Jestem katoliczką. Mam depresję poporodową
Dla katoliczek, które przechodzą depresję poporodową i mają stany lękowe, wiara i przynależność do wspólnoty religijnej mogą stać się deską ratunku, ale także potencjalnym źródłem poczucia winy, wstydu lub frustracji.
Kościół za mało mówi o depresji poporodowej. Te kobiety to zmieniają
Dla Marissy Nichols punktem zwrotnym był pewien wieczór 2011 roku, gdy jej mąż wyszedł z domu po mleko. Siedząc w swoim mieszkaniu w Santa Clara w stanie Kalifornia (USA) ze swoją dwuletnią wtedy córką i nowo narodzonym synkiem, poczuła się wyjątkowo osamotniona i zrozpaczona. Były to uczucia, które narastały w niej z każdym dniem od czasu, kiedy urodziła swoje drugie dziecko.
Na to zdarzenie nałożył się także kryzys ekonomiczny, na skutek którego jej rodzina znalazła się w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej. Marissa niedawno zrezygnowała z pracy, by móc zajmować się dziećmi. W tym samym czasie jej mąż zdecydował się przekwalifikować - chciał zakończyć pracę nauczyciela i był w trakcie szkolenia, po którym miał zostać oficerem policji. To oznaczało, że wieczory i całe weekendy spędzał w akademii policyjnej.
Już samo to, jak wyglądał każdy jej dzień, powodowało w Marissie wypalenie i poczucie przytłoczenia codziennymi obowiązkami - próbowała jednocześnie karmić piersią swojego syna, podawać jedzenie dwuletniej córce i robić pranie w pralni samoobsługowej nieopodal jej domu. Wkrótce to zniechęcenie przerodziło się w niechęć, a niechęć w coś, co kobieta opisywała jako "deliryczną, rozpaczliwą nienawiść".
Cały czas czuła, że zaraz oszaleje, że "przestanie działać, załamie się, a potem obudzi się rano i wszystko zacznie się od nowa". Zauważyła, że zaczyna wyżywać się na swoim mężu i że coraz częściej się kłócą. Marissa pisała czasem z prośbą o wsparcie do swojej siostry, ale wkrótce przestała, a złe dni zaczęły całkowicie ją pożerać.
Tęskniła za życiem rodzinnym, które jest odzwierciedleniem "cudownego przymierza między Bogiem i Jego Kościołem", z dziećmi, które są "wspaniałym owocem miłości". Zamiast tego ciągle myślała: "Nie, nie chcę już więcej tego owocu. Chcę tylko, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju". Wspomina także: "Nie mogłam się zmusić, by zacząć kochać kogokolwiek albo cokolwiek. Nie miałam niczego, na czym mogłabym polegać, i nie widziałam sensu w dalszym życiu".
Tamtego wieczoru, kiedy jej mąż wyszedł kupić mleko, coś w jego wyjściu z domu wyzwoliło w Marissie nagłą reakcję. "Czuję się w tym wszystkim taka samotna" - myślała. To wtedy zadzwoniła na kryzysowy telefon zaufania policji i powiedziała, że nie może zostać sama w domu, bo boi się, że zrobi sobie krzywdę. Na jedną noc za jej zgodą umieszczono ją w klinice na obserwację zdrowia psychicznego, a wkrótce potem zdiagnozowano u niej depresję poporodową.
Większość kobiet doświadcza tego, co potocznie nazywa się "baby bluesem" - uczucia smutku i frustracji trwającego przez około dziesięć dni po porodzie, ale jego objawy są zazwyczaj krótkie. Symptomy, które utrzymują się dłużej niż dwa tygodnie, mogą być sygnałem okołoporodowych zaburzeń nastroju, na przykład depresji poporodowej lub stanów lękowych.
