Lekarze o umieraniu. "Część osób, które przywracaliśmy do życia, miała o to pretensje"
Przechodzenie na tamten świat to nieodłączny element naszego życia, z którym prędzej czy później będziemy musieli się zmierzyć. Mimo że zazwyczaj rzadko myślimy o śmierci są wśród nas ludzie, którzy mają z nią do czynienia na co dzień. Do tej grupy należą lekarze. W rozmowie z "Plusem Minusem" opowiedzieli o umieraniu i osobach, których czas na ziemi dobiegł już końca.
Ze śmiercią nikt nie wygra
Anestezjolog prof. Małgorzata Malec-Milewska, kierownik Oddziału Klinicznego Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. Witolda Orłowskiego w Warszawie przyznaje, że wszyscy pacjenci na jej oddziale to osoby w stanie zagrożenia życia. Jak radzi sobie ze świadomością, że ze śmiercią spotyka się każdego dnia a na jej oddziale umiera 30 proc. leczonych?
– 70 proc. naszych pacjentów z sepsą, krwotokiem, urazem i innymi zagrażającymi życiu stanami udaje się jednak uratować. Jedno jest pewne: wygrać możemy tylko z chorobami, ze śmiercią nie wygra żaden, nawet najlepszy, specjalista – twierdzi prof. Malec-Milewska.
Zdaniem anestezjologów są dwa momenty kiedy pacjent jest już naprawdę bliski śmierci: to zatrzymanie akcji krążenia i głęboka śpiączka. W pierwszym przypadku "osoba weszła w proces umierania i jest bliżej śmierci niż życia. Czasami proces ten udaje się odwrócić. Niestety, dzieje się to tylko wtedy, gdy powód, dla którego doszło do zatrzymania krążenia, jest odwracalny, a my odpowiednio szybko zareagujemy, czyli rozpoczniemy resuscytację" – zauważa lekarka.
W przypadku głębokiej śpiączki medycy nawet nie wiedzą, jak blisko chory zbliżył się do śmierci. – Śpiączka tylko pozornie jest podobna do naturalnego snu. Różnica jest taka, że ze snu się budzimy, potrzebny jest tylko odpowiednio silny bodziec, ze śpiączki, niestety, nie – mówi anestezjolog.
Jak zatem traktować kogoś, kto być może jest już bliżej śmierci niż życia? - Pacjenci nieprzytomni, leczeni na oddziałach intensywnej terapii muszą być zawsze informowani o wszystkich czynnościach, jakie wokół nich wykonujemy. Uprzedzamy pacjenta: "Panie Kowalski, teraz pana odkryjemy, będziemy pana myć. Za chwilę pana ukłuję, ponieważ muszę założyć wkłucie do żyły". Nikt z nas nie wie do końca, co mózg chorego jest w stanie zarejestrować, nawet jeśli jest w głębokiej śpiączce – wyznaje prof. Malec-Milewska.
"Część osób, które przywracaliśmy do życia, miała o to pretensje"
Internista prof. Piotr Kuna z Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wiceprezydent Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych mówi o własnym doświadczeniu zetknięcia się ze śmiercią zanim został lekarzem.
- Wydawało mi się, że dla chorego umieranie zawsze jest traumą. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem, że wielu pacjentów, zwłaszcza tych cierpiących, chce odejść. Część osób, które reanimowaliśmy i przywracaliśmy do życia, miała nawet pretensje. Opowiadały, że gdy odchodziły, miały poczucie nieprawdopodobnej błogości i szczęścia – mówi w rozmowie z "Plusem Minusem".
Prof. Kuna dodaje, że rozmawiał z ludźmi, których udało się zawrócić z drogi ku śmierci. - Uwagę zwraca to, że nigdy nie narzekały na to, co się z nimi stało. Przechodziły nad tym do porządku dziennego. Pytałem je, co czuły. Odpowiadały, że był to spokój, coś pozytywnego – zauważa.
- Chodzi o osoby, które przeszły chwilowe, na szczęście odwracalne, niedotlenienie mózgu. W ich relacjach nie pojawiały się strach i cierpienie. Nie padło ani jedno słowo o tym, że dojście do granicy życia i śmierci wiąże się z bólem. Gdy takie osoby wracają do życia, nie są ani szczęśliwe, ani smutne. Są normalne, bo wracają do normalności – opowiada internista i zauważa, że w trakcie swojego lekarskiego stażu nigdy nie spotkał się z przypadkiem, że ktoś panikowałby przed śmiercią i okazywał strach.
Wiara pomaga podczas umierania
Jeszcze inne spojrzenie na śmierć i umieranie ma gastroenterolog prof. Dorota Mańkowska-Wierzbicka ze Szpitala Klinicznego i Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Z jej punktu widzenia to bycie blisko osoby umierającej jest dla takiego człowieka najważniejsze. – Dotyk i trzymanie pacjenta za rękę pozwalają łagodniej przejść przez tę granicę – wyznaje.
Lekarka wspomina pewnego pacjenta, który pogodził się z tym, że umrze i nie chciał podejmować już żadnej walki. - Chciał pozostać w domu, zrealizować marzenia, pojechać w góry, nad morze, spotkać się z najbliższymi, przeczytać książkę, na którą do tej pory nie miał czasu, obejrzeć ulubiony serial, pogodzić się, powiedzieć komuś "przepraszam" – mówi prof. Mańkowska-Wierzbicka.
- Jego rodzina chciała walczyć do końca o kolejne terapie, które być może przedłużyłyby jego życie o miesiąc, lecz z pewnością nie zmieniłyby jego naturalnej historii. Zdarza się, że po czasie ktoś z rodziny takiego pacjenta przychodzi i mówi: "Miała pani rację. Mam wyrzuty sumienia. Mogliśmy pozwolić mu zrobić na koniec życia to, na co miał ochotę" – dodaje gastroenterolog.
Lekarka zauważa także, że często kluczową rolę w podejściu do śmierci pacjentów odgrywa ich wiara. – Spokojniej umiera się osobom, które mają przekonanie, że całkiem nie odchodzą. Z ich perspektywy żegnają się tylko z własnym ciałem. Czasami czekają na nową przygodę, na coś nowego. Nie chodzi tu o konkretną religię, lecz o podejście, w którym śmierć nie oznacza końca, tylko raczej zmianę miejsca – tłumaczy.
– Wiara pomaga chorym w pogodzeniu się z tym, że odchodzą. Mówią czasami: "Cieszę się, że spotkam się z moim mężem, synem, ojcem, których już od dawna nie ma wśród nas" – dodaje z kolei internista prof. Piotr Kuna.
Źródło: rp.pl / tk
Skomentuj artykuł