Co zrobić, żeby dziecko nauczyło się czegoś po swoich błędach? W tym szaleństwie jest metoda

Co zrobić, żeby dziecko nauczyło się czegoś po swoich błędach? W tym szaleństwie jest metoda
(fot. unsplash.com)

Chcesz dziecko upokorzyć? Zastosuj kary. Chcesz dziecko czegoś w życiu nauczyć? Pokaż mu konsekwencje jego działania. One uczą więcej, niż wszystkie kary świata. Jak to jednak zrobić, kiedy serce kraje się w plasterki widząc, jak dziecko popełnia błąd?

Prosiłam, przekonywałam, pokrzyczałam nawet… i nic. Dziecko swoje. Nie wiem, czy przez upartość, czy zwyczajnie przez swoje nie zainteresowanie rzeczami z pogranicza ludzkiej egzystencji. Nie uczy się, nie sprząta, zapomina, upiera się przy czymś, spóźnia... (wpisz dalej stosowne przewinienie)

Próbowałam niczym "Super Niania" sadzania na krzesełku «za karę», potem zakazu telewizji, czy szlabanu na komputer. Zdarzało mi się też zabronić wyjścia do kolegi, czy na ulubioną zbiórkę. Oj działo się!

Kilka lat mojego macierzyństwa wystarczyło i zauważyliśmy z Mężem, że kompletnie nie jesteśmy w tym karaniu konsekwentni. A już magiczne słowo «przepraszam», działo we mnie prawdziwe cuda. Przyznaję. Miękłam.

DEON.PL POLECA

Wyglądało to mniej więcej tak: 

- Za karę nie idziesz na zbiórkę - orzekałam.

Po trwającej kwadrans lub niewiele dłużej ciszy, zgłaszał się delikwent.

Zwykle z tekstem: - To niesprawiedliwe!

I po tych słowach, tak od serca i do bólu szczerze rozmawialiśmy sobie, co sprawiedliwe jest, a co nie. Mogłam wygłosić małe «kazanko». Winowajca udawał, że słucha. W końcu docierała do niego brutalna prawda o tym, że jeśli nie przeprosi, to kazanie może trwać w nieskończoność. Potem ja przepraszałam, że krzyczałam. I wszystko wracało do normy.

I tak to się u nas toczyło przez lata - aż dotarło do mnie, że w tym szaleństwie jest metoda! 

Zwyczajnie to nasze «karanie», a później negocjowanie, było podstawą do omówienia problemu, wymiany wzajemnych żali i pretensji, a nawet niezrozumienia, by na zakończenie mogła zapanować święta zgoda. Oczekiwałam, że brak konsekwencji wyjdzie z czasem i synowie rozbestwią się niesłychanie. I wiecie co? Nic takiego się nie stało (przynajmniej na razie, więc długoletniej gwarancji nie daję).

Z perspektywy czasu patrząc na nasze postępowanie myślę, że wiem dlaczego tak się dzieje. Kara - to słowo głośno wypowiedziane w mojej rodzinie było pretekstem do negocjacji, do dalszego dialogu. W końcu jego celem było wzajemne dowiedzenie, jak bardzo się kochamy. Najlepsza w «karaniu» była ta rozmowa, wymiana argumentów, pokazywanie swoich emocji, zrozumienie (dla cudzych racji). Potem nastawał nieodłączny element każdego karania, słowo «przepraszam» i darowanie kary.

Przy czym zawsze przepraszał ten, kto zawinił. Z bólem serca przyznaję, że czasem byłam to też ja przez to, że: źle się wyraziłam, emocjami potęgowałam złe nastroje, w afekcie zrzuciłam winę na niewinnego itd. Długo by wymieniać. Rozmowa, pozwalała ochłonąć i na spokojnie ocenić zachowanie - nie tylko dziecka, ale również moje. Zawsze powtarzam, że warto wychowanie dziecka zaczynać od siebie.

Ale skoro nie karać, to jak inaczej nauczyć dziecko, że życie zwykle nie jest stąpaniem po czerwonym dywanie?

Pozwól ponosić konsekwencje

Serce mi się czasem w plasterki kraje, ale pozwalam dziecku zmierzyć się z niektórymi konsekwencjami. Uczą więcej, niż wszystkie kary świata.

