Bitwa, czyli wewnętrzne zmaganie
Malować chciał zawsze. Już w szkole podstawowej ciągle rysował i szkicował. Naturalną drogą rozwoju była więc nauka w Liceum Plastycznym w Krakowie, a potem studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. - Od samego początku byłem zorientowany na malarstwo realistyczne. Owszem, malowałem też abstrakcję, ale to właśnie realizm najbardziej do mnie przemawiał - wspomina. W latach 70., kiedy studiował, opowiedzenie się za realizmem nie było decyzją łatwą. Na uczelni królowała abstrakcja, to był dominujący nurt owych czasów, popierany przez kadrę i dobrze widziany na salonach. - Dziś mogę powiedzieć, że takie ukierunkowanie nie było właściwe. Uczelnia, a zwłaszcza taka jak ASP, powinna być otwarta na różne tendencje i różne zainteresowania studentów. Tak jest dziś, ale wtedy tak nie było - mówi malarz.
Dyplom pan Wiesław robił u prof. Jonasza Sterna, wielkiego zwolennika malarstwa nowoczesnego. - Powiedziałem mu: "Panie profesorze, mam swoją koncepcję i chcę się jej trzymać". On zgodził się na to, ale muszę powiedzieć, że mieliśmy trudne momenty - uśmiecha się Nowak. Doszły do tego kłopoty ze zdrowiem (konkretnie ze wzrokiem), z powodu których pan Wiesław na dwa lata przerwał studia. Ostatecznie jednak wszystko skończyło się dobrze: zwyciężył chorobę, wrócił na uczelnię i obronił dyplom poświęcony twórczości Matejki, Michałowskiego i Podkowińskiego. - Na egzaminie dostałem pytanie od prof. Taranczewskiego: - "Jaki obraz wisi po lewej stronie od wejścia do Sali "Hołdu Pruskiego" w Sukiennicach?" Odpowiedziałem od razu: - "Portret mężczyzny" Stattlera, a moja szybka odpowiedź wprawiła komisję w lekkie zdumienie. A ja ten obraz znałem, widziałem i szkicowałem podczas wielokrotnych wizyt w Sukiennicach - uśmiecha się pan Wiesław.
Po studiach rozpoczął etatową pracę jako dekorator w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego. - Po powrocie z biura od razu siadałem do stołu i rysowałem, szkicowałem, a tony papieru z próbnymi, nieudanymi rysunkami trafiały do kosza. Było mi to potrzebne, żeby odnaleźć swój styl i sposób malowania. Malowałem pejzaże, portrety, martwe natury, no i batalistykę - opowiada. Pierwszą indywidualna wystawę miał w 1975 r. w Nowym Sączu. Później wystawiał m.in. w Domu Polskim w Budapeszcie, w warszawskiej Zachęcie i Muzeum Wojska Polskiego, w krakowskim Pałacu Sztuki i Bunkrze Sztuki, w kościele pw. Najświętszej Rodziny w Bieżanowie, w Galerii Politechniki Krakowskiej GIL, Galerii "Audialnej" przy św. Tomasza w Krakowie, galerii krakowskiego hotelu Logos i wielokrotnie w Klubie Garnizonowym przy ul. Zyblikiewicza. Był prezesem Zwierzynieckiego Koła Przyjaciół Sztuk Wszelkich, z którym zorganizował kilkadziesiąt imprez artystycznych i wystaw, jako kurator, współorganizator i uczestnik. Wraz z zespołem artystów Zwierzyńca został odznaczony złotym medalem Kraków 2000, a od Dzielnicy VII Miasta Krakowa otrzymał statuetkę Lajkonika i tytuł Zasłużonego dla Dzielnicy. Obecnie przygotowuje się do indywidualnej wystawy w rodzinnym Krośnie.
Obrazy batalistyczne malował od dawna, od czasu studiów. Ma trzy ulubione okresy historyczne: XVII i XVIII w., wojny napoleońskie i II wojnę światową. Na płótnach odtwarza husarskie szarże, przemarsze ułanów, defilady żołnierzy księcia Józefa Poniatowskiego. Maluje sceny z XVII-wiecznych wojen z Tatarami i Turkami, sceny rodzajowe z kawalerzystami, stworzył też portret znanego krakowskiego popularyzatora tradycji kawaleryjskich Włodzimierza Wowy Brodeckiego w ułańskim mundurze. Na swoich obrazach unika odtwarzania konkretnych wydarzeń historycznych. Jego obrazy noszą dość ogólne tytuły: "Bitwa", "Atak", "Szarża". - Swoją twórczość historyczną traktuję uniwersalnie, nie odnoszę się do konkretnych zdarzeń czy postaci, jak robił to choćby Wojciech Kossak. Bitwa pokazana na obrazie ma być symbolem wewnętrznych zmagań człowieka i twórcy, a nie odwzorowaniem historycznego starcia - wyjaśnia Nowak. Uwieczniony na jednym z obrazów książę Józef Poniatowski prowadzący kawaleryjską szarżę symbolizuje ułańską fantazję, szaleńczą odwagę i poświęcenie.
