Dlaczego wolimy być nieszczęśliwi?

(fot. shutterstock.com)
Vittorio Luigi Castellazzi / slo

Dziwnym może wydać się stwierdzenie, że łatwiej jest być nieszczęśliwym niż szczęśliwym. Freud pisze, że "możliwości doznawania szczęścia są ograniczone przez naszą konstytucję. [...] Cierpienia [...] doznajemy zapewne jako bardziej dominującego".

Dochodzimy przeto do takiego paradoksu, że ludziom nieszczęśliwym wygodniej jest pozostawać takowymi niż podjąć trudną drogę prowadzącą do szczęścia. W trakcie psychoterapii obserwujemy, jak pacjent z mozolnym wysiłkiem zmierza ku szczęściu. Mówi wprawdzie o tym, że chciałby się wyzwolić od dręczącego go cierpienia, deklaruje, że jego największym marzeniem jest wreszcie poczuć się dobrze, jednak w rzeczywistości stawia opór wobec wprowadzenia najdrobniejszej choćby zmiany. Woli wpatrywać się w przeszłość, która koniecznie musi zostać niezmienna. W ten sposób pacjent wciąż kręci się wokół własnych problemów.

Pacjent nie odważy się odrzucić fałszywych pewników i iluzorycznych korzyści, które jakoby dawała mu choroba. Przepełnia go lęk i wątpliwości, czy warto wyzbyć się swego wizerunku jako człowieka cierpiącego. Jest to jego jedyny obraz siebie i nie zna innego, dlatego jest do niego tak przywiązany. Tym należy tłumaczyć ostrożność, z jaką pacjent poddaje się psychoterapii. Najpierw musi przecież wybadać teren.

DEON.PL POLECA

Nie dziwi więc to, że zwłaszcza na początku pacjent wykazuje pewne przywiązanie do nieszczęścia. Odnosząc się do grupowania negatywnych doświadczeń z dzieciństwa, Freud pisze tak: "Mechanizmy obronne skierowane przeciwko dawnym niebezpieczeństwom powracają w kuracji jako opory przeciwko wyleczeniu. Dochodzi do tego, że samo wyleczenie jest traktowane przez ego jako nowe niebezpieczeństwo".

Istnieją głębokie korzenie zarówno szczęścia jak i nieszczęścia. Nie łatwo je usunąć, gdyż na trwałe wrosły we frustrujące nas doświadczenia. Zwłaszcza te, które uczyniły nasze dzieciństwo jałowym i obumarłym.

Zdarza się, że pacjent doznał tak silnych cierpień, że nie pozwalają mu one spokojnie i gruntownie zmierzyć się z własnymi wrażeniami, emocjami i pragnieniami. To dlatego na początku terapii, choć mówi bardzo dużo, to tak naprawdę duchem jest nieobecny. Jego prawdziwe Ja nadal milczy, gdyż jest zagłuszane przez Ja fałszywe. Winnicott (brytyjski psychoanalityk) nazywa je wnętrzem komediowym.

Jest ono w dużej mierze efektem nieuświadomionego przejmowania się i pragnienia podobania się innym, nawet jeśli miałoby to oznaczać zaparcie się siebie. Jego cechą charakterystyczną są niemoc i emocjonalna zależność od presji środowiska. Pozostaje uwięzione w narzuconych przez innych rolach, które tak naprawdę są mu obce.

Aby poczuć się akceptowanym i kochanym, pacjent stopniowo tłumił w sobie własny pogląd na rzeczywistość i istotę szczęścia. Musiał więc oprzeć się swojemu prawdziwemu wnętrzu i w zamian zbudować w sobie fałszywe wnętrze.

Pacjenci zdradzają bardzo silny strach przed oddaleniem się od innych, przed zbytnim różnieniem się od ich sposobu myślenia i życia, przed odrzuceniem i odsunięciem poza margines społeczeństwa. Groza piętna społecznego popycha człowieka do zanegowania i znienawidzenia siebie, do stania się sobie obcym. Troska o uszczęśliwianie innych doprowadziła więc do rezygnacji z własnego szczęścia. W takich przypadkach wizja własnego szczęścia niejednokrotnie postrzegana jest jako śmiertelne zagrożenie. Jakikolwiek przejaw wejścia w kontakt z własnymi pragnieniami traktowany jest jako tabu, a jeśli już do tego dojdzie, to wywołuje ogromne poczucie winy i strach przed karą.

