Porównujesz się z innymi i nie umiesz przestać?
Widzę piękną kobietę o nienagannej figurze. Pytam M.: "Dlaczego ja nie mam takiej sylwetki?". Miałam obsesję na punkcie ciała. Uważałam, że jestem za gruba. Bez względu na to, czy ważyłam 55 czy 70 kilogramów.
Spędzamy w galerii handlowej sobotnie przedpołudnie. Śmieszka siedzi w wózku i śmieje się do taty wniebogłosy, czym wzbudza zainteresowanie zagonionych przechodniów. To jeden z powodów, dla których lubię zabierać ją w takie miejsca. Ten delikatny uśmiech na twarzy nieznajomych, taki, którego wcale nie chcemy, ale on sam do nas przychodzi, gdy w pobliżu pojawia się dziecko. W pewnym momencie mija nas para z dziewczynką w podobnym wieku. Gdy przechodzi słyszymy: - widziałeś, ile ta dziewczynka miała włosków? - a nasza taka duża, a ciągle łysa... Podaję taki banalny przykład, ale mogłabym ich tu cytować tysiące.
Ślepy zaułek niespełnienia
Jestem przekonana, że w momencie kiedy to czytasz, również przed twoimi oczami pojawiają się tego typu obrazy. Porównujemy siebie, nasze ciała, nasze dzieci, wytwory naszej pracy i gdzie nas to prowadzi? W ślepy zaułek niespełnienia i bezradności.
Mam przed oczami jeszcze jeden obraz sprzed kilku lat. Idę ulicą i widzę nagle piękną kobietę o nienagannej figurze. Robię się smutna i pytam M.: "Dlaczego ja nie mam takiej sylwetki?". On na to: "Kochanie jesteś piękna, a poza tym masz przecież tak wiele: świetną pracę, udany związek, wielu przyjaciół - ciesz się tym". No tak, tak, mam, ale... nie mam takiej idealnej sylwetki... Przez resztę dnia byłam smutna. Przez większość dotychczasowego życia porównywanie siebie do innych było jedną z moich głównych aktywności.
Jedni malują, inni śpiewają, a ja miałam taką pasję: porównywać siebie do innych i wypisywać na kartce swoje kolejne niedoskonałości. Szczególnie bliska była mi obsesja na punkcie mojego ciała. Od zawsze uważałam, że jestem za gruba. Bez względu na to, czy ważyłam pięćdziesiąt pięć czy siedemdziesiąt kilogramów. Śmieszka zaczęła mnie uczyć dystansu do siebie już w ciąży. Wtedy też zaczęłam bardzo, bardzo intensywnie nad sobą pracować.
Uwolniłam się od kompleksów
Wiedziałam, że poczyniłam postępy, ale dopiero nasze pierwsze wspólne wakacje nad morzem uświadomiły mi, że naprawdę zaczęłam się uwalniać od tego koszmaru, od swoich własnych kompleksów. W wakacje miałam bowiem zawsze więcej czasu, aby się nad sobą użalać. Leżąc na plaży, wypatrywałam pań z pięknymi ciałami i patrząc na nie dołowałam się i zazdrościłam im. Jak już byłam odpowiednio smutna, to zmieniałam obiekty swoich obserwacji i szukałam pań otyłych.
W ten sposób pocieszałam się, że jeszcze nie jest ze mną tak źle, i szłam na kolejnego gofra Najgorsze były jednak zdjęcia, bo patrząc na fotografie, możemy zobaczyć siebie z pewnej perspektywy. A więc dopiero na zdjęciach widziałam, jaka jestem ogromna . W te wakacje poczułam się wolna od swojej obsesji. Będąc na plaży naprawdę nie patrzyłam na inne kobiety z zazdrością, w ogóle mało na nie patrzyłam. Na siebie również przestałam patrzeć oczami innych: "Nie rozbiorę się, bo oni wszyscy zobaczą, jaka jestem gruba".
A przecież ciąża pozostawiła trochę śladów na moim ciele i logicznie myśląc, to tym razem najbardziej powinnam się wstydzić. Najpiękniejsze w tym wszystkim były jednak zdjęcia. Kiedy patrzyłam na fotografie, które zrobił M., zobaczyłam... siebie. Nie widziałam ani pięknego ciała, ani grubego, tylko siebie - taką jaka jestem: ta sama w lustrze, ta sama na zdjęciach. I to było piękne. To było moje święto. oglądałam te zdjęcia dwadzieścia razy dziennie i zachwycałam się nimi, dlatego że widziałam tam po prostu siebie.
Fragment pochodzi z książki "Atrakcyjna mama".
Skomentuj artykuł