Nie bójcie się, dacie radę
Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: "Nie bójcie się, dacie radę". O wartości bycia razem, pragnieniu czystości, walce o siebie dla siebie, pierwszym dziecku i odpowiedzialności, z Beatą i Marcinem Mądrymi rozmawiają Karolina Mazurkiewicz i Michał Wnęk.
Skąd pomysł spotkań-świadectw dla młodzieży?
B.M.: Nasza koleżanka ucząca w Zespole Szkół Zawodowych w Krakowie półtora roku temu zapytała nas, czy wśród swoich znajomych nie mamy takich, którzy wytrwali w czystości przedmałżeńskiej. Nikt z jej uczniów nie wierzył, że ktoś taki istnieje. Wtedy zaproponowałam, że ja z mężem mogę się podzielić swoim świadectwem, bo nam się udało. I tak w Narodowy Dzień Życia stanęliśmy oko w oko z młodzieżą. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to co powiemy, będzie nowością a może i zaskoczeniem. Jednak już po 15 minutach naszego mówienia na auli zapanowała cisza. Tak to pamiętam: sto par oczu, jedni zaciekawieni, inni zawstydzeni, zmieszani, ale i wzruszeni.
Jak promować to, co piękne i właściwe wśród młodzieży?
B.M.: Pokazać to w bardzo atrakcyjny sposób, by czystość pociągała bardziej niż seks. Ludzie niestety nie mają właściwej wiedzy. Jednym tchem potrafią wymienić pozycje seksualne, książki o seksie, ale nie umieją powiedzieć np. ile chorób wenerycznych jest przenoszonych podczas jednego stosunku. Wielokrotnie spotykam się z dziewczynami, które w młodości wybrały inaczej. Zauważam jedno - że brak u nich tego błysku w oku i potwierdzenia, że są zadowolone ze swojej relacji z chłopakiem. Widać natomiast ich wewnętrzne rozdarcie, które pojawiło się zaraz po "pierwszym razie" i zawsze, kiedy zgadzały się na seks, by nie być odrzucone, wyśmiane. Ale to barwne życie seksualne nie uchroniło przed zerwaniem, zranieniem, bezpłodnością. Opowiadanie o historiach młodocianych rodziców najbardziej trafia. Ważne jest, by mówić przykładami z życia. My naszą działalność taktujemy jako dar i misję. Wiemy, że to ma sens dzięki telefonom, mailom i słowom, które otrzymujemy po tych spotkaniach.
O co pyta młodzież?
M.M.: Zdarzają się różne pytania, od prostych do bardzo wulgarnych, ale też bardzo często egzystencjalnych.
B.M.: Chłopaki pytają o to, jak nie zranić dziewczyny, jak randkować, żeby zachować granicę. Pytają też o ważne rzeczy: jak rozeznać, że to ona, ta jedyna. Dziewczyny pytają o bardzo techniczne sprawy i to jest dla mnie, jako kobiety, bolesne. Często zdarza się, że są bardzo wulgarne w tych pytaniach. Jakby przyzwyczaiły się, że są tylko tymi, które zaspakajają męskie potrzeby, bo taki wizerunek kobiety kreuje obecny świat. Z tego też wynika, że brak im poczucia wstydu, są przyzwyczajone, że kobieta jest tylko ozdobą.
O czystość należy walczyć. Jak ta bitwa wyglądała u Państwa? Ciężko uwierzyć, że odbyło się to bez wyrzeczeń i poważnych decyzji.
B.M.: Pierwszy rok to takie wspólne oswajanie się ze sobą, jak być gentlemanem, damą, poezja, śpiew, spacery, niekończące się rozmowy. Każdy temat, który nas łączył, to była kolejna więź i tak zostaliśmy obwiązani jak nici z dwóch szpulek. W momencie głębszego poznania i zrozumienia przestają występować pewne bariery ciała, co zresztą jest bardzo naturalne. Chcemy być coraz bliżej.
M.M.: Później przyszedł czas pragnienia bycia razem również fizycznie. Przecież byliśmy bardzo zdrowi i testosteron działał. Ale szukaliśmy rozwiązań, ucieczki od tych emocji. W momencie, kiedy czuliśmy do siebie wielkie pożądanie, dobrą metodą była przerwa w randkowaniu. Natura jest bardzo silna i łatwo nas wciąga atmosferą spotkania, wieczornym nastrojem kolacji, dlatego trzeba unikać takich sytuacji, które prowadzą do wzajemnego rozbudzania namiętności.
