Bądź pokornym kowalem swojego losu [WYWIAD]

Bądź pokornym kowalem swojego losu [WYWIAD]
(fot. prywatne archiwum Jana Meli)
Jan Mela/ Jerzy Chodorek

Każdy ma w sobie coś z więźnia, bezdomnego i przegranego. Ale i z Pana Boga. Widząc siebie w nich, a ich w sobie, łatwiej zrozumieć ten świat - mówi w rozmowie Jasiek Mela.

Jerzy Chodorek: Każdy jest kowalem własnego losu?

Jasiek Mela: Tak, ale tylko po części. Często nie doceniamy swoich możliwości i tego, co możemy w życiu osiągnąć. Tracimy nadzieję, że cokolwiek można zmienić. Jedyną sensowną odpowiedzią, która do mnie przemawia w tym temacie jest wiara.

Zawsze jest dla nas jakaś nadzieja i z każdego syfu można wyciągnąć coś dobrego. Pytanie jedynie pozostaje - co to znaczy można? Mamy ogromne możliwości w naszym życiu. A z drugiej strony po to cierpimy - po to nam się różne rzeczy i plany nie udają - aby się uczyć pokory. Uczyć się brania odpowiedzialności za swoje decyzje, choć nie jesteśmy w stanie złapać kurczowo życia i pokierować nim w pojedynkę. Bez zielonego światła z góry -  po prostu ani rusz.

DEON.PL POLECA

Trzeba znaleźć w tym złoty środek - między wiarą, a pokorą. Samą wiarą gór nie przeniesiesz. Jak to się mówi - wiara bez uczynków jest martwa. Trzeba działać, żeby to miało sens. Trzeba też starać się Panu Bogu pokornie dawać kierować życiem.

Ale jak mamy już wytyczoną ścieżkę, to samemu należy już zapierdzielać. Pan Bóg nas sam nie przeniesie. Nie zmusi do dobrych wyborów.

A jak u Ciebie jest z pokorą ?

Oj, słabo, słabo (śmiech). Ale może jest jeszcze dla mnie nadzieja… Po wypadku przez bardzo długi czas moim głównym celem była nauka samodzielności. Jednak dużo trudniej przychodziło mi proszenie o pomoc. To było dla mnie strasznie trudne. Na tym polega piękno trudnych doświadczeń, że Bóg zmusza nas do wyciągnięcia ręki do drugiego człowieka. I co się okazuje? A to, że wokół jest mnóstwo dobrych ludzi. Gdybym naprawdę nie potrzebował ich pomocy, pewnie nie zauważyłbym, jak wiele jest uśpionego dobra wokół nas. Samemu się po prostu nie da. Choćbyś się skichał.

Podczas jednego ze swoich wystąpień powiedziałeś, że ''niemożliwe oznacza po prostu to, że komuś się nie chce''. Dodałeś też wtedy, że po dotarciu na biegun uwierzyłeś, że możliwe jest wszystko. Jak podchodzisz do tego dzisiaj ?

Dzisiaj uważam już trochę inaczej.

Czyżby chodziło o wcześniej wspomnianą pokorę? 

Dokładnie. Mam dużo różnych doświadczeń -  zarówno osobistych, jak i tych z fundacji po ośmiu latach pracy. Część z tych doświadczeń -  tak sobie dzisiaj myślę - była po prostu błędami. Błędy też nas wiele uczą. Nawet ostatnio pewnej osobie opowiadałem o tym, jak wpisywałem komuś dedykację w swojej książce. Napisałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Potem spojrzałem na to i pomyślałem - ''o kuźwa, co za brednie!''. I wyrwałem kartkę, pisząc na drugiej, że życzę pokory. Chyba sam sobie wypisałem tę dedykację.

Warto szukać swoich możliwości, bo one są kosmicznie duże, choć sobie tego często nie uświadamiamy, ale trzeba też być świadomym swoich ograniczeń. Główny problem w tym, że zbyt wiele spraw, ambicji i celów wrzucamy do worka z podpisem "niemożliwe", "nie da się", "pragnę tego, ale to nie dla mnie". Jednak ważne, by przy każdym nowym postanowieniu zadawać sobie ważne pytania, przede wszystkim: Po co mi to? Jak mówi Pismo - wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.

