Kardynał Cordes przedstawia sposoby radzenia sobie ze złem na gruncie psychoanalizy, socjologii i praktyki Kościoła. Porównuje metody psychologiczne stosowane w duszpasterstwie i poradnictwie katolickim z całościową wizją człowieka opartą na wierze.
Zastępowanie pojęć "grzech" lub "wina" terminologią psychoanalityczną czy odchodzenie od indywidualnej spowiedzi uznaje za ślepe uliczki. Odwołuje się do duchowych praktyk nowych wspólnot w Kościele. Zachęca wiernych do odkrywania na nowo łaski chrztu i konfrontacji swojego życia ze słowem Bożym. Zaznacza, że dopiero światło wiary pozwala dostrzec genezę zła, jego pełny wymiar i możliwość wyzwolenia.
Paul Josef Kardynał Cordes (ur. 1934) - teolog i filozof, konsultor różnych dykasterii Kurii Rzymskiej. Piastował ważne funkcje w episkopacie niemieckim, w latach 1980-95 był wiceprzewodniczącym Papieskiej Rady ds. Świeckich, a 1995-2010 przewodniczącym Papieskiej Rady "Cor Unum". Jest autorem wielu publikacji, powstałych dzięki znajomości nowych ruchów i wspólnot kościelnych.
Nikt zapewne nie zaprzeczy, że zło nas fascynuje. Poczynając od poetów greckiej klasyki, ujęte w postać dramatów okrucieństwa bogów i ludzi śmiertelnych - od Oresta poprzez Edypa po Medeę - przykuwały uwagę widzów. Wielki William Szekspir wychwytuje z angielskiej historii akty podłości i wstrząsa nami wizją nikczemnego charakteru takiego na przykład króla Ryszarda III.
Autorzy "pobożni", jak George Bernanos († 1948), przedstawiają chytre intrygi złego ducha, który w kręgu chrześcijan i w Kościele stara się zawładnąć ludzkimi sercami. Jean-Paul Sartre († 1980) ukazuje nam w sztuce Przy drzwiach zamkniętych trzy niedawno zmarłe osoby, które po śmierci płacą za swoje zmarnowane życie. Są torturowane przez własne namiętności i jak poprzednio trzymała je w swoich szponach złość, tak teraz w wieczystej wzajemnej nienawiści doświadczają na sobie trafności tezy pisarza-filozofa: "Piekło to inni". A seriale kryminalne każdego wieczora przyciągają przed telewizyjny ekran miliony widzów.
Jak miło jednak przyglądać się złu, dopóki chroni nas przed nim bezpieczny dystans! Zarazem nikt nie odwraca oczu od "Teatru jako instytucji moralnej", kiedy ukazuje on dobro w medium jego przeciwieństwa, kiedy w aurze niegodziwości stara się wychowywać.
Inaczej jednak oddziałuje zło, kiedy osiada w części naszego serca. Wtedy może nam ukazać swoje janusowe oblicze, tak że jesteśmy porywani w różne strony. Chcielibyśmy się od niego uwolnić, zarazem jednak widzimy, że w takim wypadku mogłoby zniknąć to, co w naszym życiu najlepsze. Trzymamy się kurczowo osób czy rzeczy, które wydają się nam niezastąpione: różnego typu przyjemności i seksu, prestiżu i władzy, pieniędzy, poczucia, że jest się kochanym. Uważamy, że kiedy obalimy te nasze realne bogi, życie zostanie pozbawione sensu. Gdzie jest droga, która wyprowadzałaby z tego dylematu? Bywają też chwile, kiedy zło uderza w człowieka z całą gwałtownością: jako kataklizmy żywiołowe i wypadki komunikacyjne, zamachy terrorystyczne i konflikty zbrojne. Dopiero wtedy jego prawdziwa istota ukazuje się w całej swojej brutalności. Widzimy się zagrożeni i wzdrygamy się z przerażenia. Natychmiast też czujemy instynktownie, że naiwnością byłoby negowanie zła i że również my jesteśmy na jego celowniku.
