Koniec miłości, koniec świata
Cywilizacja gejów i lesbijek, cywilizacja samotnych kobiet i samotnych mężczyzn, cywilizacja małżeństw typu 2+0 czy nawet typu 2+1 skazana jest na wymarcie.
Arab płodzi kilkanaścioro, albo i więcej, dzieci. Odurzony konsumpcją Europejczyk - jedno. Nie ma ono żadnych szans w konfrontacji ze swymi arabskimi rówieśnikami czy w ogóle rówieśnikami z cywilizacji biologicznie żywotniejszych.
Pragnienie dziecka, pragnienie potomstwa przynależy do istoty życia. Coraz powszechniejsze "nie-chcieć" dzieci jest objawem śmiertelnej choroby cywilizacji. Strach przed dzieckiem w miejsce naturalnej radości z powodu dziecka jest triumfem śmierci nad życiem.
Jeśli kobieta nie potrafi już kochać mężczyzny, robi się ciemno. Jeśli mężczyzna nie potrafi już kochać kobiety, następuje koniec świata, ludzkiego świata. To może trwać kilkaset lat, ale jest już tylko zamieraniem, tylko pławieniem się w odmętach schyłku. Kiedy kobieta nie potrafi kochać mężczyzny, choć kocha, na przykład, zwierzęta albo inną kobietę, niczego już nie rodzi. Kiedy mężczyzna nie potrafi już kochać kobiety, lecz "kocha" co najwyżej techniczne urządzenia albo innego mężczyznę, niczego już nie płodzi.
Jeżeli kobieta nie potrafi kochać mężczyzny, jeżeli mężczyzna nie potrafi kochać kobiety, cóż na to poradzę? Czy niezdolny do miłości może ją postanowić? Czy może postanowić, że od poniedziałku zacznie kochać i pożądać? Nie, tego postanowić nie może. Cóż więc ma zrobić? Modlić się o przywrócenie na Ziemi zdolności do kochania?
Homoseksualizm to nie święto życia
Jeżeli chłopak pokocha dziewczynę czy dziewczyna pokocha chłopaka, a nade wszystko jeżeli pokochają się wzajemnie, mogą biec przez rynek i krzyczeć z radości. Jeżeli jednak chłopak pokocha innego chłopaka bądź dziewczyna pokocha inną dziewczynę, jeżeli pokochają się wzajemnie, czy mogą biec przez agorę i krzyczeć o swojej miłości? Niezależnie od tego, czy mogą, czy nie mogą, niejednokrotnie by chcieli, bo dla nich to też święto. Tymczasem trochę jakby wstyd albo trochę jakby strach. Koniec ze wstydem, koniec ze strachem, uczą nauczyciele wolności. Przestań się wstydzić siebie, przestań się bać z powodu siebie! Hurra! Demonstrujmy swą odmienność, demonstrujmy radość ze swej odmienności.
Jeżeli mężczyzna nie potrafi kochać kobiety, ale kocha innego mężczyznę, jeżeli nie potrafi pożądać ciała kobiety, lecz pożąda ciało innego mężczyzny, to nie jest to święto życia. Jeżeli kobieta nie potrafi kochać mężczyzny, ale kocha inną kobietę, jeżeli nie potrafi pożądać ciała mężczyzny, lecz pożąda ciało innej kobiety, to nie jest to święto życia.
Jeżeli mężczyzna kocha i pożąda innego mężczyznę, jeżeli kobieta kocha i pożąda inną kobietę, czy jest to jakąś ich winą? Czy oni to świadomie wybrali i postanowili? Nie. To ich los. Oczywiście, po części stają się ofiarami dających się zidentyfikować procesów cywilizacyjnych. Być może też w jakiś sposób wychodzą im naprzeciw, ale zapewne w wielu przypadkach niesprawiedliwością byłoby mówić o ich winie. Co jednak wtedy, kiedy chcą ten swój los upublicznić, kiedy pragną publicznie go demonstrować, za krzywdę uznając chowanie się po kątach? Co wtedy, kiedy domagają się od państwa pewnych materialnych korzyści dla siebie, których nawet najgłębsza przyjaźń (a nie ma niczego bardziej wiążącego niż prawdziwa przyjaźń) nigdy się nie domagała, a które przysługują kobiecie i mężczyźnie stanowiącym rodzinę, czyli miejsce, gdzie rodzi się dziecko i gdzie przeto kobieta i mężczyzna stają się rodzicami? Wtedy działanie par homoseksualnych jest ich świadomym, wolnym wyborem i wtedy w pełni ponoszą one za nie odpowiedzialność.