B.M.: Marcin często mi mówił: Pamiętaj kochanie, te Przykazania Boże muszą mieć sens! Mąż jest dla mnie przykładem faceta , który jest w pełni męski i odpowiedzialny, bo umie z impetem zareagować na zło, ale i opanować swoje pragnienia dla większego dobra.
M.M.: Dzisiaj sugeruje się jedyny słuszny plan na życie: najpierw studia, dom, praca, dwa samochody i dopiero wtedy można się pobrać. A tak naprawdę, to czas miłości można po prostu przespać. Trzeba być czujnym, by tych znaków czasu nie przeoczyć. My rozpoznaliśmy je w wieku lat 20 i wtedy się pobraliśmy, tydzień przed moimi studiami. I był to wybór poprzedzony odczytaniem powołania. To była odpowiedź na Boży plan dla nas.
Co Państwo zyskali zachowując wstrzemięźliwość przed ślubem?
B.M.: Spotykam na co dzień żony, które nie czują się szanowane przez swoich mężów, nie są zdobywane, dla których małżeństwo to monotonia. Ja tego nie odczuwam. Mija jedenasty rok i ja nie czuję się zgaszona. To jest ten owoc czystości, że wcześniej doświadczyłam zachwytu, adorowania, a kiedy zakochanie minęło doświadczyłam trwania, wierności, humoru (z powodu wzajemnych wad). Jesteśmy ciągle razem, nawet w naszej duchowości, w wychowywaniu dzieci. Z tego czasu chodzenia ze sobą mam wiele pięknych wspomnień, do których chętnie powracam, ale nimi nie żyję. To tu i teraz wyznaję, ze jestem spełnioną kobietą.
M.M.: Seks jest dla małżonków, więc naturalne jest to, że czekamy ze współżyciem do ślubu. Niestety, lansuje się co innego mówiąc, że seks jest dla każdego. Nie jest dla każdego. Słowa Jezusa są proste, Dekalog jest prosty, więc "najpierw ślub, potem siup". Ten kto jest dojrzały do ślubu, jest dojrzały do seksu. My mieliśmy poukładaną wizję wspólnej przyszłości. O tym rozmawialiśmy na randkach.
Często słyszymy, że małżeństwo to nieustanne pasmo kompromisów.
B.M.: Nie u nas! My zgadzamy się w takich kwestiach jak wiara, rodzina, wspólne pasje - to te trzy tematy, które nas łączą. No i nasze pożycie, które nas ciągle fascynuje. Wspólne spacery, randki tylko we dwoje, kiedy dzieci możemy zostawić pod opieką znajomych - są to wywalczone godziny tylko dla nas. Jednak na pewne tematy nigdy nie dyskutujemy, ponieważ ja mam swoje zdanie i Marcin swoje, a przekonywanie drugiej strony do własnych racji nie ma sensu. To nie o to w tym chodzi, by się we wszystkim rozumieć. Miłość jest ponad tym.
Jak to było z tym ślubem w wieku 20 lat, mimo braku pieniędzy, domu i dwóch samochodów?
M.M.: Najważniejszym kryterium zawarcia związku małżeńskiego jest to, że mamy wspólną wizję przyszłego życia, że się kochamy, że chcemy ślubować sobie wierność, wziąć odpowiedzialność za siebie nawzajem. To jest warunek konieczny i wystarczający. Inne kryteria, które tak naprawdę nie są konieczne, to stateczność materialna, dom, mieszkanie i samochód. Oczywiście, są to rzeczy potrzebne, ale nie są najważniejsze. Dzisiaj zamienia się kolejność kryteriów. Mówi się o tym, że należy zapewnić byt drugiej osobie, a dopiero potem myśleć o ślubie. Zapomina się, że w formule przysięgi, którą wypowiadają nowożeńcy, nie ma ani słowa o pieniądzach.
B.M.: Potrzeby ludzi są dziś bardzo wygórowane. Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: "Nie bójcie się, dacie radę". Należy zaufać Duchowi Świętemu, bo On działa bardzo konkretnie.
Kiedy zdecydowali się Państwo na pierwsze dziecko?
B.M.: Przyszedł taki moment, kiedy ja chciałam zobaczyć tę naszą miłość, zobaczyć część mnie i część Marcina. Zaglądałam do wózków obcych kobiet i już się nie mogłam doczekać. Więc cały czas dopytywałam, co z tym dzieckiem. Kiedy on pojechał na rekolekcje ORD Ruchu Światło-Życie, rozmawiał z Bogiem o swoim ojcostwie. I dostał od Niego słowo, że "jest syn". Przyjechał do mnie i powiedział, że mamy dziecko. Dziewięć miesięcy później urodził się Paweł.
