"Było mi niedobrze, gdy tylko wchodziłam do pracy, fantazjowałam o ciężkiej chorobie". Wypalenie zawodowe to więcej niż zmęczenie

"Było mi niedobrze, gdy tylko wchodziłam do pracy, fantazjowałam o ciężkiej chorobie". Wypalenie zawodowe to więcej niż zmęczenie
fot. engin akyurt

Podobnie jak depresja nie jest tylko smutkiem, który można “wyleczyć” robieniem zakupów i jedzeniem czekolady, tak wypalenie zawodowe nie jest chwilowym przytłoczeniem obowiązkami, które pryska, gdy zdecydujemy się wyjechać na długi weekend.

Podobno istnieje na świecie osoba, która ma tak satysfakcjonującą pracę, ze nigdy nie ma jej dosyć i nigdy na nią nie narzeka. Ja jednak przez całe swoje życie takiej osoby nie spotkałam - większość osób w naszym otoczeniu, nawet jeśli swoją pracę ceni i ma przekonanie, że robi coś pożytecznego, czasami ma ochotę na jakiś czas „wymeldować się” z życia zawodowego. Jeśli taki stan ma miejsce od czasu do czasu, to jest to zupełnie normalna rzecz - w końcu nikt nie jest w stanie przez dekady aktywności zawodowej utrzymywać niegasnącego entuzjazmu. Zdarza się jednak również tak, że wykonywana praca niemal odbiera nam chęć do życia - wtedy często okazuje się, że mamy do czynienia z wypaleniem zawodowym.

"Po prostu pewnego dnia jakby uleciała ze mnie cała radość i energia"

Opowieści o wypaleniu zawodowym często zaczynają się tak, jak opowieści o szybkiej i spektakularnej karierze - i do pewnego momentu często nawet nimi są. Jednak po jakimś czasie następuje przełom, „zwrot akcji”, po którym osoba dotknięta tym problemem zaczyna nie tylko zupełnie inaczej się czuć, ale również inaczej postrzegać całe swoje życie.

Opowieść czterdziestoletniej Anny, położnej - jak sama mówi - z powołania, wpisuje się w ten model: „W przeciwieństwie do moich koleżanek położnych, ja nigdy nie chciałam być lekarzem. Odkąd zrozumiałam, jak powstają dzieci i jak się rodzą, chciałam być położną” - opowiada o początkach swojej pracy. „Chyba najważniejszym momentem był dla mnie ten, kiedy u mojej cioci urodziły się kociaki. Miałam wtedy jakoś dwanaście lat i choć rodzina mówiła, że kotka potrzebuje spokoju, ja i tak podglądałam to, jak postępuje cała akcja. Wtedy byłam już pewna, że chcę się opiekować kobietami wtedy, gdy rodzą swoje dzieci. Możliwość bycia pierwszą osobą, która bierze na ręce nowo narodzone dziecko, wydawała mi się najpiękniejszą na świecie zapłatą za pracę. I dopięłam swego. Zdobyłam potrzebne wykształcenie, robiłam kursy, pracowałam w szpitalu o III stopniu referencyjności. Byłam bardzo oddana pacjentkom, po porodach na kolejnych dyżurach często pytałam, jak czują się one i dzieci - zwłaszcza jeśli poród był trudny albo mama była na przykład wyjątkowo młoda. Miałam poczucie misji - chciałam być polską Iną May Gaskin* i zwalczyć medykalizację porodów. Czułam się często bardziej jak starsza siostra rodzącej, niż ktoś z bezosobowego personelu. Po jakimś czasie zainteresowałam się również porodami domowymi i zaczęłam planować otworzenie własnej szkoły rodzenia. To wszystko miało być dla kobiet i dla dzieci - bo wiele jest złego w położnictwie w naszym kraju. W pewnym momencie byłam tak oddana pracy, że trochę zaniedbałam własną rodzinę, ale bliscy jako tako rozumieli moje pragnienia - o dziwo, zwłaszcza teściowa, która mówiła, że każda rodząca zasługuje na swojego anioła, a nie poniewierkę. Ala w którymś momencie coś się zmieniło.