Bywało tak, że czułem jakiś kamyk w bucie, jakąś przeszkodę. Tą przeszkodą byłem ja sam - moje nastawienie. Niedawno - w związku z jednym z projektów charytatywnych - prowadziłem szkolenie dla dużej korporacji (to część mojej pracy i wsparcie dla fundacji). Głównym hasłem tego spotkania było: ''Jedyną niepełnosprawnością jest złe nastawienie''. Coś w tym faktycznie jest. Jeżeli mamy do czegoś złe nastawienie, to sami strzelamy sobie w kolano. Z tym dobrym nastawieniem - przekonaniem, że dam sobie radę - można bardzo wiele osiągnąć. Nie wszystko! Ale prawie wszystko. Ale jak brzmi takie hasło - ''prawie nie ma rzeczy niemożliwych" albo ''prawie wszystko jest możliwe"?

Może być - ''Wiele rzeczy jest możliwych''.

Tak, już lepiej, ale to już nie jest chwytliwe (śmiech).

Wspominałeś już o przeszłości - spektakularnych pomysłach i wyczynach, których dokonałeś. Zdobyłeś obydwa bieguny, górę Elbrus, najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro, przebiegłeś nowojorski maraton. A czym się teraz zajmujesz na co dzień ?

Te wszystkie doświadczenia wiele mnie nauczyły, bo w żadnym z nich nie byłem sam. Zawsze dzieliłem je z różnymi ludźmi, którzy dali mi możliwość zrobienia czegoś ważnego. Cały czas miałem - i mam - wokół siebie ludzi, którzy mnie wspierają. Dochodzę do wniosku, że otoczenie, które mamy wokół siebie jest podstawą sukcesu albo porażki.

Dużo łatwiej jest walczyć o swoje życie i szczęście, kiedy masz wokół siebie ludzi wyznających podobne wartości. Tak jest ze wszystkim. I tak jest pewnie też z wiarą - ze wspólnotą i Kościołem. Wiele jest rzeczy, które mnie przerastają lub których nie rozumiem - ale przez to, że jesteśmy grupą, to dużo łatwiej jest robić rzeczy, które w pojedynkę są trudne lub nawet niemożliwe w realizacji. Ja mam wielkie szczęście do ludzi.

Razem z podopiecznymi i przyjaciółmi fundacji byliście na Elbrusie, El Capitanie i w paru innych miejscach. Ty organizowałeś te wyjazdy?

Jako fundacja - tak. Ale jako ja - Jasiek Mela - to najmniej, bo posiadam znikome zdolności organizacyjne. Mamy od tego dużo bardziej łebskich ludzi. Jednak nawet w przypadku takich dużych, spektakularnych wypraw, nie chodzi o zdobywanie gór.

Pamiętam, jak po jednej z wypraw, które zorganizowaliśmy we wrześniu zadzwonił do mnie podopieczny i zapytał, czy miałbym do pożyczenia namiot. W ekipie paru naszych podopiecznych powstał plan wyjazdu na sylwestra do jakiejś jaskini w Polsce. Chcieli tam po prostu spędzać sobie Nowy Rok. Wtedy pomyślałem że to jest mega - kiedy przez nasze działania nie uzależniamy ludzi od naszej pomocy.

Czyli podopieczni zebrali się sami i zorganizowali sobie wyjazd?

Tak! Sami się skrzyknęli i stwierdzili: ej, możemy sami coś zrobić!. To jest dla nas piękne, kiedy nie jesteśmy taką ochronką. To znaczy jesteśmy, ale w momencie, gdy ktoś nas potrzebuje. Później ludzie uczą się samodzielności.

Nawiązując do tego od czego zacząłeś - możemy być kowalami własnego losu. Nie musimy czekać na to, że ktoś nas w jakiejś kwestii wyręczy. Możemy sami zrobić bardzo wiele rzeczy.

Jeżeli już zaczęliśmy rozmawiać o Twojej fundacji ''Poza Horyzonty'' - jakie są jej główne cele?

Zadajemy sobie to pytanie, co parę miesięcy, bo pomaganie to cholernie trudna sprawa. Takie mądre pomaganie. Nie chcemy prowadzić nikogoprzez całe życie za rękę. Staramy się towarzyszyć naszym podopiecznym w różnych chwilach. Fajnie jest w tych pięknych i radosnych, ale jesteśmy też przy tych najtrudniejszych - kiedy ludzie nie dają sobie rady i nie wiedzą, co ich dalej czeka. W takich sytuacjach dzielimy się naszym  doświadczeniem i staramy się pomagać w kryzysowych momentach. Kiedy komuś wali się jego życie na głowę - jest po ciężkiej chorobie, amputacji, wydaje mu się, że nic sensownego i dobrego go nie czeka.