Jak to zrobić? Pozwolić dziecku ponieść skutki własnego postępowania. Wydaje się, że to proste. Uwierzcie mi, że bycie konsekwentnym nie jest wcale łatwym zadaniem. Oto kilka przykładów z życia wziętych:

  • Maluch chce na śnieg wyjść w sandałkach i tłumaczenie, że zmarznie nie pomaga. Wtedy pozwalam. Serio. Doświadczenie uczy bardziej niż teoria. Uwierzcie mi, że wnioski wyciągnięte były, nim zrobił kilka kroków. 
  • Prosiłam, by syn dał mi bluzę do prania. Nie przyniósł. Nawet za trzecim razem. Pierze sam - ręcznie.
  • Nie zrobił dobrze zadania, ale za nic nie chce poprawić. Odpuszczam. Kiepska ocena najdobitniej pokaże, kto miał rację. Niestety.
  • Zapomniał drugiego śniadania do szkoły. Przykre to dla mnie, ale chodzi głodny. Drugi raz prędko nie zapomni. 
  • Prosiłam, by wszyscy byli gotowi do wyjścia na daną godzinę. Któryś nie przyszedł? Trudno. Odjeżdżamy bez niego.
  • Bawi się widelcem, wymachując przed oczami bratu. Nie pomagają upomnienia. Kolejne pół godziny spędza z oczami przewiązanymi chustką. Niech widzi, jak to jest, gdy się nie widzi.
  • Zapomniał klucza od domu. Przykro mi. Siedzi na ławeczce i czeka, kto pierwszy wróci z kluczami. Czasem siedzą we dwoje, wtedy raźniej.
  • I tak dalej, i tak dalej…

Trochę to zalatuje bezdusznym tyranem?

Serce mam miękkie jak wosk, więc ponoszenie konsekwencji osłodzone jest miodem matczynej miłości. Wyprawa w sandałach na śnieg jest tak naprawdę dobrą zabawą, a dziecię wraca tak szybko i tak zaskoczone, że śmiechu co niemiara. Słowo daję. Taką akcję każdy syn miał zwykle raz w życiu. Później jakoś nikt nie miał ochoty na odzieżowe ekscesy (nie licząc nastolatek, co gołą kostką błyskają na mrozie). Bóg mnie w swej litości obdarzył na wstępie nastoletnimi synami, więc nie pomogę.

Pranie bluzy uważam za niezwykle ważną umiejętność życiową - więc się uczą, jeśli nie dostarczą na czas brudnych ubrań do pralki. Oczywiście tym nauczycielem siłą rzeczy musiałam być ja. Nauczył się chyba już każdy - i nie pamiętam, kiedy sobie sami ostatnio coś prali. Chyba na harcerskim obozie z konieczności.

Zadanie szkolne? Cóż. Wiem, że są rodzice, którzy preferują odrabianie zadań wraz z dziećmi. Ja preferuję pomocy udzielać, gdy któreś dziecię poprosi. A jak prosi i nie słucha dobrych rad? Myślę, że dotkliwe spotkanie z autorytetem nauczyciela uwiarygadnia autorytet rodzica. Z kolejnych rad, korzystają już chętniej.

Inna konsekwencja: kto nie gotowy, nie jedzie. Samochód odjeżdżał bezwzględnie, bez syna, który zbyt długo nie mógł rozstać się z konsolą. I tu się przyznaję - zawróciliśmy kilka przecznic dalej. Nie miałam ani serca, ani odwagi, by zostawić dziecko w domu same. Kilka zawracań później wszyscy na czas są zawsze gotowi.

Brak śniadania i zapominanie kluczy to akurat przykład z życia, w którym konsekwencje dopadły ich w końcu same. Zwyczajnie ja byłam w innej miejscowości. I choćbym chciała, nie miałam jak gnać z pomocą. Zapomniałam, kiedy ostatnio któryś coś zapomniał.

A zasłanianie oczu? Ad hoc wymyślone, gdy namiętnie w dzieciństwie synowie okładali się kijami, widelcami i innymi ostrymi przedmiotami. Okazało się znakomitym pretekstem do rozmów o niepełnosprawności. Pomogło. Polecam!

Kochani! Stosujcie konsekwencje, a nawet «srogie kary»! Ważne, by pociechy czuły, że cokolwiek jest przez was robione, podyktowane jest troską i miłością. Nie ma dla dziecka nic gorszego, niż obojętność - a o tą najłatwiej, gdy je we wszystkim zwyczajnie wyręczamy.

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu "Retro Matka", autorstwa Lidii Góralewicz. Jest ona matką czwórki dzieci i autorką cyklu "Małe kroczki" o tym, jak wprowadzać dziecko w Kościół.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Marta Babik, Marek Babik

Jak kształtować wiarę dziecka, aby nie stała się ona tylko przykrym obowiązkiem? Jak zachować duchowy wymiar sakramentów mimo ich świeckiej otoczki? Co zrobić, żeby dziecko nie nudziło się na mszy?

Autorzy są rodzicami czwórki dzieci....

Skomentuj artykuł

Co zrobić, żeby dziecko nauczyło się czegoś po swoich błędach? W tym szaleństwie jest metoda
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.