Żądamy praw
Jedną jest rzeczą, kiedy kobieta kocha i pożąda inną kobietę czy kiedy mężczyzna kocha i pożąda innego mężczyznę, a inną jest, kiedy chcą to upubliczniać i kiedy domagają się dla siebie ulg przysługujących rodzinie. Żyjemy w epoce kultu upublicznienia. Dawniej trzeba było człowieka sowicie opłacić, by zechciał upublicznić intymne strony swego życia. Dzisiaj niejeden chętnie sam zapłaci, by móc je upublicznić. Jeżeli więc czymś innym jest miłość i pożądanie człowieka tej samej płci, a czymś innym dążenie do ich upublicznienia, to czymś innym będzie też potępienie tej miłości i tego pożądania, a czymś innym potępienie dążenia do ich upublicznienia i w konsekwencji propagowania.
Nie można potępiać człowieka za to, co niezależne od jego woli. Owa niewinność i wynikająca z niej niemożność potępiania nie oznaczają jednak, iż z tym, czego jestem mimowolnym narzędziem czy sprawcą, nie wiąże się żadne zło czy zagrożenie złem. Erotyczna skłonność do osobnika tej samej płci jako samo odczuwanie tej skłonności jest w dużym stopniu niezależna od woli, ale rozmaite zachowania, które zmierzają do zadośćuczynienia tej skłonności, a przede wszystkim do jej upublicznienia, są już w pełni od woli zależne i mogą być przedmiotem oceny i odpowiedzialności. Krótko mówiąc, o ile nie można oceniać i potępiać człowieka za skłonność, która nawiedza go niezależnie od jego woli, o tyle można oceniać i potępiać go za folgowanie tej skłonności, za jej demonstrowanie i jej propagowanie jako w pełni od woli zależne.
Dlaczego, a dokładniej, kiedy potępiam homoseksualistów za ich świadome i dobrowolne działania, mające na celu folgowanie immanentnej im skłonności oraz upublicznianie ich homoseksualnych zachowań? W świecie oglądactwa i konsumpcji wydaje się, iż każdy może oglądać i konsumować, co mu się żywnie podoba, byleby nie czynił drugiemu krzywdy (to, że krzywdzi siebie, miałoby już być jego sprawą, zaś to, że boli to tych, którym nie jest obojętny, miałoby już być ich sprawą). Jeżeli dziewczyna spotyka dziewczynę czy chłopak spotyka chłopaka i dziwnym zrządzeniem losu wydają się dla siebie stworzeni (choć przecież nie stworzeni dla swego dziecka), to wydaje się też, że kiedy są już razem ze sobą, kiedy obdarowują się wzajemnie czułością i pieszczotą, jedno nie tylko nie czyni krzywdy drugiemu, lecz je uszczęśliwia. Abstrahując jednak od owego idealnego przypadku "spotkania", skłonność erotyczna, w tym samym stopniu heteroseksualna, jak i homoseksualna, ściśle wiąże się ze zjawiskiem uwodzenia. Uwodziciel jest, oczywiście, w obu wypadkach niebezpieczny, i tu, i tam może zniszczyć życie drugiego człowieka. Jednakże uwodzicielstwo homoseksualne (niech mi wybaczą boleśnie skrzywdzeni przez heteroseksualnych uwodzicieli i uwodzicielki) niesie ze sobą szczególne zagrożenie. Wiedzą o nim najlepiej rodzice uwiedzionych chłopców, którzy nie potrafili potem założyć rodzin. Uwodzicielstwo homoseksualne jest formą indywidualnego szerzenia homoseksualizmu. Być w może w każdym z nas drzemie, czy kiedyś drzemał, zalążek skłonności homoseksualnej. Sprawny uwodziciel, napotkawszy sprzyjające okoliczności zewnętrzne i wewnętrzne, może, szczególnie w młodym, niedojrzałym jeszcze, a cierpiącym osamotnienie człowieku, rozbudzić ów zalążek. Jednakże logiką takiego indywidualnego szerzenia homoseksualizmu, jak i tym bardziej logiką jego upubliczniania i popularyzowania jest rośnięcie w siłę. W tym jednak wypadku rośnięcie w siłę jest wymieraniem. Kiedy owi homoseksariusze wszystkich krajów połączą swe siły, kiedy przystaną do nich nasze dzieci, przyjdzie czas witania nowych barbarzyńców.
