Grochem o ścianę

(fot. horrigans / flickr.com)
Iwona Galińska / slo

Rząd przyjął ustawę, na mocy której we wrześniu 2014 r. do szkół pójdą sześciolatki urodzone w pierwszej połowie 2008 r. oraz siedmiolatki, a w następnym roku urodzone po czerwcu 2008 r. i cały rocznik 2009.

Reforma wymyślona jeszcze przez poprzednią minister edukacji Katarzynę Hall straszy dzieci i rodziców już kilka lat. Minister odeszła. Na jej miejsce została powołana jej zastępczyni - Krystyna Szumilas, która przejęła wszystkie wymysły swojej poprzedniczki jako prawdę objawioną. Reforma edukacji sześciolatków miała wejść w życie już dwa razy - w 2009 r. oraz w 2012 r. Na skutek zdecydowanego protestu rodziców ministerstwo odłożyło ją do 2014 r. Tym samym resort przyznał się do błędów reformy. Stwierdzono jednak, że są to jedynie niedopracowania, które uda się zlikwidować. Chodziło głównie o niedostosowaną do potrzeb maluchów infrastrukturę. Mniejsze, lepiej wyposażone sale, małe sanitariaty i umywalki, świetlica dla malców oddzielona od reszty dzieci. Przez te cztery lata wiele z tych niedoróbek zostało zmienionych, a rodzice nadal sprzeciwiają się, aby ich dzieci poszły do szkoły w wieku sześciu lat. Dlaczego, przecież niemal we wszystkich europejskich krajach sześciolatki, a nierzadko pięciolatki i czterolatki chodzą do szkoły? Dlaczego więc nasze dzieci mają się wlec w edukacyjnym ogonie Europy i później pozostawać w tyle na rynku pracy? Warto się zastanowić nad tym, dlaczego reforma edukacyjna działa z lepszym lub gorszym skutkiem w innych krajach, a u nas natrafia na tak zdecydowany opór.

Sześciolatki w Europie

Najlepsze osiągnięcia w edukacji dzieci mają Finowie, którzy swoje maluchy posyłają do szkół w wieku siedmiu lat. Finlandia stawia na bardziej swobodny rozwój uczniów. Nie ma ocen dla tych najmłodszych, rozbudowany jest lepszy system motywacyjny, a słabszych uczniów wspiera się, pozostawiając im dużo swobody.

W Wielkiej Brytanii w 2008 r. BBC w swoim programie wskazywało na Polskę, gdzie edukacja dzieci zaczyna się w wieku siedmiu lat i mali uczniowie potrafią lepiej uczyć się pisać niż ich angielscy rówieśnicy. "Daily Mail" publikuje ostatnio badania, które mówią, że zbyt wczesny start edukacyjny osłabia potencjał intelektualny najzdolniejszych dzieci.

W Europie nie tylko u nas i w Finlandii edukacja rozpoczyna się w wieku siedmiu lat. Podobnie jest w Bułgarii, Estonii, Danii, Szwecji, na Łotwie i Litwie. W Słowenii rodzice sześciolatków mogą dziecko uczyć w domu.

Tam, gdzie nauka jest wczesna, szkoła wygląda zupełnie inaczej. Rozwija się aktywność ruchową, a poprzez zabawę dziecko ma wprowadzone elementy edukacyjne. Nauczyciel jest ciągle obecny z maluchami. Nawet na przerwach dzieci nie integrują się ze starszymi rocznikami. Zajęcia rozpoczynają się swobodną zabawą bez ingerencji nauczyciela, który dyskretnie obserwuje swoich uczniów. Infrastruktura jest dostosowana do potrzeb maluchów. Klasy i przybory są kolorowe, wesołe. Taka szkoła przypomina przedszkole z pewnymi tylko elementami nauki.

Skąd u nas znaleźć pieniądze na tak wyposażone szkoły dla małych dzieci? Samorządy nie mają na to środków. Z braku funduszy zamykają wiele placówek oświatowych, a nie tworzą radosnych i bezpiecznych miejsc dla maluchów.

