Żyliście – czy żyjecie – z piętnem tej odpowiedzi, którą wtedy na Was wymuszono. Z jakimś wyrzutem sumienia. Z poczuciem zdrady. Ciąży Wam, że odpowiedź była taka, a nie inna. (fot. by slaup / flickr.com)

Dlaczego dziecko po wielekroć słyszy, z różnych źródeł płynące, makabryczne pytanie: "Dlaczego wobec każdego pokolenia to pytanie wybrzmiewa, dlaczego wszystkich nas dopada, nikogo nie oszczędza?

Znają to Państwo na pewno, rzuciło się na Was dawno temu, akurat w najbardziej wrażliwym momencie dzieciństwa, jeszcze przed szkołą, nim się nauczyliście pisać i czytać, gdzieś pomiędzy zabawą a przebłyskiem rozumu, gdy akurat zaczęła kiełkować intuicja moralna. Akurat wtedy, gdy się w Was kształtowały uczucia i zaufanie, sposób patrzenia na ludzi. Właśnie wtedy, gdy się ważył ten podstawowy dylemat człowieka: lgnąć do ludzi czy uciekać, padło to złowrogie pytanie: "kogo kochasz bardziej?". I odpowiedzieliście jakoś, jakkolwiek, nie wiadomo nawet, w imię czego. Nie wiadomo, w oparciu o jakie przesłanki, jaką siłą powodowani. Pewnie impulsem. Albo złośliwymi ponagleniami tego nieszczęśliwego rozmówcy, który Was tak wulgarnie indagował: "no powiedz, powiedz, kogo kochasz bardziej?!". Odpowiedzieliście ostatecznie, nie udało się Wam schować, nie było nawet miejsca na to. I ta odpowiedź Was, drodzy Państwo, jakoś samookreśliła na lata, stała się kursem, miarą różnych rzeczy, które Was potem w życiu spotykały: wszystkich wartości, znajomości, wyborów.

Żyliście - czy żyjecie -  z piętnem tej odpowiedzi, którą wtedy na Was wymuszono. Z jakimś wyrzutem sumienia. Z poczuciem zdrady. Ciąży Wam, że odpowiedź była taka, a nie inna. Ciąży, że wskazaliście matkę, a nie ojca. Albo vice versa. Wzbiera w Was żal, że jedno z rodziców zostało pokrzywdzone, że się do jednego z rodziców nie przyznaliście, odcięliście od niego. Pojawia się myśl, że macie dług, że coś komuś jesteście winni, że coś trzeba naprawić, zadośćuczynić. Pojawia się lęk, poczucie, że jesteście wyrodnymi dziećmi, kiepskimi ludźmi. A najbardziej ciąży, szanowni Czytelnicy, że w ogóle ktoś Wam wtedy kazał dokonać takiego wyboru. Najbardziej boli, że ktoś dawno temu takiego przedszkolaka, jakim byliście, zapytał o miłość w tak okrutny sposób, nakazał określić jakąś pozycję iście wojenną, ustawić się za kimś i zarazem przeciw komuś, z marszu przedsięwziąć wybór jednego człowieka i odrzucenie innego. Bardzo Was zraniło, żeście z kołyski trafili od razu na ścieżkę zniszczenia i stygmatyzacji, pogardy. Smuci, proszę Państwa, że to miało charakter potwornej inicjacji, że tym pytaniem zostaliście zbrukani, wprowadzeni w świat dorosłych animozji. W system dorosłych sporów i przesądów. Znam to z autopsji. Też to przeżywałem i przeżywam nadal. Mieliście po cztery, pięć lat, gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć, na każdego człowieka patrzyliście z zainteresowaniem. Nie było gorszych i lepszych ludzi, bardziej wartościowych, mniej wartościowych. Innymi się kierowaliście kategoriami. I wtedy nagle padło to, odważę się je tak nazwać, lucyferyczne pytanie: "kogo kochasz bardziej?"

 

Dlaczego lucyferyczne? Bo to Lucyfer w Biblii stworzył drastyczne podziały, powymyślał sobie jakieś drugorzędne kategorie opisu świata, zorganizował próbę sił. To on stworzył wszelkie klasyfikacje, typowania. To on kazał porównywać, kojarzyć, głowić się, uściślać, mieć plany i ideologie. Człowiek mający łaskę wszystko widział dobrym, tak spoglądał na siebie, drugiego człowieka, Boga.  Był spokojny, czuł, że  jest na swoim miejscu. Do głowy mu nie przyszło, żeby jątrzyć, szukać różnic, czynić jakieś zestawienia, konfrontacje. I nagle pojawił się Zły ze swoim szaleńczym pytaniem, którym złamał człowieka: "a dlaczego ty nie jesteś taki sam jak Bóg?", a potem, już z konkretną pokusą: "a chciałbyś być taki?". Te pytania płynące do nas z Genesis, trudno ukryć, rzeczywiście bardzo są podobne do tego, o którym tu piszę: "kogo kochasz bardziej, mamusię czy tatusia?". Taki sam niepokój wprowadzają, nakazują podejmować szereg zupełnie niepotrzebnych akcji, pozycjonować się na froncie, wkładać jakąś maskę, choć to niczemu nie służy i jest nieistotne, nie rozwija. W kontekście tych szatańskich pytań okazuje się, że nie można normalnie kochać, że trzeba kombinować, trzeba coś z miłością ciągle robić, przestawiać ją z toru na tor, ciągle dopasowywać ją do czyichś oczekiwań. Nie można żyć we wspólnocie, ale albo w jednej grupie, albo w innej. Na miłość zaczyna tym samym spadać grad pobocznych kryteriów, zostaje uwikłana. Kochać, to już nie jest prosta, elementarna sprawa, trzeba się raczej wykazać odpowiednią legitymacją, stanąć po którejś stronie, jeśli się tego nie dokona, zostaje się pozbawionym prawa do kochania, do bycia dobrym człowiekiem, otrzymuje się jakąś jaskrawą łatkę i to ta łatka staje się dla świata najważniejsza. Jest się tu często wyrzutkiem, bo miłość w takim porządku to kwestia struktury społecznej, jakiejś ekonomii tego czy innego środowiska, odmawia się zatem prawa do niej osobom o innej wizji, o innym światopoglądzie, ma się ich za niegodziwców. Miłość staje się więc kalkulacją, zostaje zinstrumentalizowana przez jednych a kosztem innych, zaczyna się nią frymarczyć. Padają napuszone, prymitywne głosy: "tylko u nas jest miłość" albo "u was to na pewno nie ma miłości". Miłość staje się towarem, jest zanurzona w świat podchodów i małych interesów.

 

Widać to wpierw w rodzinach. W tym pytaniu, o którym tu dużo mówimy, a które, jak wykazałem, ma korzenie w raju, w podstępności węża. Skupmy się na tym pytaniu raz jeszcze. Dlaczego ktoś zwraca się do dziecka słowami: "kogo bardziej kochasz?". Skąd to pytanie? Stąd, że pytający dorosły nie może w żadnym razie zrozumieć, dlaczego dziecko, w przeciwieństwie do dorosłego, nie selekcjonuje i nie odrzuca, dlaczego kocha i matkę, i ojca, i nie wybiera, nie przypina łatek, ale jest szczęśliwe z jednym i z drugim rodzicem.

Dorosły nie rozumie, skąd w dziecku taka gotowość na miłość, bo dorosły w żadnym razie jej nie ma, wręcz przeciwnie nawet: robi wszystko, żeby sobie raz po raz udowadniać, że są ludzie, których nie warto kochać. Nie potrafi tym samym uszanować, że dziecko może stosować inny wzorzec. Dorosły przykłada swoją miarę, próbuje dziecko zanurzyć w swoich uprzedzeniach, miłość dziecka do rodziców zastąpić swoimi obsesjami i plotkami. To zdaje się przyjmować taką formę, dajmy na przykład, dość jaskrawy, ale wiele tłumaczący: jak dziecko może kochać matkę, skoro powszechna jest w danym środowisku opinia, że matka to puszczalska, ma kochanków, nie ma stałej pracy, jest za młoda?! Pytający, nieznoszący matki dziecka, na ogół z powodów bardzo niesprawiedliwych i wynikających z pychy i złej oceny danej sytuacji, nie umie tolerować, że dziecko matkę kocha. Dziwi się temu. Ta dziecięca logika go przerasta. Jak można kochać taką matkę?! Przecież jej tu nikt nie kocha! Nikt jej nie potrzebuje w tej rodzinie, w tym budynku, w tym otoczeniu! Zatem i dziecko nie może jej potrzebować! A jeśli próbuje potrzebować, to mu trzeba to szybko wyperswadować! Bo takiej matki kochać nie można! W danym środowisku jest po prostu dana wykładnia miłości, dany klucz, kogo się kocha, a kogo nie, kto jest godny miłości, kto nie jest. Kto uchodzi za umiejącego kochać. Trzeba dziecko więc przekabacić, niech będzie po słusznej stronie!