Średnio jedna na siedem kobiet doświadcza jakiejś formy depresji poporodowej - choroby, która ma wiele różnych stadiów zaawansowania i objawia się uporczywym uczuciem gniewu, wstydu, poirytowania, poczucia winy i niemożności nawiązania kontaktu z własnym dzieckiem. Symptomy te, często mające swoje źródło w braku hormonalnej lub chemicznej równowagi w ciele, mogą zacząć się objawiać lub także nałożyć na siebie na skutek różnorodnych okoliczności zachodzących w życiu matki.
Zalicza się do nich pogorszenie się sytuacji społeczno-ekonomicznej rodziny, występujące w przeszłości zaburzenia zdrowia psychicznego kobiety, ciężkie doświadczenia związane z narodzinami dziecka, na przykład trudny poród, przedwczesne narodziny czy problemy z karmieniem piersią. Depresja poporodowa może mieć dramatyczny wpływ na sytuację całej rodziny - może wzmagać poziom stresu w małżeństwie i mieć dalekosiężne skutki także dla zdrowia dziecka.
Biorąc pod uwagę nagromadzenie czynników, które składają się na poporodowe zaburzenie nastroju, również sposób jego leczenia musi być wieloaspektowy. Właśnie dlatego plan leczenia depresji poporodowej najczęściej zawiera w sobie nie tylko zalecenie zażywania leków, ale także terapię i wsparcie grupowe. Mimo że terapia lekami jest często pierwszym i najszybszym sposobem leczenia depresji, badania wskazują również, że narzędziem przydatnym w radzeniu sobie z chorobą mogą okazać się wiara i praktyki religijne.
Według badań przeprowadzonych w 2016 roku, kobiety, które uczestniczyły w spotkaniach grup religijnych, były mniej zagrożone wystąpieniem depresji. Jednak jak wskazują inne badania przeprowadzone w tym samym roku przez Uniwersytet Nowojorski w Buffalo, Kościoły i wspólnoty religijne mogą zrobić znacznie więcej dla matek, które przechodzą przez depresję poporodową.
Dotyczy to zwłaszcza Afroamerykanek i kobiet pochodzenia latynoskiego, które znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka zapadania na to schorzenie (prawdopodobieństwo wystąpienia u nich tej choroby wynosi 38 procent). Badania wykazały także, że aktywna przynależność do wspólnot religijnych - zwłaszcza tych, w których członkowie są bardziej chętni do wzajemnej pomocy, a prowadzący grupy pastorowie czy księża skłonni do cierpliwego słuchania - pomaga łagodzić objawy depresji poporodowej u kobiet ze wskazanej grupy podwyższonego ryzyka. Naukowcy sugerują także, że większa współpraca pomiędzy Kościołami i instytucjami oferującymi profesjonalną pomoc w przypadku depresji mogłaby przyczynić się do zwiększenia liczby kobiet, które decydują się na rozpoczęcie leczenia.
Mimo potencjalnych korzyści wynikających z faktu przynależności do wspólnoty religijnej, katoliczki często mają trudności ze znalezieniem katolickich materiałów, które mogą pomóc im w poradzeniu sobie zarówno z macierzyństwem, jak i z depresją. Podczas audiencji generalnej 7 stycznia 2015 roku papież Franciszek poruszył kwestię potrzeby praktycznego wsparcia wszystkich matek.
"Mimo że matka bywa szczególnie gloryfikowana z symbolicznego punktu widzenia - wiele wierszy oraz mnóstwo pięknych, poetyckich słów kieruje się pod jej adresem - rzadko doświadcza pomocy w codziennym życiu. Rzadko rolę matki postrzega się jako centralną dla społeczeństwa - mówił papież. - A jednak centrum życia Kościoła jest Matka Jezusa".
W najgorszych momentach walki ze swoją depresją Marissa Nichols - dziś 35-letnia matka czworga dzieci w wielu od 9 lat do 1,5 roku - zwróciła się do swojej wiary. Jednak to sprawiło, że jest frustracje tylko rosły. "Poszłam do spowiedzi i pamiętam, że byłam okropnie wściekła - mówi Mirassa. - Poczułam, że w całej tej sytuacji Bóg zupełnie mnie oszukał. Czytałam Teologię ciała i naprawdę wierzyłam w to, co czytam. W dodatku bardzo mi się to podobało. Rozumiałam sens naturalnego planowania rodziny, ale wciąż czułam się kompletnie oszukana. Myślałam: to wszystko jest zupełnie nie tak, jak powinno być".