Polskie realia

Gdy cztery lata temu wprowadzano reformę, powstał ruch obywatelski kierowany przez Karolinę i Tomasza Elbanowskich. Działają pod szyldem Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców. Zorganizowano akcję pod hasłem "Ratuj Maluchy". To dzięki ich działaniom reforma została wstrzymana i teraz ważą się jej losy. Do tej pory rodzice mieli możliwość wyboru. Mogli posłać dziecko do szkoły wcześniej lub w wieku siedmiu lat. Z badań przeprowadzonych przez Pedagogium Wyższą Szkołę Nauk Społecznych w Warszawie wynika, że co drugi rodzic, który zdecydował się, aby jego dziecko rozpoczęło wcześniej naukę, dzisiaj tego żałuje (57,6 proc.).

Rodzice zamieszkujący mniejsze miejscowości (poniżej 50 tys.) nie posłaliby ponownie dziecka do szkoły w wieku sześciu lat. W większych miastach - ok. 47 proc. Co trzeci rodzic zauważył u dziecka "liczne problemy adaptacyjne" wynikające z różnicy wieku. Co siódmy rodzic mówi, że jego dziecko płacze lub przeżywa lęki związane z pójściem do szkoły.

Z badań wynika, że nauczyciele mówią podobnie. Twierdzą, że sześciolatki są mało odporne emocjonalnie, ich tempo pracy jest bardzo wolne, a to zaburza ciągłość lekcji.

¼ rodziców uwierzyła kampanii rządowej o dobrym przygotowaniu szkół. Teraz są rozczarowani. Połowa rodziców uważa, że infrastruktura szkół nie spełnia wymogów, a 1/3 narzeka na jakość pracy pedagogów.

Chociaż cztery lata temu przyjęto reformę, dopiero teraz ministerstwo bada, czy sześciolatki nadają się, aby rozpocząć edukację w tym wieku. Paradoksalnie badania prowadzi Instytut Badań Edukacyjnych podlegający MEN. Wynik jest przewidywalny. Już teraz wiadomo, że z badań wykluczono dzieci z trwałymi problemami zdrowotnymi oraz te z opinią o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju, aby nie pogorszyły wyników badań.

Ale te dzieci także podlegają obowiązkowi wcześniejszej nauki. Badanie ma kosztować 4 mln zł, czyli 1300 na jedno dziecko. Smaczku całej sprawie nadaje fakt, że dla rodziców, którzy wezmą udział w badaniach, czekają nagrody. Każdy dostanie talon na zakupy do hipermarketu, a jeden z nich wylosuje samochód terenowy.

Badania badaniami, a MEN i tak idzie jak taran w forsowaniu swojej reformy. Nie obchodzi go raport NIK, który stwierdza, że tylko co piąta szkoła jest przygotowana na reformę. Ministerstwo Edukacji Narodowej potrafi także manipulować danymi. Tak się stało z danymi Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Na niego właśnie powołuje się Krystyna Szumilas, twierdząc, że ponad 90 proc. szkół jest dobrze przygotowanych na przyjęcie sześciolatków.

Do redakcji "Rzeczpospolitej" zgłosili się pracownicy jednej ze stacji sanitarnych, uważając, że raport przedstawia fałszywe dane. Tak go skonstruowano, że nawet szkoła zupełnie nieprzygotowana wypada dobrze, a w rzeczywistości co druga placówka nie ma odpowiedniej infrastruktury. - Sześciolatkom poświęcona jest jedynie część oceny - mówi jeden z pracowników stacji sanitarnej. - Szkołom przyznawane są punkty według specjalnego klucza, a następnie zostają one zsumowane i tak powstaje ostateczny wynik określający stan szkoły. W praktyce wygląda to tak, że nawet jeśli za przygotowanie szkoły do nauki sześciolatków nie przyznano żadnych punktów, to szkoła i tak ma szansę na ocenę dobrą.

MEN ignoruje raporty przesyłane przez rodziców o nieprzygotowaniu szkół do reformy. W podwarszawskim Józefowie opracowano profesjonalną prezentację, w której zebrano wszystkie braki placówki i propozycję naprawy. Przedstawiono, że na jedno dziecko w świetlicy przypada 0,6 m2 (na więźnia w celi 3 m2). Dziecko powinno zjeść obiad w szkolnej stołówce w ciągu czterech minut, bo na 660 uczniów w szkole są tylko 64 miejsca przy stołach. Braki są również w umywalkach i sanitariatach. Prezentacja trafiła do MEN. I nic, jak kamień w wodę. Dopiero po licznych interwencjach przesłano ją do kuratorium.