Znam przypadek ciotki pytającej bratanka, kogo bardziej kocha, czy matkę, czy ojca, i chcącej w ten sposób zyskać w przyszłości sojusznika w walce o jakieś rodzinne dobra, nieruchomości czy pieniądze. Bratankiem tak się manipuluje, żeby bardziej kochał swojego ojca, do matki miał dystans i za lat kilkanaście odsunął ją od spraw spadkowych. Takich przykładów znamy całe mnóstwo, są ich tysiące, na ogół banalniejsze niż podane przeze mnie. Mnie pytała jakieś dwadzieścia lat temu stara sąsiadka mieszkająca przy mojej ulicy, czy bardziej kocham mamusię, czy tatusia, bo po prostu chyba nie lubiła mojego ojca i wydawało się jej egocentrycznie,  że ja też go tym samym powinienem mieć w nosie. Miała jakiś swój lęk na punkcie mojego ojca i próbowała mnie tym lękiem zarazić. Na szczęście, bezskutecznie. Może to kwestia tego, że była sąsiadką i pozostawialiśmy z nią li tylko na sąsiedzkiej stopie, za dużych wpływów nie miała zatem.

 

Za to dwie dekady później, gdy już byłem dorosłym człowiekiem, pewien wariant tego pytania: "kogo kochasz bardziej, mamusię czy tatusia?", ale w jakiejś silniejszej postaci, bardziej wynaturzonej, jeszcze bardziej podłej, niż w tej oryginalnej formie, uderzył mnie w głowę z całych sił. Umarł mój dziadek, z którym mi przyszło spędzać wiele chwil w życiu. Znałem dziadka chyba najlepiej ze swojego kuzynostwa, bywałem u niego przez lata, mam mnóstwo wspomnień z nim związanych. Bardzo mi go brakuje. Jestem przekonany, że do tej relacji będzie jeszcze można wrócić i ją kontynuować, wiara chrześcijańska uzasadnia moją nadzieję. Chciałbym, żeby ta nadzieja się sprawdziła. Na razie często myślę o dziadku, przypominam sobie rozmaite jego gesty. Ale nie odwiedzam za często albo i nawet wcale grobu, który naszykowano jego ciału. Nie mam takiej potrzeby, na cmentarzu nie ma dla mnie niczego ważnego, wierzę w zmartwychwstanie, w świętych obcowanie, kamienna płyta nie łączy mnie z dziadkiem. A to wielka kamienna płyta, potężna konstrukcja, wokół kwiaty i znicze. Zawsze mnóstwo ozdób, krewni bywają regularnie, jedna z ciotek jeździ na cmentarz codziennie. Rodzina - może nie wprost, ale pewną aurą, aluzjami - czyni mi uwagi pokroju tego pytania: "kogo kochasz bardziej?", próbuje mianowicie sprawdzić i ocenić moją miłość, sprowadzić ją do sobie znanych schematów, rozliczyć mnie podług swojej miary, ostatecznie cicho zarzuca mi, że zupełnie o dziadku zapomniałem, że nic dla mnie nie znaczył, a ten surowy komentarz stąd, że nie przyjmuję tych formuł postępowania, które rodzina uważa za obowiązujące.

Nie chodzę na cmentarz, ale przecież modlę się za dziadka, a i, co sympatyczne, ze wzruszeniem noszę jego krawaty, które wydobyłem gdzieś z jego szafy. Wielkie pstrokate krawaty znaczą jednak dla moich krewnych mniej niż znicze i stosy kwiatów instalowanych na kamiennej płycie. Kwiaty znaczą pamięć, miłość i oddanie, a krawaty nic nie znaczą, nikt ich nie dostrzega. Miłość w przekonaniu moich krewnych może się wyrażać tylko na jeden sposób, tylko jedną metodą można kochać, tylko stereotypowo, jak przodkowie, jak się przyjęło. Nieważna jest wewnętrzna dyspozycja, moja stara przyjaźń z dziadkiem, moja tęsknota, ważne jest tylko to, że to nie przyjmuje zaaprobowanej formy. I zostaje ośmieszone, odbiera mi się do tego prawo. Moja miłość do dziadka znaczy w powszechnej rodzinnej opinii mniej niż miłość moich krewnych. Nie mogę być nią silny, powinienem ją schować, wstydzić się jej.

 

Inną sytuację opowiedział mi znajomy. To kolejny wariant tego pytania: "kogo bardziej kochasz?". Pytania, które z miłości czyni towar i przedmiot licytacji, przedmiot grupowej tożsamości, sztandar, który musi wyglądać w określony sposób, według instrukcji, inaczej nie może. Znajomy postanowił święta Bożego Narodzenia spędzić poza domem, wyjechał z żoną na narty. To religijny człowiek, zna sens Narodzenia Jezusa, nie zapomniał o Eucharystii. Ale gdy wrócił, to rodziny już nie miał. Krewni odwrócili się od niego. Uznali za bezbożnika, za człowieka, dla którego nie ma świętości. Któryś z wujków nazwał go, nie wiedzieć czemu, lewackim pedałem. Bo jakoś z homoseksualistami i lewicą taki wyjazd mu się skojarzył, jak wszystko zresztą, co jest inne niż ów wujek i jego formy życia. Przekreślili wszyscy mojego znajomego, bo nie usiadł z nimi do świątecznego stołu, nie użył opłatka, nie odwołał się do tradycyjnego instrumentarium, ale okazał żonie miłość inaczej, niż się przyjęło. On nie uciekł od Pana Boga tym wyjazdem, nie uciekł od powinności, żonę miał obok. Przecież nie dał nogi z kochanką, nie rozbił żadnego małżeństwa, nikt przez ten wyjazd nie zapłakał. To nie była destrukcyjna ekspedycja. Ale była inna niż szablony. I chórem uznano, jak familia długa i szeroka, że miłości w tym nie ma na pewno. Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym.

 

Mnóstwo mógłbym takich przykładów przytaczać, mówiło się kiedyś, że papier jest cierpliwy, że wszystko przyjmie, a cóż dopiero Internet. On tym bardziej wszystko by pomieścił. Ale przykładów dość. Jakie są konkluzje?

 

Odsłaniały się chyba na bieżąco, w miarę rozwoju tekstu, in progress. Okazuje się, że tak fundamentalna sprawa jak miłość została dramatycznie rozwodniona, przebrano ją w różne płaszcze różnych obyczajów i kultur, zawładnięto jej uniwersalizmem i skręcono mu kark. Różne środowiska, rodziny, kręgi społeczne próbują na miłość mieć monopol, twierdzić, że kochają bardziej niż inni i że dysponują jedynym słusznym językiem miłości. W zasadzie to już nie miłość się tu liczy, ale jakaś nadbudowa, poboczne kategorie. Nie bliźni i elementarna troska o niego, ale sprawy narodu, polityki czy właśnie rodzinne mity i uprzedzenia. To wszystko narosło na miłość, zamiast kochać, ciągle się coś mierzy, sprawdza, wydaje certyfikaty, czy miłość jest prawdziwa. Czy właściwie ukierunkowana. Próbuje się dyktować, w jaki sposób trzeba kochać, jak jest najsłuszniej. I czyni się miłość zakładnikiem groteskowych spraw. Mój znajomy w opinii swoich krewnych nie kochał, bo spędził święta inaczej niż inni. A wielu z nas odmawia się prawa do miłości, do miana dobrego człowieka, do prawdy, bo nie popieramy snu o Wielkiej Polsce i jej legendach. Jakby miłość zależała od romantycznej narracji, od narodowości! Jakby miłość zależała od tego, co kto myśli o Smoleńsku! Jakby polskość to był gwarant miłości! Jakby kochać było tożsame z być Polakiem!

 

Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? Dlaczego nakazujecie traumatyczny wybór: albo wasza wizja, albo łatka złego człowieka?! Dlaczego uważacie, że tylko wy potraficie rozstrzygać, co jest słuszne, a co nie? Dlaczego zakładacie, że to poziom życia rodzinnego, narodowego, etc., jest wyznacznikiem, co to znaczy kochać, a nie Ewangelia? Dlaczego ciągle chcecie innych trzymać w garści, dyktować im, co jest dobre, a co złe? Dlaczego nie uznajcie cudzego rozumu? Nie szanujecie cudzych wyborów? Dlaczego twierdzicie, że wasz świat jest prawdziwy, a światy innych to kłamstwa i oszustwa?

