Nawet pechowcom trafia się fart

Nawet pechowcom trafia się fart
Jeśli podejmujemy przedsięwzięcia nierealne, niemające żadnych szans na spełnienie, to z góry skazujemy się na porażkę (fot. annais / flickr.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Ewa Piłat / slo

Szczęśliwego Nowego Roku! To życzenie będzie powtarzane miliony razy dziś, jutro i w najbliższych dniach, w domach, na zabawach, na ulicach, w pracy, w SMS-ach i listach. Szczęśliwego, czyli jakiego? Czego potrzebujemy do osiągnięcia szczęścia?

Z badań opinii publicznej wynika, że udanej rodziny, miłości, przyjaźni, zdrowia, satysfakcjonującej pracy. Mile widziane dobre warunki materialne, choć pieniądze podobno szczęścia nie dają. Podobno, ale wolelibyśmy się o tym przekonać sami, dlatego marzymy o wielkich wygranych. Nadzieję na odmianę losu lokujemy najczęściej w kuponach Lotto. Połowa dorosłych Polaków co jakiś czas płaci w kolekturach swój podatek od marzeń. Systematycznie, co tydzień, gra 10 proc. Wygrywają nieliczni. Czy wygrana na loterii rzeczywiście odmienia życie? Jak to jest być farciarzem?

Uśmiech fortuny

Długoletni szef krakowskiego oddziału Totalizatora Sportowego relacjonował mi okoliczności wygranej pewnego górnika. Trafił szóstkę. Jednak kilka tygodni wcześniej zdarzyło się, że szóstkę skreśliło aż 80 graczy. Ich wygrane były symboliczne. Nie mógł być więc pewien, czy został milionerem. Wcześnie rano, jak zwykle, poszedł do pracy, ale umówił się z bratem, że ten sprawdzi wysokość wygranej.

DEON.PL POLECA

W południe, kilkaset metrów pod ziemią, na dole, odebrał bardzo pilny telefon. Dzwonił brat z informacją, że szóstka była tylko jedna. Wtedy poszedł do sztygara i mówiąc coś w rodzaju: "A teraz mi to lotto", podziękował za pracę i zażądał wyjazdu na górę. Nigdy się tak żarliwie nie modlił jak wtedy. Nie - dziękując za wygraną. Modlił się, aby winda szczęśliwie dotarła na powierzchnię. Górnik zakończył pracę, ale trzeba przyznać, że wygrana nie pomieszała mu zmysłów. Pierwsze, co zrobił, to opłacił sobie składki w ZUS-ie do końca wieku emerytalnego. Na co wydał miliony, szef totalizatora nie wiedział, ale wcześniejsze postępowanie sugeruje, że zainwestował rozsądnie.

Do grona farciarzy można zaliczyć również innego górnika, o którym kilka lat temu pisaliśmy na naszych łamach. 47-letni pracownik kopalni w okolicach Oświęcimia (kilkanaście lat pracował pod ziemią, więc mu brakowało do emerytury zaledwie dwa lata), grał od 25 lat, stawiając na te same cyfry. Nie oglądał środowego losowania i żona dopiero we czwartek zobaczyła w gazecie, że padły jego liczby. Nie musiała sprawdzać kuponu, bo przecież znali je na pamięć. Pobiegła jak stała - w szlafroku, z wałkami na głowie, w różowych bamboszkach z pomponikami. Dobiegła do dyżurki i kazała dzwonić na dół. "Heniutek, śmigej tu na góra, sześć milionów żeś wygroł!".

Chłopy myślały, że wyjedzie i już więcej nie będzie tyrał. Jednak nie. On do 14 zaliczył całą szychtę. I przyszedł następnego dnia do pracy. Zaprosił wszystkich na imprezę. Po czym pracował w kopalni do emerytury. Za pieniądze wybudowali z żoną wymarzony dom w willowej dzielnicy. Na elewacji przymocował mosiężne cyfry - zwycięską szóstkę.

Ciułacze nagród

Wielka wygrana raz w życiu potrafi uszczęśliwić człowieka, ale ile euforii staje się udziałem tych, którzy wygrywają kilkadziesiąt, kilkaset, kilka tysięcy razy w życiu?

- Tak, mam fart - mówi Andrzej Konik, krakowianin, który 20 grudnia 2010 r. odnotował swoją 1519. wygraną. W konkursie organizowanym przez jedną z gazet zdobył bogaty świąteczny zestaw bakalii. A kilka dni temu grę "Monopoly". Jeszcze wcześniej m.in. namiot, cyfrowy aparat fotograficzny, zegarek, zegar ścienny, walkman, masażer do stóp, kolację dla dwóch osób w zajeździe, niezliczoną ilość książek, kaset, płyt CD i DVD. Podkoszulki, parasole, kubki, kufle. Żadną nagrodą nie gardzi. Wszystkie go cieszą i za wszystkie pięknie dziękuje.