Niektórzy rodzice uwierzyli zapewnieniom propagandowym rządu i posłali maluchy do szkół. Dziś bardzo tego żałują i występują do dyrekcji placówek z prośbą o zostawienie dzieci na drugi rok w tej samej klasie. W Olszewnicy w województwie lubelskim wszyscy rodzice pierwszoroczniaków wnieśli taką petycję, argumentując to tym, że dzieci nie są dostatecznie rozwinięte. Szkoła spełniła postulat rodziców. Trudno się dziwić opóźnieniom w edukacji, bo różnica między "rówieśnikami w klasie" wynosi nawet 22 miesiące. Dziecko, które na naukę czytania miało do tej pory dwa lata (6-, 7-latkowie), teraz tę umiejętność powinno opanować w ciągu roku.

Wszystko zostało postawione na głowie

Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców podjęło konsekwentną walkę o wrzucenie tej reformy do kosza. 12 czerwca br. złożono w Sejmie prawie milion podpisów ws. obowiązku szkolnego sześciolatków, z zapowiedzią, że będą walczyć do skutku. - Przynosimy dzisiaj do Sejmu blisko milion głosów poparcia dla referendum edukacyjnego. Jako obywatele, jako rodzice nie zgadzamy się na reformę robioną bez pieniędzy, bez przygotowania, bez planu i bez szacunku dla dzieci oraz bez rozmowy z rodzicami. Przez te pięć lat nikt z nami, rodzicami, którzy zgłaszaliśmy konkretne zastrzeżenia do tej reformy, nie rozmawiał. Nie było woli dialogu ani ze strony pani minister, ani premiera - powiedziała Karolina Elbanowska.

Dzień przed złożeniem podpisów w Sejmie premier zorganizował konferencję w sprawie reformy, broniąc jej zajadle. Na swojego eksperta wyznaczył Dorotę Zawadzką. Przy jego boku zasiadła superniania, słynna niegdyś z reklamy zachwalającej żywienie dzieci margaryną. W spocie reklamowym emitowanym przez TVP wypowiada także mądrości na temat reformy. Zachęca rodziców do przeżycia fascynującej przygody związanej z pójściem dziecka do szkoły. W tej samej reklamie inna ekspertka - aktorka Weronika Książkiewicz zachowuje się jak kosmitka, twierdząc, że nie zna nikogo, kto by żałował decyzji posłania sześciolatka do szkoły. Na tego rodzaju mądrości wydano tylko w grudniu ubiegłego roku 2 mln zł. Dziwna rozrzutność w czasach kryzysu, gdy nie ma pieniędzy na modernizację szkół. Ale czego się można po tej władzy spodziewać, gdy argumentem w sprawie skuteczności reformy jest fakt, że już w czasach zaborów sześciolatki chodziły do szkoły. Autorką tej sentencji jest prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Za i przeciw

Skupiając się na arogancji i niekompetencji władzy, wszechobecnym bałaganie, sprawach związanych z poważnymi brakami w infrastrukturze, można zagubić sens idei reformy. Czy cała powinna pójść do kosza? Czy wymaga ona gruntownej przebudowy? Pewien niepokój budzi fakt, że według przeciwników reformy tylko rodzic powinien decydować o wcześniejszym pójściu do szkoły swojego dziecka. A co w takim razie z dziećmi zaniedbanymi, pozbawionymi właściwej opieki rodzicielskiej? Co z dziećmi z prostych środowisk, w których rodzice nie są w stanie wydać wiarygodnej opinii? Dlatego każdy sześcioletni maluch powinien przejść przez badania psychologa i pedagoga. Dopiero po wydaniu opinii przez ekspertów rodzice powinni mieć prawo do podjęcia decyzji, czy chcą posłać malca wcześniej do szkoły. Oczywiście, zarówno klasy, jak i pedagodzy muszą być do tego przygotowani. Sześciolatek nie może być narażony na agresję starszych kolegów, zmuszanie do siedzenia w ławce przez pięć godzin lekcyjnych, a w domu długie ślęczenie nad zadanym materiałem, jedzenie posiłku w szkolnej stołówce w pośpiechu i stresie oraz wiele innych niedociągnięć.