Skąd to wszystko się bierze? Dlaczego niektórym nie dane było doznać ciepła, uznania ani doświadczenia swej głębi, których tak bardzo potrzebowali. Zetknęli się za to ze środowiskiem niezdolnym do zauważenia, zrozumienia i zaspokojenia ich oczekiwań, niepokojów, pragnień, lęków i najgłębszych odczuć. Spotkali się z rodzicami, którzy — prawdopodobnie w dobrej wierze i w imię miłości — zagłuszyli ich potrzeby, narzucając własne.

Ci, którzy powinni byli być ich ostoją, systematycznie bojkotowali u swoich dzieci emocje, impulsywność i sposób reagowania na świat. Dlatego wbrew sobie przeżywały one dominujący w nich lęk o to, czy zdoła ją się podobać rodzicom, rodzinie, najbliższemu otoczeniu. Na bazie wyćwiczonych w tym celu słów i gestów zbudowali więc w sobie fałszywą osobowość, zagłuszając to, co prawdziwe i własne. Aż do momentu, gdy cała ta konstrukcja nieoczekiwanie padła, a to, co nie zostało przeżyte, wyszło na jaw.

Dopiero dzięki żmudnej analizie pacjent może wejść w kontakt z zagłuszonymi zakamarkami własnego Ja. Czasami są to te aspekty osobowości, których boi się najbardziej, i które zostały przezeń wcześniej znienawidzone. Stopniowo poznaje swoje wnętrze, ale jawi mu się ono — jak twierdzi Klein (1986) — jako pełne tego, co najgorsze. Jednostka odczuwa zatem wewnętrzne zagubienie i obsesyjny niepokój, do tego stopnia, że z tego powodu czasami próbuje przerwać terapię.

To bardzo trudny moment w terapii, w którym szczególnie potrzebne jest wsparcie psychoterapeuty poprzez życzliwą obecność, zdolną do konstruktywnego przeobrażenia lęków pacjenta. Kontakt i dobra relacja z terapeutą — postrzeganym jako "pozytywna postać" — pozwala pacjentowi znieść, przepracować i zneutralizować przeżywane od lat niepokoje. Miały one moc paraliżującą. Odtąd jednak zmniejsza się zakres bólu, dając miejsce szczęściu.

Dzięki nacechowanej zrozumieniem i empatią obecności pacjent przestaje odczuwać strach przed samym sobą, swoimi uczuciami i pragnieniami. Już nie wstydzi się siebie samego. Zdaje sobie natomiast sprawę, że jego dotychczasowa gonitwa była zbyteczna. Świadomość tego pozwala mu uwolnić się od fałszywej pewności siebie, która wynikała z ulegania naciskom otoczenia. Były one na tyle silne, że jednostka nieświadomie przyjmowała je jako własne.

W trakcie terapii pacjent stopniowo uczy się ufać swoim myślom, odczuciom, emocjom. Zaczyna siebie lubić i powoli zmierza do wyleczenia. Nieszczęście, jego dotychczasowy towarzysz podróży, ustępuje miejsca poczuciu szczęścia.

Na początku jawi się ono bardzo niewyraźnie. Jest pacjentowi raczej obce, ponieważ nie zna on takiego odczucia. Trudno więc, żeby natychmiast wywoływało w nim pełne zadowolenie. Jednak w miarę rozwoju autentycznej relacji z samym sobą pacjent odkrywa radość z bycia na tym świecie.

O ile wcześniej bliska mu była myśl o śmierci jako wyzwoleniu z nieużytecznego życia, to teraz czuje, że jego istnienie przepełnione jest szczęściem. Wrażenie to rodzi się z poczucia, że stał się dla kogoś ważny i nie jest oceniany przez innych. Nie ma już w nim lęku przed brakiem akceptacji, zwłaszcza gdy chodzi o emocje: wyraża swoje idee, pragnienia i realizuje swoje plany.