 

Dlaczego szantażujecie? Dlaczego ciągle przychodzicie do drugiego człowieka z rozmaitymi hybrydami tego strasznego pytania: "kogo kochasz bardziej?". Dlaczego trzeba wam odpowiadać?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego szantażujecie?
Komentarze (57)
L
leszek
19 maja 2011, 11:46
Właśnie w tych słowach autora, które przytoczyłam. Wytłuszczenie słowa "użył" jest moje, dla jaśniejszego pokazania tej sprawy. Powinnam (również z tego powodu) wytłuścić jeszcze słowa "odwołał się do tradycyjnego instrumentarium" i "staropolska obrzędowość. I nic poza tym". Myślę, że np. nikt zakochany nie wyraziłby się w ten sposób o pocałunku, który jest też wyrazem i "przekazaniem sobie znaku" miłości. Nigdy bym się nie spodziewał możliwości takiej interpretacji. Ale świadczy ona wg mnie o jednym. Twoje poglądy na dzielenie opłatkiem są bliskie tych które autor krytykował. Wóczas całkiem logiczne jest że krytykujesz poglądy autora.
S
Słaba
19 maja 2011, 00:25
"Przekreślili wszyscy mojego znajomego, bo nie usiadł z nimi do świątecznego stołu, nie użył opłatka, nie odwołał się do tradycyjnego instrumentarium,(...)" "Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym." W sumie smutne... :-( ... że autor w taki sposób widzi dzielenie się opłatkiem przy stole wigilijnym... Może tak czasem być... Ale smutne, że jakieś bolesne rany tak przesłaniają ten wyraz miłości... @Słaba, a gdzie Ty tu widzisz cokolwiek o tym jak autor widzi dzielenie się opłatkiem? Autor nie napisał ani słowa o tym jak on widzi dzielenie się opłatkiem! Właśnie w tych słowach autora, które przytoczyłam. Wytłuszczenie słowa "użył" jest moje, dla jaśniejszego pokazania tej sprawy. Powinnam (również z tego powodu) wytłuścić jeszcze słowa "odwołał się do tradycyjnego instrumentarium" i "staropolska obrzędowość. I nic poza tym". Myślę, że np. nikt zakochany nie wyraziłby się w ten sposób o pocałunku, który jest też wyrazem i "przekazaniem sobie znaku" miłości.
L
leszek
18 maja 2011, 07:47
"Przekreślili wszyscy mojego znajomego, bo nie usiadł z nimi do świątecznego stołu, nie użył opłatka, nie odwołał się do tradycyjnego instrumentarium,(...)" "Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym." W sumie smutne... :-( ... że autor w taki sposób widzi dzielenie się opłatkiem przy stole wigilijnym... Może tak czasem być... Ale smutne, że jakieś bolesne rany tak przesłaniają ten wyraz miłości... @Słaba, a gdzie Ty tu widzisz cokolwiek o tym jak autor widzi dzielenie się opłatkiem? Autor nie napisał ani słowa o tym jak on widzi dzielenie się opłatkiem!
S
Słaba
18 maja 2011, 00:20
"Przekreślili wszyscy mojego znajomego, bo nie usiadł z nimi do świątecznego stołu, nie użył opłatka, nie odwołał się do tradycyjnego instrumentarium,(...)" "Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym." W sumie smutne... :-( ... że autor w taki sposób widzi dzielenie się opłatkiem przy stole wigilijnym... Może tak czasem być... Ale smutne, że jakieś bolesne rany tak przesłaniają ten wyraz miłości...
I
Ika
16 maja 2011, 12:09
I chórem uznano, jak familia długa i szeroka, że miłości w tym nie ma na pewno. Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym. I peeeełno miłości w powarkiwaniu przy tym stole, obżarciu, obaleniu flaszeczki, wgapianiu w tv...
L
leszek
16 maja 2011, 00:04
Wcześniej podawałem również na to cytaty Biblijne które zignorowałaś... Pewnie, że zignorowałam. Bo jestem owieczką z owczarni Dobrego Pasterza. A takie znają głos Dobrego Pasterza i idą za nim. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych. Ja podawałem cytaty z Biblii. Ignorowałaś cytaty z Biblii. Więc nie mów że jesteś owieczką z owczarni Dobrego Pasterza i że znasz Jego głos skoro ignorujesz Jego słowa i jeszcze otwarcie się do tego przyznajesz!
K
klara
16 maja 2011, 00:02
Wcześniej podawałem również na to cytaty Biblijne które zignorowałaś... Pewnie, że zignorowałam. Bo jestem owieczką z owczarni Dobrego Pasterza. A takie znają głos Dobrego Pasterza i idą za nim. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych.
L
leszek
15 maja 2011, 23:44
A twierdzenie że jak będziemy się bardzo starać i robić dobre uczynki to załużymy sobie na nagrodę w postaci nieba to infantylizm. A kto twierdzi, że niebo jest dla wszystkich niezależnie od postępowania - ten  nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, a więc jest złodziejem i rozbójnikiem @klaro, nie fałszuj moich wpowiedzi urywając z nich jedno pasujące Ci zdanie oraz insynuując coś czego nie twierdziłem. Nikt tu nie twierdził że niebo jest dla wszystkich niezależnie od postępowania. W dn 2011-05-15 14:04:24 pisałem o tym, że zbawienie jest darem darmo danym i że choćbyśmy się nie wiadomo jak starali to i tak nie jesteśmy w stanie na nie sobie zasłużyć. Stwierdziłem: Zaufanie Bogu z dziecięcą ufnością to zawierzenie Mu że nas kocha, chce dla nas jak najlepiej i daje nam to co najlepsze, i że zbawienie to jest dar DARMO dany, więc jeśli zaufamy Bogu i zawierzymy Mu to ta postawa zostanie nam poczytana jako sprawiedliwość i dzięki niej osiągniemy zbawienie. A twierdzenie że jak będziemy się bardzo starać i robić dobre uczynki to załużymy sobie na nagrodę w postaci nieba to infantylizm. Wcześniej podawałem również na to cytaty Biblijne które zignorowałaś...
K
klara
15 maja 2011, 21:04
A twierdzenie że jak będziemy się bardzo starać i robić dobre uczynki to załużymy sobie na nagrodę w postaci nieba to infantylizm. A kto twierdzi, że niebo jest dla wszystkich niezależnie od postępowania - ten  nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, a więc jest złodziejem i rozbójnikiem
L
leszek
15 maja 2011, 16:42
To Jezus mówi, co to znaczy kochać, a nie ciocia Krysia (...)Przeczytaliście uważnie przykłady, które podał autor? Przykład człowieka, który wyjechał na święta i wszyscy nim wzgardzili, bo nie usiadł do świątecznego stołu? Takich historii są tysiące. Ciekawe, kto chce nam wmówić, że prawdziwą miłość możemy sobie okazać odrzucając rodzinne i narodowe tradycje. A mnie ciekawi dlaczego chcesz nam wmówić Klaro że ktoś nam tu wmawia iż prawdziwą miłość możemy sobie okazywać odrzucając rodzinne i narodowe tradycje? Niby kto i gdzie nam coś takiego chce wmówić? Dlaczego Żydzi pomimo rozproszenia zachowują swoją narodową tożsamość? Bo kultywują tradycje. My nie rozmawiamy o zachowywaniu tożsamości narodowej ale o wywieraniu szantażu dla załatwiania świeckich interesów pod pretekstem obrony wartości religijnych. Dokłądnie tak jak właśnie zrobiłaś Ty. Twierdząc że jak ktoś na okres świąt wyjechał na wczasy to znaczy że chce nam wmówić iż prawdziwą miłość można sobie okazać odrzucając rodzinne i narodowe tradycje. Już Jezus jednoznacznie ostrzegał przed takimi w Mk 7,6-9: 6 Odpowiedział im: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. 7 Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. 8 Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, <dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie>. 9 I mówił do nich: Umiecie dobrze uchylać przykazanie Boże, aby swoją tradycję zachować.
L
leszek
15 maja 2011, 16:27
Dziwię się że można na poważnie tak przewrotnie mieszać pojęcia. Autor nie rozdziera szat nad utraconą ufnością wobec ludzi. Autor pisze o czymś więcej! Pisze o utraceniu pewnej postawy(!) wobec świata(!), o zmianie podejścia do ludzi: gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć, na każdego człowieka patrzyliście z zainteresowaniem. Nie było gorszych i lepszych ludzi, bardziej wartościowych, mniej wartościowych. Innymi się kierowaliście kategoriami Czyżby nie słyszał o doświadczeniu pierwszych rodziców? Że lepiej jednak nie każdemu? A w takim razie wobec kogo jak nie wobec każdego? Jakie kryteria należy stosować?!? Jakie kryteria? Nie trzeba daleko szukać - ot, choćby w dzisiejszej Ewangelii: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem.(...)Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Klaro, wygląda na to że nie rozumiesz tego co czytasz... albo udajesz że odpowiadasz... Odpowiedz KONKRETNIE, niby gdzie w w/w jest kryterium? I jak KONKRETNIE miałoby wyglądać jego stosowanie? Czy zwolennicy powszechnego miłowania będą się upierać, że owce powinny kochać złodzieja i rozbójnika i iść za jego głosem? Klaro, a podaj mi, zacytuj, kto i kiedy twierdził i jeszcze jak mówisz upierał się, że owce powinny iść za głosem złodzieja? Bo na podstawie tego copiszesz twierdzę, że nie mając argumentów uprawiasz demagogię.