Jeżeli wzorujemy się na krajach Zachodu, to stwórzmy naszym dzieciom warunki choćby zbliżone do tych, jakie mają sześciolatki w innych państwach. Nie wciskajmy rodzicom kolejnego bubla, przekonując ich, że jest on idealnym rozwiązaniem, które zapewni sześciolatkom bezpieczeństwo i szybszy rozwój intelektualny.

----------------------------------

Sprostowanie Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE) wysłane do Redakcji DEON.pl (dokument nr ZUP/2932/ŁZ/13 z dn. 29.08.2013 r.) w sprawie powyższego artykułu z Tygodnika katolickiego "Niedziala", który można także znaleźć TUTAJ:

Treść sprostowania:

Nie jest prawdziwym stwierdzenie zawarte w artykule "Grochem o ścianę" sugerujące, że badanie prowadzone przez IBE ma sprawdzić, czy "sześciolatki nadają się, aby rozpocząć edukację w tym wieku". Celem badania Test Umiejętności na Starcie Szkolnym jest sprawdzenie, jak rozwijają się 6- i 7-letnie dzieci w zależności od różnych ścieżek edukacyjnych.

Nie jest też prawdziwym stwierdzenie, że nie badano dzieci z problemami zdrowotnymi, by nie pogarszać wyników TUNSS. W badaniu wzięło udział 76 dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności, które były w stanie wykonać test. Wykluczono jedynie 18 na 3100 badanych dzieci i nie wpływa to na wynik badania.