Mimo że do swoich obrazów batalistycznych prowadzi pewne studia nad uzbrojeniem, umundurowaniem czy uprzężami (odwiedza muzea, przegląda książki), to na płótnach nie jest hiperrealistą. Uzbrojenie i umundurowanie owszem, powinno być z epoki, ale nie musi być dokładnie odwzorowane, co do pojedynczego guzika i pojedynczej haftki. Powinno raczej tylko sygnalizować, kiedy rzecz się rozgrywa. - Na kompozycję mojego obrazu składają się reminiscencje z wielu innych dzieł, które gdzieś kiedyś widziałem - mówi pan Wiesław. I rzeczywiście, na jego obrazach widać wpływy wspomnianego Wojciecha Kossaka, Józefa Brandta, Stanisława Kaczora Batowskiego.
Trudno namalować konia
Z tematyką batalistyczną wiąże się też końska pasja pana Wiesława. Drugi jego ulubiony temat to konie. - Temat ulubiony, ale trudny. Namalowanie konia, zwłaszcza z natury, nie jest łatwe. Zaczynać trzeba od szkicownika, w którym utrwala się końskie zachowania i pozycje. Dopiero potem przychodzi się do całościowej kompozycji obrazu - mówi malarz. Do tego konieczna jest wiedza na temat końskiej anatomii i mechanizmu ruchu. Trzeba przerysowywać końskie mięśnie i ich budowę, by dobrze poznać działanie tego żywego mechanizmu. Dopiero taka elementarna wiedza pozwala na przystąpienie do tworzenia obrazu. Swego czasu na plenerze w stadninie koni huculskich w Regietowie grupa zaproszonych gości malowała tamtejsze konie. - Jako że do mnie należała organizacja pleneru od strony malarskiej, zaaranżowałem scenę pięciu koni stojących przy wozie razem ze źrebakiem. Muszę powiedzieć, że poza mną innym uczestnikom namalowanie tej grupy sprawiło wyraźną trudność - mówi pan Wiesław. Po scenach kręconych do hoffmanowskiego "Ogniem i mieczem" pozostały w Regietowie filmowe rekwizyty i stroje. Jeden z pracowników przebrał się za Tatara i galopował przed malarzami, a oni uwieczniali go na płótnach. - Moja technika jest następująca: przez pewien czas obserwuję charakterystyczne ruchy, jakie koń wykonuje. Następnie zapamiętuję je i przenoszę na rysunek - tłumaczy malarz. Nie lubi malować ze zdjęć, kiedyś, owszem, zdarzało się, ale później zrezygnował z tego. - Jest tylko kilku fotografów, którzy potrafią zrobić dobre zdjęcia koni, taką była np. Zofia Raczkowska, ale ja twierdzę, że żadne zdjęcie nie zastąpi żywego zwierzęcia - podkreśla pan Wiesław.
Na swoich obrazach utrwala głowy końskie, sceny rodzajowe (np. "Konie w stajni", "Targ koński", "Orka"), sceny z zawodów jeździeckich ("Dżokeje", "Zawody w Chełmie"), sceny alegoryczne (np. "Jeźdźcy", na których wzorem Wojciecha Kossaka połączył XVII-wiecznych husarzy, XIX i XX-wiecznych ułanów i strzelców konnych oraz współczesnych dżokejów).
Powrót do Włoch
Na najbliższą przyszłość pan Wiesław planuje podróż do Włoch. - Chcę jeszcze raz obejrzeć tamtejsze muzea, kaplicę sykstyńską, krajobrazy. To cel do zrealizowania w tym lub przyszłym roku - mówi. Odwiedzając muzea ogląda też oczywiście dzieła batalistyczne. Gdy kiedyś był w Wersalu zachwycił się pewnym obrazem batalistycznym Eugene'a Delacroix. Spędził przed nim dwie godziny, kontemplując, porównując do prac Matejki. - Moderunek nie jest tak dokładny jak u Matejki, ale za to kompozycja jest wspaniała i uczuciowa - zauważa.
Czy malarstwo batalistyczne jest dziś popularne? - Raczej nie. Dzisiejsi twórcy nie lubią takich tematów. Ja jestem jedynym malarzem w Krakowie, który to uprawia. Zawsze powtarzam: sztuka współczesna jest trudna. Bez odpowiedniej wiedzy trudno przekazać odbiorcy za pomocą kolorowej plamy jakąś ekspresję czy głębię - mówi. - Choć sam wychowałem na sztuce współczesnej i do dziś zachwycam się Salvadorem Dali czy Chagallem, to wolę malować realistycznie. Wiele osób ze środowiska przyznaje mi rację, gdy mówię, że trzeba robić to, co się chce. Było sporo przypadków absolwentów akademii, którzy nie mogąc skupić się na tym, co lubią, odeszli od malowania - dodaje Wiesław Nowak.
Źródło: Bitwa, czyli wewnętrzne zmaganie, dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł