Szczęściu czasem trzeba pomóc

Szczęściu czasem trzeba pomóc
(fot. shutterstock.com)
Katarzyna Górczyńska

Niektórzy twierdzą, że poszukując miłości, trzeba czasem pomóc szczęściu. I myślę, że jakieś ziarnko prawdy w tym jest. Bo nikogo do miłości zmusić się nie da, ale można skorzystać z narzędzi, dzięki którym może odrobinę szybciej czyjaś miłość znajdzie drogę do naszego serca.

Znacie tę opowieść o proboszczu, który podczas powodzi usiadł na dachu plebani twierdząc, że Pan Bóg go wybawi? Pewnie tak, ale dla przypomnienia… Podpływa łódź ratownicza i prosi, by ksiądz dobrodziej do niej wsiadł. Na co kapłan odpowiada: A nie, dziękuję, ja czekam na pomoc Pana Boga. Łódź odpływa, a po kilku godzinach przypływa następna. Sytuacja się powtarza. Ratownicy z trzeciej łodzi słyszą tę samą odpowiedź od pełnego ufności i wiary księdza, więc również odpływają. Niestety… woda sięga coraz wyżej, a czekający na pomoc Pana Boga kapłan ginie. W niebie staje przed obliczem Najwyższego i z pretensjami podnosi głos, czemu Pan Bóg mu nie pomógł. Na co zdziwiony Bóg odpowiada: Jak to? Przecież wysłałem ci trzy łodzie ratunkowe!

DEON.PL POLECA

I chyba trochę tak jest z nami. Czekamy na cud, pełni ufności i wiary, że w spektakularny sposób Pan okaże swą moc. Tymczasem najlepsze szanse na zwrot akcji w naszym życiu, przechodzą nam koło nosa, kompletnie przez nas zignorowane. O ironio, i najczęściej to od nas zależy czy będą spektakularne.

Do czego zmierzam w tym nieco przydługim wstępie? Do prostego wniosku: trzeba korzystać z darów Pana Boga, trzeba nauczyć się odpowiednio posługiwać narzędziami, które nam daje. Również poszukując miłości, którą można znaleźć dosłownie wszędzie. Nie tylko w świecie realnym, ale także wirtualnym. Bo to, co dobrego człowiek kreuje, musi od Niego pochodzić. A wiemy nie od dziś, że Internet jest genialnym wynalazkiem.

Dla wielu osób szperanie w Internecie w celu umówienia się na randkę, to obciach, szczyt desperacji i rozpaczy. A przede wszystkim szczyt niemożności zniesienia samotności, która doskwiera tak bardzo, że trzeba się uciekać do umawiania w ciemno. Bo trochę tak to wygląda, zwłaszcza, gdy mówimy o portalach randkowych. Panuje bowiem przekonanie, że "drugą połówkę" przede wszystkim znajduje się w realu - przez znajomych, na imprezach, w pracy.

Konstruowanie swojego profilu w serwisie randkowym dla wielu może być doświadczeniem przykrym i upokarzającym, bo "kimże ja jestem i co to za świat dookoła, skoro człowiek musi się do czegoś takiego posuwać...?", przeczytałam kiedyś. W człowieku rodzi się pewne poczucie, że staje się towarem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Bo przecież trzeba się tak "zareklamować", by się dobrze "sprzedać". I nie ma tu znaczenia czy to portal "świecki" czy ten dla katolickich singli. W tym ostatnim trzeba się nawet wyspowiadać ze swoich poglądów na kwestie moralne i etyczne. A wszystko po to, by zminimalizować ryzyko spotkania niewłaściwej osoby, to znaczy takiej, która wyznaje odmienne wartości niż my. Nie jest moim celem deprecjonowanie tego typu portali, bo sama słyszałam świadectwo pary, która poznała się dzięki portalowi i dziś tworzy szczęśliwą rodzinę. Nie wszystkim jednak taki system może odpowiadać. Jeśli dołożymy do tego historie o fatalnych randkach, o kompletnie nietrafionych wyborach, o braku "chemii" i totalnych masakrach, to mamy gotową odpowiedź na pytanie czy umawiać się z osobami poznanymi w sieci - zdecydowanie nie, bo to grozi absolutną katastrofą!

