Czcij ojca swego i matkę swoją. Czy zawsze?

Dziecko pragnie być kochane. W tym swoim pragnieniu jest bezbronne i naiwne (fot. shutterstock.com)
Joanna Jonderko-Bęczkowska / slo

Nie wszyscy mają szczęście mieć świętych rodziców, takich jak np. Louis i Zélie Martin - beatyfikowani rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Co z całą rzeszą tych, których rodzice nie mogą służyć za dobry przykład? Jak czcić rodzica, dla którego dziecko bywa obciążeniem albo zabawką? Jak dzieci mają się nauczyć miłości od nieświętych rodziców?

Jezus nie dość, że nie ustanowił wyjątków odnośnie czwartego przykazania, to podporządkował je nadrzędnemu przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Kto jak kto, ale On wie najlepiej, co się dzieje w ludzkich rodzinach. Trzeba sobie też zadać pytanie, czy rodzice są w ogóle zdolni do nauczenia miłości - takiej, jakiej każdy pragnie - spełnionej i za darmo? Niekiedy tzw. dobrzy rodzice, kierując się najlepszymi intencjami, uzależniają swoje dzieci od siebie emocjonalnie. Zdaje się, że z nauką miłości jest podobnie jak z nauką dobra.

Uczenie się czy odnajdywanie

DEON.PL POLECA

Nurtowało to Sokratesa na ok. 500 lat przed narodzeniem Jezusa. Sokrates znany był z zadawania pytań w taki sposób, że jego rozmówca sam odnajdywał właściwą odpowiedź. Irytował tym tzw. nauczycieli, bo podczas rozmowy z nim dochodzili do wniosku, że nie wiedzą tego, co myśleli, iż wiedzą. Tego woleli akurat nie wiedzieć. Pewnego razu Sokrates zapytał Protagorasa, czy ów był w stanie nauczać dobra. Protagoras potwierdził. Robił to zawodowo. Sokrates nie przestawał dociekać, w jaki sposób można było nauczać dobra, skoro nie było wiadomo, czym było owo dobro? To tak jakby szukać czegoś, o czym nie ma się zielonego pojęcia - zadanie nie do wykonania. Protagoras, broniąc się, przyznał, że dobro było ogólnie znane. Wniosek nasunął się sam: skoro dobro było znane, nie trzeba było o nim nauczać - wystarczyło go odnaleźć.

Miłości jest każdy w jakimś stopniu świadom. Nawet małe dziecko ją przeczuwa - może nawet bardziej niż dorosły?

Dziecięce zaufanie

Dziecko pragnie być kochane. W tym swoim pragnieniu jest bezbronne i naiwne. Nie każdy może powtórzyć za Teresą od Dzieciątka Jezus, że czuła się w pełni bezpieczna w ramionach ojca. Jej obraz Boga był tym samym nieskażony.

Z poczuciem bezpieczeństwa bywa jednak różnie, podobnie jak z poczuciem bycia chcianym. Rodzice niejednokrotnie, utwierdzają je w przekonaniu, że musi wpierw być grzeczne, odnieść sukcesy w szkole itp., żeby być kochanym. Uczy się przez doświadczenie, że rodzice okazują mu miłość dopiero wtedy, gdy na to sobie zasłuży. Dorastający młody człowiek doświadcza tzw. uwarunkowanej miłości. Miłości, którą trzeba sobie zaskarbić. Później już jako dorosły człowiek wysila się, goni za pracą, osiągnięciami, by zdobyć uznanie otoczenia i jakieś poczucie bezpieczeństwa.