"Nie" dla niepłodnych zachowań
Słuchaj, jestem w pełni wobec Ciebie tolerancyjny, daleki od potępiania z powodu nawiedzającej Cię przemożnej fali, ale nie jestem tolerancyjny wobec wszelkich Twoich świadomych poczynań, mających na celu albo mających za skutek rozszerzanie się skłonności homoseksualnej. Rozumiem, że byłoby Ci raźniej, gdyby was było dużo. Lepiej jednak rozumiałem tych, którzy chętnie godzili się z tym, iż należą do nader nielicznych.
Homoseksualizm może być w indywidualnym przypadku rozpaczą życia, jednakże w wymiarze społecznego upowszechnienia nie jest już jedynie jej możliwością, lecz jest jej rzeczywistością. Zrozpaczone życie cywilizacji skazuje ją na śmierć. I to nie tylko biologicznie, ale i moralnie. Kto bowiem nie chce mieć dzieci czy kto nie potrafi mieć dzieci, dla tego czymś innym musi być przyszłość, niż jest ona dla tych, którzy wysyłają w nią swe potomstwo. Kto nie zostawia po sobie dziecka, będzie z mniejszą determinacją troszczył się o kształt przyszłego świata, będzie w mniejszym stopniu poczuwał się do odpowiedzialności za przyszłość. Skłonność homoseksualna może być przypadłym komuś losem, natomiast świadome jej upublicznianie, które nie jest jedynie ekshibicjonizmem, lecz upowszechnianiem i propagowaniem tej skłonności, ma charakter zdrady.
Nie inaczej ma się sprawa z owymi samotnymi z wyboru, z owymi singlami, co uznały, iż dla ich tak zwanych karier rodzina stanowić by mogła przeszkodę. Zarówno oni, jak i ci inni, co samotnymi zostali w konsekwencji wyboru dokonanego przez tych pierwszych, to często ludzie szczególnie dobrze wyposażeni przez los, tymczasem umrą bezpotomnie. I nie inaczej ma się też sprawa z owymi parami małżeńskimi, które choć heteroseksualne, to jednak impotentne z wyboru, bowiem ważniejsza profitura niż progenitura, ważniejsze konsumować niż kontynuować. Żądza kariery i konsumpcji przybrała już tak patologiczne kształty, że siłą swą przewyższa instynkt zachowania gatunku. Ludzie wolą umierać bezpotomnie, ale na wyższych szczeblach społecznych drabin, niż gdyby z powodu dziecka mieli utknąć na szczeblu nieco niższym. Szerząca się i budząca powszechne oburzenie pedofilia jest tylko drugą stroną rozpowszechniającej się pedofobii, lęku przed dzieckiem. Wyparta naturalna potrzeba posiadania dziecka powraca jako erotyczne pożądanie dziecka. Sądzę, iż owa pedofobia pozostaje również w ścisłym związku z obserwowaną ofensywą homoseksualizmu.
Stosunek do dziecka jest kwintesencją stosunku do świata i jego trwania. Wszystko, co zagraża naturalnemu pojawianiu się dziecka w świecie, co zagraża jego naturalnemu miejscu, czyli rodzinie, zagraża istnieniu świata ludzkiego.
Miłość stygnie
Bynajmniej nie idzie mi tu głównie o homoseksualizm. Idzie mi o słabnięcie miłości, miłości wiążącej kobietę i mężczyznę, oraz o konsekwencję tego faktu, jaką - moim zdaniem - jest owo "nie-chcieć-dziecka". Idzie o coś, co ma charakter dającej się zaobserwować tendencji, a nie o potępianie konkretnych osób, na przykład osób, które nie mogą mieć dzieci czy też mogąc, rezygnują jednak z tego dla wyższych racji (intensyfikowanie konsumpcji taką racją nie jest). Nie idzie też o pochwałę witalizmu czy rozrodczości jako wartości biologicznej. Dziecko i jego sprowadzenie na świat nie są dla mnie kategoriami biologicznymi, lecz ontologicznymi.