Zaczął grać, gdy miał 19 lat. Po pewnym czasie udział w konkursach stał się jego hobby. Swoje zdobycze odnotowuje w specjalnie prowadzonym zeszycie: data, rodzaj konkursu, organizator, wygrana. Na początku, gdy pracował zawodowo jako kinooperator, nie miał czasu na dokumentowanie swojej pasji. Pierwsza nagroda widnieje więc pod datą: 6 lutego 1966 - "Gazeta Krakowska". Za rozwiązane krzyżówki otrzymał książkę.
- Czy jestem szczęściarzem? - zastanawia się pan Andrzej. - Chyba tak.

Trzeba mieć szczęście, aby spośród wielu kartek z odpowiedziami wybrać właśnie jego kartkę, aby w konkursie telefonicznym odebrać właśnie jego telefon, żeby się wstrzelić z SMS-em dokładnie o wskazanym przez organizatora konkursu czasie. Trzeba jednak się też wysilić, aby przygotować prawidłową odpowiedź: naszperać się, naszukać, zastanowić, jak ją ciekawie uzasadnić. Cała ta otoczka towarzysząca konkursom bardzo się panu Andrzejowi podoba - rozwija go intelektualnie. Chwila zawahania przy udzielaniu odpowiedzi wynika z nie najlepszego stanu zdrowia. Cóż, nawet szczęściarz nie może mieć wszystkiego.

- W lutym tego roku poważnie chorowałem. Trafiłem do szpitala. 12 lutego miałem zabieg koronarografii. 13 lutego, jeszcze bardzo słaby, wróciłem do domu. 14 lutego, w Dzień Zakochanych, leżąc w łóżku, wysłałem SMS na konkurs. Po chwili otrzymałem wiadomość zwrotną: "Fakt gratuluje wygranej". Autorzy pierwszych pięciu SMS-ów dostali zestawy satelitarne. To była jedna z moich cenniejszych nagród - opowiada Andrzej Konik.

 

- Szczęście wyciąga do mnie rękę - uważa Wiesława Trochanowicz z Krakowa. - Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą, mam udane życie i żadnych powodów, aby narzekać. Z natury jestem pogodna i zadowolona, czyli... szczęśliwa.

A ponieważ szczęśliwym los sprzyja, więc ostatnio dorzucił pani Wiesławie trochę nagród, m.in. wygrane w konkursach "Dziennika Polskiego". Wygrała dwie wycieczki zagraniczne do Turcji i Grecji, 1000 zł, discmana, ciśnieniowy ekspres do kawy, a w grudniu notebooka.

- Żeby wygrać, trzeba grać. A do tego się napracować. W ostatnim konkursie "Dziennika Polskiego" trzeba było uzasadnić swój wybór ulubionego sklepiku osiedlowego. Ile ja się namęczyłam, żeby słowami oddać to, co myślę, żeby ładnie brzmiało i żeby spodobało się jury. W każdym konkursie trzeba się wykazać wiedzą, błyskotliwością, dowcipem. Jednym słowem, pomóc szczęściu - dodaje Wiesława Trochanowicz.

"Dziennik" jest wyjątkowo szczęśliwą gazetą także dla pani Agaty Seweryn. Wygrała w nim m.in. złote serduszko, książki, kosmetyki, w sumie kilkadziesiąt różnych nagród. Tego szczęścia pozazdrościła laureatce rodzina. Wygrywała również mama, a syn, jeśli już gdzieś wyśle odpowiedź czy zadzwoni, na pewno wygra. - Kiedyś na naszych oczach w programie telewizyjnym "Kinomania" wylosowano jego nazwisko, choć wcale nie trzymaliśmy kciuków, bo nawet nie wiedzieliśmy, że wysłał odpowiedź - mówi pani Agata. Najcenniejszym trofeum w zbiorach Agaty Seweryn jest grafika Janiny Kraupe-Świderskiej - nagroda główna na pożegnanie wystawy Międzynarodowego Triennale Grafiki (1997). W konkursie zorganizowanym przez naszą gazetę z okazji triennale pani Agata wygrała piękny album malarstwa.

Podczas przedostatniego losowania w dziennikowym konkursie, w którym główną nagrodą było mieszkanie, wyjątkowe szczęście dopisało pewnej parze. Zbierali kupony osobno, ale nie znali efektu swoich starań, ponieważ losowanie odbywało się w dniu ich ślubu. Dopiero w poniedziałek dowiedzieli się, że mają więcej prezentów niż sądzili. W dziennikowym losowaniu żonie trafił się laptop, a mężowi telewizor plazmowy. Tak rozpoczęta nowa droga życia musi być szczęśliwa.

Szczęście w nieszczęściu

Niektórym osobom wyjątkowo sprzyja szczęście, ale i nawet pechowcom trafia się fart. Tak jak pewnej dość niefrasobliwej krakowiance, która będąc już po 50., nie miała ani stałej pracy, ani adresu. Różne okoliczności życiowe sprawiły, że była praktycznie bezdomna. W 2004 r., dzięki pomocy swojej znajomej, dla której czasami wykonywała prace plastyczne na zlecenie, uzyskała zaświadczenie o stałym zatrudnieniu (i stałych dochodach). Na tej podstawie bank, hojną wówczas ręką rozdający kredyty, udzielił jej pożyczki na zakup maleńkiego mieszkanka, nie wymagając wkładu własnego.

