Kochać mimo niedoskonałości. Potrafisz?
Pewna młoda kobieta szukała u mnie pomocy tymi oto alarmującymi słowy: "Nikt mnie już przecież nie chce! Zabiję się!". Co się stało? Po poważnym wypadku samochodowym, w którym całą siłą uderzyła w szybę auta, jej twarz była pokrojona i zniekształcona.
Kilka operacji i transplantacji skóry dało niewielki skutek. W związku z tym odszedł od niej mąż.
Tutaj znowu zmagałyśmy się z sobą duchowo. Zmaganie to dotyczyło perspektywy sensu, nowego nastawienia - takiego spojrzenia, które pozwoliłoby jej zaakceptować siebie i swoje życie. I również u niej pojawił się w pewnej chwili pierwszy nieśmiały uśmiech na umęczonej twarzy - oznaka rodzącej się otuchy. Nastąpiło to, kiedy zaproponowałam jej takie oto podejście do problemu: "Wskutek zadanego przez los ciosu, utraty piękna pani twarzy, ma pani w ręku, właściwie mówiąc, precyzyjny przyrząd pomiarowy. Kiedy mianowicie pozna pani kogoś, może go pani bez trudu przetestować - sprawdzić, czy ma on ludzkie kwalifikacje po temu, by być prawdziwym przyjacielem, czy też pociąga go to, co zewnętrzne i powierzchowne. Ma pani w ręku jakby licznik Geigera, za pomocą którego może pani poszukiwać cennego metalu - tyle że w tym przypadku chodzi o ludzi o silnym charakterze, których może pani zlokalizować. Na przykład pani mąż nie zdał tego testu. Winne tu były nie PANI ZEWNĘTRZNE USTERKI , lecz JEGO WEWNĘTRZNE WADY , których bez swojego nieszczęśliwego wypadku być może nigdy by pani nie odkryła albo odkryła je o wiele później. Jeśli teraz będzie pani znów szukała partnera i przyjdzie pani czekać nieco dłużej niż innym kobietom, aby takiego znaleźć, to dlatego, że nie musi pani marnować czasu na przelotne przyjaźnie, jak to często czynią inne kobiety, nie posiadające instrumentu, który by im wskazywał, czy pokochano je dla nich samych, czy też nie. Pani natomiast może to szybko stwierdzić. Tego bowiem, kto panią prawdziwie i szczerze polubi, nie będą zniechęcać czynniki zewnętrzne, lecz przeciwnie: będzie on podziwiał panią za życiowe męstwo, a w związku z pani cierpieniem tym serdeczniej będzie panią chronił i otaczał opieką. Ten natomiast, kto pani unika z powodu blizn, i tak nie nadawałby się na przyjaciela. Niech pani nie rezygnuje z wiary w szczęśliwe partnerstwo! Ludzi dobrych i wartościowych jest wprawdzie niewielu, ale nie byłoby ich też więcej, gdyby pani miała urodę gwiazdy filmowej; tyle że wtedy z trudem mogłaby ich pani w swoim otoczeniu rozpoznać. Wskutek swego wypadku otrzymała pani zdolność oddzielenia plew od ziarna, a to może być korzystniejsze niż najbardziej choćby nieskazitelne rysy twarzy, które przecież za kilkadziesiąt lat i tak zwiędną".
Uśmiech, który na te słowa przemknął po zniekształconej twarzy mojej pacjentki, był strzałem startowym do nowej odwagi życiowej. Nie upłynęło wiele czasu, a poczęła ona znowu jeździć na wycieczki i poruszać się swobodnie w towarzystwie innych młodych ludzi, którzy - ku jej i mojemu zaskoczeniu - niemal bez wyjątku przyjmowali ją do swego grona serdecznie i bez żadnego skrępowania - właśnie taką, jaka była.
Powyższą historię opowiedziałam na pewnym kongresie podczas swojego wystąpienia. Podeszła do mnie po nim jakaś nienaturalnie otyła kobieta i wylewnie mi dziękowała. Powiedziała, że cierpi na chorobę gruczołów wydzielania wewnętrznego i nie może opanować swojej wagi, w związku z czym odczuwa straszliwy kompleks niższości. Ze jednak teraz postara się go pozbyć, traktując rozmiar swego ciała jako "instrument testujący", który pozwoli jej lepiej oceniać swoich bliźnich. Ten, kto ją z POWODU jej nadwagi dezaprobuje, może ją spokojnie opuścić. Ona sama niewiele na tym straci. Kto zaś POMIMO jej nadwagi będzie traktował ją przyjaźnie, ten rzeczywiście ją lubi: na nim może polegać. Powiedziała, że ta myśl niezwykle jej pomaga.
