Nie bój się, robaczku!
Wielkim wyzwaniem duchowości daru z siebie jest poczucie własnej wartości, a ściślej chroniczne z nim kłopoty. Dać siebie może tylko ktoś, kto choć w minimalnym stopniu posiada siebie, a to oznacza stabilne poczucie własnej wartości.
Teoretycznie każdy człowiek posiada niezbywalną wartość i godność, w praktyce jednak, zwłaszcza od strony emocjonalnej, wygląda to zupełnie inaczej. Powiedziano przecież do każdego z nas w bardzo prosty sposób: Nie bójcie się, jesteście ważniejsi niż wiele wróbli (Mt 10,31). Ale kto dziś "kupi" taki tekst? Nie dość, że brzmi prawie jak obelga, to nawet o centymetr nie podniesie czyjegoś niskiego poczucia własnej wartości.
Wróbel miarą człowieka?
Czy jednostką miary wartości człowieka może być... wróbel? Trudno chyba o gorszą miarę: płochliwe toto i bez żadnej wartości kalorycznej. W dobie Whiskasa nawet kot nie obejrzy się już za wróblem, chyba że ten zakłóci mu poobiednią drzemkę. Już prędzej wspomniany centymetr jest właściwszą jednostką miary, zwłaszcza w naszych zafiksowanych na punkcie wyglądu czasach, w których ideał kobiecości czy męskości coraz częściej podaje się w centymetrach. Jakby centymetr za mało tu czy za dużo tam rzeczywiście miał jakieś decydujące znaczenie. Ale jeśli ktoś metrem krawieckim chce regulować swoje dobre samopoczucie, to przecież nikt mu nie zabroni. W moich rodzinnych stronach powiedziano by o nim, że "mo ptoka", czego nie należy kojarzyć jednak z tytułowym wróblem w garści. Wyrażenie to oznacza - mówiąc bardziej elegancko - że jakieś ciało obce zastąpiło komuś własny, przyrodzony, zdrowy rozsądek. Ale wróćmy do wróbli, a właściwie do wartości człowieka, bo z nią rzeczywiście dzieją się rzeczy dziwne. Rozważmy ten problem najpierw od strony obiektywnej, a następnie od tej subiektywnej, psychologicznie znacznie ważniejszej.
Małe jest piękne
Dziś wszyscy łatwo i szybko godzą się z twierdzeniem, że każde życie ludzkie jest bezcenne i godne najwyższej troski. Nie bez powodu powtarzamy od lat talmudyczne zdanie, "że kto ratuje jedno życie, ratuje świat cały". I w teorii wszystkim to dobrze wychodzi.
Gorzej jest z praktyką, bo tu bardzo łatwo dajemy się uwikłać i zapędzić w kozi róg w takich tematach, jak eutanazja czy aborcja. Sednem tych problemów jest pytanie o obiektywną wartość pojedynczego człowieka i odpowiedź na praktyczne kwestie w rodzaju: czy jedno ludzkie życie jest warte cierpienia, ofiary, zaparcia się siebie z mojej strony? Z takich sporów i dylematów często wychodzimy pokonani, a tym samym odsłaniają się przed nami niewygodne dla naszego dobrego samopoczucia prawdy. I tak okazuje się, że istota ludzka wielkości wróbelka nie ma prawa do życia, a nawet w świetle prawa stanowionego ktoś może ją uśmiercić jeszcze w łonie matki. Rzecz robi się jeszcze bardziej absurdalna, gdy zdamy sobie sprawę, że to samo prawo od dłuższego już czasu chroni ginące gatunki zwierząt, np. ptaki. W efekcie dochodzi do paradoksalnych sytuacji, w której poczęte ludzkie życie jest mniej warte niż np. bocianie gniazdo z jajami, bo za zniszczenie tego ostatniego można dostać grzywnę, a nawet trafić do aresztu.
