Kiedy wszystko w moim życiu się sypie, przypominam sobie te słowa
Bywa, że w życiu pojawia się przysłowiowa ściana, a tobie brakuje energii i motywacji, żeby wstać z łóżka. Co wtedy? Ta historia może cię zainspirować.
Mój syn, kiedy miał pięć lat, najchętniej budował zamki z piasku - opowiadał architekt J.T. Kiedy byliśmy nad morzem, prawie nie nęciła go woda, siedziałby tylko na plaży i stawiał okazałe budowle. Ta praca interesowała go, rzekłbym, podobnie jak mnie zajmuje projektowanie nowych domów.
Pewnego razu udało mu się zbudować wspaniały zamek, z licznymi wieżami i blankami, i musiałem przyznać, że jest to zamek naprawdę nadzwyczajny. Ozdobił swoją budowlę obrazkami i chorągiewkami, które dodawano w hotelowej restauracji do kubków z lodami, ciągle coś dobudowywał i cieszył się ogromnie swoim dziełem.
Wzruszało mnie, kiedy widziałem, jak był ze swego zamku dumny. Nie było nic śmiesznego w tym, że jest to przecież zamek, który w nocy spłucze przypływ i następnego dnia nikt już o nim nie będzie wiedział. Tym, co mają ze sobą wspólnego tworzące dzieci i dorośli, nie jest efekt pracy i jej znaczenie; tym, co nas łączy, jest właśnie ta czysta radość z tworzenia, z gotowego dzieła.
Kiedy tak patrzył na swój zamek w blasku zachodzącego nad plażą słońca, stało się coś, można powiedzieć, strasznego.
Po plaży biegła gromadka młodych ludzi i jeden z nich - krzyczał coś w nieznanym języku i gonił za jakąś dziewczyną - przez nieuwagę wdepnął prosto do budowli mojego syna, potknął się i walnął w zamek jeszcze drugą nogą. W mgnieniu oka to, nad czym dziecko pracowało całe godziny, zostało zniszczone. Chłopak spojrzał zakłopotany, coś wymamrotał - chyba usprawiedliwienie - i pobiegł dalej. Ciarki mnie przeszły, kiedy sobie uświadomiłem, co to wydarzenie dla mojego syna znaczy. Było to tak, jakby średniowiecznemu architektowi zawaliła się przed oczyma budowana przez niego katedra.
Syn stał cichutko i patrzał na rozrzucony piasek. To już nie był jego zamek: tym, co pozostało na plaży, była tylko kupka piasku. Podszedłem do niego i szukałem słów... Ale jak znaleźć słowa pocieszenia dla budowniczego, na którego oczach zawaliła się katedra... Położyłem mu rękę na głowie i pogłaskałem go.
Chłopiec podniósł ku mnie oczy. Ku swemu zdziwieniu nie zobaczyłem w nich bólu. Przez chwilę milczał, a potem lekko się uśmiechnął.
- Jutro zbuduję lepszy - powiedział z wolna i stanowczo.
Często przypominałem sobie te jego słowa, kiedy zawodziły mnie jakieś plany, kiedy nie udawały mi się projekty albo po prostu kiedy nie wychodziło mi w życiu to, na co się cieszyłem, w czym pokładałem nadzieję, kiedy rozpadało mi się coś, z czego byłem dumny.
- Zbuduję lepsze - mówiłem sobie, kiedy moje marzenie legło w gruzach.
Ta mądrość małego dziecka jest wielką mądrością życiową, głębokim filozoficznym poznaniem tego, co ma, a co nie ma sensu. Kto by się powstrzymał przed złością? Krzykiem? Lamentem?
Tylko że na niewiele by się to zdało. Katedra zawaliła się i żaden płacz i złość nie potrafią jej pomóc, nie potrafią pomóc nam. Ruiny marzeń mogą być podłożem, na którym wyrośnie coś piękniejszego, trwalszego, wyższego. To nowe będzie stać na fundamencie tego, co nie wytrzymało. I można będzie mieć o tyle większą nadzieję, że wytrzyma.
- Moim najpiękniejszym dniem będzie dzień jutrzejszy - mawiał mój stary mądry stryj, który miał w życiu niemało zgryzot.
Tak, jeśli uwierzymy, że naszym najlepszym dniem będzie dzień jutrzejszy, wtedy nigdy dzisiejszy nie wyda się beznadziejny. Nie kończy się on bowiem ścianą, za którą nic już nie ma, lecz jest zawsze tylko stopniem do jutrzejszego. Do naszego najlepszego dnia.
- Jutro zbuduję lepszy - to chyba są najmądrzejsze słowa, jakie człowiek może sobie powiedzieć w chwili doznawanych dramatycznych zawodów.
Jedyne słowa, które mają w takich chwilach sens. A jeśli nam się uda wypowiedzieć je z lekkim, dziecięcym, ufnym uśmiechem, jesteśmy na najlepszej drodze do tego, by dotknąć jednej ze zwycięskich tajemnic życia".
Więcej w książce: Radości dla duszy - Eduard Martin
Skomentuj artykuł