Poznałem Jana za karę
- "Palisz dużo trawki?" - próbował zagadać ksiądz. Bez spotkania Jana pewnie siedziałbym teraz w więzieniu. Raz nawet uciekł ze szpitala, żeby w sądzie zeznawać w mojej sprawie.
Skoro oni potrafili, to i my damy radę. Tata - dedykacja na książce Viktora Frankla "Człowiek w poszukiwaniu sensu". To prezent od księdza Jana, na przetrwanie w celi.
- W pudle można tęsknić za rodziną, ale nie ma miejsca na uczucia dla kumpli. Zasada jest prosta: biją kogoś, nie reaguj. Inaczej będziesz miał przerąbane. 4 lata i 6 miesięcy, taki był mój wyrok - mówi Patryk.
Wtedy znał już siebie dobrego i chciał o tym drugim - złym, zapomnieć. Bał się, ale musiał wrócić do więzienia.
360 godzin na cele społeczne
Złego Patryka ciągle łapała policja. Żył na ulicy:
- Myślałem, że ćpanie to jest max, który może mnie spotkać. Byłem w przestępczym półświatku zamknięty jak w pudełku od zapałek. Nie widziałem innej drogi.
Bywało, że w domu nie było co jeść, ojciec pił, a mama robiła, co mogła. Kradzieże i bójki skończyły się sześcioma wyrokami w zawieszeniu - to pamięta z czasu, o którym woli zapomnieć.
"360 godzin do odpracowania na cele społeczne. Miejsce: Puckie Hospicjum". - To było lato 2010. W hospicjum znalazłem się za karę, przez jazdę na rowerze po alkoholu.
Dziękuje za nią do dziś. I sędzinie, i Bogu.
Za trudne odleżyny
Godziny odrabiał "w kratkę": - Raz chodziłem, raz olewałem, nie przejmowałem się. Trochę ściemniałem, ale wizytę na oddziale w sali nr 9 pamiętam dobrze.
Sobota, przed 8 rano, kac po nocnej imprezie. Ciężkie oddechy trójki mężczyzn, pełno rurek, zapach średni. Patryk słyszy prośbę o pomoc w umyciu jednego z panów. Zgadza się bez zająknięcia, choć czuje strach. Wyciera, trzyma, chce już wyjść, ale jest twardy.
Pierwszy raz w życiu widzi odleżyny na pośladkach. Potem wyrzuca do kosza pampersa z kupą w środku i to dla niego za dużo. Wychodzi i prosi panią Anię [Anna Labuda, wiceprezes hospicjum w Pucku - przyp. red.] o pracę poza oddziałem.
Tam grabi liście, robi zakupy, czasem poda komuś szklankę wody. Poznaje też Stasia, emerytowanego policjanta, który bawi gości (tak w Pucku mówią na pacjentów) żartami.
To on daje Patrykowi kredyt zaufania i 100 zł na zakupy. - Miałem pokusę, żeby zabrać tę stówę i kupić sobie ćpanie. Ale dałem radę. Przyniosłem mu i zakupy, i paragon.
Najlepsza koszula i spowiedź po 12 latach
"Co tam w półświatku przestępczym?", "Palisz dużo trawy?", "Odrabiasz godziny, będziesz w weekend?" - usłyszał od księdza Jana pod farą. To było na początku poznawania prawdziwego Patryka i odkrywania, że jest dobry.
Wspomina, że Jan umiał z każdym rozmawiać. Z umierającym, z pijakiem, z przestępcą. Złapali kontakt, a Patryk czuł, że jest po jego stronie. Opowiedział mu życie. I wtedy bardziej zachciało mu się żyć.
- Tylko zapisz, że to nie trwało 20 minut, to trwało lata. To był proces.
Pamięta też, jak prasował najlepszą koszulę i poszedł się wyspowiadać. Po 12 latach, w poście. Jan go nie zmuszał, zapytał tylko, czy chce, i dał kilka tygodni na zastanowienie.
Potem razem płakali, a na Mszy ksiądz powiedział o tym parafianom. Bili brawo na stojąco, a Patryk był cały czerwony i chciał księdza Jana udusić.
Tato, szef, przyjaciel
- Nie mówił o Bogu, który siedzi na chmurce i grozi: Galewski, zasługujesz na to, co złe. Zachorujesz. Mówił, że na mnie czeka i że jest dobry. Jan też był dla mnie dobry, zaprzyjaźniliśmy się.
W hospicjum Patryk od nowa uczył się życia. Takiego, w którym na święta ludzie siadają do wspólnego stołu, mówienie prawdy to norma, a dbanie o chorych daje szczęście temu, kto dba.
Mimo kary, która okazała się prawdziwą resocjalizacją, musiał wrócić do więzienia, żeby odbyć wyrok.
- Jan na pożegnanie dał mi kopię umowy i powiedział, że jeśli moralnie przez to przejdę, to mam gdzie wracać. A w celi mnie odwiedził. Wyobrażasz sobie, jak to wyglądało? Sala więzienna, przestępcy, a mnie przytula gość w sutannie!
Wcześniej ksiądz uciekł ze szpitala, żeby zeznawać w sądzie. Żeby Patryk mógł już nie wracać do więzienia, nie udało się.
Za dobre sprawowanie wyszedł po roku i sześciu miesiącach, czyli o trzy lata wcześniej. Z więzienia odebrał go ksiądz Jan.
Był dla niego szefem, przyjacielem i tatą. Z relacji ze swoim biologicznym ojcem nie pamięta ani jednej dobrej chwili.
Dobre miejsce
- W czasie bójki na ulicy albo kradzieży czułem, że nie jestem w dobrym miejscu. Pamiętam, jak kumple uciekli, a mnie zgarnęła policja. To było trudne. Dzisiaj wracam do domu, gdzie czeka na mnie żona - Żanetka, Wiktoria - moja córka i Jasiu. Ma 10 miesięcy i imię po Janie.
(fot. prywatne archiwum Patryka Galewskiego)
Patryk z żoną organizują zbiórki żywności i pieniędzy dla osób starszych. Mówi, że oni teraz najbardziej potrzebują, bo program 500+ wspiera rodziny wielodzietne.
Zawód kucharza nazywa "przyboczną miłością". Zamyka oczy, wyobraża sobie produkty, przyprawy i czuje ich smak. Mówi, że to dar od Boga. Jak w jego rodzinnym domu nie było pieniędzy na jedzenie, to gotował coś z tego, co znalazł w lodówce. Ostatnio na konkursie kulinarnym, razem z przyjaciółmi z pracy, zajęli 3. miejsce, za pomysł na sandacza. Nagrodę oddali na cel charytatywny.
Za Janem tęskni, wiadomo. Ale czuje jego wsparacie, szczególnie kiedy musi zdecydować o czymś ważnym. Czasem wydaje mu się, że ksiądz szturcha go w ramię albo uderza w głowę i mówi: "to był błąd, zawracaj!".
Patryk powiedział, że rozmawiałam z najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Było to słychać w jego głosie.
(fot. prywatne archiwum Patryka Galewskiego)
*
Patryka miałam szczęście poznać dokładnie rok temu w Puckim Hospicjum, pracował tam jako kucharz. Jajecznicę podawał z pasją, jakiej wcześniej nie widziałam. Przynajmniej w kwestii serwowania śniadań. Był w nim "błysk", który nie zdarza się każdemu.
Zanim opowie swoją historię, pyta o cel. Tak jak księdzu Janowi zależy mu, żebyśmy nie zapomnieli o wsparciu dla hospicjum. Można to zrobić TUTAJ.
Skomentuj artykuł