Miłość w krzywym zwierciadle

To wewnętrzne przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć rzutuje na relacje z innymi ludźmi i na własne odniesienie do Boga. Człowiek nadskakuje tym, na których mu zależy. Udowadnia im, że potrafi. Od podwładnych wymaga tego samego. Swoje dzieci będzie traktował podobnie przekonany, że tak trzeba dla ich dobra. Sam przecież doświadczył, że o miłość należy walczyć. Poza domem także trzeba się pokazać jak najlepiej, by zdobyć uznanie. Z czasem nieuchronnie wypala się w tej walce. Zamiast akceptacji i bezpieczeństwa coraz dotkliwiej odczuwa rozczarowanie i poczucie osamotnienia. Najgorszy jednak kryzys przychodzi po śmierci rodzica, o którego względy należało w ten sposób zabiegać. Z chwilą śmierci raz na zawsze przekreślona zostaje nadzieja na spełnienie tego głębokiego, dziecięcego pragnienia - bycia po prostu kochanym. Tu nie mówimy o reakcji żałoby, która jest naturalnym smutkiem po stracie bliskiej osoby. To raczej dojmująca porażka w walce o miłość. Wtedy Bóg jawi się jako srogi sędzia, albo ktoś, kto jest zupełnie niedostępny i bardzo odległy.

Szukanie śladu

Brakuje odwagi, by nie bać się kochać. Zranienia zamykają ludzi przed otwartością. W bliskich relacjach pojawia się zimna kalkulacja i asekuracja. Zamykamy się na dar miłości i tym samym kochamy w bardzo ograniczonym zakresie. Generalnie cierpimy na brak tego, czego nam najbardziej w życiu potrzeba. Dobrze, gdy zaczynamy to sobie uświadamiać, bo dopiero wtedy można zacząć poszukiwania owego śladu z tego szczerego, dziecięcego pragnienia, za którym kryło się całkowite zaufanie. To zaufanie zostało mocno nadwyrężone i okaleczone, ale tam gdzieś jest - na dnie naszej duszy. Jest w nas ślad Miłości. Niejako już Ją znamy. Przecież pragniemy być kochani bezinteresownie - za to, że jesteśmy. Chcemy odczuwać głęboki pokój i radość - niezależnie od wszystkiego.

Powrót do źródła

Poszerzmy nasze pole widzenia poza własne narodziny i śmierć. W odróżnieniu od innych istot nam nie wystarcza istnienie i przemijanie. Henri J.M. Nouwen w swoich rozważaniach na temat śmierci zauważył, że zmarła bliska osoba jest w stanie wyświadczyć dużo dobra. Podczas ziemskiego życia była skrępowana przez ciało i swoje ograniczenia. Dopiero po uwolnieniu z ciała ma pełną swobodę działania. O tym dużo wcześniej świadczyła Małgorzata Maria Alocoque po śmierci Klaudiusza La Colombière: "Wyznam wam w zaufaniu, że otrzymuję dzięki niemu wiele pomocy, może nawet więcej, niźli za życia".

Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim zapewnia: "«Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens» «ma sens... ma sens... ma sens!»". Modli się: "odsłoń mi tajemnicę swego początku!". Tak, jak idąc wzdłuż strumienia w górę, na pewno dotrze się do źródła, tak idąc po śladzie tęsknoty za miłością, można się na nią otworzyć i doświadczać. Iść do źródeł to wsłuchiwać się w samą Miłość. Bóg jest miłością, o jakiej jeszcze nikomu się nawet nie marzyło (por. 1 Kor. 2,9). Apostoł Paweł zwraca uwagę na wolność. Za zbyt wielką cenę zostaliśmy wykupieni, by stać się niewolnikami ludzi (por. 1 Kor. 7,23). Stajemy się nimi, kiedy uzależnimy najgłębsze motywy swojego działania od domniemanej nagrody: jakiegoś uznania, poczucia bezpieczeństwa i kontroli.

