Miłości uczymy się całe życie
Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości.
Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości. Każde niemal szukanie zaspokajania własnych potrzeb emocjonalnych, ciepła i poczucia bezpieczeństwa piętnujemy jako wyraz egoizmu. Podkreślamy wtedy, że kochanie innych jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Czujemy się winni, gdy niemal odruchowo szukamy miłości naszych bliźnich. Uważamy bowiem, że istnieje ostry konflikt pomiędzy okazywaniem miłości a szukaniem jej. Gniew na siebie miesza się wówczas z gniewem na ludzi. I tak na przykład gdy nastoletnie pociechy zaczynają zachowywać się wręcz arogancko, wiele matek mówi: "Jestem niedobrą matką. Nie umiem dać dzieciom dobrego przykładu". Jednak nieraz i dzieci, które sprawiają kłopoty rodzicom, skrycie oskarżają siebie, że nie dość kochają mamę i tatę. Jedni i drudzy nie powiedzą tego głośno. Nie pozwala na to własna duma. Małżonkowie często też czują się winni, gdy dochodzi do nieporozumień i konfliktów, gdyż wydaje się im, że świadczą one o braku miłości.
Kiedy przesadnie kładziemy nacisk najpierw na obowiązek miłowania Boga i ludzi, zakładamy fałszywie, że każdy z nas ma dość sił i odwagi, by kochać. Wystarczy jedynie chcieć. To jednak rozumowanie uproszczone i nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że każdy z nas nauczył się już kiedyś kochać, a jeżeli tego nie robi, to jedynie dlatego, że po prostu nie chce. Odruchowe i niekontrolowane oskarżanie siebie prowadzi jednak do oskarżania bliźnich: "Jeżeli mnie nie kochasz, to tylko dlatego, że nie chcesz. Gdybyś chciał, to być mnie kochał". I tak w sposób niesprawiedliwy posądzamy nieraz naszych bliskich o złą wolę.
Nasze deklaracje miłości, wypowiadane wobec Boga i bliźnich, są przecież szczere. Nie brakuje nam woli kochania, ale energii, mądrości i odwagi. Mało kochamy innych nie dlatego, że nie chcemy, a dlatego, że jeszcze nie umiemy. Miłość jest wielką sztuką, której uczymy się całe życie, od chwili narodzin aż do samej śmierci. Sztukę miłowania trzeba jednak rozpoczynać nie od dawania miłości innym, ale od jej przyjmowania.
Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Gdy nie doświadczymy poczucia bezpieczeństwa, nie będziemy w stanie dawać go innym. Gdy nie doświadczyliśmy bycia wysłuchanym, nie umiemy słuchać. Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: "Chodź do mojego domu", jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom? Zanim więc zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości.
“Jezus zmartwychwstał, jest nadzieja dla Ciebie, nie jesteś już pod panowaniem grzechu, zła. Zwyciężyła miłość, zwyciężyło miłosierdzie!“ (Papież Franciszek)
Skomentuj artykuł