Miłość kobiety i mężczyzny, z całym jej nie dającym się niczym zastąpić metafizycznym wymiarem, uważam za konstytutywną dla europejskiej duchowości, jaka ukształtowała się w II tysiącleciu n.e. Od razu też przyznaję się do grzechu: z tą duchowością się identyfikuję, tej duchowości chciałbym bronić. Nie zamierzam jednak żadnego podboju, nie chcę jej narzucać innym. Jestem pełen podziwu dla wysokich kultur Indii czy Chin, ale nie pragnę azjatyzacji Europy, tak samo jak nie pragnę jej amerykanizacji czy islamizacji. Nie zamyślam też budowy jakiegoś izolującego kordonu, nie dopuszczającego żadnych obcych ingrediencji. To nie jest ksenofobia, to jest niepokój związany z obserwowanym słabnięciem źródeł.
Mężczyzna żyjący bez kobiety i kobieta żyjąca bez mężczyzny, nie jako konkretny, pojedynczy przypadek, który daje się wyjaśnić i usprawiedliwić, ale jako tendencja, oznacza, moim zdaniem, zmierzch Europy. Kiedy Levinas przypomina starą mądrość, iż "mężczyzna bez kobiety pomniejsza obraz Boga", wcale nie chce deprecjonować samotnych mężczyzn, ale jedynie ukazać transcendencję, jaka możliwa jest tylko w miłości erotycznej mężczyzny i kobiety, w pieszczocie i rozkoszy, w akcie płodzenia, w relacji rodzicielstwa. Już w latach czterdziestych ubiegłego stulecia postulował on, iż "powinno się doceniać właściwą rangę ontologiczną płodzenia - czego nigdy dotąd jeszcze nie zrobiono".
Radykalna inność
Dla mężczyzny podstawową relacją Ja-Ty jest "relacja z innością kobiety" (Levinas, "Całość i nieskończoność"). Miłość wiążąca mężczyznę i kobietę nie jest tedy jakąś "orientacją seksualną", obok której postawić można na równych prawach inne "orientacje seksualne". Miłość erotyczna w swej istocie jest heteroseksualna, zakłada radykalną inność osoby ukochanej. "Miłość - dalej cytuję Levinasa - to relacja z innością, z tajemnicą, to znaczy z przyszłością", zaś "patetyzm relacji erotycznej to fakt bycia we dwoje oraz to, że inny jest tu zupełnie inny". Pełnia miłości wymaga radykalnej inności. Homoseksualizm nie zna radykalnej inności i nie nawiązuje istotnej relacji z przyszłością. Życzę osobom nieodwracalnie zatrzaśniętym we własnej płci szczęścia w ich miłości, życzę im, by nie czuli się we współczesnym społeczeństwie zaszczuci, by znaleźli uznanie dla swych zalet. Nie mogę jednak przymykać oczu na fakt, iż miłość homoseksualna jest pewnego rodzaju narcyzmem płci, że rodzi się często w zalęknieniu innością. Miłość kobiety i mężczyzny jest otwieraniem się na inność, odkrywaniem inności, uczeniem się inności. Owoc tej miłości, dziecko, jest szansą na wykroczenie poza egoizm we dwoje.
Mężczyzna, który kocha kobietę, a nie jedynie pożąda, pragnie mieć z nią dziecko. Kobieta, która kocha mężczyznę, a nie jedynie się z nim bawi, pragnie mieć z nim dziecko. "Miłość szuka czegoś, co nie ma struktury jestestwa, lecz jest nieskończenie przyszłe, co ma się dopiero narodzić". W pełnię miłości wstępuję, kiedy kocham Innego i kiedy Inny kocha mnie, i kiedy "w tej transsubstancjacji, Toż-Samy i Inny nie zlewają się ze sobą, ale - poza wszelkim możliwym projektem, poza wszelką świadomą władzą - płodzą dziecko. /.../. W rozkoszy zarysowuje się już relacja z dzieckiem - pragnienie dziecka, będącego jednocześnie kimś innym i mną samym, pragnienie, które spełnia się w samym dziecku" (tamże). Miłość umożliwia nadejście przyszłości pod postacią dziecka. Relacją z tą przyszłością jest właśnie płodzenie. Polegająca na płodzeniu relacja z dzieckiem "ustanawia - wedle Levinasa - stosunek z absolutną przyszłością lub z nieskończonym czasem". Przyszłość "wymaga inności Ukochanej".