"Lulaj, lulaj, gąsko, wszystko będzie dobrze" - śpiewa się w Moguncji w ostatnią noc karnawału. Również dorośli kołyszą się - być może nieco pod wpływem wina - w rytm tej piosenki, ułożonej raczej dla maluchów. Zarówno matka nad kołyską, jak i biesiadujący przy stołach na mogunckim zamku wkładają w te naiwne słowa głęboko odczuwaną tęsknotę.
Troski dobiegną kresu, przyszłość zapowiada się pogodna i słoneczna. Któż by nie pamiętał o chwilach, w których poruszyło go coś, co miało smak szczęśliwego życia i syciło go. Chcemy tego życia, nieustannie po nie sięgamy. Chociaż nie ma ono jasnych zarysów, popycha nas ku niemu mglista, ale mocna nadzieja.
Niestety, dziecięca piosenka odbija się od twardej rzeczywistości. Kłam zadaje jej doświadczenie. Pełne oczekiwania spojrzenie w dzieje zamącają ponure fakty. Klęski głodu i kataklizmy żywiołowe powodują nędzę i budzą nasze współczucie; zamachy terrorystyczne i krwawe zatargi plemienne alarmują strzegących ładu polityków; porwania i branie zakładników napełniają nas przerażeniem w obliczu ludzkiego okrucieństwa; choroby i zarazy przyprawiają nas o niepewność albo też budzą nadmierną ostrożność; w obliczu postępów biologii i medycyny nierzadko niepokoi nas lekkomyślna czy zgoła niegodna instrumentalizacja człowieka. Zapewne nikt nie chciałby psuć zabawy, kiedy "Moguncja śpiewa i się śmieje". Ale beztroskie godziny szybko dobiegają kresu.
Tak więc sentymentalne kołysanki nie powinny nas skłaniać do ucieczki w głęboki sen zapomnienia. Rzeczywistość nazbyt szybko kazałaby nam się zerwać - boleśniej, niż byśmy sobie tego życzyli. Przywołuje nam ona na pamięć zdarzenia, których groza zapiera nam dech; okrucieństwo ludzi nam współczesnych każe nam coraz to na nowo budzić się w szoku.
Symbolem całego tego okrucieństwa stało się niewątpliwie Auschwitz. Podczas pierwszej pielgrzymki do swej ojczyzny papież Jan Paweł II († 2005) odwiedził również ten były obóz koncentracyjny. Kto miał zaszczyt (i niósł brzemię) towarzyszenia mu, na tym odbiło się również osobiście piętno tego miejsca jako absolutnego uosobienia grozy i ludzkiej brutalności - szczególnie jeśli ten ktoś jest Niemcem. Papież powiedział tam 7 czerwca 1979 roku: "[...] przybywam, aby modlić się wspólnie z wami wszystkimi, którzy tu dziś jesteście - i wspólnie z całą Polską - i wspólnie z całą Europą. Chrystus chce, abym stawszy się następcą Piotra, świadczył przed całym światem o tym, co jest wielkością człowieka naszych czasów - i co jest jego nędzą. Co jest jego klęską i co jest jego zwycięstwem. [...] Zatrzymam się wraz z wami, drodzy uczestnicy tego spotkania, na chwilę przy tablicy z napisem w języku hebrajskim. Napis ten przywołuje wspomnienie narodu, którego synów i córki przeznaczono na całkowitą eksterminację. [...] Oświęcim jest miejscem, którego nie można tylko zwiedzać. Trzeba przy odwiedzinach pomyśleć z lękiem o tym, gdzie leżą granice nienawiści".
Bliższe czasowo dla nas, dzisiaj żyjących, niż działalność narodowosocjalistycznej fabryki śmierci, jest zburzenie Twin Towers - dwóch wieżowców WTC - w Nowym Jorku: ground zero 11 września 2001 roku, data historyczna. Był to nowy grzmot fanfar zła, który boleśnie uderzył w ludzkie uszy. Krótszy, ale wskutek swego telewizyjnego rozgłosu bardziej spektakularny niż Auschwitz. A zapalnik, który go wyzwolił, nie jest bynajmniej wszędzie na świecie rozbrojony. Również to miejsce symbolizuje wolę zniszczenia, która pogardza ludzkim życiem, wojny totalnej, która chce zniszczyć każdego inaczej myślącego, nieustannego zagrożenia ludzkiej wolności i suwerenności. Papież Benedykt XVI w programie swojej wizyty duszpasterskiej w Stanach Zjednoczonych nie mógł tego miejsca pominąć. Podobnie jak jego poprzednik, również on zapytał o duchowe impulsy, które wywołują taki niszczycielski szał. I również on znalazł je w nienawiści.