Ale mimo wszystko uważam, że nie warto siedzieć i użalać się nad sobą w przysłowiowym: turnus mija, a ja niczyja. Sieć może być doskonałym narzędziem kontaktowym, trzeba go tylko odczarować i odpowiednio wykorzystać. Przecież ten wirtualny świat ma nam ułatwiać życie, czyż nie? Można więc poklikać z kimś między raportem a sprawozdaniem, między przygotowaniem pracy semestralnej a poszukiwaniem materiałów to egzaminacyjnych tez. Jaka oszczędność czasu! Nie trzeba wychodzić z domu, nie trzeba spędzać długich godzin przed lustrem, nie ma tego dylematu w co się ubrać. To tak pół żartem, ale jest i pół serio. Oczywiście klikanie nigdy nie zastąpi bezpośredniego kontaktu.

Wartość płynąca z relacji budowanej w cztery oczy jest niezaprzeczalna. Tylko w takich czasach przyszło nam żyć, gdzie oszczędność czasu i szybkie załatwianie spraw to podstawa. Jeśli wizytę w banku zastępuje kliknięcie komputerowej myszki, jeśli za zakupy mogę zapłacić telefonem, jeśli wysyłając list, adresat odbiera go kilka sekund później, to dlaczego nie umówić się z kimś poznanym w sieci?

Dobrze pamiętam te czasy, w których Internet w każdym domu był marzeniem. Ludzie poznawali się głównie w klubach, na imprezach, na dancingach, przez znajomych. Znajomości zawierało się w szkole, w pracy, na wycieczkach. Ale też wiele osób korzystało z biur matrymonialnych, albo umawiało się na randki w ciemno umawiane przez życzliwych. Dziś rolę biur pełnią portale randkowe, a znajomych naszych znajomych możemy poznać przez sieć kontaktów na społecznościowych portalach. Te mają liczne profile tematyczne (tzw. funpage), które zrzeszają wielbicieli psów, wędkarstwa, rajdów czy wnętrzarskich metamorfoz. Wspólne zainteresowania stają się często tematami wspólnych rozmów na tzw. priv. A te często wyzwalają emocje i rodzą uczucia, daleko wybiegające poza hobbystyczne zainteresowania.

Fora internetowe, blogi, portale społecznościowe stają się takim miejscem spotkań, jak brzmiało hasło reklamowe jednego z nich. I nie da się tego ukryć, że wirtualny świat zastępuje nam pewne elementy życia. To, co kiedyś działo się "na żywo" i rozpoczynało od uścisku dłoni i podania imion, dziś rozpoczyna się często pod przykryciem nick’u, a kończy spotkaniem i podaniem rąk. Właściwie nie kończy, tylko zamyka pewien etap. Może nie w tej kolejności, może trochę przewrotnie, bo to przecież nie tak ma być… W naszych wizjach, zwłaszcza kobiecych, wszystko ma swoje miejsce, znajomość musi przebiegać według pewnych etapów, bo inaczej to nic z tego nie będzie. Nie ma szans, by zakochać się w kimś, z kim zamieniło się kilka słów, wpatrując się zamiast w jego twarz, to szczypiącymi oczami w monitor laptopa.