Jednym słowem, przestaje być wrogiem samego siebie, a także wrogiem innych ludzi. Przestaje też ich tak postrzegać. Podobnie jak właściwego kształtu nabiera wszystko to, co dotąd było dlań straszne, niebezpieczne, wymagające, mściwe, oskarżające a poniekąd absolutyzowane i ubóstwiane. Dzieje się tak, bo strach prysł.

W pierwszym momencie zderzenie z rzeczywistością może być dla pacjenta szokujące. Jednak powoli rezygnuje on z wcześniej noszonej maski, do której tak się przyzwyczaił. Ostatecznie, niezależnie od presji środowiska, prawdziwe Ja dochodzi do głosu i zaczyna wyrażać siebie.

W ten sposób człowiek staje się wierny sobie, zaczyna dbać bardziej o siebie i kochać siebie. A to jest podstawowym wymogiem kochania innych.

Przede wszystkim zdaje sobie sprawę z tego, że możliwość bycia szczęśliwym tkwi w jego wnętrzu, a nie gdzieś daleko poza nim. Moc szczęścia wyzwala się więc stopniowo w pacjencie i uwalnia się od nacisku konfliktów wewnętrznych. Schopenhauer - wcześniej niż psychoanaliza - zrozumiał, że "to, kim się jest, ma większy wpływ na nasze szczęście niż to, co się ma!".

Poprzez powolny proces interioryzacji pozytywnej relacji z psychoanalitykiem, figury negatywne ustępują miejsca figurom pozytywnym. Dzięki uczuciu miłości pacjent czuje się umocniony, wspierany, aprobowany. Miłość jest też dla niego źródłem błogostanu i szczęścia.

Szczęście to jest więc niczym innym, jak rezultatem długiego procesu wzrastania we wzajemnym zaufaniu. Na początku poprzedza je wprawdzie tylko ufność psychoterapeuty w możliwości pacjenta. Później jednak pojawia się zaufanie pacjenta do psychoterapeuty. W tym momencie — gdy zanika strach przed innymi i przed sobą — zostaje położony kamień węgielny pod budowę szczęśliwości.

W ramach konkluzji należy zaznaczyć, że terapia psychoanalityczna — nawet jeśli bezpośrednio nie stawia sobie takiego zadania — może stworzyć człowiekowi warunki do tego, by był szczęśliwy. A jest to możliwe dlatego, że uwalnia go ze zniewoleń, które oplatają podmiotową osobowość pacjenta.

"Najcenniejsza rzeczą człowieka jest jego szczęśliwe życie" (Pinandar). Do takiego wniosku dochodzą pacjenci pod koniec terapii psychoanalitycznej.

Więcej w książce: SPOSÓB NA SZCZĘŚCIE - Vittorio Luigi Castellazzi

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego wolimy być nieszczęśliwi?
Komentarze (29)
Mateusz Czerniawski
28 grudnia 2023, 16:32
Rzeczywiście to prawda co pisał Schopenhauer. Biznesmen i w aspiracjach lekarz, studiujący łacinę. Jego znajomości z Goethem budzą podziw samego Hegla.
Andrzej Ak
19 października 2015, 02:54
Dla każdego człowieka szczęście ma zupełnie odmienne znaczenie. Dodatkowo na przestrzeni wielu lat się ono zmienia. Do czego innego dążymy naszym umysłem, niż naszym sercem. Gdy w końcu kiedyś w życiu odważymy się wejść w głąb siebie, aby siebie zrozumieć, odkryjemy że jest to co najmniej męczące i nie takie łatwe. Droga poznawania siebie gdzieś we wnętrzu duszy i serca prowadzi do procesów odkrywania siebie samej/go. Nie jest to łatwa droga, bo wymaga cierpliwości oraz pewnej systematyczności w działaniu. Na dodatek sami bez przewodnika wcześniej czy później pobłądzimy. Niestety ludzie są zbyt ograniczeni granicami natury, aby sięgać we wnętrze duchowe drugiego człowieka, dlatego najlepszym przewodnikiem w takiej wyprawie jest Jezus. On potrafi prowadzić nas ścieżkami prawdy o nas samych i na tych ścieżkach dodatkowo leczyć nasze zranienia oraz usuwać szkodliwe więzy. Zapewne wielu ludziom, Jezus by pomógł w ich cierpieniach, gdyby tylko zachcieli Go słuchać lub nauczyli się wsłuchiwać w Jego słowa, odczytywać Jego znaki i wskazania. Nie jest to wcale łatwe i wymaga pewnego czasu na cierpliwą naukę, a okres Świąt Wielkanocnych  sprzyja rozpoczęciu tej drogi.  Dopiero gdy dotrzemy do wnętrza siebie i poznamy go, zrozumiemy czym jest dla nas to prawdziwe (a nie fałszywe) szczęście. Może okazać się iż to szczęście dawno sami odrzuciliśmy lub ciągle gdzieś jest w zasięgu naszych rąk, wystarczy po nie sięgnąć.
A
Anna
18 października 2015, 19:32
Wyszłabym od pytania, czym jest szczęście? Każdy rozumie je inaczej. Wydaje mi się, że wszystkie negatywne uczucia, jakie przeżywamy nawykowo określamy, jako "nieszczęście", pewien brak. Czy to jest właściwe patrzenie na życie, czy trzeba aż tak mocno opierać się na uczuciach? Może właśnie jesteśmy "nieszczęśliwi", bo zbyt mocno scentrowani na sobie, na własnych uczuciach? Też się nad tym często zastanawiam, borykając się ze swoimi trudnościami...
28 marca 2015, 18:03
Odniosę się tylko do pytania zawartego w tytule. Dlaczego wolimy być nieszczęśliwi? Dlatego, że nieszczęśliwego wolą znajomi i nieznajomi. Szczęśliwego jakoś bliźni nie tolerują - zwłaszcza nieszczęśliwi...
K
Kris
27 marca 2015, 15:55
Dobry artykul. Wlasnie mialem rezygnowac ze swojej terapii, moze wa takim razie dam jej jeszcze troche szansy.
R
Reprobus
27 marca 2015, 02:53
Trochę więcej wiary! https://www.youtube.com/watch?v=PBEXSiFzOfU
#
#Mia
27 marca 2015, 00:00
Ten artykuł jest niesamowity. Właśnie nad tym myślałam, nad tym się zastanawiałam, na to czekałam i tutaj takie zaskoczenie. Wiem, że łatwiej jest być nieszczęśliwym, ponieważ niektórzy ludzie po prostu zazdroszczą nam szczęścia i chcą w nas je zniszczyć. Może dlatego, że męczy ich myśl, że sami nie daliby rady tacy być i ludzie szczęśliwi ich wkurzają. Druga sprawa: Osoba nieszczęśliwa ma podwójny orzech do zgryzienia: bo niedość, że musi sam/a w sobie się zawziąść i postarać się być szczęśliwym (co wymaga dużo czasu i stresu) to wkońcu kiedy mu się to uda, napotyka na swojej drodze ludzi, którzy za wszelką cenę mu te szczęście zabiorą. Jak więc mają postąpić tacy ludzie? Nie inaczej niż modlitwą i miłością. Bo nie ma lepszej DROGI do szczęścia. Gdzie Bóg jest tam jest i szczęście. 