Czcij ojca swego i matkę swoją

Czcić to znaczy obdarzać wielkim szacunkiem. Nie wymaga się tkliwych uczuć ani też zaprzeczania faktom, o których wolałoby się nie pamiętać. Sam fakt wydania dziecka na świat wystarczy, by odebrać od tego dziecka ową cześć. Bóg daje dziecku obietnicę. Dlaczego? - Żeby móc oddać cześć, trzeba być wewnętrznie wolnym. Uwolnionym od destrukcyjnych emocjonalnych uwikłań. Niewolnik nie jest w stanie oddać czci. Tu nie chodzi o pozory szacunku, czy nawet troski, za którą może skrywać się wrogość i żal. Konieczne jest uzdrowienie dotychczasowych relacji. Jedynym skutecznym lekarstwem jest przebaczenie. Możliwe jest przebaczenie rzeczy bardzo przeszłych, również osobom zmarłym. W przebaczeniu działa miłość, która nie jest ograniczona czasowo. Czwarte przykazanie staje się jakby probierzem dostatecznego procesu uwolnienia. Cały ten proces skutkuje też zmniejszeniem lęku przed śmiercią. Nie dziwi, że w takiej sytuacji, obietnica powodzenia ma solidne podstawy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czcij ojca swego i matkę swoją. Czy zawsze?
Komentarze (19)
M
Magda
8 maja 2015, 01:54
Czasem jest tak ciężko... Kochać. Ale warto! Świadectwo takie jak to, daje nadzieję. Polecam wam. Z Bogiem [url]http://luckrownia.blogspot.com/2011/05/czcij-ojca-swego-nawet-pijacego.html[/url]
S
skalnica
13 stycznia 2015, 00:12
Artykuł zawiera stwierdzenie, że można przebaczyć nawet rodzicowi, który już umarł. Zastanawiam się, jak to jest możliwe. Przebaczenia uczymy się od Boga. On przebacza nam w sakramencie pokuty i pojednania, który wiemy, jakie ma warunki: trzeba uznać swój grzech, wyznać go, żałować, zadośćuczynić... jeśli tego człowiek nie zrobi przed śmiercią, to potem już nie ma szansy, bo jest poza czasem. Czy my mamy być ,,lepsi" od Boga i przebaczać komuś, kto umarł nie uznająć swojej winy i nie przepraszając za nią (nie wspominając już o zadośćuczynieniu)? Będę wdzięczna za kompetentne wyjaśnienie mi tego.
Z
zraniona
19 stycznia 2015, 21:00
Zadośćuczynić można nawet po śmierci winowajcy. Ja np. zamówiłam Mszę za mojego zmarłego tatę-winowajcę Tu http://www.opoka.org.pl/biblioteka/H/HX/pasyjne_sp_06.html#  jest więcej o zadośćuczynieniu. Warunkiem przebaczenia nie jest uznanie winy przez winowajcę. Ty przebaczasz, a winowajca może nigdy nie uznać swojej winy ale to już jego problem. Brak przebaczenia jest twoim grzechem a brak uznania winy jest grzechem winowajcy (na co nie masz wpływu). Przebaczenie uwalnia twoje serce i duszę.
Z
zraniona
11 stycznia 2015, 15:45
Tylko pierwszy akapit i ostatni porusza postawione pytanie, środek jest nie na temat. Brakuje bardzo wiele rzeczy. To bardzo trudne pytanie i wymaga większej refleksji, a nie tylko powiedzenia komuś: przebacz. Bo jak ma przebaczyć córka która przez 10 lat byłą gwałcona przez ojca? Jak ma przebaczyć syn, którego mama nazywała szmatą? Takich przykładów jest wiele. Zabrakło głębszej refleksji Panie autorze. Moralizowanie tutaj może tylko zaszkodzić.
MA
Michał Argemir
12 stycznia 2015, 10:52