Chyba najważniejsze w naszej pracy i pomaganiu jest to, żeby relacja była oparta na zasadzie towarzyszenia, a nie włażenia z butami w czyjeś życie. Bardzo często obserwujemy, że nasi podopieczni czasem stają się w niektórych relacjach narzędziami. Ktoś przychodzi i mówi : ''Ok, tu jest osoba potrzebująca, ja wiem, jak ci pomóc, zanim mi powiesz czego potrzebujesz, wymyślę ci rozwiązanie twoich problemów.''

Trzeba się wsłuchać w historię człowieka. 

Dokładnie. Zawsze należy przebadać i odkryć konkretne potrzeby danych osób. Często jest tak, że ktoś przychodzi i mówi, że jest mu potrzebne to i to, a ty widzisz, że to jest przykrywka i problem leży dalej. W naszej pracy skupiamy się nie tylko na dofinansowaniu sprzętu i protez, ale też coraz bardziej na wsparciu psychologicznym i motywacyjnym.

Amputacja ręki, czy nogi pozostawia zawsze po sobie traumę. Traumę, która powoduje bardzo duże pokłosie emocjonalne w człowieku. Często zdarza się, że ktoś myśli, iż wystarczy wypełnić rękaw, czy nogawkę, żeby było tak jak kiedyś. To jest niewykonalne. Po takim wydarzeniu zawsze jesteś kimś innym. To nie znaczy gorszym. Ale trauma to jest blizna na mózgu. Fizyczna blizna, która nie znika. Należy ją przepracować, ale czasami to jest bardzo trudna droga.

Sam wiem, jak to jest. Zaczęliśmy przecież od rozmowy o pokorze. Ja jestem cholernie niecierpliwy i zawsze wolałem działać, przepracowywać to w sobie.  To jest bardzo ważne.

W jednym z wywiadów mówiłeś, że głównym problemem nie jest niepełnosprawność, tylko brak marzeń, czy nadziei. Wasza fundacja nie zajmuje się jedynie protezami, tylko całą pomocą - w tym psychologiczną i motywacyjną. W jaki sposób budujecie wśród waszych podopiecznych nadzieję? W jaki sposób im pomagacie?

Staramy się im pomagać na różnych płaszczyznach. Osoby, które do nas trafiają są na różnych etapach swojego życia. Zdarza się, że jedziemy do kogoś świeżo po wypadku do szpitala, a czasem bywa, że ktoś jest już długi czas po amputacji i nie używa protezy. Niektórzy nie są jeszcze oswojeni ze swoją niepełnosprawnością, czyli - bądź co bądź - jakąś odmiennością.

Masz trudną pracę. Spotykasz się z wielkim bólem, cierpieniem wśród tych ludzkich historii. Jak sobie z tym radzisz?

Pewnie w naszym zespole każdy miał co najmniej jedno wypalenie zawodowe. Mamy  za sobą wiele różnych sytuacji. Bardzo się cieszę z tego, że po ośmiu latach pracy posiadamy taką zgraą ekipę. To nie znaczy, że się ze wszystkim zgadzamy - broń Boże! Wtedy byłoby strasznie nudno. Ale mamy podobny system wartości. To daje mi również poczucie, że warto się starać i angażować.

Łatwo jest też się zatracić się w działaniu na rzecz innych ludzi. Nie dbać o siebie, a bardziej dbać o innych pod wieloma względami. Moja praca daje mi poczucie tego, że wszystkie doświadczenia jakie miałem wcześniej,  mają sens. Mogę komuś w danym momencie życia powiedzieć: ''Mam tak, jak ty'', albo ''Mam podobnie i cię rozumiem''.

Ale też z pewnością nigdy nie będę w 100 procentach odczuwał jak inny człowiek. Nawet, gdy spotkam kogoś z taką samą amputacją, to przecież każdy ma inne środowisko, inny charakter, inne doświadczenia życiowe. Ale właśnie taka płaszczyzna porozumienia istnieje. Innym powodem jest to, że daje mi to poczucie wartości mojego życia - z całym jego balastem.

