Zakochanie wystarczy? Sprawdź, czy jesteś gotowy na małżeństwo
Przyznam się wam do czegoś. Smuci mnie ignorancja wielu ludzi, którzy myślą o małżeństwie. Tak, są zakochani. Wiedzą, że chcą być razem. Czy to na pewno wystarczy?
Mają zabezpieczone finanse, stabilną pracę. Rodzice pomogą ze ślubem. Wydaje się, że wszystko jest gotowe, na co więc czekać?
No właśnie, na co?
Smuci mnie to dlatego, że wiem, iż za kilka tygodni, może miesięcy (czasem lat) ci młodzi po ślubie zauważą, że ta impreza zwana małżeństwem wcale nie jest taka różowa, jak im się wydawało. Że tak naprawdę to głównie ciężka praca.
Brzmi mało romantycznie?
Oj, romantycznie może być bardzo! Może być pięknie. Małżeństwo, w którym obecne są miłość, zaufanie, przyjaźń, śmiech, szaleństwo, intymność i bliskość naprawdę jest możliwe! Sama mam wielki przywilej, żeby tego doświadczać.
Ale odnoszę wrażenie, że wielu ludzi, myśląc o małżeństwie, skupia się dzisiaj głównie na dniu ślubu, nie przykładając wiele uwagi do tego, co będzie po nim. Nie przygotowując się do wyzwań, które na nich czekają.
Pozwólcie, że uchylę wam rąbka tajemnicy
• Będą powroty z pracy do domu, kiedy oboje będziecie zmęczeni, a trzeba będzie coś zrobić na obiad (ale najpierw pomyć garnki z wczoraj).
• Będą niespodziewane rachunki/wydatki, które trzeba będzie pokryć, rezygnując z wcześniej zaplanowanych przyjemności.
• Być może będzie małe dziecko, które często będzie budziło się w nocy, sprawiając, że przez kilka miesięcy będziecie niewyspani i zmęczeni.
• Pojawią się duże i ważne decyzje, które będziecie musieli wspólnie podjąć, a które mogą wymagać sporego poświęcenia jednej lub obu stron.
• Prędzej czy później zetkniecie się też z utratą bliskich wam osób.
Powyższe sytuacje prawdopodobnie będą chwilami próby, więc jeśli chcecie, by wasze małżeństwo je przetrwało - a co więcej, wyszło z nich silniejsze - to musicie się upewnić, że nie tylko sukienka, sala i zespół są gotowe na wasz ślub.
Stokroć ważniejsze od nich są wasze serce i wasz duch.
Pewnie, że nikt nie staje przed ołtarzem jako idealny kandydat na męża czy żonę - bo jesteśmy tylko ludźmi i normalne jest, że wchodzimy w małżeństwo z naszym bagażem doświadczeń i słabości.
To właśnie mąż/żona będzie głównym "narzędziem" kształtowania twojego charakteru! Mój mąż jest dla mnie jak najczystsze lustro - od razu widać na nim wszelkie moje niedociągnięcia; rzeczy, nad którymi muszę jeszcze popracować - bo to szybko wychodzi w codziennym życiu. I to jest OK!
Ale pozwól, że zadam ci kilka pytań:
1. Dlaczego chcesz wyjść za mąż?
Co tak naprawdę jest twoją motywacją? Czy chcesz być żoną/mężem dlatego, że samemu ci źle? Może wychodzisz za mąż dlatego, że marzysz o pięknym ślubie? Dlatego że twoi znajomi mają już ten krok za sobą? Dlatego że jesteście razem już długo i "wypadałoby" wziąć ślub? Może rodzina na to naciska? Chcecie mieć dziecko, więc ślub to naturalnakoleją rzeczy? Mieszkacie razem, więc w sumie dlaczego nie? Dobrze się wam spędza czas?
Żaden z tych powodów nie jest wystarczający do tego, żeby zawrzeć razem przymierze przed Bogiem.
Pytania, które powinniście sobie raczej zadać (i odpowiedzieć twierdząco), to:
* Czy zapytałam/em Boga, co myśli o naszym związku?
