Lekarze o umieraniu. "Część osób, które przywracaliśmy do życia, miała o to pretensje"

Fot. Marcelo Leal / unsplash.com
rp.pl / tk

Przechodzenie na tamten świat to nieodłączny element naszego życia, z którym prędzej czy później będziemy musieli się zmierzyć. Mimo że zazwyczaj rzadko myślimy o śmierci są wśród nas ludzie, którzy mają z nią do czynienia na co dzień. Do tej grupy należą lekarze. W rozmowie z "Plusem Minusem" opowiedzieli o umieraniu i osobach, których czas na ziemi dobiegł już końca.

Ze śmiercią nikt nie wygra

Anestezjolog prof. Małgorzata Malec-Milewska, kierownik Oddziału Klinicznego Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. Witolda Orłowskiego w Warszawie przyznaje, że wszyscy pacjenci na jej oddziale to osoby w stanie zagrożenia życia. Jak radzi sobie ze świadomością, że ze śmiercią spotyka się każdego dnia a na jej oddziale umiera 30 proc. leczonych?

– 70 proc. naszych pacjentów z sepsą, krwotokiem, urazem i innymi zagrażającymi życiu stanami udaje się jednak uratować. Jedno jest pewne: wygrać możemy tylko z chorobami, ze śmiercią nie wygra żaden, nawet najlepszy, specjalista – twierdzi prof. Malec-Milewska.

DEON.PL POLECA

Zdaniem anestezjologów są dwa momenty kiedy pacjent jest już naprawdę bliski śmierci: to zatrzymanie akcji krążenia i głęboka śpiączka. W pierwszym przypadku "osoba weszła w proces umierania i jest bliżej śmierci niż życia. Czasami proces ten udaje się odwrócić. Niestety, dzieje się to tylko wtedy, gdy powód, dla którego doszło do zatrzymania krążenia, jest odwracalny, a my odpowiednio szybko zareagujemy, czyli rozpoczniemy resuscytację" – zauważa lekarka.

W przypadku głębokiej śpiączki medycy nawet nie wiedzą, jak blisko chory zbliżył się do śmierci. – Śpiączka tylko pozornie jest podobna do naturalnego snu. Różnica jest taka, że ze snu się budzimy, potrzebny jest tylko odpowiednio silny bodziec, ze śpiączki, niestety, nie – mówi anestezjolog.

Jak zatem traktować kogoś, kto być może jest już bliżej śmierci niż życia? - Pacjenci nieprzytomni, leczeni na oddziałach intensywnej terapii muszą być zawsze informowani o wszystkich czynnościach, jakie wokół nich wykonujemy. Uprzedzamy pacjenta: "Panie Kowalski, teraz pana odkryjemy, będziemy pana myć. Za chwilę pana ukłuję, ponieważ muszę założyć wkłucie do żyły". Nikt z nas nie wie do końca, co mózg chorego jest w stanie zarejestrować, nawet jeśli jest w głębokiej śpiączce – wyznaje prof. Malec-Milewska.

"Część osób, które przywracaliśmy do życia, miała o to pretensje"

Internista prof. Piotr Kuna z Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wiceprezydent Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych mówi o własnym doświadczeniu zetknięcia się ze śmiercią zanim został lekarzem.

- Wydawało mi się, że dla chorego umieranie zawsze jest traumą. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem, że wielu pacjentów, zwłaszcza tych cierpiących, chce odejść. Część osób, które reanimowaliśmy i przywracaliśmy do życia, miała nawet pretensje. Opowiadały, że gdy odchodziły, miały poczucie nieprawdopodobnej błogości i szczęścia – mówi w rozmowie z "Plusem Minusem".

Prof. Kuna dodaje, że rozmawiał z ludźmi, których udało się zawrócić z drogi ku śmierci. - Uwagę zwraca to, że nigdy nie narzekały na to, co się z nimi stało. Przechodziły nad tym do porządku dziennego. Pytałem je, co czuły. Odpowiadały, że był to spokój, coś pozytywnego – zauważa.

- Chodzi o osoby, które przeszły chwilowe, na szczęście odwracalne, niedotlenienie mózgu. W ich relacjach nie pojawiały się strach i cierpienie. Nie padło ani jedno słowo o tym, że dojście do granicy życia i śmierci wiąże się z bólem. Gdy takie osoby wracają do życia, nie są ani szczęśliwe, ani smutne. Są normalne, bo wracają do normalności – opowiada internista i zauważa, że w trakcie swojego lekarskiego stażu nigdy nie spotkał się z przypadkiem, że ktoś panikowałby przed śmiercią i okazywał strach.

