Przełknięte upokorzenie staje się niestrawne

(fot. shutterstock.com)
Elizabeth Lukas

Pewna młoda kobieta zwierzyła mi się, że jest całkowicie oziębła seksualnie i nie może w miłości cielesnej czuć nic do swego drugiego męża - z którym żyje w bardzo dobrym małżeństwie - ponieważ jej pierwszy mąż obchodził się z nią niezwykle brutalnie.

Kobieta ta znajdowała się w szponach własnego przekonania, że wskutek swego urazu jest niezdolna do tego, by kiedykolwiek ponownie zaufać mężczyźnie i oddać mu się z miłością. Moje zadanie polegało na zachwianiu tym jej przekonaniem.

"Cierpienie, które pani przeżyła - zaczęłam - nie musi być przyczyną tego, by pani nie mogła kochać swego obecnego męża. Między pierwszym a drugim pani mężem nie ma bowiem żadnego związku. Są to różni ludzie, którzy wstąpili w pani życie w różnych okresach czasu, a także pani sama znajduje się dzisiaj w innym stadium dojrzewania niż podczas swego pierwszego małżeństwa. W rzeczywistości kocha pani swego obecnego męża i chciałaby mu też swoją miłość okazać, w przeciwnym razie bowiem nie przyszłaby pani do mnie szukać pomocy. Tym, co pani przeszkadza zrobić to, czego pani pragnie, jest więc tylko złe doświadczenie, smutne wspomnienie. Ale nie może się pani godzić na terror ze strony nieszczęsnego wspomnienia. Złe doświadczenie nie powinno stanowić zapory na drodze pani życia.

Dam pani pewną radę: Kiedy to wspomnienie wkradnie się znowu w pani myśli, niech mu pani powie na przykład coś takiego: «Aha, znowu tu jesteś? No, znam cię już aż nadto! Ale nie jesteś już tak interesujące, jak dawniej. Wracaj spokojnie tam, skąd przyszłoś, a mianowicie w czas przeszły, do którego należysz. Mam teraz coś lepszego do roboty, niż zajmować się tobą». Jeśli pani tak lub podobnie pomyśli, moc dawnego wspomnienia zniknie i pani zdolność do miłości powróci, co będzie niewątpliwie z korzyścią dla pani partnera".

DEON.PL POLECA

Zapomnieć to, co było

- Nie mogę przecież zapomnieć tego, co było - zaoponowała moja pacjentka. Źle mnie zrozumiała. Nie chodziło o zapomnienie tego, co było, lecz o to, czy temu "byłemu" pozwoli się na zniszczenie tego, co jest cenne w teraźniejszości. I chodziło też o problem etyki w najszerszym sensie. Czym bowiem drugi mąż tej młodej kobiety zasłużył na jej nieufność, jej negatywną postawę? Nie był przecież winien jej traumy Cierpiał, by tak rzec, za przewiny kogoś innego. Rzucało to cień na skądinąd dobrą relację, i jakże bardzo należało młodej kobiecie życzyć, aby nie musiała raz jeszcze przeżywać dotkliwego rozczarowania! Powoli zaczynała rozumieć, co jej radzę.

Kiedy poczyniła pewne postępy, pokazałam jej, że złe doświadczenie może mieć dla niej pozytywne skutki, ponieważ pozwala jej doceniać szczęście, jakim jest dla niej drugie małżeństwo - i to bardziej, niż byłoby możliwe bez dawnego "doświadczenia kontrastowego". "Czy nie może być tak - zapytałam - że WŁAŚNIE dlatego, iż poznała pani kiedyś bolesne obcowanie ludzi z sobą, może pani ocenić, jak miły, czuły i tolerancyjny jest pani obecny partner? Że WŁAŚNIE dlatego może się pani stać wdzięczniejszą i tkliwszą żoną niż inne kobiety, które swoje małżeństwo narażają na szwank bezsensownymi kłótniami, ponieważ nigdy nie doświadczyły tego, jak straszna jest relacja dwojga ludzi nasycona brutalnością?".

W rezultacie nastawienie pacjentki doznało przemiany — przeszło z pierwotnej pozycji: "Nie mogę już prawdziwie kochać", na pozycję nieporównanie zdrowszą: "Mogę mojego obecnego męża szczególnie gorąco kochać, ponieważ poznałam już inną, mroczną wersję małżeństwa". Jak można się było spodziewać, równolegle ze zmianą jej nastawienia ustąpił też jej psychiczny uraz. Przezwyciężyła także zahamowania seksualne i cieszyła się wraz z mężem nadrobionym "miodowym miesiącem", jak mi doniosła na widokówce z miejsca urlopowego pobytu.

