Nie potrzebuję księcia z bajki, żeby czuć się szczęśliwa
Księżniczka chce, żeby książe zabrał ją do krainy "żyli długo i szczęśliwie". A ja coraz częściej przekonuję się, że czekanie na księcia nie przynosi niczego dobrego. Chodzi o to, żeby odkryć coś zupełnie innego.
Czekoladowe góry, drzewa z waty cukrowej i różowe chmurki na błękitnym niebie - tak niekiedy wyglądają dziecięce sny. Są w nich pałace pełne księżniczek i dzielnych rycerzy. Są też niekiedy duszne ciemności, potwory i czyhające na każdym kroku zasadzki. Po jakimś czasie opuszczamy dziecięcy pokój, ale tak naprawdę - czy nie zabieramy ze sobą jakiejś części dziecięcych snów? Nadziei na szczęśliwe zakończenia? I lęków, których nie umiemy ubrać w słowa?
Ja dzisiaj chciałabym przypomnieć sobie jeden z dziecięcych snów - ten o księżniczce i księciu na białym koniu. Chciałabym pójść w nim krok dalej niż wtedy, gdy miałam pięć czy dziesięć lat. Chciałabym mniej skupić się na księciu z bajki, a bardziej - na kobiecie, którą wciąż w sobie odkrywam.
Jak mała dziewczynka
Kiedy ostatnio zostałam potraktowana w niesprawiedliwy sposób, poczułam jak narasta we mnie gniew. Pozwoliłam sobie nazwać wprost to wszystko, co mnie bolało: brak szacunku, lekceważenie i arogancję. Zaraz potem jednak miałam ochotę tupać nogami, krzyczeć ze złości i szukać odwetu. Ja nie tylko czułam się skrzywdzona. Ja chciałam wykrzyczeć całemu światu, że ktoś się względem mnie pomylił. Chciałam udowodnić, że jest inaczej - że jestem godna szacunku. I że mam rację.
Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że choć chcę dawać sobie prawo do odczuwania emocji, również tych trudnych, nie chcę reagować na nie tak, jak mała rozzłoszczona dziewczynka. W sytuacji, w której uderza we mnie zło - czyjeś działania albo złe słowo - mam prawo się bronić, ale nie muszę krzyczeć i bić się z każdym, kto kwestionuje moje zdanie. Mogę wyrażać siebie, a jednocześnie nie pozwalać, by to, na co nie mam wpływu (jak zachowanie czy opinia innych ludzi o mnie) działało na mnie niszcząco, przytłaczało mnie i pozbawiało radości.
Księżniczka czy królewna?
Królewna, jestem pewna.
Bajki mówią, że księżniczka czeka na księcia, który przyjedzie do niej na białym rumaku i zabierze ją w do krainy "żyli długo i szczęśliwie". Ja coraz częściej przekonuję się, że czekanie na księcia z bajki nie przynosi niczego dobrego. I uwaga - absolutnie nie odnoszę się tutaj do głębokich relacji i związków. Piszę to jako szczęśliwa mężatka z kilkunastoletnim stażem. I jako mężatka jestem tym bardziej przekonana, że nie mogę uzależniać mojego szczęścia od nikogo i niczego z zewnątrz. Muszę odkryć je w sobie, jakkolwiek banalnie to brzmi. Muszę w sobie odkryć to, kim jestem. Muszę dostrzec, że jestem... królową.
Nie potrzebuję do tego księcia z bajki. Może trudno to przyjąć, ale do odkrycia w sobie królowej - kobiety pełnej godności, piękna, pełnej dobra i troski o siebie oraz innych - nie potrzebuję słów z zewnątrz. Nie potrzebuję pochwał, dowodów uznania, komplementów. One są miłe, owszem. Ale biada temu, kto od nich uzależni poczucie swojej wartości.
Biada temu, kto na nich będzie chciał budować życie. Jeśli tak się stanie, utkwi na wieki w najwyższej, najbardziej samotnej wieży świata, wypatrując księcia z bajki. A potem kolejnego. A potem jeszcze jedno, by ostatecznie utwierdzić się w przekonaniu, że jest coś wart. Że jest wart uwagi, zainteresowania i miłości. Aby poczuć się jak prawdziwa królowa nie potrzebuję też korony. Zbędna jest nawet odpowiednio królewska kreacja. To nie sukienka i nie pantofelki - nawet tak piękne jak te od Kopciuszka - dodają nam godności.
Aby poczuć się królową, muszę najpierw doświadczyć tego, że jestem księżniczką. Że mam Ojca, który jest Królem. Że płynie we mnie Jego Krew i że mam Jego wsparcie. Bo to od Niego mogę się uczyć - najpierw sposobu, w jaki patrzę na siebie. Potem sposobu, w jaki patrzę na świat i drugiego człowieka. Później z kolei - reakcji w sytuacjach, gdy świat i inni próbują mi wmówić, że jestem kimś innym, niż to czuję.
Moja siła jest w świadomości bycia ukochaną przez Kogoś, do kogo należy wszystko. Przy Nim mogę pozwolić sobie na chwile słabości. Nie muszę wiedzieć wszystkiego, bo tylko On jest wszechwiedzący. Nie muszę się na wszystkim znać i mam prawo popełniać błędy - bo On mi mówi, że to moje potknięcia nie definiują tego, kim jestem. To On to robi, mówiąc mi, że jestem jego Córką. Królewskim dzieckiem. Małą księżniczką, która może czuć się jak królowa - pełna godności, piękna, pełna dobra i troski o siebie oraz innych.
Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i współautorka książki "Ile lat ma Twoja dusza?"
Wpis ukazał się pierwotnie na blogu Chrześcijańska Mama >>
Skomentuj artykuł