Wiara pomaga podczas umierania

Jeszcze inne spojrzenie na śmierć i umieranie ma gastroenterolog prof. Dorota Mańkowska-Wierzbicka ze Szpitala Klinicznego i Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Z jej punktu widzenia to bycie blisko osoby umierającej jest dla takiego człowieka najważniejsze. – Dotyk i trzymanie pacjenta za rękę pozwalają łagodniej przejść przez tę granicę – wyznaje.

Lekarka wspomina pewnego pacjenta, który pogodził się z tym, że umrze i nie chciał podejmować już żadnej walki. - Chciał pozostać w domu, zrealizować marzenia, pojechać w góry, nad morze, spotkać się z najbliższymi, przeczytać książkę, na którą do tej pory nie miał czasu, obejrzeć ulubiony serial, pogodzić się, powiedzieć komuś "przepraszam" – mówi prof. Mańkowska-Wierzbicka.

- Jego rodzina chciała walczyć do końca o kolejne terapie, które być może przedłużyłyby jego życie o miesiąc, lecz z pewnością nie zmieniłyby jego naturalnej historii. Zdarza się, że po czasie ktoś z rodziny takiego pacjenta przychodzi i mówi: "Miała pani rację. Mam wyrzuty sumienia. Mogliśmy pozwolić mu zrobić na koniec życia to, na co miał ochotę" – dodaje gastroenterolog.

Lekarka zauważa także, że często kluczową rolę w podejściu do śmierci pacjentów odgrywa ich wiara. – Spokojniej umiera się osobom, które mają przekonanie, że całkiem nie odchodzą. Z ich perspektywy żegnają się tylko z własnym ciałem. Czasami czekają na nową przygodę, na coś nowego. Nie chodzi tu o konkretną religię, lecz o podejście, w którym śmierć nie oznacza końca, tylko raczej zmianę miejsca – tłumaczy.

– Wiara pomaga chorym w pogodzeniu się z tym, że odchodzą. Mówią czasami: "Cieszę się, że spotkam się z moim mężem, synem, ojcem, których już od dawna nie ma wśród nas" – dodaje z kolei internista prof. Piotr Kuna.

Źródło: rp.pl / tk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Lekarze o umieraniu. "Część osób, które przywracaliśmy do życia, miała o to pretensje"
Komentarze (2)
TT
Tin Tinael
30 września 2023, 18:31
Tak,bycie obok,pożegnania z bliskimi mogą pomagać,u tych pogodzonych na pewno i pomagają odejść w spokoju,u tych odchodzących z żalem,przez błąd innych,gwałtownie,mogą budzić rozżalenie,niezgodę,złość na to,że nie potrafiły pomóc czy nie było ich,nie zapobiegły,nie zaprotestowały na działania wykonywane przeciwko ich woli.Wszystko chyba zależy od osoby i czasu,jaki został jej dany na pogodzenie się i przywyknięcie do tego,że odchodzi.Czasami ten ból jest tak duży i trwający,że sami przecież próbują przyśpieszyć śmierć,jednak w stanie silnego wzburzenia i bólu czyli raczej nie ma tu odczucia spokoju i pogodzenia.
TT
Tin Tinael
30 września 2023, 18:29
Jest różnica,kiedy ktoś CHCE i jest przygotowany czy gotowy zaakceptować swój stan a kiedy ktoś jest w sposób nagły,niespodziewany dla tej osoby,nazwijmy to traumatyczny,przemocowy,jest doprowadzony do sytuacji dla niego trudnej,nieakceptowalnej,prowadzącej do trwającego bólu jeśli nie fizycznego(bo uśmierzony) to psychicznego tej osoby, czy możliwej śmierci czy też jeśli do niej szybko dochodzi.Czy wtedy też nie ma bólu?Jest spokój i pozytywne odczucia czy ból,rozdarcie i niezgoda do samego końca,splątanie i poczucie krzywdy i niesprawiedliwości,kiedy przerywa się czyjeś życie czy wykonuje czynności wbrew tej osobie lub których nie akceptuje choćby ze względu na wyznanie(choćby u niektórych przetaczanie krwi czy tam takie inne).