Moje doświadczenie mówi mi, że wielu ludzi stwarza sobie niepotrzebne problemy związane z samooceną - tylko dlatego, że nie odpowiadają pewnemu ideałowi piękna. Kobiety cierpią przez dziesiątki lat z powodu małego biustu, rzadkich włosów, krótkich nóg, krzywego nosa itd.; mężczyźni - z powodu niskiego wzrostu, "kurzej piersi", wiotkich mięśni ramion, wczesnej łysiny itd. Przy tym w życiu niewiele zależy od zewnętrznych atrybutów. Kocha się istotę danej osoby, jej pozytywne właściwości, jej pogodne usposobienie, jej drobne cechy swoiste i szczególne talenty. W najlepszym wypadku kocha się samą osobę, postrzega ją oczyma duszy w jej jedynej w swoim rodzaju unikalności. To, co widzą oczy fizyczne: włosy, skóra, figura, ustępuje wtedy na plan dalszy. Oczywiście, harmonijny wygląd zawsze cieszy, i każdy rozsądny człowiek będzie czynił wszystko, aby się prezentować pod tym względem korzystnie, jednakże to, o co w trwałych relacjach chodzi, jest usytuowane na wyższym stopniu.
W tym kontekście skrajnie trudną sytuację mają dwie kategorie osób, a mianowicie bardzo piękne kobiety i bogaci mężczyźni. Wszyscy im nadskakują, szukają ich towarzystwa, ale co im to daje? Nigdy nie wiedzą, czy ci, którzy pragną się do nich zbliżyć, myślą przy tym o NICH, czy też o ich ładnych rysach twarzy albo ich grubych portfelach. Nigdy nie mogą być pewni, że to oni sami są kochani; że kochane jest to, czym oni są, niezależnie od tego, co MAJĄ, czyli co mają do zaoferowania. W podobnie trudnej sytuacji znajdują się ludzie sławni, w związku z czym ich życie prywatne często wstrząsane jest kryzysami. Nie ma czego im zazdrościć.
Inny aspekt tego problemu to to, czy człowiek podoba się sobie samemu. Blizny na twarzy, jakie miała moja pacjentka, sprawiają ból przy każdym spojrzeniu w lustro; co do tego nie ma wątpliwości. Również dla kobiet, którym z powodu raka trzeba było amputować piersi, widok siebie nagiej w lustrze stanowi szok. Tym, co może tu pomóc, jest jedynie głębokie przekonanie, że istotę człowieczeństwa stanowi coś więcej niż psychofizyczny organizm, który nasze bycie człowiekiem umożliwia. Umożliwienie nie jest jednak tym samym, co stworzenie.
Właściwe człowieczeństwo polega na jego wymiarze duchowym, na jego "dziecięctwie Bożym", jak można by to wyrazić językiem religijnym - ma swoją podstawę w źródle transcendentnym. "Rodzice, płodząc dzieci, przekazują im swoje chromosomy, ale nie mogą tchnąć w nie ducha", napisał Frankl. Dzięki swojej duchowej naturze człowiek jest w stanie ustosunkowywać się do zewnętrznych i wewnętrznych okoliczności w sposób właściwy osobie i samodzielnie kształtować swoje życie. Ale mieszka w nim również wyczucie wartości, wrażliwość na wiarę i tęsknota do sensu, która jest niczym innym jak subtelnym "wspomnieniem" stworzenia o swoim Stwórcy. Albo, jak zwykł mawiać Frankl: "Poprzez personę [osobę] personat (łac. = pobrzmiewa) instancja pozaludzka".
Ten, kto ma taki obraz człowieka, wie, że w swoim najgłębszym wnętrzu jest nienaruszalny i niezniszczalny, że jest "odwiecznie zaakceptowany". Wtedy łatwiej przychodzi mu jedno i drugie: pogodzenie się z ewentualnym brakiem akceptacji ze strony jakiegoś bliźniego, a także samoakceptacja pomimo jakichś zewnętrznych zniekształceń.
Więcej w książce: Sztuka życia na cały rok - Elisabeth Lukas
Skomentuj artykuł