K
klara
15 maja 2011, 15:48
Dziwię się że można na poważnie tak przewrotnie mieszać pojęcia. Autor nie rozdziera szat nad utraconą ufnością wobec ludzi. Autor pisze o czymś więcej! Pisze o utraceniu pewnej postawy(!) wobec świata(!), o zmianie podejścia do ludzi: gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć, na każdego człowieka patrzyliście z zainteresowaniem. Nie było gorszych i lepszych ludzi, bardziej wartościowych, mniej wartościowych. Innymi się kierowaliście kategoriami Czyżby nie słyszał o doświadczeniu pierwszych rodziców? Że lepiej jednak nie każdemu? A w takim razie wobec kogo jak nie wobec każdego? Jakie kryteria należy stosować?!? Jakie kryteria? Nie trzeba daleko szukać - ot, choćby w dzisiejszej Ewangelii: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem.(...)Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Czy zwolennicy powszechnego miłowania będą się upierać, że owce powinny kochać złodzieja i rozbójnika i iść za jego głosem?
K
klara
15 maja 2011, 15:35
To Jezus mówi, co to znaczy kochać, a nie ciocia Krysia (...)Przeczytaliście uważnie przykłady, które podał autor? Przykład człowieka, który wyjechał na święta i wszyscy nim wzgardzili, bo nie usiadł do świątecznego stołu? Takich historii są tysiące. Ciekawe, kto chce nam wmówić, że prawdziwą miłość możemy sobie okazać odrzucając rodzinne i narodowe tradycje. Góry nie uciekną, można tam jechać przez cały rok. A jeden jest tylko wieczór, kiedy rodziny dzielą się opłatkiem. Dlaczego Żydzi pomimo rozproszenia zachowują swoją narodową tożsamość? Bo kultywują tradycje.
L
leszek
15 maja 2011, 14:04
Masz bardzo infantylne wyobrażenia. To skutek zaufania Bogu z dziecięcą ufnością. Zgodnie z twoim postulatem: I jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, zaufanie właśnie wręcz dziecięcą ufnością. Dziecięca ufność to nie to samo co infantylizm. Zaufanie Bogu z dziecięcą ufnością to zawierzenie Mu że nas kocha, chce dla nas jak najlepiej i daje nam to co najlepsze, i że zbawienie to jest dar DARMO dany, więc jeśli zaufamy Bogu i zawierzymy Mu to ta postawa zostanie nam poczytana jako sprawiedliwość i dzięki niej osiągniemy zbawienie. A twierdzenie że jak będziemy się bardzo starać i robić dobre uczynki to załużymy sobie na nagrodę w postaci nieba to infantylizm.
L
leszek
15 maja 2011, 13:58
I jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, zaufanie właśnie wręcz dziecięcą ufnością. Ale autor artykułu rozdziera szaty nad utraconą ufnością wobec ludzi. Że na skutek "złowrogiego pytania" już nie potrafimy "każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć". Dziwię się że można na poważnie tak przewrotnie mieszać pojęcia. Autor nie rozdziera szat nad utraconą ufnością wobec ludzi. Autor pisze o czymś więcej! Pisze o utraceniu pewnej postawy(!) wobec świata(!), o zmianie podejścia do ludzi: gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć, na każdego człowieka patrzyliście z zainteresowaniem. Nie było gorszych i lepszych ludzi, bardziej wartościowych, mniej wartościowych. Innymi się kierowaliście kategoriami Czyżby nie słyszał o doświadczeniu pierwszych rodziców? Że lepiej jednak nie każdemu? A w takim razie wobec kogo jak nie wobec każdego? Jakie kryteria należy stosować?!? Ktoś kto jest przekonany, że wszyscy są ucziwi i nikt go nie oszuka wcale nie jest ufnym lecz głupcem. Ktoś kto oszukany przez kogoś przestaje wierzyć wszystkim zachowuje się jak nadąsany smarkacz. To jasne że nie wszyscy są uczciwi i można zostać oszukanym, ale nie powinno to likwidować postawy ufności wobec ludzi. Już to dziś cytowałem, ale wychodzi na to że muszę powtórzyć fragment z Kazania na Górze, Mt 5,43-48: 43 Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. 44 A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; 45 tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. 46 Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? 47 I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? 48 Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. Jeśli będziesz wyciągać rękę z ufnością tylko wobec tych którzy Ciebie kochają to cóż szczególnego będziesz czynić? Czyż i poganie tego nie czynią? A Hymn o miłości też mówi dobitnie, 1 Kor 13: 1 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. 2 Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. 3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. 4 Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; 5 nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; 6 nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. 7 Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. 8 Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. 9 Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. 10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. 11 Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. 12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. 13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
J
J-23
15 maja 2011, 12:47
Tekst można streścić bardzo prosto: tylko Jezus daje wykładanię miłości - a On nakazuje miłować nieprzyjaciół i pochylać się nad grzesznikami - a nie nasi rodzice, państwo, ideolodzy. To Jezus mówi, co to znaczy kochać, a nie ciocia Krysia, dla której kochać to znaczy, tak to bywa z takimi ciociami, słuchać cioci. A jak nie, to wynocha. Przeczytaliście uważnie przykłady, które podał autor? Przykład człowieka, który wyjechał na święta i wszyscy nim wzgardzili, bo nie usiadł do świątecznego stołu? Takich historii są tysiące. Robimy z miłości zakładnika. Także na poziomie politycznym. Ostatnie wydarzenia w Polsce są tego przykładem. Ale nie tylko PiS tak myśli. Ludzie PO również. Pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu obydwie strony myślały, że jest w nich więcej miłości niż u drugich.
K
klara
15 maja 2011, 11:49
Masz bardzo infantylne wyobrażenia. To skutek zaufania Bogu z dziecięcą ufnością. Zgodnie z twoim postulatem: I jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, zaufanie właśnie wręcz dziecięcą ufnością.
K
klara
15 maja 2011, 11:46
I jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, zaufanie właśnie wręcz dziecięcą ufnością. Ale autor artykułu rozdziera szaty nad utraconą ufnością wobec ludzi. Że na skutek "złowrogiego pytania" już nie potrafimy "każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć". Czyżby nie słyszał o doświadczeniu pierwszych rodziców? Że lepiej jednak nie każdemu?
L
leszek
15 maja 2011, 11:29
Swoją drogą, wydawało mi się z lektury Ewangelii, że to ludzie odrzucają Boga, nie Bóg ich. Klaro, przekład zapewne jest ten sam, tyle że wybierasz sobie selektywnie wyrwane stwierdzenia które Ci pasują.   Jakie tam będą kryteria, każdy będzie miał okazję się przekonać. Ale to Bóg je będzie wyznaczał. Pobyt w niebie nie będzie zależał od ludzkich decyzji, jakby niektórzy chcieli. Że niby do piekła idą tylko ci, którzy sami tego chcą. Masz bardzo infantylne wyobrażenia.
L
leszek
15 maja 2011, 11:25