* Czy czuję w sercu pokój na myśl o małżeństwie z tą osobą?
* Czy Bóg jest na pierwszym miejscu w naszej relacji?
* Czy mamy podobne wizje życia?
* Czy znam mocne i słabe strony tej osoby i mimo wszystko chcę z nią iść przez życie?
2. Czy chcesz, żeby twój mąż cię dopełnił?
Nie ma nic złego w tym, że chcemy, żeby nasz partner nas uzupełniał. Po to też Bóg nas łączy jako kobietę i mężczyznę - żebyśmy mogli razem służyć Mu naszymi umiejętnościami i talentami. Wspierając się w naszych słabościach i silnych stronach. Uzupełniając się.
Ale nie "dopełniając się"… Dlatego że jeśli będę w moim mężu szukać dopełnienia siebie, to bardzo szybko się zawiodę. Tylko Bóg może tak naprawdę w pełni usatysfakcjonować wszystkie moje emocjonalne i duchowe potrzeby. Tylko w Nim znajdę całkowite potwierdzenie i akceptację samej siebie. W końcu to On mnie stworzył i kocha mnie taką, jaka jestem! Ale jeśli udam się najpierw do mojego męża z pytaniem "Czy jestem wystarczająca? Czy kochasz mnie bezwarunkowo taką, jaka jestem?", jeśli będę próbowała znaleźć całkowite potwierdzenie tego, kim jestem, w jego oczach, to szybko się zawiodę.
Nawet najbardziej kochający i oddany mąż może być zmęczony akurat wtedy, kiedy go najbardziej potrzebujemy. Może być zdenerwowany. Może na nasze (nieraz nieme) pytanie o wewnętrzne piękno udzielić tego dnia złej odpowiedzi. Może go akurat przy nas nie być. I co wtedy? Czy to znaczy, że nas już nie kocha? Czy to znaczy, że coś jest z nami nie tak? NIE! Mój mąż jest tylko człowiekiem, który ma swoje słabości, gorsze dni i jeśli będę oczekiwać, że to on wypełni pustkę w moim sercu, która może być wypełniona tylko przez Boga, to znaczy że pokładam w nim nierealistyczne oczekiwania i z góry skazuję się na zawód.
O wiele bezpieczniej i pewniej jest najpierw skierować swoje potrzeby emocjonalne do Boga.
Dopiero kiedy oddaliśmy wszystkie nasze rany, nasze ciężary, nasze wołanie o poczucie przynależności Bogu, możemy być wystarczającowolni, żeby kochać drugą osobę. Dopiero kiedy sami jesteśmy wypełnieni Bożą miłością, możemy naprawdę kochać. Inaczej będziemy ciągle starali się, wymagali od naszego partnera, żeby wypełnił nas swoją miłością - żeby jego uczucie zaspokoiłonasz głód emocjonalny. A tak nigdy się nie stanie. Tylko Jezus może wypełnić tę pustkę w twoim sercu - i pozwolić, że będziesz wystarczająco wolny , żeby kochać i być kochanym.
4. Czy to jest dobry czas?
Odpowiednia osoba w nieodpowiednim czasie to nieodpowiednia osoba…
Ja spotkałam swojego męża kilka lat przed tym, zanim podjęliśmy decyzję o tym, że będziemy razem - a potem że weźmiemy ślub. Wiem, że gdybym wyszła za niego wcześniej, to nasz związek mógłby nie zacząć się zbyt szczęśliwie, ponieważ oboje nie byliśmy na niego jeszcze gotowi. Musieliśmy trochę dojrzeć do niego, dorosnąć… Musieliśmy też najpierw uporać się ze zranieniami z przeszłości.