Prof. IFiS PAN dr. hab. Michał Federowicz, dyrektor IBE

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Grochem o ścianę
Komentarze (18)
J
janina
20 sierpnia 2013, 06:48
W Czechach edukację zaczyna się w wieku 6 lat, sama w klasie miałam koleżanki i kolegów, którzy poszli do szkoły w wieku 5 lat i paru miesięcy (co więcej, mój Tata ma 49 lat i poszedł do szkoły mając 5 latek i 8 miesięcy i zawsze miło wspomina lata szkolne, bez żadnych tragedii).
M
Mateusz
19 sierpnia 2013, 21:26
Moim zdaniem wysyłanie 6 latków do szkoły, to błąd. W tym kraju wszystko musi mieć pośredników albo dizajnerów, którzy pokażą nam jak żyć właściwie. Mam 40 lat i widzę wśród moich bliskich i znajomych jak dzieci wychowują się do siódmego roku życia. Nie bez powodu ktoś wymyślił, że dzieci są gotowe do przyjmowania wiedzy szkolnej w wieku 7 lat. Rodzice tych dzieci, które znam wcale nie są za głupi na rozum swoich sześćio a nawet siedmioletnich pociech. No wiec po co psuć ten układ. Moim zdaniem komuś zależy na odizolowaniu dzieci od rodziców, którzy (pomijając wyjątki) dają im dobry przykład. Paradoksalnie historia pokazuje, że wiedza powinna iść w zgodzie z życiem. Rzeczywistość uświadamia, że nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków. A zatem pojawia się tu biblijny paradoks śślepca prowadzonego przez chromego. Norwid napisał kiedyś: "Żeby poznać drogę przyszłą, trzeba wiedzieć skąd się przyszło". Jeżeli każde zachowanie seksualne nazywa się UNISEXEM a sprzeciw temu pojęciu Homofobią, to ja nie chcę posyłać żadnych dzieci do takiej szkoły. Jeśli zaś chodzi o kolejnych ministrów edukacji, to mam wrażenie, że pochodzą z tego samego rodu Debillusów Imbecilum. Przykładem jest Giertych, który chciał usunąć z lektur Pornografię Gombrowicza, a nie sprzeciwił się wychowaniu seksualnemu gdzie instruuje się jak powinno się zakładać prezerwatywę. Na koniec dodam, że według mnie nie wszystko złoto, co się święci i nie musimy naśladować innych krajów. Być może poziom intelektualny jest większy w cytowanej Finlandii, ale pustka duchowa też. Jak mówi św. Paweł: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść". Pamiętajmy, że szkoła kształtuje rozwój osobowości młodego człowieka, który powinien nauczyć się najważniejszej rzeczy WIEDZA JEST DLA CZŁOWIEKA, A NIE CZŁOWIEK DLA WIEDZY
A
ania
19 sierpnia 2013, 12:50
przepraszam za pomyłki, literówki i wiem, że ma być skończywszy, a nie skączywszy
A
ania
19 sierpnia 2013, 12:48
popieram pomysł wysyłania 6-latkow do takich szkół, gdzie nauka jest poprzez zabawę (lepszy start, lepsze mozliwości w dzisiejszym świecie) ale niestety w POLSCE jest ten pomyśł nie wykonalny... wszyscy wiemy z jkaich powodów. Począwszy przez chore, złodziejsskie żałosne rządy tchórzy a skączywszy na jednej z konsekwencji - patologii społecznej (agresywne dzieciaki, nauczyciele nieprzystosowani do pracy w podstawówkach i nie mających kwalifikacji wewnętrznych by pomóc, zrozumieć dzieci etc etc)
P
pcs
16 sierpnia 2013, 21:28
Nawet jesli pcs ma racje i niektore dzieci moga skorzystac na wczesniejszej edukacji to nie mozna tracic z oczu najwazniejszego aspektu dyskusji - decyzje nt. wychowania maja nalezec do rodzicow i tylko do niech a nie do premiera, urzednikow, kuratorow czy "odpowiednich osob". Podejscie prezentowane przez MEN to totalniactwo, tym bardziej dziwne ze strony tzw. liberalnej i wolnorynkowej PO. ... Chciałbym się całkowicie zgodzić. Pozostaje jedynie problem tych rodziców, którzy nie będą zainteresowani dokonaniem najlepszego dla swoich dzieci wyboru. Zresztą jest o tym też mowa w artykule. I to bez względu na to, czy akurat dla konkretnego dzieciaka, lepsze by było żeby poszedł do szkoły w wieku 6 czy 7 lat. Bo mogę sobie też wyobrazić sytuację, że rodzice wysyłają na siłę słabiej rozwiniętego sześciolatka - "a niech idzie, to szybciej pójdzie do roboty".
P
pcs
16 sierpnia 2013, 21:19