Dzisiaj Marissa odczuwa o wiele większy pokój wypływający z wiary, ale wciąż czuje na sobie presję amerykańskiego społeczeństwa, które oczekuje od kobiet, aby były wszystkim dla wszystkich. Jednak Marissa wciąż ma nadzieję na większe wsparcie ze strony kościoła kobiet, które poszukują pomocy w znalezieniu zdrowej równowagi.
"Społeczeństwo wmawia ci, że masz być w stanie zrobić wszystko naraz, a jeśli nie, jesteś do niczego i zmarnowałaś całe lata swojej edukacji - mówi Marissa. - Ja nie potrzebuję, żeby ktoś mówił mi, jak mam korzystać ze swojego dyplomu albo żeby ktoś cytował mi katechizm. Może zamiast tego przyjdziesz i pomożesz mi z dziećmi? Codziennie jestem ich taksówkarzem, kucharką, lekarzem. A ludzie wciąż myślą: o, jesteś tylko mamą, która siedzi w domu.
Odbieram to jako bardzo silne uderzenie we mnie w oczach świata albo jako coś, w czym Kościół niezupełnie wie, jak mi pomóc. Nasz Kościół fantastycznie zajmuje się rozmaitymi rzeczami: służbą ubogim, dzieciom, więźniom. Ale skoro w matkach rodzą się takie uczucia, to znaczy, że jest coś, czego jeszcze w Kościele brakuje. To znaczy, że jest coś, co należałoby zrobić, a czego jeszcze jako Kościół nie robimy".
Matka Miłosierdzia
Dla katoliczek, które przechodzą depresję poporodową i mają stany lękowe, wiara i przynależność do wspólnoty religijnej mogą stać się deską ratunku, ale także potencjalnym źródłem poczucia winy, wstydu lub frustracji. We wspomnianym przemówieniu papieża podczas audiencji w styczniu 2015 roku Franciszek nazwał matki "wielkim skarbem", "antidotum na indywidualizm" i "największym wrogiem wojny".
Pod wieloma względami to bardzo potrzebne i umacniające słowa, ale dla matek, które zmagają się z depresją poporodową i stanami lękowymi, kobiet, które mogą czuć się oderwane od swojej roli i od swoich dzieci, wyidealizowana wizja macierzyństwa może wydawać się niemożliwa do osiągnięcia i prowadzić tylko do wzmocnienia poczucia izolacji i duchowej porażki.
Działo się to krótko po tym, jak urodziła się jej najstarsza córka. Gina Parnaby myła zęby w łazience, a jej mąż kładł córkę spać. Ale dziewczynka nie chciała zasnąć, a Gina czuła, że odgłos jej płaczu wwiercał jej się w mózg. "Gdybym miała pistolet - myślała kobieta - zastrzeliłabym ich oboje i siebie". Kiedy jej mąż położył już dziecko spać i wrócił do pokoju, zastał Ginę siedzącą na podłodze w łazience całą zalaną łzami. "Nie wiem, co się dzieje - powiedziała Gina do męża - ale potrzebuję pomocy".
Dzięki swojemu pracodawcy, szkole katolickiej, Gina, dziś 37-letnia matka trojga dzieci w wieku 3, 7 i 8 lat, dostała numer na specjalną linię telefoniczną w ramach pracowniczego programu wsparcia, przez który udało jej się skontaktować ze specjalistami zajmującymi się zdrowiem psychicznym. Niedługo potem zdiagnozowano u niej depresję poporodową.