Jak sobie radzić z tymi obciążeniami? Rozwiązaniem jest odskocznia - inne wątki, w które można się angażować. Siedzę tutaj, a myślę o swoim wieczorze i o tym, że jak wrócę do mieszkania, to podłączę do mojej lampy operacyjnej przełączniki, które niedawno kupiłem. Albo skręcę łóżko z palet. Wiem, hipsterka (śmiech).

Lubisz eksperymenty przeprowadzać.

Jakoś trzeba żyć. Od tzw. pracy intelektualnej najlepsze właśnie są odskocznie fizyczne. Dobrze jest móc się wyszaleć. Swoją drogą właśnie kupuję sobie worek treningowy.

Boks zaczynasz trenować?

Nie, na strychu sobie powieszę i będę mógł się wyżyć. Zamiast na ludziach się mścić, to lepiej na worku treningowym.

Chyba tak, bardziej po chrześcijańsku. Jak podchodzisz do swoich trudnych doświadczeń w życiu? Jesteś w stanie wykorzystywać je w pracy z ludźmi?

Moje doświadczenia są moim podstawowym narzędziem do pracy. Wykorzystuje je do pracy z różnymi osobami - nie tylko z osobami niepełnosprawnymi. Widzę, że to na przykład dodaje mi wiarygodności, gdy spotykam się z ludźmi w zakładach karnych. To są dla mnie fascynujące, ale niezwykle trudne spotkania. Wiem, że jak spotkanie wyjdzie kiepsko, drętwo i będę gadał jak kaznodzieja, to słuchacze nie omieszkają mnie o tym poinformować.

Bardzo mi się podobało, jak po spotkaniu w zakładzie karnym podszedł do mnie jeden więzień trzymając w rękach własnoręcznie zrobiony dyplomik. Z jednej strony były napisane różne złote sentencje z jakiegoś kalendarza. Z drugiej strony były wypisane myśli więźniów. Był ubrany inaczej, niż wszyscy, bo każdy w dresach stał, a ten był w wyprasowanej koszuli i opinającym sweterku.  Podszedł i oficjalnym tonem powiedział: ''My tutaj razem z kolegami chcielibyśmy zostawić takie podziękowanie, a jako, że powiedziałeś, że nie lubisz w swoim życiu kłamstwa, obłudy i pieprzenia, to masz tutaj taki dyplom - bez pieprzenia - od nas, dla ciebie.'' To była piękna mowa.

Przez te doświadczenia sporo sobie uświadomiłem. Łatwo jest oceniać innych z góry, ale jak się przyjrzeć, to każdy z nas ma w sobie trochę z więźnia, bezdomnego, alkoholika, zdrajcy, przegranego. Ale i z Pana Boga. To wszystko w nas jest. Widząc siebie w nich, a ich w sobie, łatwiej zrozumieć ten świat. To mi daje poczucie wewnętrznej wolności. Nie jestem w niczym lepszy od nich.

Myślę, że być może mniej bym to zauważał, gdybym nie miał tych wszystkich trudnych doświadczeń. Nie ukrywam, że relacja z Panem Bogiem budowała się w moim życiu przez bunt, a nie przez pokorne podążanie za Światłem z Góry. Gdyby los mnie nie przycisnął do zastanawiania się nad tym, czy w ogóle chcę żyć  i gdzie jest w tym wszystkim sens, to pewnie ta relacja mogłaby się w ogóle nie narodzić.

Jan Mela: jestem szczęściarzem >>

Jeżeli jesteśmy już przy tym temacie. W czym pomaga ci wiara w Boga?

Pomaga mi w odnajdywaniu nadziei oraz poczuciu, że byli przed nami goście, którzy mieli sto razy gorzej, a nie upadli w wierze. Najbardziej sztampowym przykładem może być Hiob.

Hiob rzeczywiście był przez życie mocno doświadczony. 

To jest hardcore! Jeżeli myślę, że mam w życiu nieciekawie i przypominam sobie jego historię, to okazuje się, że ja mam wersję light.

Ale ty chyba jesteś też optymistą. To może ci pomaga.

Staram się - to też jest przecież moja rola zawodowa. To nie znaczy, że nie smęcę i nie użalam się nad sobą, bo takich momentów też mam dużo. Spytaj moją siostrę (śmiech). Dużo jednak czerpię od innych ludzi. Od moich rodziców nauczyłem się, że zawsze - niezależnie od tego, czy masz dzisiaj przekichane - jest lista rzeczy, za które można podziękować.