R
Reprobus
26 marca 2015, 23:42
Jak sobie poczytam te wszystkie komentarze to wtedy oczom nie wierzę. Czy jest aż tak źle? Czy aby sami nie omamiliśmy się widokiem klęski wokół? Czy musimy obwiniać za własne niepowodzenia zewnętrzne instytucje aby się lepiej poczuć? Czy nie możemy jeszcze raz spróbować - dać sobie kolejną szansę by osiągnąć pokój i dobro?
B
Bogusia
27 marca 2015, 03:55
Jak ciężko jest wziąć odpowiedzialność za skutki własnych słow, nieprawdaż? Ludzie przejmują się tym co słyszą od księży, a oni mają w nosie nas i efekty w naszym życiu ich własnej gadaniny . Stanowczo ludzie świeccy są zbyt gorliwi i zbyt ufni w zestawieniu z beztroskimi duszpasterzami.
I
Itsms
26 marca 2015, 01:16
Wolimy być szczęśliwi. To księża wmawiają nam, że mamy stracić wszystko, albo być samotni przez całe życie, albo cieszyc się z chorób, którymi Bóg raczy niszczyć nam zycie, podczas gdy oni sami obfitują w dobra materialne, w końskie zdrowie i grzeszą jak tylko chcą. Niestety jest wciąż wielu naiwnych, którzy przejmują sie tym heretyckim kultem cierpienia i do niego stosują.
N
nonch
25 marca 2015, 17:14
To Kościół woli, żebyśmy byli nieszczęśliwi i robi wszystko, żeby tak było. Cierpienie jest bogiem KK (oczywiscie nie własne, tylko nas, świeckich).
A
Agnes
25 marca 2015, 03:12
Boimy się być szczęśliwi, bo Bóg i ludzie zawiszczą nam szczęścia i zrobią wszystko, aby nam je odebrać.
T
tak
26 marca 2015, 11:19
prawda
27 marca 2015, 16:18
Agnes, kochana. Życzę Ci, żebyś strach zamieniła w przygodę. Co Ty na to? Podejmiesz wyzwanie? Powiedz "Ja jestem Szczęściem". I uśmiech. :) Koniecznie pamiętaj o nim. I wtedy konsekwentnie w każdym momencie przypominaj sobie te słowa - kim jestem? Szczęściem. Pozdrawiam Cię cieplutko :)
.
.
24 marca 2015, 21:43
A mnie, na obecnym etapie życia, uszczęśliwiłby drugi fakultet i praca naukowa o ścisle określonej tematyce, która mnie dziś najbardziej pasjonuje, musiałabym jednak mieć środki do życia w tym czasie i później; czy któryś z Ojców pomodli się dla mnie o szczęśliwe spełnienie moich marzeń? Czy to tylko takie gadanie o szczęściu dla zapełnienia miejsca na stronie.
27 marca 2015, 16:09
Marzenia trzeba spełniać samemu. Ale prośba o wsparcie też pomaga, wiadomo :)
DD
do depresyjnej
26 stycznia 2014, 12:25
A podobno życie jest takie cudowne, podobno Bóg nas stworzył z miłości i dla miłości i podobno nas kocha. Guzik prawda
D
depresyjna
26 stycznia 2014, 02:25
Ja od wielu lat borykam się z depresją. Niestety mimo wielu lat terapii, wielu zmian w życiu, myśleniu, mimo farmakoterapii cierpienie wraca, wracają wątpliwości co do sensu życia etc. Terapie rzeczywiście mnie nauczyła nie przejmować się tak opiniami innych, nie przejmować się problemami ... ale cierpienie wraca... Fajnie że niektórym pomaga terapia... ja też czasami miewam okresy dobrego samopoczucia - tj braku cierpienia i odczuwania przyjemności z róznych czynności. Ale to nie jest szczęście  :( Może niektórzy są skazani na takie życie? Powinna byc możliwość skorzystania z eutanazji bo samobójstwo nie jest tak łatwo popełnić
K
Kk
27 marca 2015, 00:11