Sama diagnoza powodowała w Ginie poczucie wstydu, gdyż razem z mężem długo zmagała się z problemem bezpłodności. "Ponieważ od dłuższego czasu modliliśmy się tak wytrwale i gorąco, by w końcu mieć dziecko, walczyłam z poczuciem niewdzięczności" - mówi Gina. Teraz już wie, że bezpłodność jest stanem, który połączony z innymi oczywistymi na początku macierzyństwa trudnościami może doprowadzić do zwiększenia ryzyka zapadnięcia na depresję poporodową.
"Nasza wizja macierzyństwa i wizja macierzyństwa prezentowana przez Kościół katolicki jest często bardzo piękna, pełna pokoju, kojarzona ze spokojną twarzą Maryi. Ale rzeczywistość macierzyństwa nie zawsze tak wygląda - mówi Gina. - Kiedy nie jesteś w stu procentach szczęśliwa i nie promieniejesz jako matka, zaczynasz czuć się, jakby coś było z tobą nie tak. Takie uczucie wzmaga zarówno część kultury naszego Kościoła, jak i naszej kultury amerykańskiej. To nie jest zdrowe podejście". Gina przez całe życie miała szczególne nabożeństwo do Maryi.
Uczucie, które towarzyszyło jej podczas depresji, że jest tak daleko od ideału, który przedstawia Maryja, tylko pogłębiło w niej poczucie izolacji. Ale gdy zagłębiła się w duchowość maryjną, szczególnie w opisy obrazu Matki Boskiej Bolesnej, znalazła ukojenie. "Wydaje mi się, że Maryja rzeczywiście nas rozumie - mówi kobieta. - Ale nie sądzę, aby rozumiały to wszystkie nasze przedstawienia Maryi".
Jako nauczycielka Gina często rozmawia ze swoimi uczennicami o niepłodności i depresji poporodowej. Ma także nadzieję, że Kościół rozumie, że nie tylko kobiety powinny być świadome tej kwestii. "Jeśli chodzi o posługę duszpasterską, na te sprawy duchowni powinni być szczególnie wyczuleni - twierdzi Gina. - Kiedy ksiądz siada razem z rodziną, aby wypełnić formalności dotyczące chrztu dziecka, może zapytać: Jak się czujesz? Jak sobie z tym radzisz? Jeśli potrzebujesz pomocy, jest ktoś, kto może ci towarzyszyć. Możesz skorzystać z tych materiałów i zgłosić się do odpowiednich osób. A tu są materiały dla katolickich matek, które opisują, jakie są objawy depresji poporodowej i jak można sobie pomóc w tej sytuacji".
Podnoszenie świadomości wśród katolickich kobiet na temat poporodowego zaburzenia nastrojów może się także przyczynić do pozbycia się piętna, które odczuwa na sobie wiele kobiet usiłujących znaleźć kogoś, z kim mogą porozmawiać o swoich problemach. Sara Snapp, 32-latka z Colorado Springs w stanie Colorado (USA), doświadczyła depresji poporodowej po urodzeniu obojga swoich dzieci.
Dziś mają one 8 lat i 2,5 roku. Kobieta miała problem z nawiązaniem z nimi więź i szukała ukojenia w wierze oraz we wspólnocie religijnej. Jednak za każdym razem, gdy próbowała przywołać ten temat w grupie matek w swojej parafii, odpowiadała jej tylko głęboka cisza. Nigdy też nie słyszała, aby ktokolwiek rozmawiał na ten temat podczas mszy czy na spotkaniu w parafii. Zwróciła się więc w stronę modlitwy i próbowała modlić się codziennie.
"Próbowałam wyobrazić sobie, co zrobiłaby Maryja, i wciąż wydawało mi się, że byłaby znacznie bardziej cierpliwa niż ja i o wiele bardziej niż ja doświadczałaby pełni Bożej miłości" - mówi Sara. W końcu opowiedziała o swoich zmartwieniach lekarzowi.