Miłość warunkowa nie jest miłością ale interesem, transakcją :-( Czy Jezus przyszedł na świat po to aby zbawić bezgrzesznych?  Przyszedł zbawić grzesznych. Ale jasno powiedział, że nie będzie obcować przyjaźnie z tymi, którzy ten dar odrzucą. Ci usłyszą: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny. A zatem miłosna relacja z Jezusem jest warunkowa. Czy można jednak powiedzieć, że miłość Boża jest interesem, transakcją? Nie można powiedzieć że miłość Boża jest interesem gdyż miłość Boża JEST BEZWARUNKOWA! Niby jakie warunki swojej miłości Jezus stawia?!? ŻADNYCH! A niby gdzie powiedział że nie będzie obcować przyjaźnie z tymi którzy ten dar odrzucą?!? NIGDZIE! Nie może zbawić nikogo na siłę, nikogo kto tego nie chce - ale to nie jest żaden warunek stawiany przez Jezusa!
L
leszek
15 maja 2011, 11:21
Co za bzdura! Upadek pierwszych rodziców spowodowany był właśnie tym że ZABRAKŁO ufności wobec Boga! Szatanowi udało się zasiać zwątpienie i podważyć zaufanie do Boga! A dlaczego szatanowi udało się zasiać zwątpienie? Bo pierwsi rodzice naiwnie i bezkrytycznie uwierzyli jego słowom. Stąd wniosek, że rozumne osądzanie intencji rzekomych dobroczyńców jest pozytywnym atrybutem dojrzałego człowieka. A nie dziecięca ufność - jak chciałby autor. Usiłując bronić jednej bzdury brniesz w kolejne bzdury... Przyczyną było to że prarodzicom zabrakło zaufania do Pana Boga. Gdyby zaufali Bogu to nie daliby się oszukać szatanowi. A reszta to Twoje mieszanie pojęciami w celu dorabiania teorii dla uzasadniania swoich bzdur. Oczywistym jest że ludzie jako obdarzeni rozumem powinni go używać, więc rozumne osądzanie intencji rzekomych dobroczyńców jak najbardziej jest pozytywnym atrybutem dojrzałego człowieka. Tyle że to jest stwierdzenie dotyczące zupełnie czego innego! Szatan jest istotą o wiele inteligentniejszą niż człowiek więc jakiekolwiek próby rozumnego osądzania czyichkolwiek intencji skończą się tak jak się skończyły w raju. I jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, zaufanie właśnie wręcz dziecięcą ufnością.
K
klara
15 maja 2011, 11:14
Swoją drogą, wydawało mi się z lektury Ewangelii, że to ludzie odrzucają Boga, nie Bóg ich. Klaro, przekład zapewne jest ten sam, tyle że wybierasz sobie selektywnie wyrwane stwierdzenia które Ci pasują.   Jakie tam będą kryteria, każdy będzie miał okazję się przekonać. Ale to Bóg je będzie wyznaczał. Pobyt w niebie nie będzie zależał od ludzkich decyzji, jakby niektórzy chcieli. Że niby do piekła idą tylko ci, którzy sami tego chcą.
L
leszek
15 maja 2011, 11:06
Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? Bo dla nas "Jezu Ufam Tobie" oznacza, że mu ufamy. I traktujemy serio Jego przestrogi, żeby unikać rzucania pereł przed wieprze i dawania psom, tego co święte. Nieprawda! To co napisałeś jedynie potwierdza zarzut że uzależniacie miłość i godność od swoich ideologii, przyzwyczajeń itp.
L
leszek
15 maja 2011, 11:03
@leszek Nie dotarło do Ciebie choćby to co było napisane na końcu, w podsumowaniu artykułu? Czy może wolałeś to przemilczeć jako niewygodne? Ja sądzę, że dotarło do każdego, że autor próbuje dokonać dość niezręcznej manipulacji. Opis straszliwej traumy dzieciństwa, bezpodstawnie przypisywanej każdemu czytelnikowi, ma służyć jako dowód słuszności przekonań autora, wyrażonych w zakończeniu. A tu już czytelne są prawdziwe intencje - nie chodzi o utracony raj dzieciństwa, tylko o politykę, Smoleńsk, Wielką Polskę, liberalizm, "tolerancję" itp. @pax, nie wiem czy do każdego dotarło, ale przyznaję że rzeczywiście tak to wygląda. Niestety, bardzo możliwe że masz rację. I ta trauma dzieciństwa uogólniona na absolutnie wszystkich miała najprawdopodobniej być teoretyczną podbudową końcowych wniosków.
L
leszek
15 maja 2011, 11:00
Swoją drogą, wydawało mi się z lektury Ewangelii, że to ludzie odrzucają Boga, nie Bóg ich. To chyba nie czytaliśmy tego samego przekładu. W moim jest napisane: Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych  i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. A to czy nie są słowa Jezusa: Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości. I raczej pychą jest zaprzeczać słowom Jezusa, bo nie pasują do czyjegoś wyobrażenia o Bogu. A zupełnie niechrześcijańskie są wyssane z palca domniemania na temat moich sąsiedzkich relacji i ich projekcji na cokolwiek. Klaro, przekład zapewne jest ten sam, tyle że wybierasz sobie selektywnie wyrwane stwierdzenia które Ci pasują. Biblia nie może sama sobie przeczyć. A weź jednak pod uwagę to co pisze w swoich listach św. Paweł. Zobaczysz wtedy że w/w sprawiedliwi to nie ci którzy wypełniali Prawo ale ci którzy zawierzyli Bogu, i to zawierzenie poczytano im za sprawiedliwość (tak jak Abrahamowi). Rz 3,9-31 9 Cóż więc? Czy mamy przewagę? żadną miarą! Wykazaliśmy bowiem uprzednio, że tak Żydzi, jak i poganie są pod panowaniem grzechu, 10 jak jest napisane: Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego, 11 nie ma rozumnego, nie ma, kto by szukał Boga. 12 Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli, nie ma takiego, co dobrze czyni, zgoła ani jednego. 13 Grobem otwartym jest ich gardło, językiem swoim knują zdradę, jad żmijowy pod ich wargami, 14 ich usta pełne są przekleństwa i goryczy; 15 ich nogi szybkie do rozlewu krwi, 16 zagłada i nędza są na ich drogach, 17 droga pokoju jest im nie znana, 18 bojaźni Bożej nie ma przed ich oczami. 19 A wiemy, że wszystko, co mówi Prawo, mówi do tych, którzy podlegają Prawu. I stąd każde usta muszą zamilknąć i cały świat musi się uznać winnym wobec Boga, 20 jako że z uczynków Prawa żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego oczach. Przez Prawo bowiem jest tylko większa znajomość grzechu. 21 Ale teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo i Proroków. 22 Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: 23 wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, 24 a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie. 25 Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Chciał przez to okazać, że sprawiedliwość Jego względem grzechów popełnionych dawniej – za dni cierpliwości Bożej – wyrażała się 26 w odpuszczaniu ich po to, by ujawnić w obecnym czasie Jego sprawiedliwość, i [aby pokazać], że On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który wierzy w Jezusa. 27 Gdzież więc podstawa do chlubienia się? Została uchylona! Przez jakie prawo? Czy przez prawo uczynków? Nie, przez prawo wiary. 28 Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa. 29 Bo czyż Bóg jest Bogiem jedynie Żydów? Czy nie również i pogan? Zapewne również i pogan. 30 Przecież jeden jest tylko Bóg, który usprawiedliwia obrzezanego dzięki wierze, a nieobrzezanego – przez wiarę. 31 Czy więc przez wiarę obalamy Prawo? Żadną miarą! Tylko Prawo właściwie ustawiamy. Rz 10,1-13 1 Bracia, z całego serca pragnę ich zbawienia i modlę się za nimi do Boga. 2 Bo muszę im wydać świadectwo, że pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu. 3 Albowiem nie chcąc uznać, że usprawiedliwienie pochodzi od Boga, i uporczywie trzymając się własnej drogi usprawiedliwienia, nie poddali się usprawiedliwieniu pochodzącemu od Boga. 4 A przecież kresem Prawa jest Chrystus, dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy. 5 Albowiem o sprawiedliwości, jaką daje Prawo, pisze Mojżesz: Kto je wypełnił, osiągnie przez nie życie. 6 Sprawiedliwość zaś osiągana przez wiarę tak powiada: Nie mów w sercu swoim: Któż zdoła wstąpić do nieba? – oczywiście po to, by Chrystusa stamtąd sprowadzić na ziemię, albo: Któż zstąpi do Otchłani? – 7 oczywiście po to, by Chrystusa wyprowadzić spośród umarłych. 8 Ale cóż mówi: Słowo to jest blisko ciebie, na twoich ustach i w sercu twoim. Ale jest to słowo wiary, którą głosimy. 9 Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. 10 Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia. 11 Wszak mówi Pismo: żaden, kto wierzy w Niego, nie będzie zawstydzony. 12 Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich. On to rozdziela swe bogactwa wszystkim, którzy Go wzywają. 13 Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony. Ga 2,15-21 15 My jesteśmy Żydami z urodzenia, a nie pogrążonymi w grzechach poganami. 16 A jednak przeświadczeni, że człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków nikt nie osiągnie usprawiedliwienia. Ga 3,10-14 10 Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach Prawa, ciąży przekleństwo. Napisane jest bowiem: Przeklęty każdy, kto nie wypełnia wytrwale wszystkiego, co nakazuje wykonać Księga Prawa. 11 A że w Prawie nikt nie osiąga usprawiedliwienia przed Bogiem, wynika stąd, że sprawiedliwy z wiary żyć będzie. 12 Prawo nie opiera się na wierze, lecz [mówi]: Kto wypełnia przepisy, dzięki nim żyć będzie. 13 Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie – 14 aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha.
