Dzieci w Afgańskiej wiosce to dobry znak

Dzieci w Afgańskiej wiosce to dobry znak
Dobrym znakiem jest też obecność samych dzieci przekomarzających się z żołnierzami. (fot. AfghanistanMatters / flickr.com)
Jakub Borowski / PAP / slo

Kiedy wchodzących do wioski żołnierzy otaczają dzieci, a w obejściach są mężczyźni, to znaczy, że atak jest mało prawdopodobny - mówią polscy żołnierze w Afganistanie.

- Jedno z naszych zadań to nawiązanie kontaktów z miejscową ludnością, by ostrzegała nas o ładunkach wybuchowych. Wtedy nie musimy sprawdzać 20-30 kilometrów drogi i wszystkich przepustów, co zajmuje wiele godzin, lecz skupiamy się na 2-3-kilometrowym odcinku - tłumaczy kapitan Artur Niedźwiecki, dowódca kompanii zgrupowania bojowego Bravo stacjonującego w bazie Warrior koło miejscowości Dżanda w dystrykcie Gelan (prowincja Ghazni na południowym wschodzie Afganistanu).

Dodaje, że na kończącej się ósmej zmianie sygnały od mieszkańców kilka razy pozwoliły w porę odnaleźć ładunek. - Nie zawsze powiedzą wprost, zdarzyło się, że ktoś rzucił paczkę papierosów, aby dać znać. Saperzy znaleźli miejsce, które przygotowywano do podłożenia ładunku - opowiada Niedźwiecki.

DEON.PL POLECA

Kiedy indziej żołnierze złapali, tym razem dzięki obrazom z rozpoznawczego balonu, kilku mężczyzn przygotowujących minę z ładunkiem wybuchowym zrobionym z obecnie zabronionego nawozu sztucznego, dostarczanego kiedyś w ramach pomocy rozwojowej.

Dla żołnierzy jeżdżących do wiosek uspokajającym znakiem jest, kiedy osada złożona z glinianych domów otoczonych wysokimi ogrodzeniami z tego samego budulca, jest zaludniona. - Jeżeli mężczyźni są w wiosce, to znaczy, że nic się nie dzieje. Jeżeli mężczyzn nie ma, są same kobiety i dzieci, wiadomo, że mężczyźni, którzy mają coś na sumieniu, się oddalili - mówi Niedźwiecki.

Dobrym znakiem jest też obecność samych dzieci przekomarzających się z żołnierzami. Zdarza się, że w wiosce nie ma nikogo albo na odgłosy przypominające huk kapiszonów wszyscy się chowają. - Kiedy ludzi nie ma, można przypuszczać, że talibowie przygotowują się do ataku z granatników lub karabinów. Wtedy pozostaje tylko czekać - mówi jeden z żołnierzy.

Ale i to nie zawsze jest regułą. Kilka miesięcy temu talibowie ostrzelali wioskę, kiedy żołnierze rozmawiali z jej mieszkańcami; zginęło kilkoro mieszkańców, w tym dzieci.

Jeśli żołnierze są we wsi, nie mogą przeszukiwać domów bez afgańskich policjantów i żołnierzy armii afgańskiej (ANA). - Z początku ANA niechętnie z nami współpracowała, ale wszystko zależy od tego, jakie ma się do nich podejście. Oni mają znacznie większe doświadczenie bojowe, ich nikt po sześciu miesiącach nie rotuje, są tu od lat - chwali Afgańczyków Niedźwiecki.

ANA ma też lepszą niż policja opinię wśród miejscowych - żołnierze pochodzą z innych rejonów i nie są powiązani rodzinnie z bojownikami. Problemem armii jest słabe wyposażenie i zaopatrzenie. Często brakuje jej paliwa, samochody się psują, a te, które mają, to lekko opancerzone Humvee, którymi Polacy już nie wyjeżdżają z baz. - Wiedzą, że mamy lepsze środki rozpoznania, z drugiej strony, ja mam jednego tłumacza w grupie, a tam każdy zna język i może przekazać wiadomość - zauważa Niedźwiecki.

- Są trochę jak dziecko na czterokołowym rowerku, my jesteśmy bocznymi kółkami, trzeba doprowadzić do sytuacji, że będą jeździć na kijku, a potem sami - opisuje afgańskie wojsko.

Sygnały od ludności, choć cenne, nie zdejmują z saperów żmudnego obowiązku. Gdy patrol jedzie do wioski autostradą nr 1, której utrzymanie należy do obowiązków polskiego kontyngentu, saperzy najpierw sprawdzają dziury po wcześniejszych eksplozjach, ponieważ zamachowcy chętnie wykorzystują wyrwy, by w miękkim gruncie zakopywać nowe bomby. Zatrzymują się przed przepustami pod drogą, które zamachowcy wykorzystują do ukrywania kanistrów i beczek z materiałem wybuchowym.

Saperzy sprawdzają kanały i podkopy. Niektóre są tak obszerne, że może zmieścić się w nich wyprostowany człowiek. Takie korytarze zasypują, wysadzając je trotylem. Zadaniem saperów wysyłanych "na wąsy" jest sprawdzenie, czy na poboczach dróg nie ma kabli prowadzących do ładunków.

Sprawdzanie trzeba wciąż powtarzać. Poza Polakami robią to amerykańskie patrole RCP (Route Clereance Patrol) z ciężkim sprzętem i robotami do wyciągania ładunków. Te pododdziały mogą wyjąć znaleziony ładunek i zdetonować go z dala od drogi, by nie robić wyrw w asfalcie. Mimo że dzień wcześniej droga była sprawdzana, kolumna RCP powoli posuwa się autostradą. Dwa pojazdy zjeżdżają z niej i sprawdzają prostopadłe do autostrady przepusty. Podróżni w kolorowych autobusach, kierowcy ciężarówek i aut osobowych muszą czekać.

- Sprawdzać trzeba ciągle. Jeżdżenie na dwa uda - albo się uda, albo nie uda - nie jest dobrą metodą, jak pokazało doświadczenie - podsumowuje kapitan Niedźwiecki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dzieci w Afgańskiej wiosce to dobry znak
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.