"Powiedziałam mojej lekarce, że czuję się jak zła chrześcijanka, ponieważ nie potrafiłam poradzić sobie z moją depresją, używając mocy modlitwy. A ona odpowiedziała: Czy wydaje się pani, że ktoś jest złym katolikiem, bo musiał mieć usunięty wyrostek robaczkowy? Odpowiedziałam, że nie, że to byłoby szaleństwo. Lekarka tylko przyznała mi rację".
Przez lata Sara nauczyła się czuć o wiele bardziej swobodnie, gdy opowiada o swoim doświadczeniu depresji. "Mówi się, że macierzyństwo jest święte, ale z drugiej strony jest ono często ignorowane w naszym życiu wspólnotowym - przyznaje Sara. - Bardzo cieszyłabym się, gdyby kobiety mogły występować w roli diakonów po to, by inne kobiety mogły w atmosferze szacunku dzielić się z nimi tym, co przeszły w swoim życiu. Oddanie kobietom głosu i stworzenie im możliwości przemawiania wobec całej wspólnoty Kościoła stworzyłoby pole do całkiem nowej rozmowy w Kościele".
Ciągłość opieki
Oczywiście potencjał katolickiego wsparcia dla osób zmagających się z depresją poporodową wychodzi także poza mury Kościoła. Katolickie szpitale i lekarze mają możliwość stania się kluczowym punktem kontaktowym dla matek w potrzebie. Dr Marguerite Duane, lekarz rodzinny z Waszyngtonu i profesor Uniwersytetu Georgetown, przez wiele lat pracowała w klinice wspólnoty religijnej, gdzie pomogła przyjść na świat ponad 300 dzieciom w ciągu 5 lat.
Doktor Duane odkryła, że jej rola jako lekarza rodzinnego pozwala jej coraz lepiej rozumieć realia życia jej pacjentek przed, w trakcie i po ciąży, aby coraz skuteczniej rozpoznawać problem depresji poporodowej.
"Nie chodzi tylko o to, aby spotkać się z pacjentkami kilka razy, ale o to, by wejść z nimi w relację - mówi doktor Duane. - Dzięki temu można zrozumieć, co dla nich jest normalne, a co nie".
Jako założycielka Fertility Appreciation Collaborative to Teach the Science (Wspólnoty Doceniania Płodności dla Uczenia Nauki), dr Duane uczy lekarzy i specjalistów do spraw zdrowia publicznego podstawowych zasad metody planowania rodziny bazującej na świadomej płodności. Wszystko po to, aby lekarze mogli lepiej wspierać rodziny stosujące tę metodę.
Dla katolickich kobiet, które wybierają tę metodę, okres po porodzie jest kluczowym momentem, kiedy potrzebują wsparcia. Według doktor Duane, frustracja i stres wynikające z działań lekarzy bądź presji środowisk katolickich narastają w rodzinach stosujących naturalne metody planowania rodziny i występują powszechnie w następstwie poporodowego zaburzenia nastrojów.
"Jedną z trudności jest to, że chcesz leczyć swoją depresję bądź niepokój, ale chcesz także zidentyfikować czynnik, który je w tobie uruchamia, i na jakiś czas starać się go unikać. Dlatego w niektórych przypadkach występuje u kobiet silna potrzeba odłożenia w czasie starań o kolejne dziecko - mówi dr Duane. - Kobieta może znajdować się pod presją dobrze życzącego jej lekarza, który chce namówić ją na antykoncepcję.
To może prowadzić do narastania poczucia wewnętrznego konfliktu i stresu, który odczuwa katoliczka. Niektórzy lekarze mogą to zlekceważyć i zachęcać pacjentkę do zrezygnowania z tego aspektu jej wiary. Tymczasem to wiara może być elementem wpływającym na wyzdrowienie pacjentki. Naciski ze strony lekarza mogą z kolei skutkować dalszym narastaniem wewnętrznego konfliktu i utratą zaufania do metod naturalnego planowania rodziny, które można stosować bardzo efektywnie".