Przełknięta złość staje się niestrawna

To, co w życiu sprawia ból - czy to duchowy, czy cielesny - wywołuje też agresję. Nikt nie jest w dobrym nastroju, kiedy go coś trapi - czyni chorym w najprawdziwszym sensie tego słowa. Co zatem zrobić ze złością i złym humorem? Otóż zawsze prawie jest ktoś w pobliżu, na kim można je odreagować. Na tyle blisko, by przyjąć na siebie nadmiar tej złości, znajdują się przeważnie osoby bliskie. Jest to na płaszczyźnie ludzkiej nie tylko wątpliwe etycznie, ale nie przynosi też rzeczywistej ulgi. Każdy ból, przekazywany dalej, pomnaża ból w świecie; każde zaś pomnożenie bólu powraca do jego sprawcy - jeśli nie natychmiast, to później.

Tygrys w cyrku, którego boli ząb i który dlatego atakuje swego pogromcę (nie ponoszącego oczywiście żadnej winy za ból tygrysiego zęba), nie rozumie etycznej problematyczności tego, co robi. Reaguje na ślepo, powodowany bólem. Natomiast mężczyzna, który został ofuknięty przez swego przełożonego i który przychodząc do domu, u furtki kopie psa, a w mieszkaniu wyjeżdża z buzią na swoją żonę, bardzo dobrze rozumie etyczną problematyczność tego, co robi, i dlatego powinien poczuwać się za to do odpowiedzialności. Nie może się, jak tygrys, powoływać na "ślepe popędy"; dzięki swemu człowieczeństwu jest "widzącym" i widzi, że jego zachowanie nie jest właściwe. Połajanka ze strony przełożonego była zapewne dla niego trudna do zniesienia, ale pies i żona nie mieli z tym nic wspólnego i jeśli zadaje im ból, tylko dlatego że sam doznał bólu, to ból, zamiast zostać uśmierzony, potęguje się - również jego ból, który wzmaga się wskutek nagannego zachowania.

Agresji nie można kierować w fałszywym kierunku

Jaka mogłaby być alternatywa - nie dla tygrysa, lecz dla mężczyzny w naszym przykładzie? Mógłby on przyjść do domu, oszczędzić psa i żonę, a swoją złość - mówiąc kolokwialnie - przełknąć. Psycholodzy i lekarze patrzą na takie rozwiązanie sceptycznie - i słusznie. Przełknięta złość staje się bowiem od pewnego stopnia intensywności niestrawna i tak obciąża organizm, że wrzody żołądka można uznać za najłagodniejszy tego skutek. To tłumaczy również, dlaczego psycholodzy i lekarze czasami zalecają JEDNAK pierwsze z wymienionych rozwiązań, tyle że z ominięciem agresji w stosunku do obiektów niewinnych. Uważają, że zamiast psa i żony przedmiotem agresji może być na przykład rzucona o ścianę poduszka. W tym wypadku nie mają racji, bowiem ściśle biorąc, również poduszka jest niewłaściwym adresatem złości i niech mi nikt nie opowiada, że poczucia doznanego upokorzenia można się pozbyć, rzucając poduszkami.

Zdaniem Frankla potrzebne jest tu coś innego. Agresji nie można kierować w fałszywym kierunku — ani przeciwko obiektom niewinnym, ani przeciwko samemu sobie. Zamiast tego powinna ona zostać rozładowana w osobistej poważnej rozmowie ze sprawcą bólu, jeśli taki jest, lub spokojnej wewnętrznej konfrontacji z bezimiennym losem, który człowieka dotknął. Taki duchowy proces może przynieść wspaniałe rezultaty: cierpliwą eliminację konfliktów, konstruktywne poszukiwanie kompromisu, życzliwą gotowość pojednania czy heroiczną akceptację tego, czego nie można zmienić. Jakkolwiek by było, agresja jest potężną siłą, jeśli przekształci się ją w wewnętrzną moc.