Życie nie jest możliwe bez cierpienia, tak jak droga na szczyt nie jest możliwa bez odcisków, potknięć, upadków. Kwestia tego czy się ugniesz, poddasz, czy wstaniesz i będziesz iść dalej. Nie sztuką jest unikać cierpienia czy poddawać się za każdym razem kiedy nas dotyka, a znosić je godnie i im bardziej nas dotyka tym bardziej uśmiechać się do życia i tym bardziej przeć do przodu. To że upadasz, to znak że idziesz pod górę. To cierpienie nie jest wieczne. Wyobraź sobie wspinaczkę, albo człowieka który przemierza Antarktydę. Napewno nie raz upadnie na twarz, ale jeśli się podda, to koniec. Wiadomo, że czasem dzieją się rzeczy na pozór niemożliwe do przeżycia czy przejścia, jednak za każdym razem okazuje się że za nisko cenimy swoje siły. Polecam wpisać w youtube Nick Vujicic, oraz film Czekając na Joe (całkiem świecki, dla uczulonych na Pana Boga).  Proszę sobie w końcu wyobrazić Pana Jezusa... Nawet nie wiesz ile Twoje życie może znaczyć dla innej osoby. Założę się, że są ludzie którzy bardzo Cię potrzebują. W końcu nie idziemy pod tą górę sami. Powodzenia :)
X
xyz
28 marca 2015, 19:33
Nie opowiadaj innym że maja znosić cierpienie, ale pokaż jak ty je znosisz, bez tego twoja paplanina jest warta tyle co sterta śmieci.
S
solidarność
25 stycznia 2014, 22:38
- Misiu - mówi mąż do żony - zaprosiłem kolegę na kolację. - Co? Czyś ty zwariował?! W domu jest bałagan, nie poszłam na zakupy, naczynia są brudne, ja wyglądam jak straszydło i nie zamierzam gotować kolacji! - Wiem. - To po co zaprosiłeś kolegę na kolację?! - Ponieważ biedaczek myśli o żeniaczce...
X
XC6NB
17 kwietnia 2013, 22:16
Dzięki Bogu że nie mam siostry - żadnej, a zwłaszcza podobnej do takiej stonki.
Ewa Torres-Stronczak
17 kwietnia 2013, 15:34
St0nka - też powinnaś się leczyć! Czy on może na codzień zobaczyć, odczuć że go kochasz? Pomyśl o wspólnej pielgrzymce piechotą lub rowerem, byle z dużym wysiłkiem fizycznym. ... Zocha - opisany przeze mnie przypadek dotyczy siostry. Mieszkamy w roznych krajach ale kontaktowalysmy sie codziennie, teraz to sie zmienilo. Ona nie widzi we mnie pomocy ani (pewnie przez zaawansowana chorobe) nie dostrzega mojej milosci. Wrecz twierdzi, ze nigdy niczego takiego nie zrobilam co by jej pozwolilo myslec, ze ja kocham. Ja usilowalam wskazac jej ktoredy moze znalezc droge do wyjscia z tej depresji. Ale w tym co wymaga wysilku i szczerosci wobec samego siebie siostra widzi albo zle intencje albo chec ponizenia jej albo po prostu zupelnie nie wie o czym ja mowie. Zawsze bylysmy rozne ale mialysmy dobry kontakt. Teraz nie potrafie jej pomoc i to mnie bardzo mocno boli.
Z
Zocha
15 kwietnia 2013, 18:18
St0nka - też powinnaś się leczyć! Czy on może na codzień zobaczyć, odczuć że go kochasz? Pomyśl o wspólnej pielgrzymce piechotą lub rowerem, byle z dużym wysiłkiem fizycznym.
MA
maria augustyniak
14 kwietnia 2013, 11:44
Chorego cierpiącego /dotkliwie/ z powodu depresji nie można zostawić w osamotnieniu. Proszę mi powiedzieć, czu ktoś z Państwa stosował lub zna wyniki leczenia przy pomocy logoterapii wg Frankla?
Ewa Torres-Stronczak
4 kwietnia 2013, 11:13
Mam w rodzinie przypadek dlugoletniej depresji. Kilka leczen, aktualnie chyba tylko farmakologiczne. Staralam sie pomagac jak tylko potrafilam najlepiej, wylacznie z milosci, ale aktualnie jestem w kropce. Nie znajduje juz sposobu na pomoc. Czy ktos z chorych moze mi cos doradzic? Wszystko wskazuje na to, ze moje wysilki w odczuciu chorej sa wlasnie ta presja ze strony najblizszych, oczekiwaniem zmiany, wytykaniem bledow, oczernianiem. Czyms dokladnie odwrotnym niz zamierzone. Wieloletnie proby tlumaczenia i usilowanie pokazania, ze mozna byc szczesliwym niezaleznie od okolicznosci i ilosci problemow bo szczescie jest w srodku i to stamtad je mozna wydobyc, na nic sie zdaly. Bledy przeszlosci zostaly absolutnie zaakceptowane, ich