V
veritas
15 maja 2011, 10:53
Miłość warunkowa nie jest miłością ale interesem, transakcją :-( Czy Jezus przyszedł na świat po to aby zbawić bezgrzesznych?  Przyszedł zbawić grzesznych. Ale jasno powiedział, że nie będzie obcować przyjaźnie z tymi, którzy ten dar odrzucą. Ci usłyszą: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny. A zatem miłosna relacja z Jezusem jest warunkowa. Czy można jednak powiedzieć, że miłość Boża jest interesem, transakcją?
L
leszek
15 maja 2011, 10:35
. A w komentarzach niemal go zliczowano, że propaguje nieroztropność i nieodpowiedzialność, nie chce miłości stawiać wymagań. A on miłości właśnie stawia naczelne wymaganie! Żeby była miłością! Żeby była miłością! - popieram, jak najbardziej. Ale miłość nie wisi w powietrzu - obdarzamy nią jakies obiekty. I tu jak najbardziej należy stawiać wymagania, żeby obiekty były naszej miłości godne. Nie byłoby dobrze pokochać diabła. Klaro, nie wiem w jakim jesteś wieku i czy masz dzieci. Ale jeśli Ty stawiasz swoim dzieciom wymagania aby Twoje dzieci były godne Twojej miłości, to biedne te Twoje dzieci... Miłość warunkowa nie jest miłością ale interesem, transakcją :-( Czy Jezus przyszedł na świat po to aby zbawić bezgrzesznych? Zobacz co pisze św. Paweł w swoim Liście do Rzymian Rz 5,6-8: 6 Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni. 7 A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. 8 Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.
V
veritas
15 maja 2011, 10:35
Co za bzdura! Upadek pierwszych rodziców spowodowany był właśnie tym że ZABRAKŁO ufności wobec Boga! Szatanowi udało się zasiać zwątpienie i podważyć zaufanie do Boga! A dlaczego szatanowi udało się zasiać zwątpienie? Bo pierwsi rodzice naiwnie i bezkrytycznie uwierzyli jego słowom. Stąd wniosek, że rozumne osądzanie intencji rzekomych dobroczyńców jest pozytywnym atrybutem dojrzałego człowieka. A nie dziecięca ufność - jak chciałby autor.
L
leszek
15 maja 2011, 10:23
Pan Dudycz przypomina o grzechu pierworodnym, o tym, że w człowieku jest jakaś pierwotna skaza i wiele naszych rozterek z tego wynika. Cóż - nie da się ukryć, że upadek pierwszych rodziców został spowodowany właśnie  postawą bezkrytycznej ufności. A to co nazywasz "pierwotną skazą" jest dziedziczną pamięcią tamtego wydarzenia. Ale bynajmniej nie jest "skazą", a dobrze zapamiętaną nauczką, żeby krytycznie oceniać kto i co ma nam do przekazania. Dlatego lamenty autora nad utraconą dziecięcą ufnością, są doprawdy zastanawiające. Co za bzdura! Upadek pierwszych rodziców spowodowany był właśnie tym że ZABRAKŁO ufności wobec Boga! Szatanowi udało się zasiać zwątpienie i podważyć zaufanie do Boga! I jest to jak najbardziej skazą a nie żadną nauczką, bo ten brak ufności nam pozostał! Niby wierzymy że Bó jest Wszechwiedzący więc najlepiej wie co jest dla nas najlepsze, niby wierzymy że Bóg jest Wszechmogący i może dać nam to co dla nas najlepsze, niby wierzymy że Bóg jest Miłością i nas naprawdę kocha i chce dla nas jak najlepiej, więc nie tylko wie co jest dla nas najlepsze, nie tylko może nam to dać, ale i chce nam to dać, więc naprawdę daje nam to co dla nas najlepsze... niby w o wszystko wierzymy, a tak trudno jest namwydusić z siebie bądź wola Twoja...
V
veritas
15 maja 2011, 10:16
Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? Bo dla nas "Jezu Ufam Tobie" oznacza, że mu ufamy. I traktujemy serio Jego przestrogi, żeby unikać rzucania pereł przed wieprze i dawania psom, tego co święte.
L
leszek
15 maja 2011, 09:54
Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? No właśnie. Dlaczego ideologia faszystowska jest zakazana prawem? Dlaczego katolicy nie zapraszają satanistów na pikniki parafialne?  Dlaczego pedofile są gnębieni w więzieniach? Dlaczego nie zaprasza się alfonsa i burdelmamy na rodziców chrzestnych? Dlaczego nikt nie chlubi się przyjaźnią z gwałcicielem własnych dzieci? Ideologia faszystowska jest zakazana prawem bo propaguje nienawiśc i nawołuje do zbrodni. Pikniki parafialne są imprezami otwartymi więc zapraszani są na nie wszyscy. I nikt nie kontroluje czy przychodzący są katolikami czy satanistami. Jeżeli pedofile są gnębieni w więzieniach to jest to efekt wypaczonej psychiki i sumień gnębicieli. Pedofili zamyka się w więzieniach nie po to aby ich gnębić. Na rodziców chrzestnych nie zaprasza się alfonsa i burdelmamy ponieważ byłby to wstyd przed znajomymi i rodziną. Ale puszczająca się ciotka już wstydem nie jest, zwłaszcza jak jest dobrze sytuowana. Nikt nie chlubi się przyjaźnią z gwałcicielem własnych dzieci ponieważ zapewne nikt nie przyjaźni się z gwałcicielem własnych dzieci. Ale z tego co napisałeś wynika że nic nie zrozumiałeś i uprawiasz demagogię oraz właśnie ewidentnie uzależniasz miłości bliźniego i poszanowanie jego godności od swoich subiektywnych odczuć. Pomimo że ideologia faszystkowska jest prawnie zakazana, to jej wyznawcom należy się poszanowanie ich godności oraz miłość bliźniego. Podobnie z satanistami, pedofilami, alfolnasami i burdelmamami czy gwałcicielami dzieci. Nikt nie oczekuje i nie wymaga abyś się z nimi przyjaźnił. Ale oni też są ludźmi, za nich też Jezus umarł na krzyżu, więc też mają swoją godność osobistą którą należy szanować, i też należy im się miłość bliźniego. Weź sobie poczytaj Kazanie na Górze, zwłaszcza Mt 5,43-48: 43 Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. 44 A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; 45 tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. 46 Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? 47 I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? 48 Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. A jak Ci się to nie podoba to z pretensjami zgłoś się do Pana Jezusa...
P
pax
15 maja 2011, 09:07
@leszek Nie dotarło do Ciebie choćby to co było napisane na końcu, w podsumowaniu artykułu? Czy może wolałeś to przemilczeć jako niewygodne? Ja sądzę, że dotarło do każdego, że autor próbuje dokonać dość niezręcznej manipulacji. Opis straszliwej traumy dzieciństwa, bezpodstawnie przypisywanej każdemu czytelnikowi, ma służyć jako dowód słuszności przekonań autora, wyrażonych w zakończeniu. A tu już czytelne są prawdziwe intencje - nie chodzi o utracony raj dzieciństwa, tylko o politykę, Smoleńsk, Wielką Polskę, liberalizm, "tolerancję" itp.
L
leszek
15 maja 2011, 06:59