Po ludzku to niemożliwe, ale dla Boga wszystko jest możliwe.  https://www.youtube.com/watch?v=PawDzqGCIsc https://www.youtube.com/watch?v=Gy3UN3qTr-8
12 stycznia 2015, 11:14
Moim zdaniem raczej tylko ostatni delikatnie dotyka istoty problemu czyli przebaczenia i uzdrowienia. To, że nie wystarczy komuś po prostu powiedzieć: przebacz i tyle, to oczywiste. Żadna kilkuset stronicowa książka, a co dopiero artykuł, nie wyczerpie tego tematu, bo jak sama piszesz są to kwestie bardzo indywidualne. Ponieważ właśnie po ludzku nie jest to możliwe, to jedynym sensownym rozwiązaniem jest najlepiej wyjazd na takie rekolekcje, których jest już coraz więcej.
A
andrzej
11 stycznia 2015, 15:36
Żeby pojąć sens przykazania o szacunku do rodziców (tych trudnych również), trzeba zbliżyć się do Boga tak bardzo, aby ujrzeć siebie samą(ego) wraz z całą swoją rodziną z Jego perspektywy. Nic samemu! Człowiek czasem musi sobie jasno i w prawdzie odpowiedzieć, że sam tu i teraz jest za słaby, aby wciąż podążać jako człowiek (bliski ideału). Owszem jako nie pełny człowiek (bez miłości) możemy żyć, wytyczać przyszłe plany, strategie, dążyć do zaspokajania różnych pragnień oraz realizacji swojej wizji sprawiedliwości, a na niej opartego prawa i akceptacji oraz szacunku jakim chcemy obdarzać innych. Jednak takie podejście w dłuższej perspektywie dusi naszą duszę, czyli nasze wnętrze i wypala nas od środka szybciej niż tego się możemy spodziewać. A człowiek to nie tylko ciało i umysł, to również dusza i duch, który musi się zrodzić w sercu człowieka za przyczyną samego Boga. Wiem że wielu ludzi jeszcze nie doświadczyło narodzin w sobie Ducha Bożego, jest to jeszcze przed nimi.  Jest też wielu, którzy być może nigdy tego nie doświadczą, odwracając się od Boga i trwając w tym stanie, aż do śmierci ciała. Bóg Miłością. Bóg w relacjach z człowiekiem wykorzystuje Miłość i z tej perspektywy pragnie spoglądać na nas ludzi. Pragnie byśmy odebrali z powrotem to co dawno temu utraciliśmy w Raju, a do tego jest potrzebny owy Duch Boży zrodzony w naszym wnętrzu duchowym. Tylko tak możemy cieszyć się szczęściem po śmierci naszego ciała. No, więc jakie znaczenie ma owe przykazanie o szacunku wobec naszych rodziców? Jabłko spada nie daleko od jabłoni. A więc My sami mimo, iż być może gardzimy naszymi rodzicami, również jesteśmy zdolni do tego zła jakie doświadczyliśmy od rodziców. Jak drzewo, które ma korzenie sięgające głęboko w ziemię, tak drzewo rodzinne tworzy wraz z nami pewne korzenie, które  ciągną się poza nasze życie cielesne, doczesne.
A
andrzej
11 stycznia 2015, 15:37
c.d. Wyobraźmy sobie sytuację. Mamy trudne relacje z rodzicami zmuszające nas do wzajemnego obrzucania się przekleństwami. Rodzice kiedyś umierają, a te nasze przekleństwa cementują ich tam w niższym wymiarze. Przeklęte dusze nie mogą podążać ku bożemu światłu i nie mogą ewoluować w miłości. Czym więc się tam karmią? Jak nie miłością to pozostają negatywne energie. Kiedyś w końcu i my umrzemy. Gdzie pójdziemy? Gdzie będziemy podążać w duchowej postaci po śmierci naszego ciała? Nas też będą więzić pęta wzajemnych przekleństw! O wiele gorzej będzie (dla nas) jeśli i nasze dzieci będą miały z nami takie same relacje jak my z naszymi rodzicami lub choćby jednym z nich. I jak tu marzyć o szczęściu po śmierci ciała? Zastanówcie się nad głębokim sensem przebaczenia wszystkich krzywd doznanych od rodzica. Wiem, że dla niektórych może być to zbyt trudne, ba nawet tego teraz nie chcą. Nie przekreślajcie do KOŃCA waszego rodzica! Lepiej już zbudować jakiś dystans i dać czas sobie i jemu, aż nastanie lepszy czas, jako dar od Boga by wyprostować przyszłe ścieżki (wybiegające poza ten wymiar). Owszem rodzica zabójcę, trudno zaakceptować nawet i po 40 latach.  Jednak Bóg uczy, że kiedyś trzeba będzie przebaczyć! Wiem, że próbując zrozumieć to samemu, bardzo szybko uderzymy w nasz mur, wybudowany w naszym sercu. Dlatego musimy pamiętać, że są takie wyzwania stawiane w naszym życiu, że sami sobie z tymi wyzwaniami nie radzimy. Dlatego Bóg wciąż jest tutaj i czeka na każdego z nas, aby nam pomóc. On ukazuje nam swoją bezgraniczną Miłość i chce nam pomagać nawet na najbardziej pokręconych ścieżkach naszego życia. Pragnie nas wyzwalać z całego zła tego świata, odbierać nam to co nas psuje od środka, a w zamian obdarowywać nas darami, o których nawet nie mamy pojęcia, bo nie znamy wymiaru nieba, do którego Bóg nas pragnie prowadzić.
A
andrzej
11 stycznia 2015, 15:40
c.d. Prawdziwe szczęście możemy odnaleźć jedynie w komunii z samym Bogiem. Jeszcze tu na ziemi możemy doświadczyć tego nieporównywalnego doznania komunii z Bogiem. I choć ta chwila bywa bardzo krótka, bo na przeszkodzie stoi ciało, to daje jakieś pojęcie jak potężna się staje owa komunia, gdy ciało ulegnie zużyciu i odejdzie. Komunia dusz (po śmierci ciała) z Bogiem jest tak ogromna, że nie można jej opisać, tak by była zrozumiała dla ludzkiego umysłu. Póki żyjemy nie możemy jej w pełni pojąć, ani zrozumieć i dlatego ulegamy ziemskim iluzjom szczęścia.  Nie traćmy jednak wiary w przyszłość, lepszą przyszłość, przyszłość przepełnioną szczęściem, szczęściem z komunii z Bogiem i na wieczność. Trzeba tylko zaufać Bogu i podążać wedle Jego wskazówek.
2L
25 lat
11 stycznia 2015, 11:40
uzależnianie akceptacji dawanej przez rodzica dla dziecka, od tego czy robi to co rodzic od niego oczekuje jest jak zabijanie dziecka sztyletem, sam tak mam choć nie wiem kto bardziej ten sztylet wbija, rodzice czy ja sam
D
dziecko
10 stycznia 2015, 22:45
Czcić ojca, który porzucił mnie, siostrę i mamę i nawet nie chce płacić alimentów?
S
Sol
11 stycznia 2015, 00:47
Poprzez szanowanie takiego ojca wykazujesz brak szacunku dla siebie. Wiec nie miej wyrzutów sumienia, ze nic do takiego ojca nie czujesz. Wbrew temu co autor sugeruje rodzic tez musi zapracować na szacunek dziecka. Pozdrawiam serdecznie.
P
paweł
11 stycznia 2015, 20:43
potrzeba uzdrownienia Twojego serca, przerabiałem to samo. Proś o to by Pan dotknął tych ran, to proces. Nic nie zadziała automatycznie , ani magiczne czcij ojca ani inne foruły wiary. Tylko łaska. Ale zapewniam, że szkoda życia na trzymanie krzywdy w sobie.
P
paweł
10 stycznia 2015, 22:09
