tylko sport wykreował mój charakter, ale też osoby, na które trafiłem poza parkietem i sportem.
Bóg w wielkim mieście słyszy Twój krzyk >>
Mnie imponuje to, jak umiesz ten sukces wykorzystać w dobrym celu: to, że dbasz o innych, a zamiast kupować nowe auta, inwestujesz w zdolne dzieciaki i pomagasz im spełniać marzenia.
To jest dług wdzięczności, który chcę spłacić. Ktoś kiedyś do mnie wyciągnął pomocną dłoń. Kiedy ktoś mnie prosi, żebym pojawił się na trzydzieści sekund w telewizji, najczęściej odmawiam, bo nie mam takiej potrzeby, ale kiedy chore dziecko prosi, że chce się ze mną spotkać, to pójdę nawet na te trzydzieści sekund, bo to dziecko będzie się tym cieszyło. Jeśli moje trzydzieści sekund wizyty na treningu ma odmienić czyjeś życie, to warto je poświęcić, a stacji telewizyjnej trzydzieści sekund Marcina Gortata na wizji nie zbawi. Jestem sportowcem, a nie gwiazdą. Jestem zwykłym człowiekiem, który żyje według swojego kodu.
Jak to robisz, że przy takim sukcesie stać cię na pokorę, że nie odbiła ci jeszcze tak zwana sodówka?
(śmiech) Oczywiście, że odbija mi sodówka. Gwarantuję ci, że każdy sportowiec ma dwie twarze.
A ja ci gwarantuję, że nie tylko sportowiec, ale każdy człowiek ma dwie twarze, a może i więcej... Wszyscy nosimy jakieś maski.
To prawda. Dlatego staram się pamiętać, skąd pochodzę i jakie zasady są w życiu najważniejsze. I o tym, że nad wszystkim czuwa Bóg.
Bóg, z którym nie daję się wkręcić >>
Czy można sukces finansowy, tak spektakularny jak twój, połączyć z wiarą?
Oczywiście, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. To wcale się nie wyklucza, a wręcz odwrotnie. Bóg przecież opiekuje się nami i chroni nas, a my mamy się opiekować innymi. Czuję, że On mnie chroni, opiekuje się mną i moją rodziną. Staram się więc także robić dobre rzeczy w życiu, dzielić się z innymi, być pomocnikiem Boga.
Czy twoja własna rodzina, którą kiedyś chcesz założyć, będzie miała fundament zbudowany na Bogu? Mógłbyś związać się z dziewczyną, która nie byłaby wierząca?
Ciężko by mi było. W takiej religii się wychowałem i tak chcę wychowywać swoje dzieci. Czy będziemy chodzić codziennie razem do kościoła - nie wiem, ale na pewno będę się starał zaszczepić moim dzieciom tę wiarę. Dlatego marzy mi się, żeby moja żona też była wierząca.
O co się będziesz modlił w te wakacje?
Bóg przez tyle lat mnie rozpieszczał... Mam nadzieję, że będzie nadal czuwał nade mną i moją rodziną. Proszę Go o zdrowie, bo ostatnio jest z tym różnie, a ja mam jeszcze dużo do zrobienia. Mam więc nadzieję, że szybko otworzy tego maila ode mnie, bo coś się ostatnio w tym temacie ociąga.
Niech przyjdzie odpowiedź na wszystkie twoje maile. No i samych celnych rzutów! Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. Dziękuję.
Wywiad pochodzi z książki "Bóg w wielkim mieście"
Skomentuj artykuł