Młoda kobieta, o której powyżej opowiedziałam, skierowała początkowo swoją frustrację i agresję, spowodowane doznanym brutalnym traktowaniem, w niewłaściwym kierunku. Jej oziębłość w relacji z drugim partnerem była zarówno wyrazem pewnej autoagresywności ("karała" nią sama siebie), jak i pewną formą przenoszenia uzasadnionego wewnętrznego oporu z osoby A na osobę B, która na taki opór nie zasługiwała. Oczywiście nie uświadamiała sobie tego. Po prostu nadal cierpiała, a jej partner cierpiał bezradnie razem z nią. Rozeznawszy się w sytuacji, odesłała wreszcie swój uraz na właściwe "miejsce" i do właściwego "czasu" i uwolniła przez to od niego siebie i swego obecnego partnera.

Otwarte pozostaje jeszcze pytanie, czy i w jaki sposób mogła ona swój uraz, zdeponowany na właściwym "miejscu" i we właściwym "czasie", całkowicie usunąć. Jaką postawę przyjmuje ktoś taki jak ona wobec swego krzywdziciela? Aniołowie mają łatwo. Aniołowie mogą wybaczać. My, ludzie, znajdujemy się pod tym względem w trudniejszej sytuacji. A jednak jesteśmy przynajmniej zdolni do tego, by zrezygnować z wszelkiego osądzania i potępiania, i tego, kto nas "zhańbił", pozostawić w jego własnej "hańbie". "Każdy czyn jest swoim własnym pomnikiem", napisał Frankl, który przeżył Holocaust. Kiedy ktoś, jak ta młoda kobieta, pojmuje, że jej krzywdziciel swymi czynami wystawił sobie swój własny pomnik - pomnik, który nigdy nie zniknie z obszaru prawdy - to nie potrzebuje nic już do tego dodawać, żadnego gniewu, żadnej nienawiści; może oddzielić od niego swoje życie i pracować nad własnym pomnikiem.

Pomyślmy: Jeśli u kresu naszego życia coś ma mieć prawdziwe znaczenie, to tym czymś nie będą czyny obce, lecz jedynie nasze własne.

Fragment z książki: Sztuka życia na cały rok - Elizabeth Lukas

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przełknięte upokorzenie staje się niestrawne
Komentarze (5)
3
3131
8 lipca 2014, 23:27
Bardzo dobry artykuł
Bogusław Płoszajczak
8 lipca 2014, 20:09
Moja przyjaciółka "przerobiła" moją traumę na badania naukowe którymi i ja się sieszę. Wynik doskonały! Może to jest rozwiązanie?
K
kate
1 czerwca 2014, 11:46
"Zamiast tego powinna ona zostać rozładowana w osobistej poważnej rozmowie ze sprawcą bólu, jeśli taki jest, lub spokojnej wewnętrznej konfrontacji z bezimiennym losem, który człowieka dotknął." Mam wątpliwości co do tego zdania. Autorka jest na pewno dobrym psychoterapeutą, ale działa w warunkach innych stron świata. Jak pomagać starym ludziom, których dotknął nie bezimienny los, tylko działania okupantów, albo reżimu powojennego w Polsce? Jak oni mają radzić sobie ze swoją traumą? I nie sądzę zrezstą, żebyśmy byli tu wyjątkowi, przemoc, wojny, niesprawiedliwość na świecie wciąż trwają. Obserwuję że wielu starych ludzie w Polsce było lub jeszcze jest przeżartych upokorzeniem z przeszłości, żalem i goryczą, i nikt się nad nimi nie pochylał i nie nazywał tego traumą i nie mówił że to można leczyć. Czasem przyklejano im etykietki oszołomów albo wytykano niezdolność do rozumienia rzeczywistości. Pewnie, problem rozwiązuje się powoli sam...
P
pawel
21 maja 2011, 04:55
 ~Liza Trochę to przypomina sytuację,gdy dogabinetu lekarza ,który aktualnie się przechodzi rozwód miesiącami wchodzą pacjenci i zamiast mówić o sobie , brutalnie ingerują w prywatne aspekty życia swego medyka. Głupie, nieczułe,ryzykowne.Wystarczą krótkie kondolencje,na które nie stać nikogo.    Sorry, nie ogarniam tego. 
L
Liza
20 maja 2011, 08:15
Trochę to przypomina sytuację,gdy dogabinetu  lekarza ,który aktualnie się przechodzi rozwód miesiącami wchodzą pacjenci i zamiast mówić o sobie , brutalnie ingerują w prywatne aspekty życia  swego medyka. Głupie, nieczułe,ryzykowne.Wystarczą krótkie kondolencje,na które nie stać nikogo.