Po załatwieniu formalności, nabywczyni mieszkania natychmiast "straciła" stałe zatrudnienie. Nie zapłaciła bankowi ani jednej raty. Wspólnocie mieszkaniowej nie wpłaciła ani jednego czynszu. Na płaciła za prąd i za wodę. Mimo monitów wszystkich instytucji, udało się jej przemieszkać za darmo trzy lata. W końcu doszło do eksmisji, która zapowiadała się dramatycznie, ale...

Komornik wraz z biegłym szacującym wartość nieruchomości wyliczyli, że po zlicytowaniu mieszkania, opłaceniu zobowiązań wobec banku wraz z karnymi odsetkami, zapłaceniu wszystkich zaległych czynszów wspólnocie mieszkaniowej, uregulowaniu wraz z odsetkami należności wobec dostawców mediów, kobiecie zostanie na czysto... 80 tys. zł. Jak to możliwe? Kiedy nasza "bohaterka" kupowała swoje mieszkanie, płaciła po ok. 4 tys. zł za m kw. Trzy lata później, w 2007 r., jej pokój z kuchnią w nowym bloku w dobrej lokalizacji wart był ponad 8 tys. za każdy metr kw. W różnicy cen tkwi źródło niezwykłego sukcesu finansowego, jaki stał się udziałem kobiety.

Biegły, który szacował wartość mieszkania i opowiedział nam tę historię, sam nie mógł uwierzyć w wyjątkowy fart eksmitowanej. Szczęście w nieszczęściu.

Jak pomóc szczęściu?

Wydaje się, że wygrywanie, zwłaszcza w grach losowych, wymyka się racjonalnemu myśleniu i celowemu działaniu. Bo dlaczego jedne osoby są notorycznymi pechowcami, nic im się w życiu nie udaje, a inne wręcz przyciągają szczęście? Mają udane życie, wielu przyjaciół, a do tego jeszcze los im sprzyja i obdarowuje nagrodami. Wielu z nas żadne wyjątkowo fartowne zdarzenia się nie trafiają. Czy rzeczywiście nie mamy wpływu na tak niesprawiedliwy rozdział szczęśliwych okoliczności?

- Pojęcia takie "los" czy "fatum" nie istnieją w psychologii. Psycholog źródeł szczęścia szuka w postawach ludzi. Szczęście jest tym wszystkim, co sami sobie wypracujemy. Wypracujemy, czyli musimy działać - szczęściu trzeba dać szansę - twierdzi dr hab. Małgorzata Kossowska, prof. UJ, psycholog społeczny. - Ludziom, którzy podejmują jakiś wysiłek, trafia się ono znacznie częściej.

Milionerzy, którym udało się wygrać w Lotto, grali przez wiele, wiele lat, zanim trafili główną wygraną. Zwycięzcy w konkursach musieli się mocno napracować, aby zdobyć swoje nagrody. Nawet ci, którzy wygrali w życiu kilkaset razy, uważają, że nic im nie spadło z nieba. W każdym konkursie musieli się wysilić.

- Kluczowe wydają się życiowy optymizm i ocena swoich możliwości. Jeśli podejmujemy przedsięwzięcia nierealne, niemające żadnych szans na spełnienie, to z góry skazujemy się na porażkę. Takie sytuacje nie mogą przynieść zadowolenia. Potem dostajemy do ręki argument, że oto nic nam się w życiu nie udaje. Jako psycholog zachęcam do aktywności dopasowanej do swoich możliwości. Działajmy i cieszmy się swoimi małymi sukcesami. Za nimi, razem z większym wysiłkiem, być może przyjdą większe. Jeśli jesteśmy zadowoleni, to przyciągamy do siebie innych ludzi. Lubimy przebywać w towarzystwie osób otwartych, szczęśliwych, cieszących się życiem. Dlatego szczęściarze mają wielu przyjaciół. I odwrotnie. Stronimy od wiecznie narzekających nieudaczników. Samotni więc jeszcze bardziej się frustrują i okopują w swoim nieszczęściu. Przepis na życiowe szczęście jest prosty, ale realizacja wymaga przełamania wewnętrznych skłonności do bierności i czekania na to, co przyniesie ślepy los - dodaje profesor Małgorzata Kossowska.

Aktywności, rozsądnego działania i optymistycznego myślenia życzymy więc naszym Czytelnikom w Nowym Roku, który wówczas na pewno będzie szczęśliwy. Bez wysiłku nie zdobędziemy udanej rodziny, miłości, przyjaźni, zdrowia i satysfakcjonującej pracy. Jeśli się nie postaramy, nie mamy co liczyć na uśmiech fortuny i wielką wygraną. Cudów nie ma. Nie grasz, nie wygrasz.

Źródło: Optymiści i farciarze

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nawet pechowcom trafia się fart
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.