Niewątpliwie takie przypadki są. Ale jeżeli autor miał potrzebę wypłakac swoją traumę z dzieciństwa to niech to robi w gabinecie psychoterapeutycznym. JurkuS, jak sam przyznajesz, takie przypadki niewątpliwie są. Ale czy uważasz że autor miał potrzebę wypłakania traumy z dzieciństwa? Nic innego nie dotarło do Ciebie? Nie dotarło do Ciebie choćby to co było napisane na końcu, w podsumowaniu artykułu? Czy może wolałeś to przemilczeć jako niewygodne? Okazuje się, że tak fundamentalna sprawa jak miłość została dramatycznie rozwodniona, przebrano ją w różne płaszcze różnych obyczajów i kultur, zawładnięto jej uniwersalizmem i skręcono mu kark. Różne środowiska, rodziny, kręgi społeczne próbują na miłość mieć monopol, twierdzić, że kochają bardziej niż inni i że dysponują jedynym słusznym językiem miłości. W zasadzie to już nie miłość się tu liczy, ale jakaś nadbudowa, poboczne kategorie. Nie bliźni i elementarna troska o niego, ale sprawy narodu, polityki czy właśnie rodzinne mity i uprzedzenia. To wszystko narosło na miłość, zamiast kochać, ciągle się coś mierzy, sprawdza, wydaje certyfikaty, czy miłość jest prawdziwa. Czy właściwie ukierunkowana. Próbuje się dyktować, w jaki sposób trzeba kochać, jak jest najsłuszniej. I czyni się miłość zakładnikiem groteskowych spraw. Mój znajomy w opinii swoich krewnych nie kochał, bo spędził święta inaczej niż inni. A wielu z nas odmawia się prawa do miłości, do miana dobrego człowieka, do prawdy, bo nie popieramy snu o Wielkiej Polsce i jej legendach. Jakby miłość zależała od romantycznej narracji, od narodowości! Jakby miłość zależała od tego, co kto myśli o Smoleńsku! Jakby polskość to był gwarant miłości! Jakby kochać było tożsame z być Polakiem! Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? Dlaczego nakazujecie traumatyczny wybór: albo wasza wizja, albo łatka złego człowieka?! Dlaczego uważacie, że tylko wy potraficie rozstrzygać, co jest słuszne, a co nie? Dlaczego zakładacie, że to poziom życia rodzinnego, narodowego, etc., jest wyznacznikiem, co to znaczy kochać, a nie Ewangelia? Dlaczego ciągle chcecie innych trzymać w garści, dyktować im, co jest dobre, a co złe? Dlaczego nie uznajcie cudzego rozumu? Nie szanujecie cudzych wyborów? Dlaczego twierdzicie, że wasz świat jest prawdziwy, a światy innych to kłamstwa i oszustwa?
K
klara
14 maja 2011, 23:49
Swoją drogą, wydawało mi się z lektury Ewangelii, że to ludzie odrzucają Boga, nie Bóg ich. To chyba nie czytaliśmy tego samego przekładu. W moim jest napisane: Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych  i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. A to czy nie są słowa Jezusa: Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości. I raczej pychą jest zaprzeczać słowom Jezusa, bo nie pasują do czyjegoś wyobrażenia o Bogu. A zupełnie niechrześcijańskie są wyssane z palca domniemania na temat moich sąsiedzkich relacji i ich projekcji na cokolwiek.
A
Andrzej
14 maja 2011, 23:24
Pycha przebija się z Pani słów. Od szatana przeszliśmy do człowieka. Wpierw miał Bóg szatana nie kochać, a jak się okazuje, nie kocha też jakichś ludzi. Pewnie Pani sąsiadki nie kocha, co? Panią kocha, ale sąsiadkę akurat odrzuca, bo jest zatwardziałą grzesznicą. To jest psychologizowanie na granicy idolatrii. Projektuje Pani na transcendencję swój świat. Pani nie kocha kogoś tam, więc Bóg się musi w to wpisać. A jak się nie wpisze? Jak nie odrzuci tego Kowalskiego, którego Pani odrzuca? Swoją drogą, wydawało mi się z lektury Ewangelii, że to ludzie odrzucają Boga, nie Bóg ich.
K
klara
14 maja 2011, 23:11
A co Panią upoważnia do twierdzeń, że Miłość nie kocha? . Dlaczego miałby nie kochać szatana? Wspólczesna teologia zupełnie bezpodstawnie redukuje Boga do jednego tylko atrybutu - "Bóg jest miłością". Robi z niego dwuwymiarową figurę, która nie potrafi nic innego tylko kochać. Tylko jeszcze się wiarygodnie nie uporała z niewygodnymi kwestiami sprawiedliwości i potępienia. I wielu innych Bożych cech, o których się wschodnim i zachodnim filozofom nie śniło. Dlaczego Bóg miałby nie kochać szatana? Z tego samego powodu, dla którego odrzuca od siebie zatwardziałych grzeszników. Czy nam się to podoba czy nie.
A
Andrzej
14 maja 2011, 22:43
A co Panią upoważnia do twierdzeń, że Miłość nie kocha? Skąd to się w Pani wzięło? To, że Pani kogoś nie kocha, to nie znaczy, że Bóg też tak żyje. Dlaczego miałby nie kochać szatana? Przestał? W którym momencie? Nie czeka już na niego? Nie liczy na powrót? Nie dałby szansy? Każdemu bytowi da, diabłu akurat nie? Pani da szansę, mnie, a diabłem wzgardzi? To, że diabeł akurat Boga pewnie będzie miał w nosie na zawsze, to już diabła sprawa. Intuicja Kościoła prawosławnego jest, jak się okazuje, lepsza niż Zachodu. Tam z pokorą schylają głowę wobec tego tematu.
K
klara
14 maja 2011, 22:35
Bóg jest miłością. Nie wiem zatem, w jaki sposób miałby nie kochać..  Nasza niewiedza co do sposobu niekochania nie upoważnia do twierdzeń, że kocha.
A
Andrzej
14 maja 2011, 22:12
Bóg jest miłością. Nie wiem zatem, w jaki sposób miałby nie kochać. Proszę sobie wyobrazić, że istotą czegoś jest być bielą. I Pani się głupio pyta, czy to może być zielone. Nie, nie może. Jak będzie zielone, to już nie będzie bielą. Nasza miłość to szatana to za trudna sprawa. Ale i tak mamy się starać kochać innych niż tylko "nasi". Na przykład nieprzyjaciół. Kocha Pani swoich nieprzyjaciół?
K
klara
14 maja 2011, 21:57
Myśli Pani, Pani Klaro, że Bóg nie kocha szatana? Bóg po prostu szanuje wolność szatana, ale przyjąłby go z powrotem, gdyby ten zmienił swoje postępowanie.  Skoro Bóg nie znajduje nikogo takiego, kto by nie był godny miłości, to i my nie powinniśmy. . A skąd ta informacja, że Bóg kocha szatana? I dlaczego my też powinniśmy go kochać, skoro Bóg sam "wprowadził nieprzyjaźń" między potomstwem jego i niewiasty? A może już czas pouczyć Boga, że to "nieewangeliczne"?
A
Andrzej
14 maja 2011, 21:46
Myśli Pani, Pani Klaro, że Bóg nie kocha szatana? To jego stworzenie, nie rywal. Patrzymy na zło jakby było symetryczne do dobra. A przecież nie jest. Szatan to nie jest antybóg. To nie mitologia, że jeden bóg ginie, jak się skonfrontuje z drugim. Bóg po prostu szanuje wolność szatana, ale przyjąłby go z powrotem, gdyby ten zmienił swoje postępowanie. To, że on raczej nie zmieni, to inna sprawa. Nie jesteśmy Bogiem, więc miłość wobec diabła przekracza nasze wyobrażenia. Ale mówienie, że ktoś jest niegodzien naszej miłości, takie szukanie, kto jest godzien, jest trochę nieewangeliczne. Za dużo nas w tym, za mało Chrystusowości. Skoro Bóg nie znajduje nikogo takiego, kto by nie był godny miłości, to i my nie powinniśmy. Roztropność, roztropnością, ale pewne obowiązki rozwoju mamy. Choćby musimy się uczyć miłować nieprzyjaciół.
K
klara
14 maja 2011, 21:30
. A w komentarzach niemal go zliczowano, że propaguje nieroztropność i nieodpowiedzialność, nie chce miłości stawiać wymagań. A on miłości właśnie stawia naczelne wymaganie! Żeby była miłością! Żeby była miłością! - popieram, jak najbardziej. Ale miłość nie wisi w powietrzu - obdarzamy nią jakies obiekty. I tu jak najbardziej należy stawiać wymagania, żeby obiekty były naszej miłości godne. Nie byłoby dobrze pokochać diabła.
B
Beta
14 maja 2011, 21:23
Jezus dokonuje fundamentalnych "podziałów". Mówi, jaka jest rzeczywistość. Kto jest Bogiem, kto fałszywym prorokiem. To nie ma niczego wspólnego z naszymi podziałami. My stosujemy zupełnie inne kryteria. Dzielimy ludzi bardzo śmiesznie. Zapominamy o nieprzyjaciołach. Osądzamy.
P
pax
14 maja 2011, 21:17
Można odnieść wrażenie, że to jakiś eskluzywizm. Można myśleć, że Jezus dzieli ludzi. W istocie to jest jednak poziom uniwersalny. Nasze warunki stawiane miłości to coś zupełnie innego, karykaturalnego. Oczywiście, że Jezus dzieli ludzi - wręcz ostrzega jednych przed drugimi: - On zaś odrzekł: Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana.  Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. - Jezus rzekł do nich: «Uważajcie i strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów!» - Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały
B
B
14 maja 2011, 21:16
