Wideodziecko
"Na lekcji matmy z kolegą obejrzeliśmy kolejny film" - to korespondencja esemesowa dwunastolatka z ostatniej ławki do kolegi z trzeciej ławki w drugim rzędzie. Koledzy ściągnęli sobie filmik z YouTube i już przygotowali do oglądania kolejne na następne lekcje.
Wszystkie filmiki pochodzą z serii "śmieszne filmy" i chłopaki wykazują dużo samozaparcia, aby w czasie lekcji zapanować nad wybuchem śmiechu i dekonspiracją. Wielu rodziców byłoby bardzo zaskoczonych, gdyby ktoś im powiedział, że tym zajmują się podczas lekcji ich przyszli geniusze, w których pokładają swoje najskrytsze, niezrealizowane życiowe ambicje. Dlatego też spełniają ich wszystkie życzenia, kupując im najnowsze iPody, komórki, laptopy, cyfrowe odtwarzacze muzyki i filmów.
Współczesny chłopak czy dziewczyna, idąc do szkoły uzbrojony w elektroniczne gadżety, jest tak zafascynowany i zaabsorbowany, że z prawdziwym trudem uruchamia resztki pozostałej koncentracji na lekcjach. Kiedy opuszcza bramy szkoły, myśli tylko o jednym - o kolejnych esemesach do kolegów i kontynuacji przerwanej sieciowej gry. W porównaniu z magicznym światem toru wyścigowego najnowszej gry świat realny jest mało ciekawy, powolny i niesie mało informacji.
Świat elektronicznych gadżetów i treści, jakie niosą, nie jest już tylko dodatkiem, nie jest alternatywą - on jest zamiast. Zakłóca lub nawet burzy cały naturalny proces uczenia się świata dziecka, zachwyconego obrazem rzeczy nierzeczywistych i wyimaginowanych. Owa wirtualność świata i jego symulacja dają nierzadko poczucie kreowania świata realnego. Początkowo daje to złudzenie nowych twórczych możliwości, jednak tą drogą nastolatek w sposób trwały alienuje się z rzeczywistości, zamieniając ją na rodzaj "wideożycia".
Włoski medioznawca Giovanni Sartori ostrzegał przed takim życiem, powiadając, że jest to prosta droga do egzystowania bez celu, zmieniająca się w jałowe i męczące zabijanie życiowego czasu. Dziś elektroniczne gadżety eliminują rzeczywistych nauczycieli, zamieniając się w nauczycieli dziecka, powodując, że ono już nie składa liter w wyrazy, ale ogląda kolejne migające obrazki. Jego umysł staje się gnuśny, "rozmiękczony" przez bierne patrzenie.
Dziś chłopak zdolny jedynie do życia w grach komputerowych wcale nie jest rzadkością. Zwłaszcza w mieście. Można sobie stawiać pytanie, czy takie dziecko wydorośleje, gdy jego świat to kultura młodzieżowa i muzyka rockowa, metalowa, nierealne postaci z muzycznych magazynów.
Amerykański antropolog Allan Bloom mówił, iż w kulturze rockowej podstawą bycia razem są "złudzenia wspólnych odczuć, kontakt fizyczny i niewyraźnie mamrotane formuły, które jakoby mają mieć więcej sensu niż tworzące je słowa". Inny badacz kultury młodzieżowej zauważa, iż nastolatki "przemykają po dorosłym świecie" szkoły, państwa, rodziny. W szkole leniwie wysłuchują lekcji, nie czytają książek ani gazet, "barykadują się w swoich pokojach, ozdobionych plakatami swoich bohaterów, oglądają swoje widowiska, spacerują ulicami zanurzeni w swojej muzyce". Budzą się, gdy znajdą się na dyskotece. Wtedy, stłoczeni, mają złudzenie, że są jednym organizmem. Dlatego dziś każdy dobry nauczyciel czy pedagog bardzo często staje przed zadaniem, jak dziecko z tego świata porwać i wydobyć, by na nowo objaśniać mu rzeczywisty świat i przedstawiać realnych ludzi. Zwłaszcza gdy rodzice zawiodą, bo przecież zawodzą. Gdyż w przeciwnym wypadku "wideodziecko" by się nie poczęło.
Skomentuj artykuł