Jak pisał Herman Hesse - ''skupiamy się na różnych rzeczach, które chcielibyśmy mieć, a zapominamy podziękować Bogu, że dziś w moim kraju nie wybuchła wojna, mam co włożyć do garnka i do kogo się odezwać''. Spójrz - za te trzy rzeczy mogę zarówno podziękować ja, ty i gość, który siedzi w pierdlu. Bo każdy z nas je ma. Wiele osób przecież tego nie posiada. Często o tym zapominamy.

Myślę, że w każdym doświadczeniu i napotkanym człowieku jest Pan Bóg. To nie znaczy, że łatwo to dostrzegać, ale z perspektywy czasu - wszystko jest jak dar.

A może powinniśmy nauczyć się tym dzielić. W swojej książce - ''Poza Horyzonty'' - napisałeś, że ''chęć pomocy jest zaraźliwa i idzie jak fala. Każdy chce dać coś od siebie i w dodatku sprawia to radość''. Jasiek - czy to oznacza, że ludzie są dobrzy?

Bez dwóch zdań! Każdy ma naturalną potrzebę pomagania i dzielenia się. Nie każdego jednak życie nauczyło, że warto. Nie każdy ma ku temu okazję. Niedawno usłyszałem, że nie ma takiej sytuacji, w której nie bylibyśmy w stanie kochać. Ale miłość to nie uczucie - miłość to konkretne działanie.

Spotkani ludzie są odbiciem tego, co sami z siebie dajemy. Gdy podchodzimy z dobrem, dostajemy dobro. Zjechałem kawałek świata na stopa i nigdy nie spotkało mnie nic złego. Nawet od tych ludzi, którzy wyglądają jak "ci źli". Widzisz ich jako złych? Sam prowokujesz zło. A to bez sensu.

Czym może się w takim razie objawiać pomoc w życiu codziennym ? Nie każdy musi przecież organizować eskapady na Kilimandżaro lub Elbrus.

Myślę, że - mówiąc brzydko i ekonomicznie - opłaca się być dobrym. Chociaż nie zawsze widać to od razu. Dobro widzę też w fundacji i ludziach, z którymi pracujemy. Myślę, że zmienianie świata na lepsze może objawiać się w drobnych rzeczach, np. w pomocy bezdomnym.

Weźmy za przykład  ''Zupę Na Plantach''. Tam nie są najistotniejsze buty, kurtki, zupa, czy herbata - tylko czas. To jest pewna wspólnota. Każdy widzi to inaczej, popełniamy błędy, czasem zapominamy o prawdziwej relacji i nie zauważamy, że relacja "nowe buty w zamian za chwilę uwagi i zaufania to już przyjaźń" to ułuda, ale takie akcje to świetna sposobność, by wyjść poza schemat stanąć przed obcym człowiekiem, by choć na chwilę obdarować go taką godnością, na którą każdy zasługuje.

Godnością, która realizuje się w ufnym spojrzeniu, w szczerym uśmiechu bez wywyższania się, w wypiciu kawy z jednego kubeczka bez obrzydzenia, w podaniu ręki, w siedzeniu na ławce obok, w wysłuchaniu czyjejś historii. Co niby daje mi prawo, by idąc ulicą obok takich ludzi uważać, że moja historia życiowa jest ważniejsza, niż ich historie? Co sprawia, że oni są bezdomni, a ja "domny"? Nie moja to zasługa, bynajmniej.

Drugą część rozmowy z Jaśkiem Melą przeczytacie wkrótce na DEON.pl

Jasiek Mela mając 13 lat, stracił lewe podudzie i prawe przedramię w wyniku porażenia prądem. Podróżnik i polarnik. Najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów w ciągu jednego roku. Pierwszy niepełnosprawny, który tego dokonał. Zdobywca Kilimandżaro i Elbrusu. Założyciel fundacji "Poza Horyzonty" pomagającej w finansowaniu protez. W wolnych chwilach podróżuje autostopem, robi zdjęcia w pustostanach i szyje na maszynie.

Jerzy Chodorek z wykształcenia kulturoznawca. Obecnie studiuje antropologię kulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się dialogiem międzyreligijnym i międzykulturowym. W wolnych chwilach zajmuje się muzyką (czynnie i biernie), podróżami, aktywnością fizyczną lub piciem yerba mate. Współpracował m.in. z Tygodnikiem Powszechnym, serwisem internetowym pl.aleteia.org, portalemmagazyndywiz.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bądź pokornym kowalem swojego losu [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.