DEON.PL POLECA

Nie umiem powiedzieć, co dokładnie się stało - wiem, że nie było tak, że na przykład po trudnym porodzie wysiadłam psychicznie, bo w położnictwie zdarzają się również tragedie - i ja takie kobiety wspierałam i pocieszałam. Po prostu pewnego dnia jakby uleciała ze mnie cała radość i energia. Pamiętam pierwszy poród, który przyjęłam mechanicznie, jakbym nie do końca była obecna na sali porodowej. Wiem, co pomyślisz - że pewnie stwarzałam zagrożenie dla pacjentek, skoro przestało mi zależeć na pracy. Ale tak nie było! Ja robiłam to, co powinnam, ale bez tego ognia, który był we mnie wcześniej. Czasem było mi niedobrze gdy tylko wchodziłam do pracy, fantazjowałam o ciężkiej chorobie, która by sprawiła, że nie musiałabym dłużej tego robić, ale jednocześnie przebierałam się i robiłam co do mnie należało. Myślałam o tym, czy na pewno wybrałam dobrą drogę - i odkryłam, że być może wcale nie. Każdy poród jest taki sam i każdy może skończyć się śmiercią, a ja nie miałam siły się z tym zmagać. Czułam się słaba fizycznie, ociężała, przytłoczona. Dotarło do mnie, że sama nie zmienię polskich szpitali, nie sprawię, że każdy noworodek otrzyma dziesięć punktów. Wydawało mi się, że walczę z jakąś dziwną siłą, z która nie da się wygrać, więc lepiej się nie angażować. Kiedy pomyślałam sobie, że przecież nawet uratowany wcześniak albo dziecko z powikłanego porodu może za rok zginąć z rodzicami w wypadku, stwierdziłam, że mam dość. Wzięłam długie zwolnienie lekarskie. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do pracy. Może zrobię kurs stylizacji paznokci. Zarobię więcej i nie będę za nikogo odpowiedzialna”.

Wraz z wielką odpowiedzialnością może przyjść wielkie wypalenie

Osoby, które nie miały wcześniej styczności z wypaleniem zawodowym, czasami utożsamiają ten problem ze zwykłym przemęczeniem pracą, albo „znudzeniem” wykonywanymi w ramach zatrudnienia obowiązkami. Jednak wypalenie zawodowe (ang. burnout syndrome) jest czymś znacznie poważniejszym. Osoby wypalone zawodowo oczywiście często czują się przemęczone i niejednokrotnie mają poczucie, że ich praca jest monotonna i pozbawiona sensu - ale stan ten nie znika nawet po najbardziej udanych i dostarczających wrażeń wakacjach. Podobnie jak depresja nie jest tylko smutkiem, który można “wyleczyć” robieniem zakupów i jedzeniem czekolady, tak wypalenie zawodowe nie jest chwilowym przytłoczeniem obowiązkami, które pryska, gdy zdecydujemy się wyjechać na długi weekend. Człowiek wypalony zawodowo zwykle przestaje odczuwać satysfakcję z wykonywanej pracy, ma poczucie, że “utknął w miejscu” - i często rzeczywiście przestaje się rozwijać zawodowo. Czasami wypaleniu towarzyszą objawy psychosomatyczne - bóle głowy, biegunki czy mdłości (stwierdzenie Anny, że było jej niedobrze, gdy wchodziła do pracy, prawdopodobnie było nie tylko ekspresyjnym podkreśleniem, że jest wyczerpana pracą, ale realnie odczuwanymi mdłościami).