Ja opieram się na badaniach, które zamówiło MEN i ukryło ich wyniki. Z tych badań wynika, że większość 6-latków po pierwszej klasie traci chęć do dalszej nauki, co w przypadku siedmiolatków dotyczy kilku procent ich populacji. To są badanie, a nie twoje, wyssane z palca, bajania. ... Hmm... Chyba w taki sposób do nieczego nie dojdziemy... Moje słowa są wyssane z palca, a Twoja historia to najszczersza prawda, poparta utajnionymi badaniami;) Ja bardzo dobrze wiem, w jaki sposób z tych samych badań można wyciągnąć różne wnioski i nie zamierzam się tu wdawać w dyskusję. Nad badaniami niech dyskutują specjaliści. Ale ja swoje zdanie na ten temat mam, możesz się z nim nie zgadzać, ale nie obrażaj mnie, twierdząc, że piszę kłamstwa. Bo w takiej dyskusji, to ja wolałbym nie brać udziału.
A
Anglia
16 sierpnia 2013, 21:09
Nawet jesli pcs ma racje i niektore dzieci moga skorzystac na wczesniejszej edukacji to nie mozna tracic z oczu najwazniejszego aspektu dyskusji - decyzje nt. wychowania maja nalezec do rodzicow i tylko do niech a nie do premiera, urzednikow, kuratorow czy "odpowiednich osob". Podejscie prezentowane przez MEN to totalniactwo, tym bardziej dziwne ze strony tzw. liberalnej i wolnorynkowej PO.
jazmig jazmig
16 sierpnia 2013, 13:48
@pcs Ależ wszyscy opieramy się na własnym doświadczeniu. ... Ja opieram się na badaniach, które zamówiło MEN i ukryło ich wyniki. Z tych badań wynika, że większość 6-latków po pierwszej klasie traci chęć do dalszej nauki, co w przypadku siedmiolatków dotyczy kilku procent ich populacji. To są badanie, a nie twoje, wyssane z palca, bajania.
P
pcs
14 sierpnia 2013, 07:53
Ależ wszyscy opieramy się na własnym doświadczeniu. Tylko, czy z faktu, że dzieciaki wykazywały fizyczną wyższość, nie wynika, że zawiedli nauczycielie i rodzice? Bo przecież teraz mówimy, żeby wszyscy szli wcześniej do szkoły, czyli takich różnic nie będzie. Czy na pewno? W każdej klasie będzie dzieciak mniej rozwinięty fizycznie i może stać się ofiarą przemocy. Tu trzeba przeciwdziałać, bez względu na to w jakim wieku są dzieci. Nieprzygotowanie szkół oczywiście jest problemem. Ale mam tu dwie wątpliwości - dlaczego twierdzimy, że szkoły są nieprzygotowane, a 40 lat temu były? Jeżeli to jest jedyny powód, to dlaczego nie walczymy o lepsze przygotowanie szkół, tylko o to, żeby sześciolatki nie szły do szkoły?
O
ojciec
13 sierpnia 2013, 20:57
@pcs Po pierwsze, problem w tym, że Twoja szczerość jest co najmniej wątpliwa. Opierasz się na jednym, własnym, przykładzie, który nie ma pokrycia w statystykach. Jeśli chcesz, to i ja dodam swoje 3 grosze - również poszedłem rok wcześniej do szkoły i była to dla mnie tragedia. Intelektualnie - być może - przewyższałem dzieciaki w klasie, które jednak nigdy nie zapominały przypomnieć mi o tym, że przewyższają mnie fizycznie. A nauczyciele zwykle takie problemy mają w niewielkim poważaniu. Po drugie, szkoły, jak nie doczytałeś, nie są przygotowane na zabawę. Nie są przygotowane nawet na wydawanie posiłków dzieciakom. Po trzecie, jeśli chodzi o słabo opłacanych, zwykle niechętnych samorozwojowi i zagrożonych wyrzuceniem z pracy nauczycieli, to ostatnią rzeczą, jaka ich interesuje, jest bycie "odpowiednią osobą".
P
pcs
13 sierpnia 2013, 20:16
Szanowni Państwo, szczerze opisałem, jak pozytywny wpływ na moje życie miało to, czego się nauczyłem w przedszkolu. Szczerze opisałem niedouczonych rodziców, żyjących ze wsparcia pomocy społecznej, którzy krzyczą, że złe państwo chce ukraść dzieciństwo ich dzieci. A tu czytam, że jestem trollem, propagandzistą… AM wie co ja myślę, jazmig twierdzi, że kłamię… Szanowni Państwo, przeczytajcie spokojnie, co napisałem. A że jest to zdanie odmienne od nagłaśnianego w mediach? Trudno. Wypowiadam się jedynie gdy jestem o czymś przekonany, ale nie będę siedział cicho, gdy inni wykrzykują opinie niezgodne z moją. Natomiast podyskutować możemy, jak taka edukacja powinna wyglądać. Bo nie spotkałem się z opinią, że sześciolatkowie mają karnie siedzieć w ławkach, raczej mówimy tu o nauce przez zabawę. Tylko, że nie widzę większego sensu w wydawaniu pieniędzy na badania, bo to w jaki sposób będą realizowane stworzone na ich podstawie programy i tak będzie zależało od talentu i zaangażowania konkretnego nauczyciela. Pewnie każdy z nas pamięta z dzieciństwa takich nauczycieli, którym nie chciałby powierzyć własnych dzieci. Miałem jednak przyjemność poznać w życiu nieco fantastycznych wychowawców i jestem przekonany, że rolą rodziców może być tu wpłynięcie na szkołę lub przedszkole, aby zatrudniła odpowiednie osoby.