Oczywiście, że nigdy nie będzie tak, że będziemy w pełni gotowi na to, żeby wejść w małżeństwo - bo jesteśmy nieidealni i zawsze będzie sporo rzeczy (a potem dojdą nowe!), nad którymi będziemy musieli pracować indywidualnie i jako para. Ale czasem jest ich tak wiele, że naprawdę lepiej najpierw skupić się na małej "naprawie" samego siebie, zanim wejdziemy w związek, w którym mamy przecież żyć dla naszego partnera i przedkładać jego dobro nad własne…
Są też inne, mniej ważne kwestie, nad którymi warto się zastanowić - czy jako małżeństwo jesteśmy w stanie się utrzymać? Czy mamy gdzie zamieszkać? Zatrzymanie się u rodziców może być fajnym rozwiązaniem na krótką metę, ale często nie pomaga w zbudowaniu zdrowych fundamentów waszej wspólnej drogi razem. Wszystko zależy oczywiście od okoliczności i relacji z rodzicami/teściami.
5. Jak się ma twoje serce?
Czy poradziłaś/eś sobie ze zranieniami z przeszłości?
Zanim staniesz przed ołtarzem, poświęć czas na to, żeby zajrzeć w swoje serce i upewnić się, że jest gotowe na taki krok. Jeśli byłaś/eś wcześniej w innym związku, to czy na pewno zerwałaś/eś z tamtą osobą wszystkie więzi emocjonalne i duchowe? Szczególnie jeśli wasza relacja była intymna, będziesz musiał/a poprosić Boga o przebaczenie oraz odnowienie twojego serca i czystości.
"Jeśli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości" (1 J 1,9).
Musimy też upewnić się, że nie ma w naszym sercu nieprzebaczenia, które jest murem pomiędzy nami a Bogiem - ale też (często nieświadomie) między nami i naszą drugą połówką. Zrób listę osób, do których ciągle chowasz urazę (mogą to być na przykład były chłopak lub dziewczyna, a może rodzic) i podejmij świadomą decyzję o tym, że im wybaczasz. Oddaj swoje zranienie Bogu i pozwól, żeby On uleczył tę ranę. On wybacza nam wszystkie nasze grzechy - jakim więc prawem my nosimy w sobie nieprzebaczenie w stosunku do innych?
"Jak jest odległy wschód od zachodu, tak daleko [Pan] odsuwa od nas nasze występki".(Ps 103,12).
"Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie" (Ef 4,32).
Również psychologowie są zgodni co do tego, że brak przebaczenia jest jak trucizna w naszym sercu. Nam wydaje się, że to my jesteśmy górą, że nie wybaczając drugiej osobie, trzymamy nad nią władzę. Prawda jest zupełnie odwrotna. To nieprzebaczenie trzyma nas w swoich szponach, sprawiając, że stajemy się zgorzkniali, że ciężko nam na nowo zaufać, otworzyć się, kochać bez ograniczeń…
To nie jest bagaż, który chcesz wnieść w swoje nowe małżeństwo. Poproś dziś Jezusa o pomoc. Pozwól, żeby dał ci wolność i pokazał, jak na nowo i prawdziwie kochać - bez względu na to, co przydarzyło ci się wcześniej.
To nie jest łatwe, ale możliwe. Często jest to proces, który nie zachodzi z dnia na dzień. Ale tylko podejmując go, będziesz w stanie wejść w małżeństwo jako ktoś zdrowy, wolny i potrafiący prawdziwie kochać - dlatego że sam doznałeś Bożej miłości i łaski w swoim życiu.
A przecież nie możemy dzielić się z innymi czymś, czego sami nie mamy, prawda?
Kiedy mamy osobistą relację z Jezusem, On mówi do nas przez Ducha Świętego, który jest w nas. Często wtedy w głębi serca wiemy tak naprawdę, czy to już czas, czy nie… Tylko od nas zależy, czy posłuchamy tego cichego głosu, czy go zignorujemy - i wejdziemy w małżeństwo zupełnie na to niegotowi, tylko dlatego że "tak wypada" albo dlatego że czujemy presję otoczenia lub naszego partnera.
Czy nie lepiej jest poczekać niż złożyć przed Bogiem ślub, którego nie jesteśmy na razie w stanie dotrzymać?
Marta Barnert-Warzecha Autorka bloga Żona&Mąż Razem z mężem prowadzi kursy przedmałżeńskie i małżeńskie. Mama dziewięciomiesięcznej Leili. Na co dzień pracuje w Londynie w produkcji telewizyjnej.
Skomentuj artykuł