Amerykańska psycholożka społeczna Christina Maslach zauważa również, że typowymi objawami dla syndromu wypalenia zawodowego są także emocjonalne wyczerpanie (polegające na odczuwaniu pustki i braku sił do wykonywania pracy), depersonalizacja (oznaczająca poczucie bezosobowości i obniżenie wrażliwości wobec innych osób - o tym właśnie mówiła Anna, opisując “mechaniczne” wykonywanie swoich obowiązków) oraz obniżenie oceny swoich dokonań (wypalona osoba, nawet jeśli posiada wybitne osiągnięcia w swojej dziedzinie, może mieć poczucie, że tak naprawdę jej praca nic nie znaczy). Co ciekawe, z wypaleniem zmagają się najczęściej te osoby, których praca jest bardzo “znacząca” - problem ten dotyka bowiem najczęściej przedstawicieli zawodów, których specyfika wymaga częstego kontaktu z innymi i wiąże się z odpowiedzialnością za czyjeś życie i zdrowie. Z powodu wypalenia cierpią więc pielęgniarze, psychologowie, pracownicy socjalni, ale także nauczyciele. Ryzyko wypalenia jest również wyższe wtedy, gdy dana osoba nie potrafi lub nie może efektywnie odpoczywać i rozładowywać stresu, a w dodatku ma tendencje do stawiania sobie bardzo wysokich wymagań.

Osoby wypalone zawodowo oczywiście często czują się przemęczone i niejednokrotnie mają poczucie, że ich praca jest monotonna i pozbawiona sensu - ale stan ten nie znika nawet po najbardziej udanych i dostarczających wrażeń wakacjach.

Istotne znaczenie odgrywa także aspekt genderowy - w naszej kulturze to kobiety są częściej dotknięte wypaleniem. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że częściej wykonują one stresujące zawody związane z odpowiedzialnością za innych, które jednocześnie są nie najlepiej płatne. Kobiety częściej padają też ofiarami dyskryminacji w miejscu pracy, są rzadziej doceniane i trudniej im otrzymać awans - a to może pogłębiać frustrację i poczucie bezcelowości wykonywanych obowiązków. W dodatku w polskich warunkach ciężar prowadzenia domu również spoczywa głównie na kobietach - oznacza to, że wykończone dyżurami (czasem w różnych szpitalach) pielęgniarki bardzo często wracają do domów, gdzie muszą jeszcze ugotować obiad i odrobić z dziećmi pracę domową. Przewlekły stres i brak możliwości odpoczynku sprawiają, że w którymś momencie pełne energii i wiary w sens wykonywanej pracy pielęgniarki (i nie tylko) zaczynają pracować jak maszyny - na zimno i bez empatii. Kiedy więc podczas pobierania krwi w szpitalu pielęgniarka się nie uśmiecha, wcale nie musi to oznaczać, że jest niesympatyczna z natury - być może już od dłuższego czasu cierpi na wypalenie, z którym nie umie sobie poradzić.

Kwarantanna może być nowym początkiem 

Z wypaleniem zawodowym czasami wiąże się pewien paradoks - polega on na tym, że dana osoba jest tak zapracowana, iż zwyczajnie nie dostrzega, kiedy zwykłe zmęczenie zaczyna zamieniać się w przewlekłe wyczerpanie, zaś trudne emocje związane z pracą stają się codziennością, a nie tylko “gorszym okresem”. Takie osoby często fakt własnego wypalenia uświadamiają sobie wtedy, gdy muszą wrócić do pracy na przykład po urlopie - wówczas nagle pojawia się u nich opór i poczucie, że zwyczajnie nienawidzą tego wszystkiego, co wiąże się z ich pracą. Podobne “działanie” w wielu przypadkach ma kwarantanna - niektórzy pacjenci mówią, że podczas dłuższego przebywania w domu, z dala od biura, szefa i obowiązków służbowych, uświadomili sobie, jak bardzo są wypaleni i jak bardzo potrzebują odmiany lub bardzo długiego odpoczynku od pracy. Właśnie ta refleksja była czynnikiem, który “popchnął” wiele osób do zgłoszenia się na terapię. 