W swojej modlitwie tam powiedział:
"Boże miłości, współczucia i pojednania,
zwróć swoje spojrzenie na nas,
lud wielorakiej wiary i różnych tradycji,
zgromadzonych dzisiaj na tym miejscu,
które stało się widownią niewyobrażalnej przemocy
i męki [...]
Boże pokoju, wprowadź swój pokój w nasz
pełen przemocy świat:
pokój w serca wszystkich mężczyzn i kobiet
i pokój wśród narodów ziemi.
Zwróć na drogę swojej miłości tych, których serce i umysł
zniszczyła nienawiść".
(20 IV 2008)
Czy wszystko samo z siebie ulegnie zmianie na dobre? Wobec faktów argumenty są bezskuteczne. Potrzebna jest staranna refleksja: dalsza próba dokładniejszego ujęcia źródeł zła, ograniczenia ich, aby postawić tamę winie i grzechowi.
Obie najnowsze megademonstracje zła znalazły wieluinterpretatorów. W przypadku Auschwitz i osoby Adolfa Hitlera była to m.in. psycholożka Alice Miller. Zajmuje się ona szczegółowo tym nazistowskim dyktatorem w swoim psychoanalitycznym studium na temat związku między frustracjami w okresie dzieciństwa a propagandą nienawiści w wieku dojrzałym. Na przykładzie Hitlera pokazuje, że fałszywa pedagogika może prowadzić do zbrodni wynikających z pogardy dla człowieka: "[...] to, co się dzieje z dzieckiem w pierwszych latach jego życia, nieuchronnie odbija się na całym społeczeństwie". Analiza taka, jeśli nawet nie potwierdza w pełni jej wywodów, może jednak przekonywać o korelacji, jaka zachodzi między jednostką a społeczeństwem, między psychologicznie sprawdzalnymi cechami ludzkiej duszy a wydarzeniami historii powszechnej. Dlatego tam, gdzie chodzi o objaśnienie ludzkiej winy czy też ewentualne jej zapobieżenie, nie należy rezygnować ze środków, jakimi dysponuje psychoanaliza.
Po zamachu z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku o motywacje tego czynu obok polityków i filozofów pytali również analitycy ludzkiej duszy, na przykład Marc Sageman (Understanding Terror Networks5), czy Jerrol M. Post (Killing in the Name of God: Osama bin Laden and the Radical Islam).
Autorzy ci zdecydowanie kwestionują tezę, jakoby samobójczy sprawcy zamachu na Twin Towers byli umysłowo niepoczytalni. Ich zdaniem mordercza energia rodzi się głównie w zamkniętej grupie ludzi tych samych zapatrywań. W grupie takiej dokonuje się skuteczna indoktrynacja, której skutkiem staje się gotowość do zbrodniczego czynu. Naturalnym podłożem jest często nie brutalna natura, lecz raczej wyższy poziom wykształcenia i wzmożona wrażliwość - zwłaszcza na doznaną niesprawiedliwość.
Ten, kto poszukuje źródeł zła, nie może zatem ignorować sił psychicznych człowieka i ich badania. Jak mówi samo słowo Boże i jak pokażą poniższe refleksje, źródła te mają swoje miejsce w ludzkim sercu. Dlatego byłoby rzeczą krótkowzroczną, a nawet niemądrą lekceważenie wkładu, jaki akademicka psychologia przez swoje badania nad duszą człowieka wnosi w głębsze rozumienie zła. Z drugiej strony należy oczywiście pamiętać, że wszelka empiria już choćby ze względu na granice, jakie sama sobie stawia, ujmuje zło jedynie wycinkowo. Wykracza ono przecież znacznie poza to, co daje się zmierzyć i sprawdzić. Dopiero światło wiary pozwala zobaczyć jego pełny wymiar i dlatego - jeśli odpowiedź na nasze pytanie ma być w ogóle możliwa - trzeba sięgnąć właśnie po nie.
Skomentuj artykuł