Poczucie własnej wartości
Z subiektywnym wymiarem wartości człowieka jest jeszcze gorzej niż ze stadem wróbli: bardzo łatwo je spłoszyć i przegonić raz na zawsze. Nie bez powodu brak poczucia własnej wartości jest jednym z palących problemów współczesności. Wystarczy wspomnieć, że jest to zjawisko obecne w większości poważnych problemów psychicznych, a od razu nabrzmieje wysokimi liczbami, procentami czy konkretnymi twarzami ludzi z naszego otoczenia. Ponieważ jest to kwestia zbyt złożona dla tej prostej refleksji, ograniczę się tylko do intuicji zawartej w ewangelicznym porównaniu do wróbli. U podstaw tej metafory leży biblijna wizja świata, harmonijna i pełna celowości. Logika Jezusa jest oczywista: skoro nawet tak niepozorny i pospolity wróbel znajduje w świecie właściwe sobie miejsce, pokarm i funkcję do spełnienia, to o ileż bardziej człowiek. Wystarczy tylko uważniej się rozejrzeć. Może wizja takiej harmonii i ładu wyda się komuś nieco infantylna i naiwna, ale warto zauważyć, że nawet ci najbardziej sceptycznie nastawieni do świata często i chętnie się nią posługują, bo prawdopodobnie jest znacznie głębsza i podstawowa w ich świadomości niż krytyczne czy naukowe podejście do rzeczywistości. Łatwo tego dowieść.
Podstawowe zaufanie
Jeden z pierwszych etapów rozwoju człowieka dotyczy pomyślnego rozwiązania Eriksonowskiego konfliktu zaufanie - nieufność. Na tym etapie tworzone są fundamenty podstawowego zaufania do siebie i otaczającego świata, fundamenty poczucia własnej wartości. I choć dziecko na tym etapie nie rozumie jeszcze ludzkiej mowy (chodzi o pierwszy rok życia), to jednak dzięki komunikacji z otoczeniem przejmuje od rodziców owo podstawowe przekonanie o własnej wartości i przewidywalności świata. Warto zwrócić uwagę na język, którym posługują się wtedy rodzice. Pełno tam prostych, ciepłych porównań i epitetów rodem z otaczającej nas przyrody. Niektóre zwroty na stałe weszły do kanonu ludzkiej mowy, dlatego każdy w lot łapie znaczenie określeń w rodzaju "Ty moja ptaszyno, kwiatuszku, gwiazdeczko, słoneczko..." Z pewnością wyrażenia te zapadają nam głęboko w świadomość, a może ściślej w najstarsze jej pokłady. Dlatego określenia te działają niczym magiczne zaklęcia, choć w gruncie rzeczy odwołują się jedynie do prostego, wczesnego doświadczenia z dzieciństwa, kiedy prócz miłego dla ucha brzmienia i poetyckiej wymowy niosły w sobie ogromny zastrzyk ludzkiej miłości i obecności. Chodzi o język miłości, tej najgłębszej ludzkiej więzi. Nie bez powodu taki sam lub bardzo podobny (pozornie naiwny i infantylny) język pojawia się w relacjach intymnych między ludźmi dorosłymi, a nawet w relacji z Bogiem.
I nikogo nie dziwi, że nawet najbardziej ścisły umysł posługuje się wtedy wyświechtanym "Kwiatuszku ty mój!", nie zastanawiając się nad tym, co wspólnego ma jakiś pierwszy lepszy badyl z tą oto żywą, dorosłą ludzką istotą. Język miłości przeskakuje bariery myślenia przyczynowo-skutkowego i odwołuje się do jakiegoś pierwotnego ładu i harmonii, którego jesteśmy cząstką i który przywraca nam poczucie własnej wartości, godności i miejsca na ziemi. Może tak właśnie w nas zakodowane zostało wspomnienie raju utraconego...?
Nie bój się, robaczku! (Iz 41,14)
W poradnikach psychologicznych często szukamy prostych i łatwych odpowiedzi na trudne i złożone pytania. Podobnie jest i w kwestii poczucia własnej wartości. Pewnie czytelnik chciałby - w myśl starego porzekadła - złapać tego wróbla w garść i nie wracać już do całej sprawy? A może powyższe refleksje uruchomiły przykre wspomnienia z dzieciństwa czy młodości, np. fakt, że nigdy nie był niczyim kwiatuszkiem czy oczkiem w głowie? A kto nigdy nie był tak umiłowanym przedmiotem westchnień, ten niewątpliwie będzie miał problemy nie tylko z zaniżonym poczuciem własnej wartości, ale z życiem jako takim. Proszę się jednak zbytnio nie troszczyć o siebie. Języka miłości można się nauczyć nawet w podeszłym wieku. Wystarczy zacząć mówić do innych tym językiem. A kto wie, czy te przedziwne zaklęcia z dzieciństwa nie okażą swojej magicznej mocy. Przecież nawet surowy Bóg Starego Testamentu nie zawahał się przed użyciem takich słów. A mówił do dorosłych, którzy niejedno mieli za uszami.
Więcej w książce: Duchowość daru z siebie - Stanisław Morgalla SJ
Skomentuj artykuł