W leczeniu wypalenia zawodowego pomocna może być psychoterapia indywidualna, ale także rodzinna, a niekiedy również farmakoterapia zalecona przez lekarza psychiatrę. Osoba, która chce uporać się z tym problemem, powinna nauczyć się utrzymywać tak zwany work-life balance, odpoczywać (na przykład stosując specjalne techniki relaksacyjne), zadbać o swoje zdrowie fizyczne, ale także przepracować z terapeutą swoje lęki i tendencje do perfekcjonizmu (zwłaszcza, jeśli przed wypaleniem zawodowym występował u niej pracoholizm). Bardzo często nadmierna ambicja oraz brak umiejętności kontroli ilości czasu i energii poświęconych pracy wynika nie tylko ze specyfiki środowiska zawodowego, ale i doświadczeń nabytych podczas wcześniejszych etapów rozwoju. Czasami po zakończonej psychoterapii dana osoba rzeczywiście decyduje się przekwalifikować i zmienić o sto osiemdziesiąt stopni swoje życie zawodowe. W innych przypadkach zaś potrzebna jest nie tyle zmiana wykonywanego zawodu, ale stosunku do pracy i samego siebie - o wiele zdrowsze jest dążenie do bycia “wystarczająco dobrym” pracownikiem, niż nieustanne dawanie z siebie stu procent.

Istotne znaczenie odgrywa także aspekt genderowy - w naszej kulturze to kobiety są częściej dotknięte wypaleniem.

Z drugiej strony - w walce z wypaleniem zawodowym potrzebne są również rozwiązania systemowe. “Terapii” potrzebują nie tylko już wypaleni pracownicy, ale także cała polska kultura pracy. Sytuacja pandemii uświadomiła wielu z nas, że osoby wykonujące na przykład zawody medyczne nierzadko pracują ponad siły, co wynika z braku specjalistów, ale także niskich płac (pielęgniarze i ratownicy często dyżurują w różnych miejscach nie dla zaspokojenia osobistych ambicji, ale dlatego, że inaczej nie są w stanie dopiąć domowego budżetu). Korzystne dla zdrowia psychicznego pracowników (a więc dla całego społeczeństwa) jest również wyznaczanie jasnych ścieżek awansu i wzrostu wynagrodzeń, niewymaganie od pracowników więcej, niż określa to umowa oraz stabilne zatrudnienie (odnawiane co jakiś czas śmieciówki nie spełniają tego kryterium). No i w końcu - last but not least - równe traktowanie przedstawicieli obu płci w miejscu pracy oraz partnerski podział obowiązków domowych.

Rozbicie  “szklanych sufitów” mogłoby sprawić, że opiekujące się nami pielęgniarki i uczące nasze dzieci nauczycielki wykonywałyby swoje obowiązki z pasją i energią - a tego z pewnością wszyscy bardzo byśmy sobie i swoim rodzinom życzyli.


* Ina May Gaskin - jedna z najbardziej znanych ekspertek w dziedzinie położnictwa na świecie. Podczas swojej kariery odebrała ponad 2000 porodów domowych. Jest promotorką porodów naturalnych. Podczas ponad 40 lat jej działalności nie zmarła ani jedna rodząca.

 

(Imię bohaterki i niektóre szczegóły jej historii zostały zmienione.)

Psycholog i copywriter. Wierząca i praktykująca. Prowadzi bloga katolwica.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Grzegorz Szaffer

 Z pułapki nerwicy można się wydostać

Gdy brałem do ręki nóż, by ukroić chleb, bałem się, że zaraz zranię siebie lub żonę – to była chyba najbardziej przykra ze złych myśli, które miałem –...

Skomentuj artykuł

"Było mi niedobrze, gdy tylko wchodziłam do pracy, fantazjowałam o ciężkiej chorobie". Wypalenie zawodowe to więcej niż zmęczenie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.