Czy Państwo planowali, kiedy będą mieć dzieci?
M.M.: Oczywiście, już w dniu ślubu, kiedy ksiądz zapytał, czy jesteśmy otwarci na potomstwo, którymi nas Pan Bóg obdarzy. Powiedzieliśmy - jesteśmy! Pierwsze dziecko to trzeci rok małżeństwa. Po Pawle pojawiła się Marysia (żyła 10 tygodni od poczęcia), Rozalia, Mareczek (żył 7 tygodni od poczęcia) a potem jeszcze Lidzia i Aniela.
Jak wyglądało życie ojca - studenta i matki - studentki?
M.M.: Pamiętam, kiedy urodził się Paweł, dzień później miałem najważniejszy egzamin na studiach. I poszedłem na niego po całej nieprzespanej nocy. Kiedy przed profesorem usprawiedliwiałem swój wygląd - podpuchnięte i czerwone oczy tym, że zostałem przed kilkoma godzinami ojcem, on tylko stwierdził, że mogę przyjść w drugim terminie, a ocena zostanie wystawiona, jakbym zaliczył w pierwszym podejściu. To było to dla mnie bardzo budujące, proste, szczere.
B.M.: Bywały też takie momenty, że w przerwie między zajęciami przekazywaliśmy sobie Pawła na przystanku autobusowym na Kleparzu, bo ja biegłam na wykład. Zdarzyło się też, że Marcin siedział na wykładzie z dzieckiem na rękach. Ja na jednym egzaminie dostałam bardzo krótkie pytanie, bo wykładowca bał się, że z nerwów mogę stracić pokarm.
Czyli mówimy młodym ludziom, że się da?
B.M.: Tak. My nie mieliśmy nic w sensie materialnym, choć rodzice pomagali, jak mogli. Żyliśmy ze stypendiów naukowych, staraliśmy się o dopłatę dla młodych studenckich małżeństw. Marcin studiował dziennie, w ciągu dnia chodził na uczelnię, a wieczorami dorabiał jako kelner na rynku w Krakowie. Oczywiście, prowadziliśmy skromne życie. Przez lata studiów nie kupowaliśmy ubrań. Podczas wakacji wyjeżdżaliśmy do pracy np. do Niemiec zbierać winogrona i za to kupiliśmy pierwszy komputer oraz piękne jesienne płaszcze. Wyprawkę dla Pawełka dostałam od koleżanek. Namawiamy do tego, by być odważnym w podejmowaniu decyzji i szczycić się wartością, jaką jest czystość, bo to nie etap do ślubu, tylko wybór drogi wierności Kościołowi Jezusa Chrystusa.
Woli Pani dżinsy czy sztruksy?
B.M.: Zdecydowanie sztruksy. U mężczyzn (śmiech). Sama nie mam ani jednej pary spodni. Bardzo kobieco czuję się w sukienkach, od tych długich po te krótkie. Zresztą łatwo zauważyć, że dziewczyna w sukience całkiem inaczej się zachowuje, jest bardziej kobieca.
M.M.: Cieszę się, że moja żona nosi tylko sukienki, a koledzy mówią, że jestem szczęściarzem. Sukienka wydobywa piękno z kobiety.
Prowadzi Pani książkę cytatów. Który znalazłby się na pierwszej stronie?
B.M.: " Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą". Od urodzenia dzieci stałam się lwicą. Wcześniej byłam subtelna i delikatna. To jest moje nowe oblicze. Walczę przede wszystkim o dusze swoich dzieci, o czystość naszą i młodzieży, o prawdę kobiecego powołania. Jeżeli miałabym być kiedyś świętą, to chciałabym być świętą kobietą walczącą.
Taką Joanną d’Arc?
B.M.: Tylko w sukience (śmiech). Bycie pokorną nie znaczy cichą. Tego nauczyłam się właśnie po urodzeniu dzieci.
Beata i Marcin Mądrzy - na co dzień szczęśliwe małżeństwo z jedenastoletnim stażem, czwórką pociech: Pawłem, Rozalią, Lidią i Anielą. Aktywni działacze pro-life. Jeżdżą po szkołach, duszpasterstwach, kościołach dając świadectwo swojej miłości i odwagi w kroczeniu do Boga. Obecnie prowadzą firmę wodzirejską, która organizuje wesela, komersy, studniówki. Są autorami książek " Chcę być szczęśliwa. Tylko dla dziewczyn" i " Mogę zwyciężać. Tylko dla chłopców".
Skomentuj artykuł