Kiedy kobieta i mężczyzna zostają matką i ojcem, jest w tym jakaś ostateczność. Kochanek może zawsze przestać być kochankiem, zawsze może tą rolę opuścić, ojciec i matka - nie. Owa nieodwołalność nie ma charakteru konwencjonalnego, społecznego, jest ontologiczna. Kiedy zatem szerzyć się zaczyna ów model życia w pojedynkę, czy kiedy kobieta i mężczyzna żyjąc razem nie chcą mieć dzieci, bowiem wartości hedonistyczne i utylitarne są dla nich ważniejsze, słabnie świat, do którego należą, słabnie Europa, a wraz z nią wartości, jakie ją ukonstytuowały, w tym również wartość tolerancji.
Po rozum do głowy
W czasach zamętu aksjologicznego i ogólnej dezorientacji w kwestiach stanowiących interes rozmaitych grup nacisku należy unikać wszelkiego mętniactwa, mowa nasza winna być jednoznaczna. Tak więc: za świat człowieka, za jego przyszłość odpowiedzialny jest tylko człowiek. Człowiek nie ma wolności wyrzeczenia się tego odpowiadania, tak jak ojciec nie może wyrzec się swego odpowiadania za dziecko. To, że człowiek tej odpowiedzialności nie podejmuje, niczego nie zmienia w tym, że to on jest odpowiedzialny. Dlatego odpowiedzialność jest dopiero tą podstawą, na której pojawić może się wolność, wolność, której nie myli się już ze samowolą (uleganie zachceniu nie jest wolnością). Możesz żyć jak chcesz, ale nie każde "jak" podtrzymuje istnienie świata człowieka. Jeżeli zatem przyszłość świata człowieka nie jest ci obojętna, musisz rozstrzygnąć, czy twój sposób życia nie wpisuje się w jakąś tendencję, która nasiliwszy się może zagrozić akceptowanemu przez ciebie światu. Trzeba nie mieć dobrze w głowie, żeby potępiać, na przykład, Wittgensteina za jego homoseksualizm. Jeżeli jednak ktoś taki jak ja, sam pełen win, rozumie, że homoseksualizm nie jest wyłącznie sprawą genetyki, lecz że wyzwoleniu się i utrwaleniu zachowań homoseksualnych sprzyjać mogą pewne warunki zewnętrzne, to nie będzie sprzyjał umacnianiu się tych warunków. Jeżeli ktoś taki, sam rozpustnik i abnegat, rozumie jednak, że zwiedziony i odurzony urokami konsumpcji człowiek gotów jest rezygnować z miłości, z transcendowania siebie i fundowania przyszłości, to nie będzie w imię fałszywie pojętej i zabsolutyzowanej wartości tolerancji akceptująco się temu przyglądał.
Człowiek albo świadomie wybiera to, jak żyje, albo bezwiednie przyjmuje jakiś sposób życia, który zostaje mu narzucony. W obu jednak przypadkach jego sposób życia podlega zasadzie odpowiedzialności. Jeśli więc odpowiadam za to, jak żyję, i jeśli to, jak żyję, nie pozostaje bez związku z tym, co dzieje się ze światem, to moja odpowiedzialność za swój sposób bycia i moja odpowiedzialność za świat, w którym żyję i w którym żyć mają następne pokolenia, stanowią jedno.
Jacek Filek jest cenionym profesorem etyki na UJ w Krakowie. Uważa się za agnostyka. W jednym z wywiadów powiedział jednak: "Wprawdzie nie mam daru wiary, ale to nie znaczy, że jestem człowiekiem niewierzącym". Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Tezeusz.pl
Skomentuj artykuł