konsekwencje glownie dzwigaja inni, a chora mysli, ze to ona walczy ale nic zmieniac w sobie nie musi, oczekuje akcpetacji siebie przez sama siebie i od innych. Jak pomoc osobie chorej zrozumiec cokolwiek nie wskazujac przy tym zadnych bledow, nawet tych teraz wlasnie popelnia (ich podstawa jest taka sama jak tych bledow sprzed lat ktorych nikt nie wypomina)? Jak nie liczyc na zmiane sposobu myslenia, odejscie od akceptacji siebie wyrazonej przez "jestem jaka jestem i sie wszyscy odczpecie" i skierowaniu ku akcpetacji siebie glebokiej, madrej i prawdziwej, ktora nie jest tylko slepym uporem ale wewnetrzna sila dzieki ktorej mozna stawac sie lepszym i szczesliwszym kazdego dnia? Jak przekonac, ze praca nad soba to piekna droga dla kazdego? Dodam, ze wlasny przyklad utwierdzil chora w przekonaniu, ze moja "pomoc" sluzy mojemu poczuciu wyzszosci. Nigdzie nie znajduje odpowiedzi na pytanie jak unikac oceny chorego kiedy widzisz jak sie pograza w swoich blednych przekonaniach, a nie mozesz po prostu odpuscic, poddac sie, pozwolic mu sie nadal gubic i spokojnie sie z tym pogodzic i zaakceptowac, ze idzie w odwrotnym kierunku. Niektorzy mowia: musisz to zaakceptowac bo jest to osoba dorosla ale jak zaakceptowac, ze ktos kogo kocham nie jest i jak tak dalej pojdzie to nigdy nie bedzie szczesliwy? A szczegolnie juz jest to trudne kiedy nie chodzi tylko o samego chorego ale o to, ze myslac, iz wlasnie walczy o swoje szczescie i akceptacje siebie robi cos dokladnie odwrotnego, zyje kosztem innych i w dodatku niszczy przy tym zdrowie swoich rodzicow i swojego dziecka, nieracjonalnym stylem zycia roztrwania ciezko zapracowane przez innych dobra i nie mozna nawet zwrocic na to uwagi bo to wpedza w jeszcze wieksze poczucie winy jakie przez to ma. Bledne kolo... Co moge zrobic?
A
ania
3 kwietnia 2013, 22:26
zgadzam się, terapia bardzo pomaga, sama jestem w trakcie drugiej ale dopiero teraz widzę jej owoce, w jaki sposób? po ludziach, jak mnie odbierają, mówią "ale się zmieniłaś", "nie poznałbym cię" itp. ich uwagi motywują mnie do jeszcze większej pracy nad przeszłoscią co się przekłada na moje szczśliwe życie...naprawdę z dnia na dzie odkrywam jego piekno i głebie, dopiero teraz.  ale aż z klka dobrych lat mi zajęło, zanim byłam gotowa na tarapię, bo to nie jest tak jak u lekarza, usłyszę diagnoze i teraz coś ze mną róbcie... stąd moja pierwsza zakończyła się porazką, bo oczekiwałam że to terapeuta wszystko zrobi za mnie, sam mnie wyleczy. a to ciężka orka własna, nad sobą, psychoterapeuta jest raczej jak dobry straznik, czuwa czy idziesz w dobrym kierunku czy raczej zapętlasz się bardziej w swoich chorych myślach i wtedy reaguje, wyjasnia i z powrotem wprowadza na dobry tor. więc jak ktoś wcześniej napisał - nie na kazdym etapie zycia, ale na pewno gdy przyjdzie taka decyzja - warto!
Ł
Ł
3 kwietnia 2013, 16:10
Podpisuje się pod tym. Terapia pozwoliła mi wyjść z cienia swojego życia i poprostu nim żyć i radzić sobie z tym co było trudne. Nie dla każdego i nie na każdym etapie życia, ale zdecydowanie warto spojrzeć w "twarz" trudnej preszłości i swoim lękom
P
Paweł
3 kwietnia 2013, 09:45
Przeszedłem tą ścieżkę, od ciężkiej depresji, która zaczęła się 3 lata temu, do teraz, kiedy sam w pełni decyduję o sobie, wyzbywając się kolejnych lęków, coraz bardziej staję się wolny. Dla wszystkich, którzy są w depresji: MOŻNA z tego wyjść. Potrzebne jest leczenie i psychoterapia, aby później samemu stanąć na nogi, dodatkowo umocnionym tym niesamowicie ciężkim doświadczeniem