Martwisz się, bo nauczyli cię tego rodzice

Martwisz się, bo nauczyli cię tego rodzice
(fot. shutterstock.com)
John Powell

"Co sprawi, że będę szczęśliwy?" - to najczęstsze pytanie, jakie zadaje sobie w głębi serca człowiek. Większość odpowiedzi, jakie znamy z dzieciństwa. Obserwowaliśmy zmartwienia rodziców, więc nauczyliśmy się martwić. Słyszeliśmy spór o pieniądze, więc doszliśmy do wniosku, że pieniądze są niezbędne do szczęścia.

Jedną z przyczyn, dla których wielu z nas myli źródła szczęścia,jest tak zwany z a p i s r o d z i c i e l s k i, czyli informacje pochodzące od osób mających na nas wpływ w okresie niemowlęctwa i dzieciństwa. Przyszliśmy na świat w poszukiwaniu odpowiedzi i odpowiedzi uzyskane we wczesnych okresach życia zostały dokładnie zapisane przez mechanizm naszej pamięci. Przez cały dzień, a nawet podczas snu, modele te pracują w głębi naszych umysłów.

"Co sprawi, że będę szczęśliwy?" - to najczęstsze pytanie, jakie zadaje sobie w głębi serca człowiek. Większość odpowiedzi, jakie znamy z dzieciństwa, nie została nam przekazana ustnie, ale odegrana przed nami. Uczymy się, patrząc, a nie słuchając słów. Obserwowaliśmy zmartwienia rodziców, więc nauczyliśmy się martwić. Słyszeliśmy spór o pieniądze, więc doszliśmy do wniosku, że pieniądze są niezbędne do szczęścia.

W słowach, gestach i wyrazach twarzy rodziców wyczytywaliśmy ich zależność od innych, toteż wniosek nasuwał się sam: inni mogą dać nam szczęście. Mogliśmy też usłyszeć oskarżenia typu: "Doprowadzasz
mnie do szału". Wnioskowaliśmy zatem, że inni mogą także doprowadzać do szału. Że najwidoczniej od innych zależy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy nieszczęśliwi, poirytowani czy radośni, czy czujemy się bezpiecznie, czy nie.

DEON.PL POLECA

Mogliśmy też przejąć się starym powiedzeniem: "Obyśmy tylko zdrowi byli, a reszta...". Przez pewien czas uważałem się za niezależnego myśliciela. Jednak z wiekiem coraz bardziej odczuwam, do jakiego stopnia owe zapisy rodzicielskie są częścią mnie i mojego życia. Przez cały czas muszę rewidować i korygować moje poglądy.

Pułapki porównań i współzawodnictwa

Porównywanie jest jednym z najmocniej zakorzenionych w nas nawyków. Porównywano nas z innymi od momentu, gdy ujrzeliśmy światło dzienne. "Jaki podobny do ojca",

"Jaka podobna do matki". Porównanie dotyczy zazwyczaj:
- wyglądu,
- rozumu,
- zachowania,
- osiągnięć.

Porównywanie się

Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś przystojniejszy, inteligentniejszy, lepiej wychowany i mający większe osiągnięcia niż my. Być może nasi rodzice i nauczyciele stawiali nam takie osoby za przykład. "Dlaczego nie potrafisz być taki/ taka jak...?", "Dlaczego nie idzie ci jak bratu?", "Będziesz lepiej wyglądać z grzywką - ludzie przestaną zwracać uwagę na twoje zbyt wysokie czoło". W ten sposób uczyliśmy się porównywać siebie do innych. Tymczasem psychologowie zgodnie twierdzą, że porównywanie jest zabójcze dla prawdziwego zadowolenia z siebie.

Współzawodnictwo

Nieco inaczej sprawy się mają z pułapką współzawodnictwa. Wielu z nas popychano do walki z innymi w szkole i poza szkołą. Rzecz jasna, ci inni także byli podjudzani przeciwko nam. Przedmiotem współzawodnictwa były stopnie szkolne, wyróżnienia sportowe, popularność, prawo uczestnictwa w różnorakich "grupach". Niestety, blizny powstałe w wyniku takiego wyścigu mogą pozostać na całe życie. Mimo to wielu z nas nie rezygnuje ze współzawodnictwa.

Z biegiem lat zmieniają się tylko symbole społecznej pozycji. Wciąż cieknie nam ślinka na myśl o zaszczytach. W naszych sercach zapuszcza korzenie żółty kwiat zazdrości:

"Gdybym tylko mógł/mogła tak wyglądać...", "Gdybym potrafił/potrafiła tak mądrze się wyrażać...", "Gdybym miał/ miała taki dom...", "Gdybym zarabiał/zarabiała tyle co...". Nigdy jednak nawet nie przybliżamy się do tych gdybań, zresztą odległość może mieć znaczenie jedynie w grze w strzałki.

Ze współzawodnictwa wszyscy wychodzą przegrani. Moje życiowe doświadczenia sprawiły, że miałem kontakt z ludźmi różnych zawodów. Wielu dzieliło się ze mną swymi osobistymi problemami i sukcesami. Przez lata
związków z innymi ludźmi starałem się notować w pamięci wszelkie uwagi dotyczące dróg prowadzących do szczęścia, bo przecież oprócz zainteresowania zawodowego tkwiła we mnie także osobista potrzeba znalezienia
szczęścia. Pamiętam dokładnie zarówno sukcesy, jak i porażki. Są ślepe zaułki, które wyglądają pociągająco, ale prowadzą donikąd. Są szczyty, na które trzeba wspinać się powoli krok za krokiem. Są pułapki, w które wpadamy nazbyt łatwo.

I kiedy tak wracam do wspomnień, przekonuję się, że szczęście leży w zasięgu ręki. Problem polega na tym, że gdy próbujemy po nie sięgnąć, wyciągamy rękę w niewłaściwym kierunku.

Szczęście jest - i zawsze było - tylko w nas samych.

A oto inny ważny wniosek: szczęście jest produktem ubocznym. Pojawia się jako rezultat innych czynności. Podobnie jak nieuchwytny motyl, szczęście nie daje się złapać, jeśli biegniemy prosto przed siebie. Wszelkie próby schwytania szczęścia ot tak są z góry skazane na niepowodzenie.

Wszystkiego innego - jedzenia, schronienia, wiedzy - możemy szukać według z góry utartych, prostych metod. Ale nie szczęścia. Do szczęścia dociera się poprzez "coś innego".

Fragment pochodzi z książki "Twoje szczęście jest w Tobie". 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Martwisz się, bo nauczyli cię tego rodzice
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.