Dr Duane twierdzi, że kolejnym źródłem nacisku na kobiety zmagające się z depresją poporodową mogą być dobrze życzący jej katolicy. "Wśród katolików czasem wciąż pokutuje przekonanie, że im więcej masz dzieci, tym lepszym jesteś katolikiem - mówi dr Duane. - Ale przecież papież Paweł VI nie wzywał kobiet do tego, by miały jak najwięcej dzieci.
On mówił o tym, że jeśli istnieją poważne przesłanki ku temu, aby para odkładała zajście w ciążę, to powinna to zrobić, używając metod naturalnego planowania rodziny. U par, które odkładają zajście w ciążę z powodu zmagania się z depresją poporodową, przyjmowanie krytyki ze strony nawet najlepiej życzących im katolickich znajomych i wypytywanie, kiedy planują mieć więcej dzieci, może podważyć to słuszne założenie".
Wspierający i rozumiejący swoich pacjentów specjaliści mogą wiele zdziałać na rzecz zapewniania lepszej stałej opieki dla każdej kobiety w trakcie ciąży i po porodzie. W Szpitalu św. Józefa w Orange w stanie Kalifornia (USA), należącym do Katolickiego Stowarzyszenia Zdrowia, co roku przychodzi na świat 5 tysięcy dzieci. Szpital dokłada wszelkich starań, by każda kobieta została oceniona według edynburskiej skali depresji poporodowej, czyli testu składającego się z dziesięciu pytań, na podstawie których ocenia się, czy istnieje ryzyko, że matka zapadnie na depresję poporodową.
Katie Monarch jest terapeutką i twórcą szpitalnego programu "Troska o Kobiety z Depresją Poporodową". W ciągu 11 lat swojej pracy w szpitalu Katie opiekowała się ponad dwoma tysiącami mam. Chociaż test edynburski jest znanym i efektywnym sposobem przewidywania depresji poporodowej, badania przeprowadzone przez Monarch wskazują, że tylko około 50 procent szpitali konsekwentnie poddaje kobiety temu badaniu, aby wykryć wczesne symptomy choroby.
Sukces programu prowadzonego w Szpitalu św. Józefa częściowo opiera się na stałym kontakcie personelu szpitalnego ze swoimi pacjentami oraz elastyczności w dostosowywaniu się do indywidualnych potrzeb każdej pacjentki. Kobiety mogą być poddawane temu testowi jeszcze w szpitalu, tuż po porodzie, ale temat ten jest poruszany wcześniej - jeszcze podczas zajęć szkoły rodzenia i w broszurkach na temat depresji poporodowej umieszczanych w poczekalniach i gabinetach położniczych.
Świeżo upieczone mamy wracają do szpitalnego centrum oceny matki i dziecka na trzy dni po porodzie, a cały proces pozwala na budowanie relacji i dalsze sprawowanie opieki nad nimi. "Test edynburski zasiewa ziarno w głowie matki, która zaczyna myśleć: Jeśli mam problem, wiem, że jest taki program, i mogę zadzwonić do osób, które go prowadzą - mówi Katie Monarch. - I wiele matek dzwoni właśnie dlatego, że pamiętały test, który przeszły w szpitalu"
Jak twierdzi Katie Monarch, w ostatnich latach temat depresji poporodowej zwraca większą uwagę także dlatego, że wiele znanych osób mówi o swoich problemach związanych w depresją. Specjalistka cytuje esej amerykańskiej modelki, Chrissy Teigen, na temat depresji poporodowej, który ukazał się w magazynie "Glamour".
"Kobiety widzą Chrissy Teigen podczas ceremonii wręczania różnych nagród, widzą, jak świetnie wygląda, widzą ją ze ślicznym dzieckiem, a ona zapewnia: Ja wcale tego nie lubię, to wszystko jest bardzo trudne - mówi Monarch. - Myślę, że to świetnie. I że to bardzo pomaga. Normalizuje trochę tę sytuację. A matki chcą oddać wszystko za to, by choć na chwilę było normalnie".
Wkrótce opublikujemy drugą część tekstu.
Materiał pierwotnie ukazał się na łamach "America Magazine"
Skomentuj artykuł