Jestem bezsilny. To dobrze
Powołani zostaliśmy do radości. Wierzę w to, może naiwnie, ale wierzę. W związku z tym zadaję sobie czasem pytanie, czemu tak niewielu z nas, albo tak rzadko, potrafimy się radować, prawdziwie cieszyć się życiem, a nie chwilę pośmiać z opowiedzianego przez kolegę dowcipu? Odpowiedzi jest pewnie całe mnóstwo, ale ja chciałbym skupić się na jednej, na pokorze. A raczej jej braku.
Pisząc o pokorze nie mam jednak na myśli uniżonej postawy względem kogoś, ani, tym bardziej, upokorzenia - pokora, w moim rozumieniu, to zgoda na rzeczywistość taką, jaka ona jest i zaprzestanie walki z faktami.
Nie od dziś wiadomo, że nierealistyczne oczekiwania rodzą zawody, rozczarowania, urazy i żal - uczucia, które tłumią radość życia. Niektórzy, pragnąc radość życia uzyskać i odzyskać, walczą z rozczarowaniami i urazami, ale jest to działanie wyjątkowo mało efektywne, może nawet przynosi doraźną ulgę, ale niewiele więcej. Podobnie jest z tabletką od bólu zęba, lub kieliszkiem koniaku. A w takim razie może warto nauczyć się rezygnować z krótkotrwałych zysków na rzecz długofalowych efektów? No, tak… tylko jak to zrobić?
W moim środowisku często można usłyszeć powiedzenie: "Jest Bóg - ja Nim nie jestem". Naiwne? Czyżby? Jakże często, cóż z tego, że nie zawsze świadomie, próbujemy wchodzić w Jego rolę i uzurupować sobie Jego kompetencje? Oczywiście, to się nie udaje, bo i udać się nie może, a wtedy właśnie pojawiają się, wymienione wyżej, mało przyjemne efekty nierealistycznych oczekiwań.
Za niezwykle ważny w tym temacie uważam fragment modlitwy Reinholda Niebuhra, amerykańskiego teologa i duchownego ewangelickiego:
"Boże, użycz mi pogody ducha,
Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego".
Tekst genialny w swojej prostocie, ale i cóż z tego, jeśli najczęściej dopiero po czasie, po zmarnowaniu ogromnych sił i środków orientujemy się, że walczyliśmy o coś, co było, jest i najprawdopodobniej na zawsze pozostanie zupełnie poza naszym zasięgiem, że z aroganckim brakiem pokory próbowaliśmy odmienić rzeczywistość według własnego widzimisię, narzucić Losowi, Przeznaczeniu, Bogu, naszą własną wolę.
Momentami przypomina to chłopczyka, który tupie ze złości pod sklepem z zabawkami, domagając się autka, które ma dostać już, zaraz, natychmiast. Żałosny widok, zwłaszcza wtedy, gdy tupiącym okazuje się człowiek dorosły.
Może i jest faktem, że radować się życiem jest trudno - niektórzy mówią nawet o padole łez - ale jeśli nawet jest to prawdą, to nie znaczy jeszcze, że radość życia jest zupełnie nieosiągalna. Wielu przykrych uczuć (cierpienia) rzeczywiście nie jesteśmy w stanie w życiu uniknąć, ale z pełnym przekonaniem twierdzę, że większość z nich fundujemy sobie jednak sami, niejako na własne życzenie. Jak przestać to robić?
Czas na rozwiązania…
- Jest takie powiedzenie: "Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, to opowiedz Mu o swoich planach". Nie uważam (chyba odmiennie niż wielu Polaków), że - świadczy ono o Bogu i jest dowodem na brak elementarnej wyrozumiałości życzliwości z Jego strony. To powiedzenie dotyczy raczej mnie samego. Tak, to ja przecież produkuję w swojej głowie kolejne elementy koncertu życzeń, ale na myśl mi nie przyjdzie zapytać o Jego wolę i ewentualne plany wobec mnie.
- Moje prywatne motto życiowe, które wymyśliłem dawno temu w dość szczególnych okolicznościach: "Planuj działania, a nie efekty!", a więc nie żyj pod presją wyniku. Jego wyjątkowego znaczenia w zakresie redukcji życiowych rozczarowań tłumaczyć chyba nie trzeba.
- Wreszcie bezsilność i bezradność. Subtelna różnica znaczeniowa między tymi pojęciami zaciera się już w powszechnej świadomości. Często słowa te stosowane są zamiennie, nawet ich definicje słownikowe są coraz bardziej zbliżone, tym niemniej zdolność do uchwycenia różnicy między nimi nadal jest dla mnie ważna. Do czego, po co? Ano po to, żebym nie cierpiał. Cierpienie, w tym przypadku, to pewien skrót myślowy i oznacza wszelkiego typu uczucia i emocje nieprzyjemne, których zdecydowanie wolałbym nie doświadczać.
- Różnicę pomiędzy bezsilnością, a bezradnością najłatwiej jest wyjaśnić na przykładzie pogody. Nie potrafimy (przynajmniej jeszcze nie) sterować pogodą, wobec kaprysów aury jesteśmy zupełnie bezsilni. Pada deszcz, na przykład, i kompletnie nic nie możemy z tym zrobić, w żaden sposób nie potrafimy tego faktu zmienić. Ale przecież nie jesteśmy bezradni - rozwiązaniem (radą) jest stosowny strój, parasol, kalosze.
Przez pół życia marnowałem siły i środki, próbując zmienić te elementy rzeczywistości, na które nie miałem żadnego wpływu, a przynajmniej nie godziłem się z nimi: położenie geopolityczne mojego kraju, jakieś normy prawne, przekonania i postępowanie innych dorosłych ludzi, pogodę… A tak, pogodę również! Bo czy nie "modliłem się" z wściekłością, która aż bulgotała w gardle, by Bóg sprawił, żeby przestało padać, bo przecież zaplanowałem sobie grilla? W tym samym czasie bardzo często zakładałem, że jestem bezradny w sytuacjach, w których nie było to prawdą. Zaślepiony walką z rzeczywistością, nie widziałem dostępnych rozwiązań i niewykorzystanych jeszcze możliwości.
Pewnego razu, gdy z goryczą wymieniałem kolejne działania, jakie podjąłem, pragnąc udowodnić mojemu rozmówcy, że w jakiejś tam sprawie zrobiłem absolutnie wszystko, co w ludzkiej mocy, usłyszałem spokojnym tonem zadane pytanie: "A czy zapytałeś kogoś o radę, czy poprosiłeś drugiego człowieka o pomoc?" Długo stałem z rozdziawioną gębą, zanim zrozumiałem, że na takie działania nie pozwalała mi duma i pycha.
Boże, udziel mi mądrości, bym potrafił odróżniać bezsilność od bezradności i pokory, bym nie musiał uczyć się jej przez cierpienie i bycie poniżonym…
Skomentuj artykuł