K
kalla
13 sierpnia 2013, 12:36
A dzieci, wnuki naszych ustawodawców i tak uczęszczają do szkół prywatnych, gdzie wszystko wypicowane na błysk - nie mają pojęcia o realiach większości szkół w kraju....
jazmig jazmig
13 sierpnia 2013, 12:27
@pcs Już w szkole średniej widziałem, że koledzy, którzy poszli do szkoły rok wcześniej, mieli dużo więcej możliwości i łatwiej im przychodziła nauka. Mogłem im tylko zazdrościć. ... Ja chodziłem do szkoły o rok wcześniej, fakt, że przed pójściem do szkoły byłem badany ws. mojego rozwoju. Otóż wcale nie było mi łatwiej niż innym. Dlatego twierdzę, że kłamiesz pcs, jesteś propagandzistą i rozpowszechniasz kłamstwa. Autorka i Elbanowscy mają rację. Posyłanie do szkół 6-latków wcale im nie służy. Dzieci w tym wieku powinny się bawić, a nie siedzieć w ławkach na lekcjach. Trudno się dziwić problemom z dziećmi i młodzieżą w krajach, gdzie 6-latki idą do szkół. Tak się odbija odbieranie im dzieciństwa. Te dzieci gorzej się rozwijają, są bardziej agresywne i mają gorszą samoocenę od dzieci, które naukę w szkołach rozpoczęły w wieu 7 lat.
M
Magda
13 sierpnia 2013, 10:05
Szanowny Panie pcs, wydaje mi sie jest Pan wyjatkiem od reguly i nazywanie "niedouczonymi rodzicami" tych ktorzy maja inne zdanie od Pana swiadczy o tym ze ma Pan niestety braki w wychowaniu i kuturze. Mieszkam w Anglii od siedniu lat i moge cos powiedziec i o wczesniejszym starcie maluszkow jako uczniow. Niestety wszystko co napisane zostalo w tym artykule jest prawda! Moja coreczka zaczyna edukacje jako pieciolatka i nie boje sie tego poniewaz szkola w pierwszych latach malo tu rozni sie od przedszkola, praktykowana jest nauka przez zabawe a nie siedzenie sztywno w lawkach jak jest to w szkole w Polsce. System i infrastruktura w Polsce nie jest zdolne zeby przyjac i odpowiednio do ich wieku ksztalcic maluchy nawet w wieku 6 lat jako juz uczniow a nie juz przedszkolakow. Niestety panika jest uzasadniona!!!!
R
rodzic
13 sierpnia 2013, 09:41
Trafiłes w sedno to pani przedszkolanka wprowadzila cie w swiat nauki a nie nauczycielka w lawce w szkole....... niech pan premier zapewnie lepij dostep do przedszzkoli a nie wciska dzieci na sile w szkolna machine
K
Krzysiek
13 sierpnia 2013, 09:14
@pcs - szkoda słów do Ciebie, bo i tak tego nie przeczytasz, a jeśli nawet, to nie zrozumiesz. Do innych - nie karmcie Trola.
A
AM
13 sierpnia 2013, 08:04
Kolejny co mysli że jest uczony a reszta nie ma studiów ani wiedzy. Ani jeden ze znanych mi rodziców (którzy sami sa nauczycielami) nie posłał swojego dziecka do szkoły w wieku 6 lat, chociaz niektóre nawet już czytały. Wiedzą co robią bo kochają swoje dzieci. PCs wygląda sam na dzieciaka a dzieci to chyba nie ma albo myśli że jak kto mądry i wykształcony to posyła dzieci wcześniej. Nic bardziej mylnego. Rodzice nadal powinni mieć wybór czy chca posłac - oby tylko nie dlatego że nie maja pieniędzy na przedszkole
P
pcs
13 sierpnia 2013, 00:23
Szkołę skończyłem już dawno, ale tak się złożyło, że dynamicznie rozwijająca się dziedzina w której pracuję, zmusza mnie do ciągłej nauki. A dlaczego jestem dobry w tym co robię? Dzięki mojej Pani z przeszkolą, która pięciolatkom, korzystając ze wstążek i klocków, wyjaśniała działania na zbiorach. Gdy 40 lat później, piszę program komputerowy odpowiedzialny za milionowe operacje, to mam przed oczami te klocki. Dziękuję mojej Pani z przedszkolance, bo uczyniła mnie świetnym programistą. Żadne studia, kursy na grube tysiące złotych nie pomogłyby, gdyby nie wiedza którą z łatwością przyswoił pięciolatek. Już w szkole średniej widziałem, że koledzy, którzy poszli do szkoły rok wcześniej, mieli dużo więcej możliwości i łatwiej im przychodziła nauka. Mogłem im tylko zazdrościć. Ta cała panika, „ratowanie” dzieci, to są działania niedouczonych rodziców, którzy po prostu nie rozumieją szansy, jaką mają ich dzieci. Tak jak kiedyś, rodzice bali się wysłać dziecko do lekarza, bo sami do niego nie chodzili, tak teraz boją się posłać dziecko do szkoły…