To jest ciekawe jak z klarownego wywodu można zrobić taką sieczkę jak w komentarzach. Autor przedstawił konkretne sprawy i podał bardzo wyraziste przykłady. A w komentarzach niemal go zliczowano, że propaguje nieroztropność i nieodpowiedzialność, nie chce miłości stawiać wymagań. A on miłości właśnie stawia naczelne wymaganie! Żeby była miłością!
Z
ziuta
14 maja 2011, 21:01
Miłość ma spełniać jeden warunek: ma po prostu być miłością. Ma być taka, jaką wskazał Jezus, jaką przyniósł. Tylko taka jest dobra. Dlatego Jezus siebie nazywa warunkiem. Siebie stawia jako pewną konieczność. Można odnieść wrażenie, że to jakiś eskluzywizm. Można myśleć, że Jezus dzieli ludzi. W istocie to jest jednak poziom uniwersalny. Od tego wszystko się zaczyna. Nasze warunki stawiane miłości to coś zupełnie innego, karykaturalnego.
P
pax
14 maja 2011, 21:00
Pan Dudycz przypomina o grzechu pierworodnym, o tym, że w człowieku jest jakaś pierwotna skaza i wiele naszych rozterek z tego wynika. Cóż - nie da się ukryć, że upadek pierwszych rodziców został spowodowany właśnie  postawą bezkrytycznej ufności. A to co nazywasz "pierwotną skazą" jest dziedziczną pamięcią tamtego wydarzenia. Ale bynajmniej nie jest "skazą", a dobrze zapamiętaną nauczką, żeby krytycznie oceniać kto i co ma nam do przekazania. Dlatego lamenty autora nad utraconą dziecięcą ufnością, są doprawdy zastanawiające.
G
ger
14 maja 2011, 20:51
Czasami zdarzają się kiepskie teksty. Ten do takich należy. Dudycz to dobry autor, ale dziś miał gorszy dzień. To znaczy, ja akurat rozumiem, o co chodzi autorowi, ale tak to jakoś podał, że mało kto rozumie. To dyskwalifikuje tekst. Nie może być tak, że niektórzy skumają, ale większość nie. Większości się wydaje, że ten tekst zachęca do tanich i łatwych, naiwnych uczuć. On zachęca do czegoś przeciwnego. Ale to się gubi. Nie widać tego. Bo tekstu jest za dużo. Powinno być połowę z tego, co jest. Warto też krótszymi zdaniami. Ludzi nudzą takie wielokrotnie złożone konstrukcje. Swoją drogą, autor ma poczucie składni niesamowite, ja bym się pogubił przy drugim orzeczniu. A on trzyma zdanie i nie puszcza. Aż szkoda, że to nie konkurs literacki. To portal o wierze. Warto więc krócej i prościej. Ludzie nie będą się mylić. Zobaczą dokładnie to, co autor chciał powiedzieć. A co chciał powiedzieć? Chciał powiedzieć, że miłość trafiła na sprzedaż i warunki handlu są wyjątkowo proste. To na te warunki się nie zgadza, a nie na to, żeby miłość nie miałą zasad.
H
henia
14 maja 2011, 20:40
Heh, komentarze potwierdzają wszystko co autor napisał. Każdy wszystko rozumie po swojemu, na swoją modłę, na opak. Własna wyobraźnia jest kluczowa. Ludzie albo się oburzają, albo ironizują. A tekst jest przecież konkretny. Ktoś tu pyta o faszytów. Faszyzm to jest właśnie ideologia instrumantalizacji miłości. Faszyści uznali, że tylko oni kochają i są ludźmi. O takim zawłaszczaniu miłości pisze autor. To nas wszystkich kusi. Żeby uznać, że tylko my kochamy dobrze i mądrze. Że tylko nasze środowisko potrafi. 
D
dlaczego
14 maja 2011, 20:24
Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? No właśnie. Dlaczego ideologia faszystowska jest zakazana prawem? Dlaczego katolicy nie zapraszają satanistów na pikniki parafialne?  Dlaczego pedofile są gnębieni w więzieniach? Dlaczego nie zaprasza się alfonsa i burdelmamy na rodziców chrzestnych? Dlaczego nikt nie chlubi się przyjaźnią z gwałcicielem własnych dzieci?
F
Franz
14 maja 2011, 20:06
Pan Dudycz przypomina o grzechu pierworodnym, o tym, że w człowieku jest jakaś pierwotna skaza i wiele naszych rozterek z tego wynika. Omówione w tekście podejście do miłości jest tego dowodem. Autor nie prosi, żeby zrezygnować z roztropności, uświadamia jednak, że miłość to więcej niż kalkulacja. Proszę zwrócić uwagę na przykłady, które podaje. To nie jest hurraradosny tekst o hipisowskiej tolerancji.
H
hammurabi
14 maja 2011, 19:34
Ale temat jest za trudny na formę publicystyczną, widać to po ocenach tekstu. W czytelnikach odzywa się bunt, że ktoś tak ostro rozlicza sprawy rodzinne, krytycznie patrzy na dzieciństwo. Więc sądzisz @Tadeuszu, że niskie oceny artykułu wynikają z tego, że tekst jest rzekomo "za trudny"? Mylisz się. Owszem, w czytelnikach odzywa się bunt, ale nie z powodu rozliczania spraw rodzinnych. Po prostu mają dosyc kolejnego odcinka "odmóżdżania". Znów ktoś nadyma balonik miłości do granic absurdu - usiłuje nam wmówić, że jesteśmy zobowiązani kochać wszystko co się rusza, bez żadnego krytycznego osądu: .Mieliście po cztery, pięć lat, gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć Nie było gorszych i lepszych ludzi Według autora roztropna ostrożność w obdarzaniu miłością i ufnością pochodzi od Lucyfera: To on kazał porównywać, kojarzyć, głowić się. A  jest to kłamstwem - bowiem taki nakaz otrzymaliśmy od Jezusa. On kazał strzec się fałszywych proroków, kwasu faryzeuszów itp. Zdanie z twojego postu -  Prawda jest rzeczywiście taka, że miłość objęto szeregiem warunków - wbrew twoim intencjom, prawidłowo opisuje miłość. Potwierdzają to nawet słowa Jezusa z dzisiejszego czytania: Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Czy inne Jego słowa - "Idźcie ode mnie precz, którzy dopuszczacie się nieprawości" Tymczasem autor usiłuje nas przekonać do absurdalnej tezy, że gdyby nie traumatyczne pytanie z dzieciństwa, nadal bylibyśmy zdolni do miłości i ufności wobec wszystkich - nawet wysłanników piekła. I niezdolni do używania najcenniejszego Bożego daru - rozumu.
T
Tadeusz
14 maja 2011, 18:32
Autor przedstawia bardzo uniwersalne doświadczenia. Podaje rozległe przykłady. Ściśle odwołuje się do Objawienia. Prawda jest rzeczywiście taka, że miłość objęto szeregiem warunków. Ale temat jest za trudny na formę publicystyczną, widać to po ocenach tekstu. W czytelnikach odzywa się bunt, że ktoś tak ostro rozlicza sprawy rodzinne, krytycznie patrzy na dzieciństwo. Mam wrażenie, że to tylko wkładanie kija w mrowisko. Ludzie się oburzą, nic poza tym. Tekst robi dokładnie to przed czym autor przestrzega: jest dla ludzi impulsem do ucieczki.To raczej materiał na książkę byłby. Na coś szerszego.
Jurek
14 maja 2011, 17:23
Niewątpliwie takie przypadki są. Ale jeżeli autor miał potrzebę wypłakac swoją traumę z dzieciństwa to niech to robi w gabinecie psychoterapeutycznym.
B
Beata
14 maja 2011, 17:04
Jestem psychiatrą i psychoterapeutką z piętnastoletnią praktyką. Nie wydaje mi się, żeby autor przesadzał. Ten tekst to jest sedno wszystkiego, co jako lekarz przeżyłam. To dokładnie o to chodzi. Dziękuję, panie Jarosławie. W wielu z nas dzieciństwo jest jak zadra, całe życie się z nim mierzymy, nie umiemy tej jeden drzazgi wyjąć. Wszystkio rozumiemy w kontekście tego obrazu, który nam wtedy wpojono. Mamy w głowie jedno rozumienie miłości. Wszystko do niego przystawiamy. A to rodzi konflikty, nieporozumienia. Świat ma inne sposoby miłości niż my. Nie rozumiemy tego i cierpimy. Wszystko przez to, że ktoś nas kiedyś owinął kokonem. Jako terapeutka długie miesiące i lata poświęcam czasami na rozwinięcie z pacjentem tego kokonu. Sam się dziwi, co stanowiło ten kokon. A i tak wszystkiego człowiek sam nie usunie, potrzebuje Boga. Jedno jest pewne, niszczą nas rodzine mity i to bardzo. Dobrze, że autor to mówi wprost.
P
pax
14 maja 2011, 16:16
Żyliście – czy żyjecie – z piętnem tej odpowiedzi, którą wtedy na Was wymuszono. Z jakimś wyrzutem sumienia. Z poczuciem zdrady. Ciąży Wam, że odpowiedź była taka, a nie inna.(...). Pojawia się myśl, że macie dług, że coś komuś jesteście winni, że coś trzeba naprawić, zadośćuczynić. Pojawia się lęk, poczucie, że jesteście wyrodnymi dziećmi, kiepskimi ludźmi. Autor ma histeryczną osobowość albo poniosła go wyobraźnia i  nieco się zagalopował. Albo usiłuje nas zmanipulować.
L
Lena
14 maja 2011, 14:46
Pan nawet nie wie (to tylko taki zwrot retoryczny, bo - oczywiście - świetnie Pan wie), jak ważny temat Pan poruszył. Dziękuję.