jesli w pirewszej intymnej  relacji będę ja i Bóg  wszystkie inne będą na dobrym miejscu i w dobrej prespektywie. Przede wszystkim te trudne , poranione, zerwane. Wiem to po sobie bo trzymając się Boga i Jego prowadzłem mogłem pojednac się z moim tatą, zapomnieć zranienia z dzieciństwa i młodości i dać mu miłość i opiekę kiedy się zestarzał i stracił wzrok. Bez szukania Boga i bez Jego łaski byłoby to po ludzku niemożliwe
AC
Anna Cepeniuk
14 listopada 2012, 15:33
~Ariel - warto przeczytać teksty, które zamiesciły zeszyty W DRODZE - chyba 2009 roku pt. "Czcij syna i córke" ........Mnie osobiście wiele wyjąsniły i bardzo mi pomogły.. Świetnie też o tym pisze Anzelm Grun w książce  o granicach........
ZT
z tekstu
14 listopada 2012, 13:53
"Żeby móc oddać cześć, trzeba być wewnętrznie wolnym. Uwolnionym od destrukcyjnych emocjonalnych uwikłań. Niewolnik nie jest w stanie oddać czci. Tu nie chodzi o pozory szacunku, czy nawet troski, za którą może skrywać się wrogość i żal. Konieczne jest uzdrowienie dotychczasowych relacji. Jedynym skutecznym lekarstwem jest przebaczenie. "
A
Ariel
14 listopada 2012, 12:13
Po trzech latach terapii, pobycie w szpitalu psychiatrycznym i rozpaczliwej próbie zbudowania szacunku do samego siebie nadal nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie "dlaczego to ja mam szanować ludzi, którzy według mnie nie zasługują na ten szacunek". Jedyna logiczna odpowiedź leży u podstaw wiary. Jeżeli zakładamy, że Bóg wie za nas lepiej o nas to bez względu co się stanie mamy mu być posłuszni. Jednym się poszczęściło i mają dzieciństwo a innych Bóg wybrał i jedyną nadzieją jest akceptacja i pokora. "Szanuj i czcij ojca swego i matkę swoją" ... bez względu na cokolwiek. Czy matka życzy śmierci twojej żonie bo nie dość szybko jej usługuje szanuj bo to matka i bądź posłuszny. Jeżeli ojciec nazywa cię "głupkiem i odchodami" szanuj i bądź posłuszny. Jeżeli matka chce pokazać, że potafi całować lepiej niż żona bo matkę ma się tylko jedną a żonę zawsze się znajdzie, szanuj i bądź posłuszny. Bądź posłuszny bo idziesz drogą wskazaną przez Boga, to jest twój krzyż bo zostałeś wybrany.  
10 stycznia 2015, 17:21
Jako dorosły, posłuszny masz być Bogu, nie ojcu czy matce. Im masz przebaczyć i ich opuścić. Mk 10,7-8: "dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę 8 i złączy się ze swoją żoną (...)". Ale żeby być posłusznym Bogu, najpierw wiedzieć co on od Ciebie chce, co chce powiedzieć przez to, co Cię spotyka. Jeżeli Cię doświadcza, to Mu za to dziękuj, ale wciąż wiedz, że jako kochający Ojciec pragnie Twojego szczęścia i życia w pełni a nie w mizerii. Polecam książkę Moc Uwielbienia (Merlin Carothers). A ludzi trzeba przede wszystkim kochać. Jeżeli Cię nie szanują to im przebacz, ale odejdź od nich. Dlaczego masz ludzi kochać? Bo Bóg ich pierwszy umiłował. Kochaj ich Jego miłością, ludzka na to nie starczy. Generalnie polecam codzienne Słowo Boże jako najlepszą terapię.
TT
tes tes
19 listopada 2010, 12:33
 Czcij-to nie znaczy"słuchaj",dorosłe dziecko powinno zawsze wysłuchać co mają rodzice do pwiedzenia,ale postepować wg swojego uznania.