Jeszcze niedawno miałam podobne wyobrażenie o znajomościach zawieranych w sieci. Każdy element układanki musi się zgadzać i musi mieć swój czas. Zapoznanie, wymiana zdań, spotkanie, rozmowy telefoniczne, smsy, kolejne spotkanie… Nawet wtedy, gdy w kwietniu 2012 roku napisałam pierwszy komentarz pod zdjęciem znajomego, na który odpowiedział jego znajomy. Niby nic, krótka wymiana informacji we troje, oni o rajdach, my o studenckich czasach. A potem kilka miesięcy ciszy, którą w końcu przełamaliśmy, by zobaczyć jak sytuacja potoczy się dalej.

Dziś jestem żoną mężczyzny, który odpowiedział wtedy na mój komentarz pod zdjęciem znajomego. Który wywrócił mi życie do góry nogami, bo całkowicie zmienił przygotowany i uplanowany przeze mnie schemat. Bo zanim się spotkaliśmy, przegadaliśmy długie godziny przez telefon. Kiedy pierwszy raz podaliśmy sobie dłonie, wiedzieliśmy o sobie więcej niż o niektórych swoich znajomych. Miałam wrażenie, że ta relacja przeskoczyła wiele etapów, bo wszystko działo się w nieprawdopodobnym tempie. Zupełnie innym niż ten zaplanowany przeze mnie. Bo najwyraźniej nie mój plan był realizowany.

Myślę, że w naszym życiu też nie wszystko jest tak, jak sobie zaprojektujemy. Zauważcie, że najciekawsze w filmach są niespodziewane zwroty akcji, kiedy wszystko zaczyna się układać kompletnie inaczej niż na początku było do przewidzenia. Gdybyśmy od początku znali fabułę filmu i jego finał, to kto by na takie filmy do kina chodził? Tak samo bywa w naszym życiu. To poukładane i do przewidzenia nie jest mniej wartościowe, ale nas samych zamyka trochę na to, co nieoczekiwane, niespodziewane. Sprawia, że trudniej nam dostrzec to, co dzieje się poza ramami, w które się oprawiliśmy. Podobnie jest z tym poszukiwaniem miłości. Ona przede wszystkich przyjdzie sama, wtedy, gdy najmniej będziemy się jej spodziewać. Gdy życie w pojedynkę nabierze odpowiedniej, właściwej wartości. Ale pamiętajmy o tym, że może przyjść wszędzie i w każdym momencie. Cała magia polega na tym, by jej nie przegapić.

Nie chodzi o to, by ruszyć na podbój Internetu ze statusem: szukam żony/szukam męża. Ale o to, by się nie bać, by nie tworzyć w swojej głowie schematów, które nie zawsze są możliwe do odtworzenia. W sieci niejako wystawiamy sobie czeki, które próbujemy realizować poza nią. Nieraz ryzykujemy, bo czasem czek bywa bez pokrycia. Cóż, zdarza się. Ale nie warto się nastawiać od razu na porażkę. Znajomość zawarta w realu również nie gwarantuje sukcesu. Wiele osób decyduje się na zwrot w stronę wirtualnego świata właśnie dlatego, że w tym realnym nie wychodzi.

To nie sposób zawarcia znajomości decyduje o powodzeniu w związku, tylko praca, jaką obie strony włożą w jego pielęgnację. Dużo ważniejsze jest zaangażowanie, otwartość i chęć inwestowania swoich uczuć. A to czy ludzie poznają się na weselu, w pracy, na imprezie, w autobusie czy w sieci, jest tylko tłem i ciekawą anegdotą dla wnuków. Zakładając, że lata wysiłku wkładanego w budowanie i rozwój stworzonej relacji, owocują w ten właśnie sposób. A mogą i to obficie. I to nie jest wirtualny górnolotny slogan, tylko stwierdzenie faktu. Realne.
   

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Anselm Grün

Od nas zależy, czy poprawiamy jakość naszych myśli
św. Jan Kasjan

Każdy z nas tworzy autosugestie. Są to nieustannie obecne w naszej głowie słowa, które wpływają na to, co myślimy, jak się czujemy, jakie...

Skomentuj artykuł

Szczęściu czasem trzeba pomóc
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.